Świat

Skrajna lewica i prawica myliły się. Wraca zimna wojna, NATO jest nadal ważne

Kryzys wokół Ukrainy tchnął nowe życie w NATO. Dziś żaden liczący się europejski polityk nie powie, że Sojusz Północnoatlantycki jest w stanie „śmierci mózgowej”. Co nie znaczy, że NATO nie ma wad i samo rozwiąże wszystkie problemy bezpieczeństwa Europy.

W 2007 roku na szczycie bezpieczeństwa w Monachium Władimir Putin wygłosił mowę, która zaskoczyła obecnych w stolicy Bawarii przedstawicieli politycznych, gospodarczych i eksperckich elit.

Po raz pierwszy od objęcia prezydentury rosyjski przywódca tak otwarcie wystąpił przeciw Zachodowi, a przede wszystkim przeciw Stanom Zjednoczonym, którym zarzucił prowadzenie jednobiegunowej, opartej na podwójnych standardach polityki, nieuwzględniającej uzasadnionych interesów takich państw jak Rosja.

Piętnaście lat później, 20 lutego 2022, na monachijskiej konferencji bezpieczeństwa przedstawiciele Rosji w ogóle nie byli obecni. Reprezentanci zachodnich państw mówili o przygotowywanej przez Putina „największej od 1945 roku wojnie w Europie” (jak wyraził się premier Boris Johnson). Zarówno przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, jak i amerykańska wiceprezydentka Kamala Harris podkreślały gotowość do obłożenia Rosji najpoważniejszymi sankcjami w przypadku bezpośredniego ataku na Ukrainę.

Mowa Putina z 2007 symbolizowała koniec nadziei, że Rosja będzie w stanie znaleźć sobie miejsce w międzynarodowym porządku, jaki powstał po końcu zimnej wojny. Konferencja z 2022 może być uznana po latach przez historyków za początek nowej epoki. Podstawowym pytaniem jest nie to, jak włączyć Rosję w gospodarczą i polityczną współpracę z Zachodem, ale to, jak zarządzać konfliktem z Moskwą i powstrzymywać jej ekspansję – nie tylko w Europie Wschodniej, ale też na Bliskim Wschodzie czy w Afryce.

To samo pytanie organizowało relacje Zachodu z ZSRR po drugiej wojnie światowej w okresie zimnej wojny.

Nowa normalność

Do tej nowej ery wkraczamy niezależnie od tego, czy i kiedy dojdzie do pełnowymiarowej inwazji Rosji na Ukrainę. Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg stwierdził w zeszłą środę, że sytuacja wokół Ukrainy stała się „nową normą” w relacjach z Rosją. Niezależnie od tego, czy dojdzie teraz do wojny, czy nie, prędzej czy później czeka nas kolejny wygenerowany przez ekipę Putina kryzys. „Nowa norma” oznacza bowiem politykę opartą na szantażach, groźbie użycia siły, prowokacjach i dezinformacji.

Trudno spierać się z diagnozą Stoltenberga. Można się tylko zastanawiać, czy ta „nowa norma” nie trwa co najmniej od 2014 roku, od rosyjskiej reakcji na Majdan i prozachodni zwrot Ukrainy.

Aneksja Krymu, wsparcie dla „separatystycznych republik” w Donbasie i Ługańsku, działalność rosyjskich farm trolli, podsycających podziały w zachodnich społeczeństwach, możliwa ingerencja w amerykańskie wybory w 2016 roku – wszystko to były działania państwa wrogiego Zachodowi, rewanżystowskiego, nieszanującego podstaw porządku międzynarodowego.

Być może różnica polega na tym, że dziś tej „nowej normalności” nie sposób już dłużej ignorować i udawać, że Rosja nadal jest państwem, z którym Europa Zachodnia dla obopólnych korzyści może budować gospodarczą i polityczną współpracę. Jak z każdym innym państwem regionu.

Ale Putin wybrał zły moment dla swojego nowego szantażu. Liczył na to, że Zachód jest słaby. Nie docenił przywództwa Bidena, przecenił to, jak chaotyczne wycofanie się z Afganistanu osłabiło międzynarodowy wizerunek Stanów. Błędnie założył, że ukraiński kryzys pogłębi transatlantyckie napięcia, wbijając klin między bardziej wojowniczo nastawiony Waszyngton a obawiające się eskalacji konfliktu z Rosją Francję i Niemcy.

Przedwczesne pogłoski o śmierci NATO

Stało się dokładnie odwrotnie. Prowokacje Putina wyraźnie zbliżyły do siebie Europę i Stany. W Monachium mówiła o tym między innymi przewodnicząca von der Leyen: „Od początku wywołanego przez Kreml kryzysu Unia Europejska i wspólnota transatlantycka pozostają w pełni sprzymierzone i zjednoczone. […] Gdy rosyjski rząd próbował nas wielokrotnie podzielić, odpowiedzieliśmy jednym głosem i jednym przesłaniem”.

Kryzys wokół Ukrainy tchnął nowe życie w NATO, pokazał, że pogłoski o tym, że sojusz ten umarł naturalną śmiercią i nie przystaje do realiów bezpieczeństwa XXI wieku, są co najmniej przesadzone i przedwczesne.

Śmierć NATO ogłaszano zresztą już wielokrotnie w przeszłości. Po rozpadzie ZSRR także na Zachodzie – i to nie tylko w kręgu radykalnej lewicy, ale także społeczności eksperckiej czy umiarkowanych polityków. Pojawiały się głosy, że koniec zimnej wojny czyni NATO zbędnym, że zastąpić je powinien nowy system bezpieczeństwa, zdolny objąć także Rosję.

W ciągu ostatnich 30 lat te głosy wracały przy różnych okazjach, ostatnio za sprawą prezydentury Trumpa. Transakcyjny stosunek amerykańskiego prezydenta do kwestii bezpieczeństwa, jego jawnie lekceważące podejście do najważniejszych europejskich partnerów, jak i wyraźna fascynacja potęgą Rosji oraz autokratycznym systemem rządów Putina wykopały najgłębszy polityczny rów między Stanami a Europą co najmniej od czasu wojny w Iraku.

W kontekście nieodpowiedzialnej polityki Trumpa i kryzysu amerykańskiego modelu społeczno-politycznego, jaki reprezentowało jego zwycięstwo, plany „strategicznej autonomii” Europy, głoszone przez takich polityków jak francuski prezydent Emmanuel Macron, mogły brzmieć atrakcyjnie. Sam Macron mówił jeszcze w 2019 roku o NATO jako o organizacji doświadczającej „śmierci mózgowej”.

Macron zadał pytanie, którego boi się cała Europa

Dziś żaden europejski polityk by się tak nie wyraził. Europejska autonomia w dziedzinie bezpieczeństwa pozostaje czymś bardzo odległym. W sytuacji kryzysu Europa okazuje się potrzebować Stanów. Zagrożenie ze strony Rosji prowadzącej taką politykę, jaką obserwowaliśmy na wschodnich granicach Unii Europejskiej w ostatnich miesiącach, nadaje istnieniu NATO nowy sens, wzmacnia jego polityczną legitymację w oczach zachodnich społeczeństw. Nie ma dziś na stole żadnego elementarnie trzymającego się ziemi scenariusza zdolnego zapewnić Europie bezpieczeństwo poza NATO. Zwłaszcza w naszym regionie.

Oczywiście, w pluralistycznych społeczeństwach Zachodu, mających luksus życia z daleka od Rosji, nie brakuje głosów próbujących na różne sposoby „rozumieć” i usprawiedliwiać Putinowski reżim.

Mają one swoją polityczną reprezentację po różnych stronach politycznej barykady. Można je znaleźć na europejskiej i amerykańskiej skrajnej prawicy, przekonanej, że Rosji należy się jej „naturalna” strefa wpływów, a Ukraina w oczywisty sposób do niej należy – jak niedawno stwierdziła Marine Le Pen, goszcząca w Polsce na zaproszenie PiS.

Chroń nas, boże, od takich przyjaciół, jakich chciałby mieć PiS

Takie sympatie można spotkać i wśród części radykalnej lewicy, niezdolnej dostrzegać innego imperializmu niż amerykański, obwiniającej za obecną agresywną politykę Rosji rzekomo równie agresywną politykę Stanów po zimnej wojnie – w tym rozszerzenie NATO na takie państwa jak Polska.

Podobne głosy są jednak znacznie słabsze w głównym nurcie polityki, niż były choćby w 2014 roku czy w 2019 roku. Symboliczna jest tu zwłaszcza przemiana brytyjskiej Partii Pracy, która pod przywództwem Keira Starmera podkreśla swoje przywiązanie do NATO – organizacji, w której powstaniu fundamentalną rolę odegrał w końcu laburzystowski, wyraziście antysowiecki rząd Clementa Attlee – i solidarność z Ukrainą.

Można założyć, że gdyby na jej czele stał ciągle Jeremy Corbyn, stanowisko największej partii opozycyjnej jednego z kluczowych państw NATO byłoby zupełnie inne. Nawet niemiecka elita polityczna, choć jak to ma w zwyczaju, bardzo powoli, ostrożnie i zachowawczo zaczyna zmieniać język, jakim mówi o Rosji.

Oczywiście, nie jest tak, że samo NATO rozwiąże wszystkie problemy bezpieczeństwa Europy. Unia Europejska ma tu sama dużo do zrobienia.

Bezpieczeństwo Europy w kontekście relacji z Rosją jest nie tylko kwestią ściśle wojskową, ale także energetyczną. Obecny kryzys pokazuje, jak wielką słabością Europy jest zależność wielu europejskich gospodarek od rosyjskich surowców energetycznych, na czele z tą największą – niemiecką.

Von der Leyen mówiła w Monachium o konieczności dywersyfikacji źródeł energii dla Europy. Pytanie, czy sama dywersyfikacja wystarczy, czy do niezależności od Rosji nie będzie konieczny wspólny, europejski program jądrowy – co ze względu na nastawienie niemieckiej elity politycznej i opinii publicznej do atomu wydaje się dziś bardzo odległą, jeśli nie niemożliwą politycznie perspektywą.

Ursula von der Leyen na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa w 2021 roku. Fot. MSC/Kuhlmann/securityconference.org

Czy trzeba się bać nowej zimnej wojny?

Czy czeka więc nas nowa zimna wojna? Najpewniej tak – pytanie, jak bardzo zimna ona będzie. Bo od zimnej wojny gorszą alternatywą byłby „gorący pokój” – stan, gdy Zachód i Rosja formalnie nie pozostają w antagonistycznych relacjach, ale ciągle wybuchają między nimi lokalne konflikty i kryzysy o nieprzewidywalnym destabilizacyjnym charakterze.

Historia stosunków międzynarodowych jest też historią prób porządkowania wrogości między państwami, ujmowania je w przewidywalne, cywilizowane ramy. Zimna wojna pod tym względem nie działała najgorzej – zimnowojenny system oparty na groźbie wzajemnego zniszczenia przez broń atomową uchronił świat przed totalnym zderzeniem Stanów i Związku Radzieckiego, choć kosztem często krwawych wojen zastępczych, toczonych głównie w ubogich państwach globalnego Południa.

Być może dziś nowy system zarządzania wrogością w relacjach z Rosją, pozwalający powstrzymywać najbardziej niebezpieczne zapędy Moskwy, jest najlepszym scenariuszem, na jaki możemy liczyć. Przynajmniej dopóki w Rosji nie dojdzie do demontażu putinowskiego systemu władzy, co może się nie wydarzyć w tej dekadzie.

Nowa zimna wojna nie oznacza ucięcia wszelkiej współpracy Zachodu z Rosją. Putin, przy całej swojej antyzachodniej retoryce, potrzebuje europejskich rynków zbytu i dostępu do zachodnich technologii. Zachód, a zwłaszcza Europa, musi się nauczyć strategicznie rozgrywać swoje relacje z Rosją w tym zakresie, podobnie jak Rosja rozgrywa swoją politykę energetyczną wobec Europy.

W tym nowym zimnowojennym porządku Polska stanie się państwem tuż przy linii frontu. Przy mądrej polityce krajowych elit stwarza to szanse głębszej integracji z militarnymi strukturami Zachodu. Cały obecny kryzys pokazuje zresztą, jak fundamentalna dla Polski jest ścisła integracja z zachodnimi strukturami wojskowymi i politycznymi.

Biorąc pod uwagę nasze otoczenie międzynarodowe, to znajdowalibyśmy się dziś w bardzo ponurej sytuacji, gdyby nie to, że nasze elity pierwszych 15 lat transformacji, mimo wszystkich sporów, potrafiły wyznaczyć kurs na NATO i UE i zrealizować go do szczęśliwego końca. Dzięki temu niezależnie od tego, jak będzie układała się „nowa zimna wojna”, tym razem mamy szczęście być w tym właściwym obozie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij