Świat

Ameryka Putina

Jeszcze niedawno otwarte popieranie Rosji – i to wbrew polityce własnego kraju – byłoby na amerykańskiej prawicy powodem do hańby. Dziś republikanie często wyrażają się dużo pochlebniej o Putinie niż o prezydencie Bidenie. Ale nie o pokój na świecie owym prorosyjskim republikanom chodzi.

Ostatnie 20 lat amerykańskiej polityki zagranicznej przyzwyczaiło nas do myślenia, że to republikanie, w większej mierze niż demokraci, są „jastrzębiami” w polityce zagranicznej i to zwykle oni prą do amerykańskich interwencji zbrojnych na świecie.

Dlatego ma prawo dziwić stanowisko dwóch najważniejszych republikańskich kandydatów w nadchodzących wyborach prezydenckich – Donalda Trumpa i Rona DeSantisa – w sprawie napaści Rosji na Ukrainę. Obaj sygnalizują ostrożność wobec amerykańskiej pomocy dla Ukrainy, w tym wobec dalszego wsparcia finansowego – od lutego 2022 roku Stany przekazały Ukrainie 75 miliardów dolarów, w tym 30 miliardów w pomocy zbrojeniowej.

Podobnie sceptyczny jest jeden z najpopularniejszych na prawicy komentatorów telewizyjnych, niedawno zwolniony z Fox News i wyżywający się na Twitterze Tucker Carlson. A także człowiek, który odpalił – też na Twitterze – kampanię prezydencką DeSantisa, właściciel tejże platformy społecznościowej, Elon Musk.

Chcecie zobaczyć Trumpa w więzieniu? Prędzej ujrzycie go w Białym Domu

Czy należy wobec tego obawiać się, że ewentualna wygrana republikanów w 2024 roku – ich przewaga w Kongresie czy przejęcie Białego Domu – zmieni politykę USA wobec Ukrainy? I skąd ta wolta republikanów w polityce zagranicznej?

Wydaje się, że niektórzy republikanie przetasowują swoje pozycje, bo to Biden złamał demokratyczną tradycję Cartera, Clintona i Obamy, którzy starali się nie pogłębiać amerykańskiego zaangażowania na świecie, a przynajmniej nie w taki sposób, w jaki odbyło się to w Iraku i w Afganistanie. Za prezydentury Obamy, gdy Rosja zaatakowała Gruzję i Ukrainę, obyło się bez konsekwencji podobnych do tych, które widzimy obecnie. Dopiero Biden – tak jak zapewne uczyniłaby to Hilary Clinton, bo faktyczny sztab decyzyjny jest ten sam – wraca do amerykańskiej polityki spod znaku Woodrowa Wilsona, polityki zakreślonej na cały świat. Jej efektem była oczywiście polska niepodległość w 1918 roku, więc trudno się Polakom z nią nie utożsamiać. Z naszego punktu widzenia należy się tylko cieszyć, że Amerykanie w końcu zrozumieli, jak niebezpiecznym sąsiadem jest Rosja.

A skoro Biden jest jastrzębiem i „daje radę”, pomagając prezydentowi Zełenskiemu, republikanom zostaje albo go chwalić (wykluczone), albo zająć przeciwne, libertariańskie stanowisko, odwołując się do tradycji izolacjonizmu, którą Partia Republikańska też ma w swojej tradycji.

I tak ostrożny w krytykowaniu Putina jest Trump, który już za swojej prezydentury wykazywał wobec rosyjskiego prezydenta więcej zaufania niż wobec własnego wywiadu. DeSantis najczęściej unika tematu, przebąkując nieśmiało o negocjacjach. Oboje zapewne chętnie siedliby z Putinem do rozmów pokojowych, a potem odebrali pokojową Nagrodę Nobla, nie przejmując się specjalnie losem, jaki w takim układzie przypadłby Ukrainie.

Krytyczką NATO i amerykańskiej pomocy finansowej jest posłanka Marjorie Taylor Greene oraz jej gniewni koledzy: Michael Waltz z Florydy, Madison Cawthorn z Północnej Karoliny i Paul Gosar z Arizony, a także takie typy z politycznego półświatka jak była prawa ręka Trumpa Steve Bannon czy była lewa ręka ciemności, Roger Stone. Słowem, w tej chwili „prorosyjska” jest cała pyskówka prawicy. Wszystkie te osoby nagle deklarują, że być może nie jest sprawą Amerykanów zaprowadzanie pokoju w Europie Wschodniej, na podwórku Rosji – ostatecznie USA nie sprzeciwiają się istnieniu regionalnych stref wpływów.

Jak zerwać z rojeniami o „strefach wpływów” i odzyskać lepszy świat

Nie jest natomiast tak, że jedynie radykalna prawica przygląda się amerykańskiej roli w obronie Ukrainy ze sceptycyzmem. Również część tzw. radykalnej lewicy, chociaż niereprezentowanej w Kongresie, żąda przerwania działań wojennych, i to dużo głośniej niż Tucker Carlson. Mimo że Senator Bernie Sanders i posłanka Alexandria Ocasio-Cortez (zapewne najbardziej progresywne osoby w Kongresie) wspierają zaangażowanie USA w Ukrainie, pozapartyjna lewica nastawiona na międzynarodowy progresywizm domaga się natychmiastowego rozejmu i rozpoczęcia negocjacji pod egidą ONZ, które zdaniem wielu Stany obecnie blokują. Mówię tu o liderze intelektualnej lewicy Noamie Chomskym i Medei Benjamin, którzy oboje reprezentowali USA na szczycie pokojowym w Wiedniu 10 i 11 czerwca tego roku, notabene obok znanego Polakom i czytelnikom Krytyki ekonomisty Jeffreya Sachsa. Kibicuje im większość krajów globalnego Południa: Afryka, Ameryka Południowa i wielu europejskich radykałów spod znaku Janisa Warufakisa.

Nie jest też tak, że usprawiedliwiający Putina republikanie nie są atakowani przez współziomków za nagłą życzliwość dla Rosji. Rosja zdecydowanie powróciła w roli wroga numer jeden Ameryki, którym była przecież od zakończenia drugiej wojny światowej. Amerykanie nie tylko wywieszają na domach ukraińską flagę, ale w skrajnych przypadkach bojkotują Czajkowskiego, Dostojewskiego i boeuf strogonow. Fakt, że Tara Reade, była asystentka prezydenta Bidena, która oskarżyła go o molestowanie seksualne, właśnie przeprowadziła się do Rosji, absolutnie nie uszedł amerykańskiej uwadze. Amerykanie potępiają wywiady udzielane telewizji Russia Today i piętnują rosyjskich sportowców.

Dlaczego globalne Południe nie odcięło się od Rosji

Nawet gdyby republikanie wygrali w przyszłym roku, zmiana kursu wobec Ukrainy nie jest wcale oczywista, bo deklaracje deklaracjami, a rzeczywistość rzeczywistością. Jako kandydat na prezydenta Biden mógł na przykład krytykować politykę imigracyjną Trumpa lub jego politykę wobec Chin, ale jako prezydent kontynuuje wizję swojego poprzednika w obu tych domenach co do joty. Prezydent Trump (druga tura) lub prezydent DeSantis mogą równie dobrze odziedziczyć po Bidenie wojnę Rosji z Ukrainą i nie jest powiedziane, że będą dążyć do deeskalacji.

Nowi republikanie mogą sarkać na ukraińskie flagi demokratów, ale centrum partii republikańskiej, nadal kontrolowane i symbolizowane przez spikera Senatu Mitcha McConnella z Kentucky, amerykańską politykę w kwestii tej wojny jak bardziej popiera. Wtóruje mu cały establishment – a inny weteran Senatu, o którym już pewnie słyszeliście, Lindsey Graham, jest w siódmym niebie i wzywa wręcz do urządzenia zamachu na Putina.

Wreszcie – nie o pokój i nie o koniec amerykańskiego imperializmu na świecie przecież tym prorosyjskim republikanom chodzi. Chodzi im oczywiście o Chiny. Perspektywa rozłożenia Rosji na łopatki, jakkolwiek ekscytująca dla każdego amerykańskiego nacjonalisty, nie zmienia bowiem faktu, że prędzej czy później trzeba będzie stawić czoła chińskiemu smokowi.

Rosja jest postrzegana – i przez Amerykę, i przez Europę – jako kraj potrzebny do wspólnego cywilizacyjnego stawienia czoła Chinom. Nie jest na rękę Ameryce ani angażowanie wszystkich środków przeciw Rosji, ani wzmocnienie sojuszu Moskwy z Pekinem. Natomiast w odwrotnej konfiguracji wszystko pasuje – ostatecznie Chiny są największym wrogiem nie tylko Ameryki, ale przede wszystkim Rosji – myśląc oczywiście w kategoriach imperialnych. Putin też zdaje sobie z tego sprawę.

Ponura historia upadku Partii Republikańskiej

Jeszcze kilka lat temu, żeby osłabiać nacjonalistyczne zapędy, takiego argumentu używał Chomsky; rok temu do globalnego „zdrowego rozsądku” nawoływał Emmanuel Macron. Dzisiaj zdrowej i silnej Rosji dla świata domaga się na Twitterze dziennikarz MAGA-prawicy, Ben Shapiro. O tempora, o mores!

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij