W „progresywnej” administracji Bidena nie ma miejsca na lewicę.

W „progresywnej” administracji Bidena nie ma miejsca na lewicę.
Jasne jest już, że neoliberalizm doprowadził do niższego wzrostu gospodarczego, większych nierówności i wszystkich społecznych oraz politycznych skutków, które obserwujemy w ostatnich latach.
Tegoroczne protesty łączy progresywny – częściowo pokoleniowy – sznyt połączony ze zmęczeniem niewydolnością systemów politycznych, w tym liberalnej demokracji. Pisze Kaja Puto.
My, zamożni Amerykanie, żyjemy teraz jak pączki w maśle. Ale robotnicy nie uczestniczą w tym boomie, chyba że na warunkach prekariackich – mówi Adam Tooze w rozmowie z Michałem Sutowskim.
Joe Biden nie jest Trumpem – i na tym jego zalety się w zasadzie kończą. W USA wraca do władzy „skrajne centrum”, które marzy tylko o jednym: żeby było tak jak przedtem.
ONZ zawsze działała przy niesprzyjających wiatrach, a teraz będzie się musiała nagiąć do logiki nowej zimnej wojny.
Część wyborców z klasy robotniczej wciąż wierzy, że Donald Trump broni ich interesów. To właśnie tych wyborców trzeba odzyskać.
Lewicowa Drużyna w Kongresie USA rozszerzyła się do dziewięciu osób. To wciąż niewiele, ale młode pokolenie coraz częściej wypiera „dożywotnich”, zdawało się, kongresmenów.
Ludzie, którzy używają narkotyków i którym z tego powodu przypina się łatkę przestępców, to nasi znajomi, krewni, sąsiedzi, współpracownicy.
Większość ludzi na świecie odetchnie z ulgą, kiedy Donald Trump ustąpi z urzędu. Ale czy cokolwiek zmieni się na lepsze dla Amerykanów?
Amerykanie wybrali nowego prezydenta. W niektórych stanach zdecydowali też o kształcie prawa narkotykowego.
Trump, chociaż przegrał wybory, dostał więcej głosów niż cztery lata temu. To zła wiadomość dla amerykańskiej lewicy.