Świat

Krach… i po krachu

Upadłość Silicon Valley Bank wywołała nieco zamieszania, ale w Waszyngtonie rozpoczęła się właśnie walka o przyszłoroczny budżet – i o drugą kadencję prezydenta Bidena.

Co dalej z amerykańską gospodarką, a jeśli gorzej, to kogo winić? Z jednej strony ceny benzyny wydają się spadać i miarą nie najgorszego stanu amerykańskiej ekonomii jest sam fakt, że osiemdziesięcioletni demokrata Joe Biden najwyraźniej szykuje się na drugą turę. Z drugiej strony właśnie upadł całkiem spory bank, Silicon Valley Bank, który stanowił finansowe centrum amerykańskich start-upów i był szesnastym co do wielkości pożyczkodawcą w USA. Czy to wreszcie koniec kapitalizmu podwyższonego ryzyka?

Chociaż eksperci obiecują, że do globalnego krachu finansowego najprawdopodobniej nie dojdzie, giełda odczuwa i pokazuje efekty. W rezultacie kłopotów SVB dwa dni po nim upadł nowojorski Signature Bank, a szwajcarski Credit Suisse musi pożyczyć 54 miliardy dolarów od banku centralnego Szwajcarii. Cofnijmy się jednak o tydzień.

Po upadku SVB: to szambo, którego nie da się wypompować

Piątek 10 marca 2023 roku niektórzy porównują z „początkiem końca”, czyli z połową września 2008 roku, kiedy zbankrutował bank Lehman Brothers, rozpoczynając globalny kryzys finansowy. Administracja Bidena, która właśnie ogłosiła ambitny i bynajmniej nie oszczędny budżet na następnych parę lat, nie zamierza jednak dopuścić do kryzysu.

Ogłoszono, że wszyscy stratni klienci SVB zostaną spłaceni, nie obciążając przy tym – obiecuje Biden – podatników. Po pierwsze, bank nadal ma spory majątek. Zarządzać nim od teraz będzie agencja Federal Deposit Insurance Corporation. Po drugie, inwestorzy i kierujący firmą tracą wszystko, a tylko klienci banku zostaną spłaceni – w tym mnóstwo mniejszych i większych nowych firm, takich jak Etsy, Roku czy Vox Media, ale również fundusz emerytalny nauczycieli z Ohio. Jeśli funduszy nie wystarczy, do spłaty zostanie użyty ten sam federalny fundusz FDIC, który obecnie gwarantuje wszystkim Amerykanom spłatę do 250 tysięcy dolarów, jeśli ich bank upadnie.

To prowadzi nas do początku tej historii, a więc do rozluźnienia regulacji za prezydentury Trumpa. Trump częściowo zniósł wprowadzoną po globalnym kryzysie z 2008 roku ustawę Dodda-Franka, rozluźniając kontrolę nad mniejszymi i regionalnymi bankami, takimi jak SVB. Logika była taka, że mniejsze banki nie są w stanie rozpieprzyć całej ekonomii, więc nie trzeba ich też tak ściśle kontrolować. Mimo to upadek SVB to największe bankructwo w amerykańskim sektorze bankowym od krachu z 2008 roku.

Bank Doliny Krzemowej znalazł się w kłopotach, gdy jego klienci zaczęli składać coraz większe depozyty, przekraczając bezpieczny, chroniony federalnie limit, a sam bank zainwestował w długoterminowe bony oszczędnościowe. Gdy Rezerwa Federalna (amerykański odpowiednik banku centralnego) zaczęła podnosić odsetki, inwestycje te okazały się mniej atrakcyjne; co więcej, nie można ich będzie wycofać przez 10 lat. W tym samym momencie klienci banku zaczęli słyszeć o potencjalnej niewypłacalności i zrobili jednoczesny nalot na bank. To masowe wycofanie depozytów doprowadziło do błyskawicznego bankructwa. Można powiedzieć, że gdyby nie ta panika i run na bank, do krachu nigdy by nie doszło.

Podczas gdy republikanie próbują obwiniać Bidena za rzekome wykupywanie bogatych inwestorów, demokraci domagają się kolejnego wzmocnienia regulacji w sektorze bankowym. Śledztwo w sprawie tego, co wydarzyło się w SVB, prowadzi Departament Sprawiedliwości, a niektórzy kongresmeni, jak demokrata Jon Tester z Montany, apelują, żeby byli zarządzający bankiem oddali swoje premie z ostatnich lat.

Kolejny przewidywalny upadek banku

Trzy osoby wydają się tu pod ostrzałem – prezes SVB Gregory Becker, który właśnie zaszył się w swojej wartej wiele milionów posiadłości na Hawajach, dyrektor finansowy Daniel Beck (Becker i Beck już zostali pozwani w pozwie zbiorowym) oraz Joey Gentile, który zarządzał SVB Securities LLC. Gentile’owi wypomina się, że pracował dla Lehman Brothers, skąd podobno odszedł w styczniu 2007 roku, ponad rok przed upadkiem firmy.

Po obu stronach politycznego podziału w USA wypowiadają się populiści. Była wysłanniczka Trumpa do ONZ, Nikki Haley, która chce ubiegać się o prezydenturę, ostrzega podatników, że Biden sprzeda ich bogaczom. W podobną nutę uderzają progresywni senatorowie Bernie Sanders i Elizabeth Warren, którzy także zadeklarowali, że będą się uważnie przyglądać bailoutowi, który ma nie być bailoutem.

Tymczasem w Waszyngtonie rozpoczęła się walka o przyszłoroczny budżet i de facto o drugą kadencję Bidena. Na kryzys finansowy nie ma miejsca ani czasu – i stąd błyskawiczna reakcja administracji na upadek SVB. Ogłaszając, że klienci banku są bezpieczni, administracja Bidena i przychylne jej media podkreślają, że niewypłacalność SVB oznaczałaby niezapłacone pensje zwykłych pracowników startupów, firm medialnych, mediów społecznościowych.

W tym samym czasie, przypomnijmy, administracja i republikańska część Kongresu są w stanie wojny o podnoszenie – lub niepodnoszenie – długu publicznego, na którym rząd zwykle buduje projekt budżetu. To sprawa poważniejsza niż upadek SVB, bo jeśli republikanie w Izbie Reprezentantów się uprą, już za kilka miesięcy rząd USA może stać się niewypłacalny.

Przedstawiony w 9 marca w Filadelfii projekt budżetu jest zaskakująco ambitny i optymistyczny. Budżet Bidena nie tylko jest „hojny” lub nawet „rozrzutny”, jak uważają republikanie (pieniądze na opiekę nad dziećmi, pieniądze na publiczne koledże, pieniądze dla Ukrainy), ale zawiera także konkretny plan zredukowania długu publicznego o 3 bln dolarów w ciągu najbliższych 10 lat. (Nie ma tam żadnych cudów; to po prostu pewne zobowiązanie oszczędnościowe, ale republikanie nie bardzo umieją przedstawić sensowną alternatywę).

Pociąg się wykoleił i Trump pojechał rozdawać ludziom… wodę ze swoim nazwiskiem

Ambitny i progresywny budżet jest przede wszystkim potwierdzeniem, że Biden chce walczyć o drugą kadencję, co potencjalnie uczyni go najstarszym urzędującym amerykańskim prezydentem. Jeśli wygra kolejne wybory, będzie sprawował władzę do 88. roku życia.

Przedstawiony projekt jednocześnie zachwyca i frustruje liberałów. Jego podstawą jest podniesienie podatków bogaczom i korporacjom. Wyższe podatki zapłaci każdy, kto zarabia więcej niż 400 tys. dolarów rocznie (33 tys. dolarów miesięcznie).

Konserwatyści pukają się w czoło, twierdząc, że plan na wydanie 6,8 bln dolarów to recepta na pełny fiskalny kryzys. Z kolei lewicy nie podobają się pieniądze dla Pentagonu, w każdym kolejnym budżecie coraz większe, a i populistyczna prawica krytykuje „czek in blanco” dla Ukrainy. Powodem kłótni są również fundusze na ignorowany przez administrację Bidena kryzys imigracyjny na południowej granicy USA – za mało dla republikanów i za dużo dla demokratów, którzy być może chcieliby funduszy na imigrację, ale nie w obecnej formie – polityki imigracyjnej Bidena nie da się odróżnić od polityki imigracyjnej Trumpa.

Koniec świętej efektywności. Teraz ważniejsza jest stabilność

Podejrzewa się, że w rezultacie zamieszania w sektorze bankowym Rezerwa Federalna nie podniesie odsetek o ćwierć punktu procentowego, tak jak było to planowane, i da amerykańskiej gospodarce złapać oddech. Chociaż ceny niektórych produktów w sklepach (mięsa, masła, jajek) wciąż są wysokie, rynek nieruchomości wydaje się stabilizować i Amerykanie odczuwają dobroczynne konsekwencje pełnego zatrudnienia. Mimo ostatnich zwolnień w internetowych molochach rząd mówi, że liczba rejestrujących się bezrobotnych jest obecnie rekordowo niska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij