Gospodarka, Świat

Reich: Banki pod nóż!

Demonstracja pod siedzibą Bank of America, 2012 r.

Pamiętacie czas, kiedy banki były „zbyt duże, by pozwolić im upaść”? Dzisiaj są jeszcze większe, a Trump szykuje kolejną deregulację.

Pod koniec maja federalny nadzór bankowości zaproponował, by zwiększyć zakres swobody banków z Wall Street i zezwolić im na bardziej ryzykowne spekulowanie depozytami, które gwarantuje rząd federalny – czyli, mówiąc prościej, oszczędnościami klientów indywidualnych.

Proponowane zmiany rozluźniłyby tak zwaną „regułę Volckera”, zwaną tak od nazwiska jej autora, byłego szefa Rezerwy Federalnej Paula Volckera. Reguła Volckera została włączona do ustawy Dodda-Franka przyjętej po bankowym krachu w 2008 roku po to, by zapobiec podobnym katastrofom w przyszłości.

Warufakis: Bank jest jak wehikuł czasu

Sama w sobie, reguła Volckera była jedynie rozwodnioną wersją ustawy Glassa-Steagalla z lat 30. ubiegłego wieku. Tamta powstała z kolei po Wielkim Kryzysie z 1929 roku. Zmuszała ona banki, by wybrały jeden z dwóch możliwych rodzajów działalności: mogły być albo bankami komercyjnymi, tzn. przyjmować depozyty od klientów indywidualnych i udzielać im kredytów – albo stać się bankami inwestycyjnymi i spekulować własnym kapitałem.

Chodziło przede wszystkim o to, by odgrodzić ubezpieczone depozyty klientów indywidualnych od papierów wartościowych obciążonych wysokim ryzykiem. Ta zasada sprawdzała się doskonale przez pół wieku. W końcu jednak bankierom z Wall Street zamarzyły się gigantyczne zyski, a te można było osiągnąć przez spekulacje na akcjach, obligacjach i instrumentach pochodnych, czyli operacje o wysokim ryzyku. W 1999 roku przekonali więc prezydenta Clintona i republikańską większość z Kongresie, że ustawę Glassa-Steagalla warto uchylić.

Tak też się stało. Dziewięć lat później Wall Street wołała o ratunek, a miliony Amerykanów straciły oszczędności, pracę i domy.

Dlaczego w takim razie po kryzysie finansowym z 2008 roku nie przywrócono ustawy Glassa-Steagalla? Otóż gra toczyła się o zbyt wysoką stawkę i banki komercyjne z Wall Street nie mogły pozwolić, by odebrano im prawo spekulowania zwykłymi depozytami. Dlatego też zamiast przywrócenia ustawy Glassa-Steagalla dostaliśmy jedynie „regułę Volckera” – prawie trzysta stron prawniczego kuglarstwa, w którym roiło się od wyłączeń i furtek prawnych.

Skidelsky: Czy po kryzysie można jeszcze uprawiać ekonomię?

Teraz wszystkie te luki mają się jeszcze powiększyć, aż do całkowitego wchłonięcia reguły Volckera. Jeśli więc Kongres przyjmie przedłożony właśnie projekt, wrócimy do sytuacji sprzed krachu w 2008 roku.

Tylko dlaczego właściwie mielibyśmy pozwolić bankom na to, by sięgały po pieniądze z depozytów – gwarantowanych przez rząd federalny – i używały ich do ryzykownych spekulacji, z których tylko one czerpią zyski? Bankierzy na to pytanie odpowiadają, że zbyt surowe regulacje utrudniają im konkurowanie z zagranicznymi rywalami.

Tyle że to akurat bzdura wyssana z palca. Po kryzysie finansowym z 2008 roku Europa wzięła się znacznie ostrzej od USA za regulację banków. Wielka Brytania wymaga na przykład utrzymywania wyższych rezerw kapitałowych niż przewiduje to amerykańskie prawo.

Jeśli banki wydają krocie na lobbing na rzecz rozmiękczenia reguły Volckera to dlatego, że gdy się już jej pozbędą, będą zarabiać znacznie, znacznie więcej. Wiemy, że gdyby usunąć z Wall Street całą chciwość, zostałby tylko goły chodnik.

W wyniku konsolidacji, jaka nastąpiła po akcji ratowania ich przez państwo, największe banki są dziś jeszcze większe niż w 2008 roku – i jeszcze bardziej wpływowe. Ii one, i ich klienci dobrze wiedzą, że w razie kłopotów podatnicy znów wyciągną ich z opresji. Ta świadomość daje im przewagę nad mniejszymi rywalami, którzy takich gwarancji nie mają, muszą więc działać ostrożniej. I w ten sposób siła tych banków rośnie jeszcze bardziej.

Jedynym rozwiązaniem w tej sytuacji jest podzielenie największych banków na mniejsze. Wprowadzona w 1890 roku ustawa antymonopolowa Shermana miała nie tylko poprawić wydajność gospodarki przez ograniczenie rynkowej przewagi gigantów kolejowych i naftowych, ale także miała nie dopuścić do powstania przedsiębiorstw tak wielkich, że zagrażałyby demokracji.

Gdyby usunąć z Wall Street całą chciwość, zostałby tylko goły chodnik.

Smutny wniosek, jaki płynie z losów ustawy Dodda-Franka i reguły Volckera, jest taki, że nie ma już możliwości skutecznego regulowania działalności Wall Street. Banki są na to zbyt potężne. Ameryka nie odrobiła zatem lekcji z 2008 roku, kiedy Wall Street doprowadziła do załamania gospodarki całego kraju – i pokaźnej części świata.

Gdyby Trump rzeczywiście był ludowym populistą, stanąłby na czele takiej inicjatywy.

Trump jednak tylko udaje populistę. To on nominował przecież wysokich urzędników, którzy dziś ponownie zabierają się za deregulację Wall Street. Łatwo przychodzi mu podburzanie Amerykanów przeciwko obcokrajowcom, ale nie zrobi nic, by powściągnąć rzeczywiste nadużycia władzy w Ameryce.

Pracownicze Plany Kapitałowe: program dla banków, nie dla emerytów

Na razie musimy czekać na prezydenta – progresywnego populistę z prawdziwego zdarzenia. Albo na kolejną zapaść banków z Wall Street, które znów pozbawią miliony ludzi oszczędności, miejsc pracy i dachu nad głową. A opinia publiczna znów będzie się domagać, by coś w tej sprawie zrobiono.

**
Artykuł ukazał się na blogu autora. Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Robert Reich
Robert Reich
Amerykański polityk i ekonomista
Profesor polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley, były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona. Magazyn „Time” uznał go za jednego z dziesięciu najskuteczniejszych członków amerykańskiego rządu w ostatnim stuleciu.
Zamknij