Świat

Rodzice wygrażają bibliotekarkom, książki dziurawione są kulami. A to nie wszystko

Biblioteki stały się frontem wojny kulturowej w USA, a stawką jest nie tylko wolność dostępu do książek, ale samo istnienie niekomercyjnej sfery publicznej.

Przygotowując stanowy budżet, Izba Reprezentantów stanu Missouri obcięła w tym roku finansowanie bibliotek publicznych – do zera. Gdyby taki budżet faktycznie wszedł w życie, stanowy system bibliotek po prostu musiałby się zamknąć. Finansowanie bibliotek zostało przywrócone w dalszych pracach nad budżetem w stanowym senacie, a decyzja o ścięciu do zera środków na biblioteki najpewniej też nie utrzymałaby się w sądach jako sprzeczna ze stanową konstytucją, która nakłada na władze stanowe obowiązek zakładania, rozwoju i utrzymywania darmowych bibliotek publicznych.

W jawnie niekonstytucyjnej decyzji izby niższej stanowego zgromadzenia, zdominowanej przez republikanów, chodziło jednak głównie o to, by wysłać bibliotekarzom sygnał: nie cofniemy się. W Missouri toczy się bowiem ostry polityczny spór między bibliotekarzami a republikańskimi władzami. Jego głównym punktem jest przyjęta jesienią 2022 roku ustawa, zakazująca szkolnym bibliotekom udostępniania uczniom „treści obscenicznych” – za ich udostępnianie bibliotekarzom grozi nawet rok więzienia.

Tam, gdzie książki nie płoną

Na podstawie przepisów ustawy ze szkolnych bibliotek usunięto około 300 książek – głównie poruszających tematykę LGBT+ bądź po prostu zawierających postaci należące do tej grupy. Ustawę zaskarżyły do sądów dwie organizacje bibliotekarzy: Missouri Association of School Librarians i Missouri Librarian Association. Pozew wspiera American Civil Liberty Union, jedna z najważniejszych amerykańskich organizacji pozarządowych zajmujących się obroną praw obywatelskich, zwłaszcza związanych z wolnością słowa. Przewodniczący komisji budżetowej Izby Reprezentantów Missouri, Cody Smith, wprost powiedział, że odebranie bibliotekom funduszy jest odwetem za ten pozew.

Missouri nie jest jedynym stanem, gdzie toczy się podobny spór. Biblioteki w całym kraju znalazły się na celowniku amerykańskiej prawicy, która postrzega je jako rozsadniki lewackiej propagandy. „Bibliotek, jakie znają zwykli Amerykanie, dawno już nie ma. Dziś biblioteki stały się centrami liberalnego groomingu” – powiedział kongresmen z Luizjany Clay Higgins, znany z powiązań ze skrajnie prawicowymi milicjami. Polityk proponuje, by obecny system biblioteczny zastąpić systemem prowadzonym przez Kościoły i inne organizacje religijne. Coraz większa część Partii Republikańskiej i jej aktywistycznej bazy myśli podobnie.

Zorganizowana akcja

Głównym frontem wojny prawicy z bibliotekami są biblioteki szkolne. To, jakie książki mogą być w nich obecne, od dawna jest przedmiotem ostrych sporów w Stanach. Rodzice kontestowali obecność w szkołach kłopotliwych dla nich tytułów, w tym takich klasyków anglojęzycznej literatury jak Rzeźnia numer pięć Kurta Vonneguta, Opowieść podręcznej Margaret Atwood czy Najbardziej niebieskie oko Toni Morrison.

Do tej pory były to jednak indywidualne inicjatywy rodziców, tworzone oddolnie, przez osoby zajmujące się tym w swoim wolnym czasie. Od pewnego czasu jednak szkolne biblioteki mierzą się z naciskiem świetnie zorganizowanych, często działających na terenie całych Stanów organizacji rodzicielskich, takich jak Moms for Liberty (M4L), US Parents Involved in Education, Parents Defending Education, No Left Turn in Education czy Parents Rights in Education. To już nie są amatorzy, tylko zawodowcy, dysponujący kadrami, know-how oraz finansowym i politycznym zapleczem.

Najszybciej rosnącą z nich jest M4L, „Mamy na rzecz wolności”. Założona w styczniu 2021 roku na Florydzie organizacja dziś liczy około 95 tysięcy członkiń, działających w ponad 200 hrabstwach w co najmniej 40 stanach. Organizacja staje się coraz ważniejszym graczem w republikańskiej polityce. Jak pisze amerykański portal Salon: „coraz częściej republikańscy politycy starają się pozyskać względy tej grupy, obiecując, że zrobią porządek ze szkołami i bibliotekami pozwalającymi dzieciom czytać książki poruszające tematy, których Mamy nienawidzą”. Na Florydzie M4L założyło swój komitet akcji politycznej – organizację pozwalającą wspierać finansowo wybranych kandydatów w wyborach – który wsparła znacząca donatorka amerykańskiej prawicy, dziedziczka fortuny zbudowanej wokół sieci supermarketów Publix, Julie Fancelli.

Pieniądze od bardzo bogatych republikańskich darczyńców pojawiają się też w kontekście innych rodzicielskich organizacji. Jak podaje brytyjski „Guardian”, Elena Fishbein, założycielka No Left Turn in Education, zajmowała się organizacją bezpłatnej prawnej pomocy dla rodziców, którzy ruszali na wojnę z władzami oświatowymi. Dostarczali jej prawnicy związani z organizacjami finansowanymi przez znanego darczyńcę Partii Republikańskiej, miliardera z Wisconsin, Dicka Uihleina. Szefowa Parents Defending Education, Nicole Neilly, pracowała wcześniej w finansowanym przez Charlesa Kocha prawicowym think tanku Cato Institute.

Chronić dzieci przed książkami

Wszystkie te organizacje zapewniają, że wcale nie chodzi im o zakazywanie książek i cenzury. Swoje działania uzasadniają językiem praw rodzicielskich, prawa wyboru i ochrony dzieci. „Nie zakazujemy książek. Chodzi nam tylko o to, by rodzice mieli wybór i prawo do decydowania o tym, czego uczą się ich dzieci, by dzieci nie były wystawione na ryzyko obcowania z materiałami niedostosowanymi do ich wieku” – tak brzmi ich oficjalna narracja.

To sprytna taktyka. Gdy mówi się, że dzieciom grozi niebezpieczeństwo, ludzie często tracą zdolność racjonalnego myślenia, a pod sztandarem „ochrony dzieci” łatwo wydobyć z nich najgorsze emocje. Podobnie trudno polemizować z argumentami przedstawiającymi działania takich organizacji jak PDE jako faktycznie zwiększające zakres wolności.

Graff i Korolczuk: Nie uporamy się z faszyzującą prawicą, jeśli będziemy pomijać kwestie związane z gender

Prawda jest jednak taka, że efektem działania wszystkich tych organizacji rodzicielskich jest cenzura i usuwanie książek ze szkolnych bibliotek. Według raportu amerykańskiego PEN Clubu z kwietnia tego roku w okresie od lipca 2021 do czerwca 2022 roku w amerykańskich szkołach i bibliotekach szkolnych zakazano w sumie 1145 tytułów. Nie znaczy to, że aż tyle tytułów zostało zakazanych w szkołach w całych Stanach – często zakaz dotyczy tylko jednego okręgu szkolnego, czasem jednego stanu – niemniej jednak te liczby są niepokojące.

Widać też wyraźnie, jakie treści są szczególnie narażone na cenzurę: te związane z tematyką rasową i LGBT+. Jak podaje raport, wśród usuniętych książek 41 proc. to publikacje, gdzie główny bohater lub znaczący bohaterowie drugiego planu to osoby o innym niż biały kolorze skóry, 22 proc. bezpośrednio zajmuje się tematyką rasizmu w Stanach, a jedna trzecia porusza tematykę LGBT+ lub przedstawia bohaterów z tej grupy.

Wiele organizacji rodzicielskich ma listę książek, z których obecnością w szkolnych bibliotekach walczy w całych Stanach, na czarnych listach pojawiają się więc ciągle te same tytuły. Na pierwszym miejscu znajduje się powieść graficzna Gender Queer. Autobiografia, w której niebinarna osoba autorska Maia Kobabe opisuje swoje dojrzewanie. W zeszłym roku zakazano jej w 41 okręgach szkolnych. Na drugim miejscu znalazła się publikacja Nie wszyscy chłopcy są niebiescy (zakazana 29 okręgach) – zbiór esejów, w których autor, George M. Johnson, pisze o swoim dorastaniu jako czarny queerowy nastolatek. Na trzecim – zakazana w 24 okręgach powieść Ashley Hope Pérez Out of Darkness, przedstawiająca związek czarnego nastolatka i meksykańsko-amerykańskiej nastolatki w ściśle posegregowanym rasowo Teksasie lat 30. Nietrudno zauważyć klucz, jakim kierują się lobbujące za zakazami organizacje.

Tylko nie mówcie o gejach i dyskryminacji rasowej

Według badań około 70 proc. Amerykanów sprzeciwia się zakazywaniu książek w bibliotekach. Dobrze zorganizowana mniejszość jest jednak zdolna zdobyć wpływ nie tylko na władze szkolne, ale też na politykę stanową i narzucić swoje zdanie większości. Missouri nie jest bowiem jedynym stanem, gdzie – najczęściej pod naciskiem organizacji rodzicielskich – przyjęto ustawy ograniczające treści, jakie mogą być dostępne dla uczniów w szkołach i w szkolnych bibliotekach.

W konserwatywnym, znanym z silnej obecności mormonów stanie Utah rodzice walczący z ograniczeniami sanitarnymi w szkołach związanymi z covidem stworzyli organizację Utah Parents United. Po wygaśnięciu epidemicznego zagrożenia UPU zmieniło swój profil i zwróciło swoją uwagę ku szkołom i szkolnym bibliotekom. Udało się mu wylobbować w stanie ustawę zakazującą obecności w szkołach „treści wrażliwych”, zwłaszcza „pornograficznych i nieprzyzwoitych” – co dla konserwatywnych grup oznacza wszelkie treści mówiące o seksie czy utwory przedstawiające nieheteronormatywne postaci.

Najbardziej znanym stanem, którego władze prowadzą podobną politykę, jest Floryda. Gubernator tego stanu Ron DeSantis – uważany za najpoważniejszego konkurenta Trumpa w walce o prezydencką nominację Partii Republikańskiej – zmienił rządzony przez siebie stan w główną linię frontu wojen kulturowych, co dobrze pokazał w jednym ze swoich programów John Oliver.

DeSantis wypowiedział wojnę „ideologii woke”. Ważnym frontem tej wojny są szkoły i szkolne biblioteki. Władze Florydy z poparciem DeSantisa przyjęły między innymi ustawę praktycznie zakazującą poruszania tematu homoseksualizmu do trzeciej klasy szkoły podstawowej. Daje ona też rodzicom narzędzia do tego, by pozywać szkoły za „niedostosowane do wieku” nauczanie na temat seksualności także w przypadku starszych dzieci. Ustawa ma mieć oczywisty efekt mrożący, jej przeciwnicy nazwali ją ustawą „don’t say gay” – „nie mówcie o gejach”.

Mściwy, bystry, potworny buc. „Florida man” na miarę amerykańskiej prezydentury

Kolejna ustawa z tego pakietu to Stop Woke Act, stwarzająca ograniczenia w tym, jak takie kwestie jak systemowy rasizm amerykańskiego społeczeństwa czy problemy z dyskryminacją ze względu na płeć i orientację seksualną mogą być nauczane w szkołach publicznych. DeSantis i jego zwolennicy uważają bowiem, że samo mówienie o systemowych niesprawiedliwościach i dyskryminacji to „ideologia woke”, pogląd antyamerykański i próba wywołania nieuzasadnionego poczucia winy u białej większości.

Administracja DeSantisa wprowadziła też regulację mówiącą, że wszystkie książki dostępne w szkolnych bibliotekach muszą uzyskać certyfikację zatwierdzonych przez stan specjalistów – by dzieci nie były narażone na kontakt z nieodpowiednimi do ich wieku treściami. Jak się można było spodziewać, doprowadziło to do sytuacji, w której biblioteki szkolne albo się zamknęły, albo usunęły z półek książki do czasu, aż zostanie przeprowadzony proces certyfikacji.

Bibliotekarz – zawód wysokiego ryzyka

Można się niestety spodziewać, że za Florydą, Utah i Missouri pójdą kolejne stany, temat wywołuje bowiem wielkie emocje w republikańskiej bazie. W Missouri wojna z bibliotekami się zaostrza. Choć nie udało się odebrać im finansowania, sekretarz stanu – druga po gubernatorze osoba w wykonawczej gałęzi władz stanowych – wydał rozporządzenie zakazujące wszystkim bibliotekom publicznym zakupu książek dla nieletnich, które mają „pornograficzny charakter”.

Biblioteki mają także stworzyć system, który pozwoli rodzicom zgłaszać książki, które uważają za nieodpowiednie dla swoich dzieci, oraz blokować w bibliotekach dostęp do określonych książek swoim dzieciom. Oznacza to przede wszystkim mnóstwo dodatkowej pracy dla bibliotekarzy, bo każde dziecko będzie musiało mieć konto z zablokowanym dostępem do wskazanych przez rodziców książek.

Stanley: Bardziej niż ustroje faszystowskie interesuje mnie faszystowska kultura

Już nie tylko szkolne biblioteki, ale cały system bibliotek publicznych staje się celem amerykańskiej prawicy. Coraz częściej mobilizuje się ona i skutecznie walczy o miejsce w pochodzących z wyboru radach bibliotecznych, nadzorujących biblioteki publicznej na poziomie hrabstwa.

Te wysiłki przybierają coraz bardziej profesjonalny charakter. W Teksasie 11 prawicowych kandydatów do rad bibliotecznych wspierał w ostatnich wyborach specjalnie powołany komitet akcji politycznej, Patriot Mobile Action, finansowany przez konserwatywnego właściciela sieci telefonii komórkowej. Taki poziom upolitycznienia i finansowego wsparcia w wyborach do ciał zajmujących się kontrolą pracy bibliotek jest zjawiskiem kilku ostatnich lat.

Tam, gdzie prawica zdobywa kontrolę nad bibliotekami, używa jej głównie do tego, by wypchnąć z nich nielubiane przez prawicową bazę książki. Przed takimi działaniami chroni do pewnego stopnia pierwsza poprawka do amerykańskiej konstytucji. Zakazy można zwalczać w sądach, procesy często wspiera ACLU. W pozwach najczęściej przedstawia się argument, że usunięcie książek tylko dlatego, że np. poruszają tematykę osób niebinarnych, tworzy negatywną atmosferę wokół społeczności LGBT+, co może prowadzić do ich dyskryminacji. Albo że usuwanie książek ze względu na określone treści narusza wolność dostępu do informacji czy odmiennych opinii.

Gdy jednak sąd nakazał przywrócenie zakazanych przez konserwatywną radę biblioteczną książek w bibliotekach w hrabstwie Llano w Teksasie, prawicowi radni poważnie zastanawiali się, czy nie lepiej po prostu zamknąć cały system biblioteczny hrabstwa niż przywrócić książki – choć ostatecznie nie zdecydowali się na tak radykalny ruch.

Ofiarami konfliktów wokół bibliotek coraz częściej padają też bibliotekarze. Głośna była sprawa biblioteki w miasteczku Vinton w stanie Iowa. Mieszkańcy zaczęli skarżyć się, że biblioteka nie ma „jakościowych materiałów” na temat Donalda Trumpa i jego prezydentury, niepotrzebnie za to eksponuje publikacje dotyczące tematyki LGBT+. Pracownicy, którzy sami otwarcie należeli do tej społeczności, zaczęli otrzymywać groźby. W końcu większość z nich zrezygnowała z pracy, a biblioteka musiała się zamknąć.

Z podobnym przypadkiem mieliśmy do czynienia w hrabstwie Flathead w stanie Montana – co szczegółowo opisał „New Yorker”. Wszystko zaczęło się od wizyty w bibliotece grupy uczniów. Pracownica biblioteki, Ellie Newell, odczytała im głośno fragmenty książki Prince & Knight – współczesnej przeróbki klasycznej baśniowej historii, w której dzielny rycerz pokonujący smoka zdobywa rękę nie księżniczki, ale księcia. Szkoła była placówką katolicką, dobór lektury rozpętał awanturę.

Nie ominie nas strach

Oburzeni ludzie – niekoniecznie nawet rodzice dzieci, którym odczytano baśń – zaczęli przychodzić do biblioteki i często w ostrych słowach wyrażać swoje oburzenie. Pracownicy biblioteki czuli się zagrożeni. Tym bardziej że niektóre z książek wracały do biblioteki przedziurawione kulami. Prawica zmobilizowała się, by przejąć kontrolę nad radą biblioteczną hrabstwa. Konflikty z nową radą sprawiły, że z systemu bibliotecznego hrabstwa odeszło wielu kompetentnych pracowników.

Bibliotekarz staje się coraz bardziej w Stanach zawodem wysokiego ryzyka. Dotyczy to zwłaszcza bibliotekarzy szkolnych, których rodzice walczący z „obscenicznymi treściami” oskarżają o najgorsze: grooming, demoralizację i seksualizację dzieci. Jak powiedział „Los Angeles Times” bibliotekarz z jednej ze szkół w Karolinie Południowej, dziś za obronę podstawowych dla zawodu bibliotekarza wolności intelektualnych i wierność elementarnej etyce zawodowej płaci się, ryzykując własną karierę, a nawet bezpieczeństwo osobiste.

Wojna ze sferą publiczną

Atak na biblioteki pokazuje głęboko autorytarną naturę współczesnej amerykańskiej prawicy. Wyraźnie nie jest ona gotowa pogodzić się z obecnością w przestrzeni publicznej poglądów i wartości, które sama odrzuca. Jej celem jest uciszenie wszelkich głosów, które mówią o systemowej dyskryminacji czy choćby pozwalają wybrzmieć doświadczeniom grup mniejszościowych.

Kłamstwa za darmo, prawda za paywallem

czytaj także

W walce z bibliotekami nie chodzi przy tym tylko o kulturowe wstecznictwo i autorytaryzm. Dla wielu republikańskich polityków, darczyńców i aktywistów wojna z bibliotekami jest atrakcyjna jako wojna ze sferą publiczną. Nie przypadkiem na jednym ze zjazdów M4L gościła Betsy de Voss – odpowiadająca za oświatę w administracji Trumpa – przekonując do likwidacji departamentu edukacji i pełnego oddania jej w ręce władz stanowych i rodziców. DeVoss jako aktywistka edukacyjna wydawała się w ogóle co najmniej sceptyczna, jeśli nie wroga, wobec idei powszechnej, organizowanej przez państwo edukacji.

Dla wielu republikanów biblioteki nie są problemem dlatego, że można w nich przeczytać publikacje mówiące o doświadczeniu rasowej dyskryminacji czy dorastania jako osoba niebinarna. Są problemem, gdyż budują inkluzywną, otwartą, publiczną przestrzeń, gdzie każda chętna osoba za darmo może nabyć wiedzę. Dlatego sprawa jest naprawdę poważna – stawką wojny o biblioteki jest nie tylko wolność dostępu do kontrowersyjnych publikacji, ale samo istnienie niekomercyjnej sfery publicznej.

My też się na to szykujmy

Na koniec post scriptum, trochę z cyklu „słoń a sprawa polska”. Jak wiemy, polska prawica uwielbia kopiować pomysły od amerykańskiej. Nikogo więc nie powinno dziwić, jeśli wojna o biblioteki przeniesie się i do nas. Pierwszą jaskółkę wypuściła już zresztą osławiona małopolska kuratorka oświaty Barbara Nowak, która 5 maja napisała na Twitterze o matce, która poskarżyła się jej, że w bibliotece publicznej w Krakowie dzieciom poleca się „ordynarną w treści książkę” – Poradnik lesbijki po katolickiej szkole. Nietrudno też wyobrazić sobie ministra Czarnka, który usuwa ze szkolnych bibliotek książki „demoralizujące dzieci i młodzież” lub prace „obrażających Polaków” historyków.

Biblioteka w Gdyni zastraszona przez prawicę. „Nie możemy zapewnić dzieciom bezpieczeństwa”

Wojna z bibliotekami mogłaby być jednym z tematów sklejających ewentualną koalicję PiS-Konfederacja. Mentzenowska niechęć do sfery publicznej i wydatków państwa idealnie mogłaby się tu spotkać z pisowskim autorytaryzmem. Miejmy nadzieję, że do tego scenariusza nigdy nie dojdzie, ale trzeba być na niego mentalnie gotowym, by przynajmniej nie oddać bibliotek bez walki.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij