Świat

Współpraca to nie tchórzostwo. A Ameryka nie jest już światowym hegemonem

Czasy, kiedy Ameryka uważała, że może jednostronnie rozwiązywać światowe kryzysy, dawno minęły. Kryzys klimatyczny i gospodarczy, wyścig zbrojeń, walka z pandemią – wszystkie te sprawy wymagają globalnych porozumień. Tymczasem Joe Biden wciąż zapowiada „amerykańskie przywództwo”.

NOWY JORK – Od zakończenia drugiej wojny światowej amerykańska polityka zagraniczna opiera się na prostej idei, którą bodajże najlepiej wyraził prezydent George W. Bush po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku: „Albo jesteście z nami, albo przeciwko nam”. Ameryka ma prowadzić, sojusznicy mają podążać i biada krajom, które wyrażają sprzeciw wobec tego układu.

Koncepcja ta była od początku jednocześnie prosta i prostacka. Dziś jest w dodatku przestarzała. Stany Zjednoczone ani nie mają już nieprzejednanych wrogów, ani nie stoją już na czele nieprzezwyciężonego sojuszu. Mogą dużo więcej zyskać na współpracy niż na konfrontacji z Chinami i innymi państwami.

Donald Trump był groteskową karykaturą amerykańskiego przywódcy. Ciskał obelgi, a do tego jednostronnie narzucał na inne kraje cła i sankcje gospodarcze, starając się zmusić je do podporządkowania się jego polityce. Wcześniej istniały pewne reguły multilateralizmu. Trump podarł je i wyrzucił do kosza. Mimo to jego polityka zagraniczna spotkała się z zaskakująco słabą opozycją w kraju. Zamiast sprzeciwu dla antychińskiej polityki Trumpa panowała w USA raczej jednomyślna zgoda, a sankcje wobec Iranu i Wenezueli wywołały nikły opór, choć miały katastrofalne konsekwencje humanitarne.

Europo, postaw się sankcjom Trumpa!

W porównaniu z tym, co działo się za poprzedniej administracji, polityka zagraniczna prezydenta Joe Bidena jest darem niebios. Już teraz Stany Zjednoczone zdążyły wrócić do grona sygnatariuszy porozumienia paryskiego i członków Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), starają się o powrót do Rady Praw Człowieka ONZ, a także obiecują ponowne dołączenie do paktu nuklearnego z Iranem, podpisanego w 2015 roku. To niezwykle pozytywne i godne pochwały działania. Jednak pierwsze deklaracje dotyczące polityki zagranicznej względem Chin oraz przywódczej roli Ameryki są problematyczne.

Niedawne wystąpienie Bidena na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa daje dobry wgląd w myślenie jego administracji na początkowym etapie urzędowania. Są trzy powody do obaw.

Po pierwsze, mamy do czynienia z dość naiwną koncepcją, że „Ameryka wróciła” do roli światowego lidera. Stany Zjednoczone dopiero teraz wracają do modelu multilateralizmu, poniosły porażkę na całej linii, jeśli chodzi o pandemię COVID-19 i aż do 20 stycznia tego roku aktywnie hamowały walkę z kryzysem klimatycznym. Kraj musi jeszcze zaleczyć wiele głębokich ran po Trumpie – zwłaszcza uporać się z faktem rebelii pod Kapitolem oraz odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w listopadzie zeszłego roku głosowało na niego 75 milionów obywateli. To oznacza, że trzeba się rozliczyć z mocną kulturą suprematyzmu białych, która dziś w znacznej mierze napędza Partię Republikańską.

Czarni, Latynosi, Chińczycy i kobiety. Dlaczego oni wszyscy głosowali na Trumpa?

Druga sprawa: „Partnerstwo między Europą i Stanami Zjednoczonymi jest i musi pozostać kamieniem węgielnym wszystkich przedsięwzięć, które mamy nadzieję zrealizować w XXI wieku, tak samo, jak było w XX wieku” – ogłosił Biden. Naprawdę? Jestem euroentuzjastą i całym sercem popieram Unię Europejską, ale Stany Zjednoczone i UE w sumie obejmują tylko 10 proc. ludzkości (członkowie NATO – 12 proc.).

Sojusz transatlantycki nie może i nie powinien być kamieniem węgielnym „wszystkich przedsięwzięć, które mamy nadzieję zrealizować” w tym stuleciu; to ważny element, ale tylko jeden z wielu klocków w całej budowli. Globalnym włodarzem muszą być wspólnie wszystkie kraje świata, a nie tylko te z obszaru północnoatlantyckiego lub z jakiegokolwiek innego pojedynczego regionu.

Po trzecie, Biden twierdzi, że świat zaangażowany jest w wielką ideologiczną walkę między demokracją i autokracją. „Jesteśmy w punkcie przełamania tendencji. Po jednej stronie są ci, którzy przekonują, że w obliczu wszystkich obecnych wyzwań, od czwartej rewolucji przemysłowej do pandemii, powinniśmy najlepiej pójść drogą autokracji […] a z drugiej ci, którzy rozumieją, że demokracja jest niezbędna […] by móc sprostać tym wyzwaniom” – mówi.

W kontekście tego rzekomego starcia ideologii Biden deklaruje, że „musimy przygotować się wspólnie na długoterminową strategiczną rywalizację z Chinami”. Dodał, że ta rywalizacja „jest mile widziana”, ponieważ wierzy „w system globalny, który Europa i Stany Zjednoczone zbudowały z takim trudem wraz z sojusznikami w regionie Indo-Pacyfiku przez ostatnie 70 lat”.

USA mogą żywić przeświadczenie, że są uwikłane w długoterminową rywalizację ideologiczną z Chinami, ale to przekonanie nie jest wcale odwzajemnione. Szerzony latami pogląd amerykańskich konserwatystów, jakoby Pekin chciał rządzić światem, z czasem wpłynął na konsensus panujący wśród decydentów obu głównych partii politycznych w Waszyngtonie. Celem Chin nie jest jednak udowodnienie, że autokracja osiąga lepsze wyniki niż demokracja, ani też „stopniowe osłabienie bezpieczeństwa i gospodarki Ameryki”, jak można wyczytać w ogólnych założeniach strategicznych USA z 2017 roku.

Spójrzmy na przykład na przemówienie prezydenta Xi Jinpinga, które w styczniu wygłosił na Światowym Forum Ekonomicznym. Nie mówił tam wcale o przewagach związanych z autokracją lub o porażkach demokracji ani o wielkiej rywalizacji między systemami politycznymi. Zamiast tego posłał w świat przesłanie oparte na modelu multilateralizmu na temat wspólnych globalnych wyzwań i wskazał „cztery główne zadania”.

Cyfrowe Państwo Środka (płatniczego)

Xi wezwał światowych przywódców, by „zadbali o lepszą koordynację polityki makroekonomicznej i wspólnie pobudzali silny, długookresowy, zrównoważony i niewykluczający wzrost światowej gospodarki”. Apelował do nich o „odrzucenie ideologicznych uprzedzeń i podążanie razem ścieżką pokojowej koegzystencji, obopólnych korzyści i współpracy na zasadzie win-win”. Po trzecie, chiński przywódca apelował o „niwelowanie przepaści między państwami rozwiniętymi oraz rozwijającymi się i wspólne dbanie o rozwój i bogactwo dla wszystkich”. Na koniec Xi Jinping podkreślił, że zadaniem państw jest „łączenie sił, by stawić czoła globalnym wyzwaniom i razem budować lepszą przyszłość dla dobra ludzkości”.

Xi stwierdził, że ścieżka globalnej współpracy wymaga dalszego podtrzymania „zaangażowania w otwartość i inkluzywność”, „w prawo i zasady międzynarodowe”, a także „konsultacje i kooperacje”. Podkreślił też wagę „dostosowywania się do nowych czasów, a nie odrzucania zmian”.

Swoją politykę zagraniczną wobec Chin Biden powinien zacząć od poszukiwania możliwości współpracy, zamiast zakładać, że między Waszyngtonem a Pekinem istnieje konflikt. Xi złożył obietnicę, że Chiny będą „brać aktywny udział we współpracy międzynarodowej w związku z COVID-19”, będą dalej otwierać się na świat, tworzyć sprzyjające warunki dla zrównoważonego rozwoju i promować „nowy typ relacji międzynarodowych”. Amerykańska dyplomacja postąpiłaby rozważnie, szukając pól współpracy z Chinami na tych obszarach. Dzisiejsza wroga retoryka grozi stworzeniem samospełniającej się przepowiedni.

Stany Podzielonej Ameryki

Wbrew temu, co lubią twierdzić amerykańscy konserwatyści, współpraca to nie tchórzostwo. Zarówno Stany Zjednoczone, jak i Chiny mogą czerpać z tego wiele korzyści: pokój, większe rynki, przyspieszenie rozwoju technologicznego, uniknięcie nowego wyścigu zbrojeń, postęp w walce z COVID-19, sprawna odbudowa miejsc pracy na całym świecie i połączenie sił przeciwko kryzysowi klimatycznemu. Przy globalnym osłabieniu napięć Biden mógłby ukierunkować wszystkie wysiłki swojej administracji na przezwyciężanie nierówności, rasizmu i kryzysu zaufania, które doprowadziły w 2016 roku Trumpa do władzy i wciąż tworzą groźne podziały w amerykańskim społeczeństwie.

**
Copyright: Project Syndicate, 2021. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jeffrey D. Sachs
Jeffrey D. Sachs
Ekonomista, Columbia University
Profesor Zrównoważonego Rozwoju oraz profesor Polityki i Zarządzania Zdrowiem Publicznym na Uniwersytecie Columbia. Jest dyrektorem Centrum ds. Zrównoważonego Rozwoju na Columbii oraz Sieci Rozwiązań na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju przy ONZ.
Zamknij