Świat

Krytyczny newsletter wschodni Pauliny Siegień – zapisz się już dziś

Raz w tygodniu dostaniecie od nas podsumowanie najważniejszych wydarzeń połączone z przeglądem prasy z Ukrainy, Rosji i Białorusi.

W Krytyce Politycznej ani na chwilę nie zapominamy, że w sąsiednim kraju trwa wojna, a jej wynik zadecyduje nie tylko o przyszłości Ukrainy, którą wspieramy z całych sił, ale też o dalszych losach Rosji, czyli państwa agresora, i Białorusi, czyli państwa  pomocnika. A pośrednio także o przyszłości nas wszystkich, bo wojna i jej skutki określą system bezpieczeństwa, klimat społeczny i polityczny w naszym regionie w pierwszej kolejności, ale też w całej Europie.

Dlatego od dzisiaj, raz w tygodniu dostaniecie od nas podsumowanie najważniejszych wydarzeń połączone z przeglądem prasy z Ukrainy, Rosji i Białorusi. Chcemy, żebyście jako czytelniczki i czytelnicy Krytyki Politycznej byli na bieżąco, wiedzieli, co się dzieje w sąsiadujących z Polską krajach i o czym dyskutuje tamtejsza opinia publiczna.

Już dziś zapiszcie się na newsletter dziennika. Możecie to zrobić TUTAJ.

Ukraina mimo wojny nie przestała być demokracją, panuje tam medialny pluralizm, dziennikarze mogą działać swobodnie, o czym mówiła Natałka Humeniuk. O tym, co dzieje się w Rosji i Białorusi, dowiadujemy się z mediów niezależnych, które działają na emigracji, którym wciąż udaje się utrzymywać dziennikarzy i reporterów na miejscu. Ufamy ich doświadczeniu i ekspertyzie, bo propagandowe tuby reżimów i ich kłamstwa nas oczywiście nie interesują.

Świat nie jest przyzwyczajony do wojen, które toczą się w demokratycznych państwach

Autorką newslettera wschodniego jest Paulina Siegień. Dziś wyjątkowo przeczytacie wiadomość od Pauliny na łamach KrytykaPolityczna.pl, ale już za tydzień w piątek trafi ona do newsletterowiczek i newsletterowiczów.

***

Za nami maj, miesiąc, który upłynął pod znakiem oczekiwania na ukraińską (kontr)ofensywę. Spodziewaliśmy się jej właściwie z dnia na dzień, w poczuciu, że będzie to kolejne epokowe wydarzenie, które nawet jeśli nie ostatecznie zadecyduje o wyniku wojny, to na pewno zdecyduje o jej kolejnych fazach.

Z Ukrainy płyną głosy, by nie eskalować oczekiwań. Minister obrony Ołeksij Reznikow ostrzegał wręcz, że oczekiwania ze strony zachodnich partnerów są zawyżone. Za takimi wypowiedziami kryje się obawa, że jeśli w nadchodzącej (kontr)ofensywie Ukraina nie pokona Rosji ostatecznie, to Zachód będzie próbował przeforsować jakiś rodzaj zawieszenia broni i porozumienia z Rosją. Ukraińcy nie mają zaś złudzeń, że trwały pokój z Rosją jest niemożliwy, jeśli nie uda się odzyskać wszystkich okupowanych terenów i doprowadzić do obalenia putinowskiego reżimu.

Dlatego wojna może trwać kolejne lata. Zarówno same Ukrainki i Ukraińcy, jak i wspierająca ich społeczność międzynarodowa powinni nastawiać się na maraton, a nie na sprint. Wojna to nie serial, a wiosenno-letnia (kontr)ofensywa nie jest finałowym odcinkiem, w którym następuje kulminacja fabuły i upragnione rozwiązanie.

O etycznych aspektach oglądania wojny z perspektywy smartfona i kanapy pisze na łamach Ukraińskiej Prawdy jej uczestnik. Pawło Kazarin stanowczo prosi, by każdy, kto nie zamierza sam uczestniczyć w działaniach zbrojnych, nie wysuwał oczekiwań co do ich rezultatu i nie dawał rad tym, którzy są na froncie. Choć to tekst kierowany przede wszystkim do Ukrainek i Ukraińców, także nam przypomina o tym, że wojna to nie mecz piłki nożnej, gdzie z kuflem piwa w ręku kibicujemy jednej z drużyn, cieszymy się z goli strzelonych przeciwnikowi i złorzeczymy zawodnikom, kiedy gorzej im idzie.

Warto o tym pamiętać, bo w bezpiecznej (mimo tajemniczej rosyjskiej rakiety, która dotarła aż pod Bydgoszcz) Polsce nasz odbiór wojny jest zapośredniczony, to mamy na nią wpływ w zależności od tego, czy postrzegamy ją poważnie i potrafimy długofalowo wspierać naszych ukraińskich przyjaciół.

Oczywiście wojskowi eksperci, prawdziwi i samozwańczy nie przestają wodzić palcem po mapie i wskazywać spodziewanych kierunków uderzenia ukraińskiej armii. Mimo że ukraińskie władze starały się tonować nastroje wokół (kontr)ofensywy, to znowu udało im się wywołać efekt zaskoczenia i przekierować uwagę obserwatorów w zupełnie inne miejsca. Ostatnie dni maja 2023 roku zapamiętamy jako czas, kiedy wojna przeniosła się na terytorium Rosji.

Walczące po stronie Ukrainy ochotnicze jednostki, składające się z rosyjskich obywateli, w drugiej połowie maja odbyły rajdy po przygranicznych terenach kilku rosyjskich obwodów. Zwłaszcza w obwodzie biełgorodzkim, który graniczy z Ukrainą od północnego wschodu, wybuchła panika, władze ogłosiły operację antyterrorystyczną, żeby unieszkodliwić i wypchnąć z terytorium Rosji „grupę dywersyjną”. Był nią Rosyjski Korpus Ochotniczy, który doszedł do miejscowości Grajworon i zajmował okoliczne tereny około doby. W wywiadzie udzielonym rosyjskiemu portalowi Hołod jeden z bojowników mówi, że pod ich kontrolą był teren o powierzchni 43 kilometrów kwadratowych, a więc nieco więcej niż powierzchnia Bachmutu.

„Rosyjskie wojska próbowały zdobyć Bachmut przez rok i im się to do końca nie udało, a nam się udało w ciągu doby” – twierdzi członek Rosyjskiego Korpusu Ochotników o pseudonimie Fortuna. I deklaruje, że ich „politycznym celem jest pełny demontaż rosyjskiej władzy”.

„Mamy świadomość, że tej wojny już się nie da zakończyć na drodze dyplomatycznej. Jedyna opcja, jaka nam pozostała, to opcja siłowa […]” – dodaje Fortuna i zapowiada, że podobne operacje będą się powtarzać. I rzeczywiście, w momencie, kiedy piszę ten newsletter, rosyjskie media donoszą o kolejnej próbie wejścia rosyjskich ochotników na terytorium Rosji. Ale na szczegóły trzeba jeszcze poczekać.

Już dziś zapiszcie się na newsletter dziennika. Możecie to zrobić TUTAJ.

Podobne akcje mają dla Ukrainy konkretny wymiar praktyczny – zmuszają rosyjskie dowództwo do „rozciągania” sił na dużym odcinku, wzdłuż całej rosyjsko-ukraińskiej granicy, a nie tylko tam, gdzie przewidywane jest ukraińskie uderzenie. Ale w równym stopniu ważny jest element wojny psychologicznej, bo w ten sposób zostaje obnażona słabość Rosji, to że jest zupełnie niegotowa do obrony własnego terytorium.

Do tego dołożył się też atak dronów na Moskwę, który miał miejsce we wtorek 30 maja i który po raz kolejny, czyli po tym, jak dwa drony wleciały nad teren Kremla w nocy z 2 na 3 maja, zasiał wątpliwość, czy rosyjski system obrony przeciwlotniczej jest efektywny. Ukraińskie władze nie biorą na siebie odpowiedzialności za drony nad Moskwą. Ale przekaz jest wyraźny: nie boimy się Rosji, nie traktujemy poważnie jej szantaży, nawet atomowego.

A kiedy mowa o dronach, to warto przypomnieć, że Kijów w maju był ostrzeliwany przez Rosję około 20 razy, czasem po dwa–trzy razy na dobę. Nad ukraińską stolicę nadlatują irańskie drony Szahed i rakiety Iskander. Większość udaje się zestrzelić ukraińskiej obronie przeciwlotniczej, ale spadające odłamki niekiedy ranią i zabijają niewinnych cywili.

W czwartek 1 czerwca w Kijowie zginęły trzy osoby, w tym dziewięcioletnia dziewczynka. Ukraińcy przypominają, że wydarzyło się to w Dzień Dziecka, obchodzony w większości państw postsowieckich i postsocjalistycznych, pod nazwą Dzień Ochrony Dzieci. Po raz kolejny Rosja udowadnia, że jej cynizm i terroryzm, który uprawia, nie mają żadnych moralnych granic.

O dylematach matki, która nie chce po raz kolejny uciekać z dziećmi z domu, opowiada dziennikarka Ukraińskiej Prawdy Kateryna Tyszczenko w tekście Ostrzały Kijowa. Co mówię dzieciom, kiedy się boją? Autorka policzyła na przykład, że prawdopodobieństwo utraty życia z powodu rosyjskiego ataku jest w Kijowie mniejsze niż z powodu wypadku drogowego. Tym argumentem stara się uspokoić nastoletnią córkę. Młodszego syna, który pyta, czemu nie wyjeżdżają znowu z Kijowa, przekonuje, że na razie nie jest tak niebezpiecznie, ale jeśli zagrożenie będzie duże, to ona jako matka zrobi wszystko, by zapewnić jemu i całej rodzinie bezpieczeństwo. Tekst Kateryny Tyszczenko w ludzki i wzruszający sposób pokazuje, że walka o w miarę normalną codzienność jest jednym z frontów wojny.

W maju nie dała zapomnieć o sobie także Białoruś. Tajemnicza choroba Aleksandra Łukaszenki, która wyszła na jaw 9 maja podczas obchodów Dnia Zwycięstwa w Moskwie, a potem trwająca tydzień nieobecność w przestrzeni publicznej zrodziły masę spekulacji i wyzwoliły proces pisania scenariuszy dla Białorusi po Łukaszence.

Łukaszenka był chory i leżał w łóżeczku

Zdawało się, że białoruski satrapa doszedł jednak do siebie, groził nawet, że „jeszcze długo będziemy się z nim męczyć”, kiedy znowu wydarzyła się dziwna rzecz. W drugiej połowie maja Łukaszenka ponownie odwiedził Moskwę i znowu mu się pogorszyło. Według niepotwierdzonych doniesień po szczycie Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej miał trafić do centralnego szpitala klinicznego w Moskwie w bardzo złym stanie.

To, że Łukaszence pogarsza się zawsze po spotkaniu z Putinem, wywołało nową falę domysłów i teorii (niekoniecznie spiskowych, jeśli przypomnimy sobie o Litwinience, Skripalach, Kara-Murzie i Nawalnym). Kremlowi samozwańczy prezydent sąsiedniej Białorusi być może rzeczywiście nie jest już do niczego potrzebny, zwłaszcza po tym, jak zapadła decyzja i została podpisana umowa w sprawie rozmieszczenia na terytorium Białorusi rosyjskiej broni jądrowej, co przypieczętowuje utratę suwerenności na rzecz Kremla.

Może Putin wcale nie musi truć Łukaszenki? Wydaje się bowiem, że mimo różnych dyktatorskich przypadłości, Łukaszenka nie jest tak bardzo odklejony i odseparowany od rzeczywistości jak Putin, a więc rozumie, co się dzieje i jakie konsekwencje te decyzje niosą. Kto by się na jego miejscu nie rozchorował?

Inny news z Białorusi, mianowicie wyrok i ułaskawienie Ramana Pratasiewicza, w polskich mediach doczekał się co najwyżej wzmianki. Pratasiewicz to współtwórca, były redaktor prowadzonego z emigracji, a konkretnie z Polski telegramowego kanału Nexta, który to kanał odegrał niebagatelną rolę w białoruskich protestach w 2020 roku. W 2021 roku samolot, którym Pratasiewicz i jego partnerka, rosyjska obywatelka Sofia Sapiega, lecieli z Aten do Wilna, został pod groźbą zestrzelenia sprowadzony przez białoruskich kontrolerów lotniczych na lotnisko w Mińsku. Społeczność międzynarodowa nazwała to wprost porwaniem i terroryzmem lotniczym.

Los Białorusi zależy od urzędników i milicji [rozmowa z Nextą]

Pratasiewicz i Sapiega zostali aresztowani, ale wkrótce dziennikarz zaczął składać zeznania i udzielać wywiadów reżimowym mediom, w których obciążał działaczy opozycji demokratycznej, dziennikarzy, blogerów i ekspertów, w tym także swoją partnerkę, która dostała wyrok sześciu lat więzienia. Pratasiewicz na początku maja został skazany na osiem lat więzienia, ale już dwa tygodnie później Łukaszenka, niczym miłosierny ojciec, który bierze syna marnotrawnego w swoje objęcia, podpisał ułaskawienie.

Dzisiaj Pratasiewicz postrzegany jest jako zdrajca, a co najmniej jako osoba, która nie dorosła do roli, jaką przyszło mu odegrać. Gdy setki, a nawet tysiące więźniów politycznych odsiaduje w Białorusi kilkunastoletnie albo i większe wyroki, Pratasiewicz skazany jest na udzielanie twarzy oficjalnej propagandzie, powtarzanie samokrytyki połączonej z ostentacyjnymi podziękowaniami dla wyrozumiałości reżimu i dalsze pogrążanie przeciwników Łukaszenki. Nie ma wątpliwości, że Pratasiewicz to człowiek zupełnie złamany, a jego wolność jest pozorna. Ułaskawienie to w końcu nic więcej jak cyniczny krok dyktatora, który w ten sposób jeszcze mocniej zaplątał Pratasiewicza w swoje sidła.

W białoruskiej Naszej Niwie Ramanowi Pratasiewiczowi obszerny tekst poświecił Arciom Harbacewicz. Analizuje w nim, jaką rolę odegrały zeznania Pratasiewicza w politycznych procesach dwóch minionych lat, przygląda się początkom kanału Nexta i opisuje relacje Pratasiewicza z jego wieloletnim patronem, powiązanym z białoruskim KGB pseudodziennikarzem Czudziancowem-Zujewem.

To mógłby być scenariusz serialu, bo nie brakuje w nim sensacyjnych wątków i mrocznych sekretów, ale tak naprawdę jest to smutny obraz rzeczywistości politycznej i społecznej łukaszenkowskiej Białorusi, gęsto oplecionej tkaną przez służby specjalne pajęczyną infiltracji i prowokacji.

Tekst o Pratasiewiczu przypomniana, że korzenie tych wszystkich zjawisk sięgają dużo głębiej niż tylko do 2020 roku i jednocześnie, choć autor ani razu nie mówi o tym wprost, pokazuje, z jakim bagażem przyjdzie się mierzyć Białorusinkom i Białorusinom, jeśli spełni się nawet najbardziej optymistyczny scenariusz dla ich kraju i Białoruś ożyje jako kraj wolny i demokratyczny.

**

Chcesz za tydzień dostać na swoją skrzynkę mejlową newsletter dziennika? Zapisz się TUTAJ.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij