„Wykończyłem go moim myśliwskim nożem”

Przechwalał się legendarny dowódca Navy SEALs nad ciałem zasztyletowanego 15-latka. Co o amerykańskich wojnach mówią ujawnione przez „New York Times” zbrodnie Edwarda Gallaghera?

Aresztowany dowódca jest oskarżony o wiele przejmujących zbrodni: od regularnego i bezzasadnego ostrzeliwania ogniem karabinowym wsi i osiedli mieszkalnych do organizowania polowań z karabinem snajperskim na cywilów, zakończonych m.in. przestrzeleniem głowy dziewczynce w wieku szkolnym. Wojna o Gallaghera przeniosła się do mediów i debaty politycznej. Bronią go rodzina, prawicowe media i... prezydent Trump.

Weteran amerykańskich wojen na Bliskim Wschodzie i dowódca elitarnej jednostki Navy SEALs Edward Gallagher został oskarżony o zamordowanie piętnastoletniego bojownika ISIS, któremu udzielono pomocy medycznej w Iraku.

Jest początek maja 2017 roku. Świadkowie mieli widzieć, jak Gallagher wyciągnął nóż myśliwski i dźgnął nastolatka kilka razy w szyję i klatkę piersiową. Tydzień później wysłał zdjęcie zwłok do kolegi z oddziału SEAL w Kalifornii, pisząc: „Niezła historia, wykoczyłem go moim nożem myśliwskim”.

Weteran był sądzony o popełnienie innych zbrodni wojennych, w tym strzelanie do niewinnych cywilów z karabinu snajperskiego i ostrzelanie z karabinu maszynowego dzielnicy mieszkalnej. Członkowie plutonu Gallaghera mieli zeznawać, że ich priorytetem była często „ochrona cywilów przed samym Gallagherem, a nie przed ISIS”. Gallagher nie przyznał się do winy i zaprzeczał wszystkim stawianym mu zarzutom. Przez wiele miesięcy alarmują przełożonych i raportują zbrodnie szefa. Nadaremno, bo Gallagher jest systematycznie kryty. W zdobytym przez „The New York Times” raporcie czytamy, że na spotkaniu z komandorem podporucznikiem Robertem Breischem komandosi słyszą, że choć mają formalne prawo donieść na swojego szefa, to armia tego nie ceni, ich kariery zostaną złamane, a odznaczenia cofnięte.

AKTUALIZACJA: Niemal dwa lata później, 2 lipca 2019 r., Edward Gallagher został uznany za winnego pozowania do zdjęcia ze zwłokami, ale uniewinniono go od pozostałych zarzutów. Członek zepołu medycznego jego plutonu, który otrzymał wcześniej status świadka koronnego w procesie przeciwko Gallagherowi, zeznał, że to on, a nie jego dowódca, uśmiercił bojownika ISIS w agonii. Twierdził, że chciał mu tym oszczędzić dalszych cierpień.

Co historia komandosa Navy SEAL mówi o amerykańskich wojnach i kulturze wojskowej w ogóle? Aby o tym porozmawiać, spotkałem się z byłym żołnierzem amerykańskiej piechoty morskiej i pisarzem Lyle’em Jeremym Rubinem.

SŁAWEK BLICH: Uznany wojskowy po blisko 20 latach służby, tuż przed emeryturą, popełnia tak szokujące zbrodnie wojenne, że członkowie jego własnego batalionu ryzykują kariery i decydują się postawić go przed sądem wojskowym. Po co dowódca Navy SEALs Edward Gallagher zaryzykował dla zbrodni wszystko – przyszłość swoją i swojej rodziny, pieniądze, reputację?

LYLE JEREMY RUBIN: To trudne pytanie i wymaga ode mnie wielkiej ostrożności w odpowiedzi.

Dlaczego?

Jako były żołnierz z doświadczeniem wojny w Afganistanie odpowiem na podstawie własnego doświadczenia – o sprawie Gallaghera nie dowiemy się już niemal niczego pewnego.

Kiedy tak amoralne okrucieństwo, zbrodnia dokonana w mundurze z patriotycznymi naszywkami na ramieniu wychodzi na jaw, ludzie będą się domagać wyjaśnień, doszukiwać znaków, które ją zapowiadały. Jak mogło do niej dojść? Dlaczego nikt go nie kontrolował, nie zatrzymał? I czy Gallagher postradał zmysły?

lyle-rubin
Lyle Jeremy Rubin. Fot. Twitter.com

Byłoby dziwne, gdyby nie cierpiał on z powodu PTSD – zespołu zaburzeń psychiki człowieka narażonego na skrajnie stresujące doświadczenia. Przymus powracania do dręczących wspomnień z frontu jest niemal wszyty w mózg kogoś, kto spędził na wojnach blisko dwie dekady. Ale po pierwsze nie mamy możliwości oceny jego stanu wewnętrznego, a po drugie i tak niewiele by to tłumaczyło. PTSD po prostu nie manifestuje się takim bestialstwem. Znam wielu ludzi, z którymi byłem na misji w Afganistanie, duża część z nich zmaga się z PTSD, ale nikt nie morduje 15-latków z zimną krwią.

W tajnym raporcie Navy SEALs, który zdobył dziennikarz „NYT” Dave Philipps, czytamy m.in., że Gallagher był dobrze znany z bezwzględności i licznych aktów agresji, przechwalał się liczbą zamordowanych osób, a na wieżach snajperskich, z których strzelał, zostawiał napisy w stylu „tutaj Eddie G. radował się ludobójstwem”.

Kultura militarna ucieleśnia najstarszą, wsobną kulturę bezkarności ubezpieczoną milczeniem. Bezkarność ta splotła się z genotypem armii. Dotyczy nie tylko Navy SEALs, ale całej kultury militarnej, agresywnej polityki zagranicznej czy wręcz tego państwa w państwie, jakim jest amerykański przemysł militarny. To świat, który uchyla się próbom kontroli, nad którym nie ma zwierzchnictwa. Potężni ludzie zgromadzili tyle władzy, że nikt nie pociągnie ich do odpowiedzialności za ich czyny. Dotyczy to tak Gallaghera, jak i prezydenta George W. Busha.

Khouri: Blair i Bush powinni stanąć przed Trybunałem Karnym

Kiedy byłem na wojnie w Afganistanie, słyszałem historię za historią o mrożących krew w żyłach zbrodniach popełnianych przez Navy SEALs. Wiesz, jak ich nazywaliśmy?

Nie.

„Kowboje”.

A Bliski Wschód to nowy „Dziki Zachód”?

Kultura kowbojów i kontekst ich walki z Indianami ujawniają coś głębszego o tej nieświadomej, pulsującej spod skorupy „wojen o wolność i demokrację” części amerykańskiego sumienia. Okrutne zbrodnie popełniane przez Gallaghera w pewnym sensie dokonują się właśnie w tej nieuświadomionej przestrzeni.

Co to znaczy?

Używanie terminu „kowboje” do opisu Navy SEALs jest sugestywne z kilku powodów. Od razu przywodzi na myśl „Dziki Zachód” – zamęt, rządy przemocy i bezprawie na peryferiach amerykańskiego imperializmu. Jednak wiedza o zachowaniach i postawach wobec rdzennych mieszkańców Ameryki jest w oficjalnej amerykańskiej opowieści usuwana i zamieniana na wyobrażenie o humanitarnych interwencjach, eksportowaniu demokracji, odbudowywaniu państw itd.

W świetle współczesnej historii Stanów Zjednoczonych to wcale nie jest sprzeczne. W pewnym sensie wojna w Afganistanie czy Iraku to przedłużenie amerykańskich rubieży. To nie przypadek, że stacjonujące tam oddziały mówią, że są in country – „u siebie”, „w kraju”. To zwrot wywodzący się jeszcze z okresu wojny w Wietnamie, choć jak zauważyła historyczka Roxanne Dunbar-Ortiz – mówiono tak już wcześniej, a fraza ta oryginalnie była skróconą wersją wyrażenia: „jestem w kraju Indian”.

edward-gallagher-
Edward Gallagher podczas misji w Iraku. Zdjęcie wysłane „New York Timesowi” przez prawnika dowódcy

Chyba nie rozumiem, dlaczego neokolonializm, który opisujesz, nie jest sprzeczny z autowizerunkowymi opowieściami USA o eksporcie wolności i demokracji?

Bo ten podwójny standard zawsze leżał w sercu amerykańskiego pogranicza. Na poziomie retoryki i ideologii amerykańskie rubieże to miejsca, w których ma miejsce poszerzanie pola wolności, demokracji i rządów prawa. W rzeczywistości zaś to niebezpieczna przestrzeń stanu wyjątkowego, w której unieważniane są prawa człowieka, normy i demokratyczne gwarancje. Nic się w tym sensie nie zmieniło od czasów kolonialnych – dotyczy to i XIX-wiecznego Terytorium Dakoty, i afgańskiej prowincji Helmand z XXI wieku, i współczesnych penetrowanych przez policję przedmieść Waszyngtonu czy Baltimore…

Wojsko normalizuje wiele anormalnych z perspektywy większości ludzi zachowań. Dość niezauważenie stają się one normą, integralną częścią codzienności. To się zaczyna już w obozie dla rekrutów, u progu zawodowej armii.

Wallerstein: Armia u władzy

czytaj także

Wallerstein: Armia u władzy

Immanuel Wallerstein

W jaki sposób?

Twoje zasady zaczynają być łamane, kolejne granice – przekraczane. W moim przypadku też tak było. Teoretycznie przełożeni nie mieli prawa mnie uderzyć, splunąć mi w twarz, napuszczać na innych rekrutów, nie wolno im było stosować rasistowskiego czy mizoginicznego języka. Oczywiście to wszystko miało miejsce – tym bardziej, im szybciej udało się rekrutów zobojętnić, przełamać opór i granice osobiste.

W obozach wojskowych zawsze jest jakaś kontrola.

Specjalna komisja rozmawia z każdym z rekrutów i pyta: czy ktoś cię uderzył? Czy kazał ci uderzyć innego rekruta? Czy cię znieważył? Na każde z tych pytań odpowiadasz: nie. Choć to nieprawda.

Ty też kłamałeś?

Oczywiście, jak wszyscy inni.

Dlaczego?

Bo chcesz stamtąd spierdalać. Mieć to za sobą. Doniesienie na kogokolwiek się nie opłaca. Zasoby, które w pojedynkę musiałbyś w to włożyć, są po prostu niebagatelne, biurokracja i tarapaty prawne ciążyłyby na tobie wiele lat, zeznania byłyby nieznośne i niszczące psychikę, poziom ostracyzmu – wykluczający na zawsze.

Jesteś częścią grupy, chcesz przetrwać. Milcząco godzisz się na łamanie kolejnych norm i granic. Jest coraz gorzej. Wychodzisz z obozu dla rekrutów, idziesz dalej, kolejne reguły się zamazują i znikają, a zaczynają naprawdę niemoralne zachowania.

Aż w końcu trafiasz na wojnę.

Jesteś jak żaba długo gotowana w gorącej wodzie, a wojna to ostatni etap tego procesu. Na polu bitwy jesteś już skrupulatnie wytresowany – to prawdopodobnie największy sekret współczesnej armii – do braku dyscypliny. Tej moralnej. Nie masz skrupułów, przyzwyczaiłeś się do funkcjonowania w tych codziennych nagannych i niemoralnych zachowaniach.

Jednym z najbardziej szokujących fragmentów raportu Navy SEALS jest to, ile razy bezskutecznie usiłowano zgłaszać zachowania Gallaghera i domagano się pociągnięcia go od odpowiedzialności.

Na wojnie w Afganistanie widziałem wiele strasznych rzeczy. Zdarzało się, że raportowałem je moim przełożonym – porucznikom, czasem oficerom. Kwestionowałem to, co robili żołnierze z mojej jednostki. Miałem poważne wątpliwości, czy postępujemy w zgodzie z zasadami użycia siły. Ale kończyło się to niemal zawsze identycznie. Słyszałem: „Nie wiecie, Rubin, co tam się tak naprawdę wydarzyło. Sprawa jest skomplikowana, ma zbyt wiele aspektów, żebyście mogli ją ocenić”.

Bo i tak nic nie wskórasz.

Słyszałem, że to moja zaburzona percepcja. A ja nie miałem halucynacji, miałem rację, tylko nie miałem dokąd z nią pójść. Mogłem uruchomić formalne ścieżki dochodzeniowe, dostarczać dowodów i obciążać żołnierzy z mojego oddziału. Ale sprawie i tak ukręcono by łeb – wcześniej czy później. Moja reputacja byłaby zrujnowana, morale w zespole zniszczone. Musiałbym opuścić jednostkę z odium, którego wszyscy żołnierze boją się najbardziej – znienawidzonego zdrajcy.

Kim są więc ci, którzy decydują się na tak desperacki ruch?

Zaraportowanie przełożonych czy kolegów to często ostatnia deska ratunku dla tych, którzy i tak są już zmarginalizowani, poddani ostracyzmowi i wykluczeni z grupy. Często upokarzani. Pozostaje im podniesienie głowy, nic nie mają do stracenia. To ludzie tacy jak Bowe Bergdahl czy Chelsea Manning.

Chelsea Manning ma być wolną kobietą

czytaj także

Ale Gallaghera zaraportowała cała grupa – członkowie jego własnego zespołu.

Nie twierdzę, że to ich przypadek. Nie zbadamy już ich motywacji, nie udzielają oni wywiadów. Generalnie bardzo trudno wejść do głowy takich ludzi: piechurów, snajperów, ludzi z pierwszej linii frontu, żołnierzy wystawionych na ekstremalny stres, skrajnie intensywne doznania, okrucieństwo. Często chodzi o punkt krytyczny, kiedy ktoś popełnia już tyle zbrodni, że to musi się wydać.

Powiem coś kontrowersyjnego. Ta sprawa to nie jest raczej starcie dobra ze złem. Etyki z amoralnością. Komandosi decydujący się zaraportować dowódców, oskarżyć o zbrodnie wojenne, robią to często ze strachu o własne dupy. Nie chcę, żeby to zabrzmiało krytycznie – oni po prostu po ludzku czują, że granice zostały przekroczone, boją się, że sprawa jest już tak gruba, że i tak ujrzy światło dziennie i pociągnie ich wszystkich na dno. Mogą albo dalej nerwowo zamiatać ją pod dywan i zostać kiedyś oskarżeni o współudział, albo zdecydować się na nieposłuszeństwo.

Doświadczyłeś takiej sytuacji?

Tak, w Afganistanie. Pewien porucznik został oskarżony o zamordowanie kilkunastu cywilów. Zaraportowała go grupa jego własnych marines. Sprawą zajął się sąd wojskowy.

Jak to się skończyło?

Porucznik wygrał.

Co będzie dalej z Gallagherem?

Jako historyk pamiętam sprawę porucznika Williama Calleya, oskarżonego o zamordowanie z premedytacją 22 nieuzbrojonych cywilów podczas masakry w Mỹ Lai w czasie wojny wietnamskiej. Skazany przez sąd wojskowy na karę dożywotniego więzienia, został po dwóch dniach zwolniony z polecenia prezydenta Nixona. Spędził trochę czasu w areszcie domowym, aż w końcu został ułaskawiony przez Geralda Forda.

Część prasy i opinii publicznej oczerniała wówczas Hugh Thompsona, pilota helikoptera, który zwrócił się przeciwko swoim żołnierzom i podjął samodzielną akcję ratowania ludności cywilnej. Po latach uznano go za bohatera i przyznano najwyższe wojskowe odznaczenia.

Sprawa Gallaghera jest o tyle podobna do masakry w Mỹ Lai, że rozgrzewa ją dodatkowo spór lewicowych i prawicowych mediów. Takiego zainteresowania dziennikarzy zbrodnią wojenną nie widziałem od lat.

Prezydent Trump zatłitował już poparcie dla Gallaghera i zapowiedział przesunięcie go do aresztu o lepszych warunkach.

Nie zdziwię się, jeśli Gallagher zostanie przez sąd uniewinniony. Ale nie zdziwię się też, jeśli dostanie jakieś zarzuty, a potem Trump i tak go ułaskawi. Najlepszym sposobem na odczytywanie intencji Trumpa jest oglądanie Fox News – a telewizja broni Gallaghera, przedstawiając oskarżających go komandosów jako zakłamanych karierowiczów i frustratów.

Nagłówki medialne obnażają zbrodnię wojenną, ale prawdziwe story kryje się może gdzie indziej – tam, gdzie ujawnia się coś głębszego o armii i kulturze militarnej.  

Mówiłem już o kulturze bezkarności, ale jeśli chcemy myślowo i strukturalnie ogarnąć to, co się stało, to nie możemy nie dostrzec podobieństwa między tym, co dzieje się w Afganistanie i Iraku, a systemowym rasizmem, prześladowaniem, a czasem mordowaniem ludzi o odmiennym kolorze skóry, najczęściej biednych, przez policję na ulicach współczesnych Stanów Zjednoczonych. Co łączy te dwie sprawy? Bezkarność sprawców i kultura milczenia wokół zbrodni. Nowa lewica w USA czy ruchy społeczne jak Black Lives Matter stawiają więc słuszne pytania: jak to możliwe? Dlaczego to zdarza się tak często?

Najczęściej dostają odpowiedź: to dla waszego bezpieczeństwa. Dramatyczne wypadki się zdarzają, ktoś musi nas bronić, a my musimy bronić naszych obrońców.

Edward Gallagher. Fot. Free Eddie Gallagher – Navy SEAL Chief, FB

A co, jeśli nie chodzi o bezpieczeństwo? Może inne, głębsze motywy odgrywają tu rolę? Kapitalizm wiąże się z akumulacją kapitału – żeby poszerzać rynki zbytu, musisz najpierw zrobić im miejsce, a to wymaga stosowania regularnej, strukturalnej przemocy. Cedric Robinson mówił dodatkowo o kapitalizmie rasowym. Kapitalizm – dowodził – nie był żadną rewolucją i nie zerwał ze starym feudalnym porządkiem. Przeciwnie – wykwitł z niego, na przesiąkniętej rasizmem glebie zachodniej kultury. Kapitalizm i rasizm szły więc ramię w ramię, by stworzyć kapitalizm rasowy – system uwikłany w dyskryminację, przemoc, kontrolę policyjną i regulację nadmiarowych populacji, niewolnictwo, a czasem – jak w tym przypadku – zbrodnie.

Czy policja jest coraz bardziej zmilitaryzowana? Jej mundury i sprzęt wyglądają coraz bardziej złowrogo, broń i taktykę zapożyczają od wojska, a interwencje przypominają niejednokrotnie walki na terytorium wroga.

Ta dynamika przebiega w obu kierunkach. Krajowi gliniarze z pewnością stali się bardziej zmilitaryzowani przez lata, zwłaszcza od czasu ataków na World Trade Center. W książce The Rise of the Warrior Cop Radley Balko śledzi ten proces od lat 60. Szczególną uwagę poświęca zamieszkom w Watts w 1965, kiedy przemocy doświadczyli ubodzy czarnoskórzy mieszkańcy przedmieść Los Angeles, oraz narodzinom zespołu SWAT – jednostki wyspecjalizowanej do podejmowania działań szczególnie niebezpiecznych.

Ale tak samo prawdą jest to, że co najmniej od stu lat armia amerykańska funkcjonuje coraz bardziej jako globalna policja. Ku mojemu zaskoczeniu w Afganistanie spotkałem wielu doradców i specjalistów z krajowej policji. Ich obecność na drugim końcu świata pokazuje tylko, że amerykańska wojna stała się w istocie „nieprzerwaną serią działań policyjnych”.

Dziennikarz śledczy Seymour Hersh zdobył sławę w 1969 r., ujawniając masakrę w Mỹ La i próby zatuszowania jej przez armię. Wiele lat później sygnalistka Chelsea Manning zostaje skazana za przekazanie Julianowi Assange’owi niejawnych materiałów ujawniających amerykańskie zbrodnie w Iraku. Oboje trafili za kraty. Czy to wysyła wystarczająco jasną wiadomość?

Armia sama się nie zgodzi na demokratyczną kontrolę. Mimo burzy wokół Snowdena czy Manning, mimo – przy wszelkich moich zastrzeżeniach do niego – Assange’a wreszcie mimo aktywizacji inicjatyw społecznych i ruchów antywojennych, nie doszło tak naprawdę do poważnego upolitycznienia tych postulatów w mainstreamie. Oni są prekursorami, ale prawdziwe zakwestionowanie militarnego status quo – przez ludzi z realną polityczną władzą – dopiero przed nami.

Graeber: Armia altruistów

czytaj także

Pod koniec 2020 roku wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych.

Tak – prawdopodobnie już w tej kampanii zobaczymy, że kandydaci jak Bernie Sanders czy Elizabeth Warren wystąpią z relatywnie progresywnymi postulatami podważającymi samowładcze imperium amerykańskiego wojska.

„Relatywnie progresywnymi”?

Nikt nie będzie posługiwał się taką retoryką, nie będzie mówił o Ameryce „imperium”, a o jej wojnach, że są „neokolonialne”. Ale kandydaci będą operować szerszą, strukturalną perspektywą problemu. Znam kilkoro doradców Sandersa i Warren i wiem, że oni myślą w tych kategoriach.

Jest nadzieja na przełom?

Byłem w zupełnej rozpaczy od powrotu z wojny w Afganistanie w 2011 roku, ale teraz, po raz pierwszy chyba, widzę realną szansę na reformę i kontestację władzy armii z poziomu polityki Kongresu czy Białego Domu. W pewnym sensie wymusi to sam Trump – im bardziej będzie używał sprawy zbrodniarza wojennego, by motywować prawicową wyborczą bazę, tym bardziej demokraci będą zmuszeni do zajęcia zdecydowanego stanowiska w Kongresie.

Czego o współczesnej Ameryce nauczyła cię służba wojskowa?

Systemowy rasizm, przemoc i mizoginia, a do tego dryl ordynowany przez białych ludzi na wyższych stanowiskach – wiele problemów współczesnej Ameryki jak w zwierciadle odbija już samo doświadczenie obozu dla rekrutów. Dynamika klasowa uderza cię w twarz, widzisz wyższych rangą oficerów ubranych w nienaganne mundury i jeżdżących dobrymi samochodami, a w błocie czołgają się na ich rozkaz kolorowi, ubożsi i uzależnieni od nich rekruci. Politycy i wojskowi często mówią, że to, co dzieje się w obozach dla rekrutów i na froncie, jest koniecznym, chwilowym odstępstwem, stanem wyjątkowym, zaprzeczeniem tego, czym jest Ameryka – mój argument jest dokładnie odwrotny. Kultura militarna mówi o sednie problemów ze współczesną amerykańską demokracją i społeczeństwem.

**
Lyle Jeremy Rubin służył w amerykańskiej marynarce wojennej w Afganistanie. Pisze doktorat o historii Stanów Zjednoczonych na University of Rochester. Jego artykuły ukazywały się m.in. w „The Guardian”, „The Washington Post” i „The Nation”. Twitter: @lylejeremyrubin

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij