Świat

Nie tylko Grupa Wagnera. Prywatyzacja wojny tworzy krwawy raj dla najemników

Globalna ekspansja prywatnych armii nierozerwalnie wiąże się z obecną postacią kapitalizmu. Prywatyzacja przemocy to zarazem jej deregulacja i demontaż ram prawnych, w których społeczność międzynarodowa usiłowała zamknąć konflikty zbrojne po doświadczeniach dwóch wojen światowych.

Wiadomość o katastrofie samolotu z Jewgienijem Prigożynem na pokładzie jednych zaskoczyła, inni zaś twierdzą, że takiego końca szefa Grupy Wagnera należało się spodziewać od momentu, gdy w czerwcu zdecydował się na bunt i ruszył na Moskwę.

Spekulacje i analizy na temat tego, co się stało pod Twerem, zdominowały pytania: „kto za tym stoi?” i „komu zależało?”. Tymczasem śmierć założyciela największej obecnie firmy najemniczej na świecie – podobnie jak jego wieloletnia działalność – powinna zwrócić naszą uwagę na to, że Grupa Wagnera nie jest na świecie żadnym wyjątkiem, choć ma swoją rosyjską specyfikę. W rzeczywistości to czubek góry lodowej, najlepiej dziś widoczny symptom groźnego zjawiska o globalnym charakterze.

Śmierć Prigożyna to sensacyjny news, który nic nie zmienia

Prywatyzacja wojny trwa od kilku dekad, a przed Ukrainą największym jej poligonem była amerykańska wojna w Iraku i okupacja tego kraju. Dziś globalny rynek prywatnych firm wojskowych (PMC) jest wart ok. 250 mld dolarów, ze skumulowanym wskaźnikiem wzrostu wynoszącym imponujące 7,2 proc. Pracują w nim setki tysięcy byłych wojskowych, ekspracowników różnych służb mundurowych, agentów specjalnych i zwykłych, żądnych krwi rzezimieszków.

Przez dziesięciolecia głównym odbiorcą usług najemników – a co za tym idzie, ich sponsorem – był rząd amerykański, który na szeroką skalę wykorzystywał firmy takie jak Blackwater (potem kolejno pod nazwą XE i Academi, a obecnie Constellis), DynCorp oraz Triple Canopy w Afganistanie, Iraku i wszędzie tam, gdzie armia USA nie chciała sobie brudzić rąk. Oczywiście Amerykanie nie byli wyjątkiem – na przykład Francja nigdy nie przestała wykorzystywać najemników w swoich dawnych koloniach w zachodniej Afryce, po cichu uznawanych przez Paryż za francuską strefę wpływów.

Globalna ekspansja rynku PMC stanowi nieodłączny aspekt ekspansji neoliberalizmu. Odrodzenie najemnictwa stało się możliwe dzięki polityce zaciskania pasa, cięciom wydatków państwowych, powszechnemu stosowaniu podwykonawstwa w sektorze bezpieczeństwa (oraz redukcji tej kategorii do jej policyjno-militarnego sensu), a wreszcie erozji demokratycznej kontroli nad umundurowanymi ludźmi z bronią.

Wszystko to od dawna stanowi poważne zagrożenie dla praw człowieka i zdobyczy demokratycznych – nie tylko w krajach globalnych peryferii, gdzie wielkim mocarstwom podoba się interweniować, czy to „walcząc z terroryzmem”, „niosąc demokrację”, czy też „denazyfikując” suwerenne państwa. Po Huraganie Katrina, który w 2005 roku zdewastował centrum Nowego Orleanu (ponad 1800 ofiar śmiertelnych i 800 tysięcy zniszczonych domów), zadania policyjne w mieście powierzono m.in. najemnikom DynCorp, oskarżanym o gwałty i handel ludźmi w Bośni.

Kołem zamachowym sektora stała się ekspansja transnarodowych korporacji, korzystających z osłabienia państw Południa i ich instytucji regulacyjno-kontrolnych, a zarazem potrzebujących ochrony swoich interesów. W świecie prywatyzowanych usług i skorumpowanych przez kapitał rządów taką ochronę coraz częściej zapewniały oddziały PMC. Tak to działa choćby w grabionym z surowców Kongo czy w roponośnej delcie Nigru.

Pucz w Nigrze. Tam Europa kojarzy się z opresją, a Rosja – wolnością

Symbolem tego procesu pozostają najemnicy opłacani przez powiązany z wiceprezydentem USA Dickiem Cheneyem koncern Halliburton, którzy zapisali się nadzwyczaj ponuro w historii okupacji Iraku. Kraj ten stał się zresztą prawdziwym poligonem nowego najemnictwa – prywatne firmy nie tylko ochraniały obiekty i członków okupacyjnej administracji, nie tylko patrolowały ulice i dokonywały zatrzymań, ale też zapewniały catering, logistykę i obsługę szybów naftowych.

Najbardziej militarystyczny i prorynkowy rząd USA po roku 2000 konsekwentnie prywatyzował tę wojnę (a przy okazji sektor bezpieczeństwa i wywiad w samych Stanach). Do tego stopnia, że w pewnym momencie połowa amerykańskich sił okupacyjnych należała do jednej z wielu działających na tym „wojennym rynku” firm, a trzecia część osób z dostępem do informacji niejawnych w Stanach reprezentowała sektor prywatny. Miało to rzecz jasna swoje konsekwencje dla ludności Iraku.

Zgodnie z logiką prywatyzacji w ciągu ostatnich 25 lat wszędzie tam, gdzie pojawiali się najemnicy, państwo pozwalało im nie tylko się wyręczać – za publiczne pieniądze – ale także gwałcić własne zasady. Gdziekolwiek wkraczają siły PMC, dochodzi do brutalnych naruszeń praw wojny, przemocy wobec cywilów, gwałtów, tortur i masakr. Nic z tego nie jest wypadkiem przy pracy, ale regułą.

Od inwazji do państwa upadłego: demokracja nie przysłużyła się Irakowi

Można zaryzykować tezę, że rzeczywistym celem najemników i ich mocodawców jest deregulacja przemocy i demontaż tych wszystkich ram prawnych, w których społeczność międzynarodowa usiłowała zamknąć konflikty zbrojne po doświadczeniach dwóch wojen światowych. Tak jak Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy uwalniały światową gospodarkę z pęt publicznych regulacji, tak PMC stanowią narzędzie dostosowania konfliktów zbrojnych do realiów zderegulowanego świata. Dzięki nim rządy mogą swobodnie obchodzić konwencje genewskie i własne konstytucje, rezolucje ONZ i prawo międzynarodowe.

Agresja zbrojna wykonana rękami PMC przestaje być agresją, wojna niepostrzeżenie zmienia swój status prawny (i można na niej bezkarnie robić rzeczy karalne), a ofiary wyparowują ze statystyk. Aneksja Krymu i wojna w Donbasie są tego dobrymi przykładami, a zarazem ustanawiają wzór, którego kolejnych zastosowań możemy się spodziewać w innych miejscach na świecie.

W tym kontekście śmierć Prigożyna niczego nie kończy. Najemnicy nie znikną z Ukrainy, Afryki czy Bliskiego Wschodu. Atrakcyjność PMC dla współczesnych państw i korporacji nie dozna żadnego uszczerbku. Nawet jeśli bunt wagnerowców mógłby być ostrzeżeniem dla rządów zlecających przemoc podwykonawcom, nie wydaje się, że ktokolwiek pójdzie po rozum do głowy.

Jak zerwać z rojeniami o „strefach wpływów” i odzyskać lepszy świat

Dopóki trwa system, który stworzył dogodne środowisko dla prywatnych armii, dopóty będą one siały śmierć i zniszczenie niezależnie od tego, czy zatrudnią je rządy Wschodu czy Zachodu, Północy czy Południa. Jeśli dodamy do tego powrót rywalizacji między wielkimi mocarstwami, sięgającymi chętnie po strategię wojny per procura, to można powiedzieć, że – mimo chmur nad Grupą Wagnera w Rosji – na świecie pogoda dla najemników wciąż jest znakomita.

**
Przemysław Wielgosz – dziennikarz, wydawca i kurator. Redaktor naczelny polskiej edycji „Le Monde diplomatique” oraz serii książkowych: Biblioteki „Le Monde diplomatique” i Biblioteki alternatyw ekonomicznych. W wydawnictwie RM jest redaktorem merytorycznym serii Ludowa historia Polski. Publikował m.in. w „Trybunie”, „Przekroju”, „Piśmie”, „Guardianie”, „Aspen Review” i „Freitagu”. Autor książek: Opium globalizacji (2004) i Witajcie w cięższych czasach (2020), a także redaktor i współautor Dyktatury długu (2016), Pandemii kapitalizmu (2021) i Ekonomii przyszłości (2021). Kurator cykli Ekonomie przyszłości w Biennale Warszawa, Ludowa Historia Polski w Strefie WolnoSłowej oraz Historie ludzi bez historii w Teatrze Ósmego Dnia. Jego najnowsza książka, Gra w rasy. Jak kapitalizm dzieli, by rządzić, ukazała się w 2021 roku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij