Świat

Pandemia ludzi ubogich. Kto umiera na COVID-19?

Biedni w USA umierali na COVID-19 dwa razy częściej niż bogaci. A teraz rząd Joe Bidena, podobnie jak rząd PiS w Polsce, postanowił udawać, że pandemia się skończyła.

Pandemia odwołana, można złapać oddech – w przenośni i dosłownie. Jeśli jednak nie przeanalizujemy jej dotychczasowego przebiegu i nie wyciągniemy wniosków, COVID-19 uderzy ze zdwojoną siłą, tak w nasze płuca, jak i w społeczeństwa.

Od 1 kwietnia Polacy nie muszą nosić maseczek, a rząd postanowił zaprzestać finansowania przesiewowych testów. Polski system ochrony zdrowia traktuje już COVID-19 jak każdą inną chorobę zakaźną. Równie optymistycznie co w Polsce podeszły do pandemii Stany Zjednoczone, co spotkało się z radykalnym sprzeciwem części środowiska naukowego.

100 tysięcy Polek i Polaków umarło na covid, ale „Polska zyskuje na pandemii”

W opublikowanym na łamach „Guardiana” manifeście naukowcy wytoczyli grube działa i orzekli, że CDC – amerykańskie centrum zwalczania chorób, w szczególności zakaźnych – przestało dbać o dobro obywateli, a zaczęło kierować się interesem wielkich korporacji.

Punktem zapalnym stały się nowe wytyczne CDC, które zmieniają sposób raportowania postępów pandemii. Dotychczas w Ameryce opierano się na przypadkach przenoszenia choroby, teraz przerzucono się na wskaźniki szpitalne: postępów koronawirusa nie mierzy się już liczbą zakażonych, tylko liczbą hospitalizowanych. W efekcie amerykańskie mapy covidowe z czerwonych zaświeciły się na zielono, a prezydent Joe Biden mógł ogłosić zwycięstwo nad wirusem.

Zdaniem krytykujących CDC naukowców nowe wytyczne to nic innego jak sztuczny wybieg, którego celem wcale nie jest ograniczanie rozprzestrzeniania choroby. Uczeni wskazują, że skupianie się na liczbie osób hospitalizowanych upośledza system ostrzegania – bo jeśli w szpitalach będzie pełno chorych, to będziemy mieli do czynienia z już rozpędzoną falą pandemii, a także ze zgonami i ciężkimi powikłaniami, których można było próbować uniknąć, reagując odpowiednio wcześniej na wzrosty zakażeń.

Zamiast jasnych wytycznych medycznych CDC zaleca amerykańskim obywatelom konsultacje medyczne. Tyle że w kraju bez równego dostępu do opieki medycznej trudno skorzystać z tego zalecenia. To także przerzucanie odpowiedzialności za rozwój pandemii na najuboższych oraz wykluczonych członków społeczeństwa. Zresztą to na tych warstwach szczególnie odbiją się nowe zalecenia CDC.

Już 8 milionów Amerykanów zbiera na leczenie w ramach crowdfundingu

„Przed wprowadzeniem nowych zaleceń ci najbardziej narażeni na zakażenie byli w jakimś stopniu chronieni, choćby poprzez obowiązek noszenia maseczek, wsparcie ze strony systemu ochrony zdrowia, a także kampanie szczepionkowe i ochronę przeciwcovidową w miejscach pracy. COVID-19 był traktowany jako zagrożenie, podczas gdy teraz społeczeństwu wmawia się, że zagrożeniem nie jest” – piszą naukowcy.

„Niektórzy twierdzą, że Biały Dom oraz CDC postępują zgodnie z duchem nauki oraz robią to, co w dzisiejszych czasach mogą. Ale jeśli celem działań antycovidowych ma być zapobieganie rozwojowi choroby i ograniczanie ludzkiego cierpienia, to te zalecenia nie idą ani z duchem nauki, ani z duchem równości. Trafniej jest powiedzieć, że idą z duchem pieniędzy” – uważają naukowcy i stwierdzają, że CDC – umożliwiając „powrót do normalności” – stawia potrzeby amerykańskich korporacji ponad potrzeby zwykłych ludzi, a zwłaszcza ludzi wykluczonych.

„Dlatego uważamy, że potrzebujemy nowego CDC, którego priorytetem będzie zdrowie ludzi, a nie zdrowie wielkiego biznesu” – konkludują naukowcy i ogłaszają powołanie „People’s CDC” – czyli ludowego lub społecznego centrum zapobiegania chorób.

W swym manifeście naukowcy zwracają uwagę, że i przed nowymi zaleceniami ciężar pandemii był zbyt łatwo składany na barki najsłabszych. Więcej na ten temat mówi raport organizacji Poor People’s Campaign. Został wydany, tak jak i manifest People’s CDC, w cieniu widma miliona zgonów, które krąży nad USA – w chwili pisania tych słów odnotowano już 984 tysiące przypadków śmiertelnych od początku pandemii.

Autorzy raportu przywołują ogólnodostępne dane, które pokazują ponury paradoks. „Spośród sześciu milionów ofiar na całym świecie najwięcej ludzi COVID-19 zabił w Stanach Zjednoczonych. I mimo że jest to jeden z najbogatszych krajów świata, notujemy w nim najwyższy odsetek śmiertelności spośród krajów o wysokim dochodzie oraz jeden z najwyższych w pierwszej dwudziestce krajów”.

Powodów takiego stanu rzeczy autorzy raportu upatrują w problemach rzeczywistości przedpandemicznej. Wymieniają tu konkretne liczby, czyli 140 milionów biednych oraz słabo zarabiających, którzy stanowią 40 proc. populacji oraz posiadają ponad połowę dzieci w całym kraju. Połowa wynajmujących mieszkania w Ameryce jest obciążona czynszem, który pochłania przynajmniej 30 proc. ich zarobków, a 9 proc. obywateli nie ma żadnego ubezpieczenia zdrowotnego.

„Nierówności w dostępie do opieki zdrowotnej, dystrybucji bogactwa i bezpieczeństwa mieszkaniowego przyniosły katastrofalne skutki, gdy pandemia uderzyła w USA” – czytamy w raporcie.

7 lekcji z pandemii, których nie wolno zapomnieć

Badacze Poor People’s Campaign zwracają też uwagę na rażący brak danych dotyczący dochodów czy wykonywanego zawodu ofiar COVID-19. A to, jak przekonują, uniemożliwia kompleksowe analizowanie przebiegu pandemii oraz poszukiwanie rozwiązań.

Chcąc wypełnić tę lukę, organizacja Poor People’s Campaign zebrała dane dotyczące ponad 3200 amerykańskich hrabstw, by zestawić liczby zgonów na COVID-19 z takimi wskaźnikami demograficznymi jak przychód, etniczność czy ubezpieczenie zdrowotne. Co się okazało? W ubogich hrabstwach ludzie umierali dwa razy częściej na COVID-19 niż w hrabstwach bogatych. Tu należy odnotować, że ubóstwo w Ameryce z reguły ma ciemniejszy kolor skóry.

Weźmy za przykład nowojorski Bronx, czyli jedno z najbardziej zróżnicowanych etnicznie amerykańskich hrabstw. Żyje tu niemal półtora miliona ludzi, z czego 55 proc. to Latynosi, 29 proc. czarni, 9 proc. biali, a zaledwie 5 proc. to Azjaci. Ponad połowa mieszkańców Bronxu żyje w ubóstwie, a niemal 10 proc. nie ma żadnego ubezpieczenia zdrowotnego. I według danych z marca 2022 roku Bronx notuje 538 zgonów na 100 tys. ludzi, co plasuje go w 10 proc. hrabstw o najwyższym odsetku zgonów na COVID-19.

Ubogie hrabstwa – jak właśnie Bronx – doświadczały większej liczby zgonów nie tylko w trakcie całego przebiegu pandemii, ale także w momentach szczytowych – z wyjątkiem pierwszego uderzenia, w kwietniu 2020 roku. Te hrabstwa cechuje wyższy odsetek ludności niebiałej oraz rdzennej – mieszka w nich aż 27 proc. ludności rdzennej, 15 proc. ludności czarnej, 13 proc. latynoskiej, 9 proc. białej i 2 proc. azjatyckiej. Połowa populacji tych hrabstw żyje poniżej granicy ubóstwa, a mówimy tu o 31 milionach ludzi. Jest wśród nich także dwa razy mniej ubezpieczonych niż w hrabstwach najbogatszych.

Obowiązkowe szczepienia – tak. To decyzja medyczna, a nie polityczna

Autorzy raportu odnotowują, że ponad połowa mieszkańców ubogich hrabstw przyjęła dwie dawki szczepionki – ale jednocześnie wskazują, że sam stopień wyszczepienia nie przekłada się na niski stopień umieralności. Mimo że generalnie mamy do czynienia z większą liczbą zaszczepionych pośród mieszkańców bogatszych hrabstw, to ten obraz jest znacznie bardziej skomplikowany. Autorzy raportu argumentują, że samo zaszczepienie na COVID-19 chroni co prawda przed ciężkim przebiegiem choroby, ale nie chroni przed skutkami ubóstwa.

Piszą, że walka z pandemią powinna zakładać ograniczanie liczby zgonów poprzez walkę z problemami źródłowymi – takimi jak brak dostępu do powszechnej ochrony zdrowia czy mieszkalnictwa. Tym samym zadają kłam tezie głoszonej choćby przez prezydenta USA, który twierdzi, że obecnie Ameryka zmaga się z „pandemią niezaszczepionych”.

Przykład Bronxu pokazuje jeszcze jedną prawidłowość. Hrabstwo dostało tak potężny cios, ponieważ jego mieszkańcy w przytłaczającej mierze pracują w sektorach obsługujących Manhattan oraz dobrze sytuowanych mieszkańców Nowego Jorku. To tzw. essential workers – pracownicy, dzięki którym Nowy Jork mógł w czasie szalejącej pandemii w miarę normalnie funkcjonować, podobnie zresztą jak wiele innych miast na całym świecie.

USA po kolana w wirusie

Podczas opracowywania nowych zalecenia CDC w Ameryce, a także w trakcie prób odwołania pandemii w innych państwach świata zlekceważono doniesienia o wpływie COVID-19 na ubóstwo. Również w Polsce mamy udokumentowane doniesienia o pogłębionym ubóstwie w wyniku pandemii, jak choćby dane GUS czy raporty Poverty Watch.

Nie wzięto też pod uwagę ceny, jaką zapłacili pracownicy sektora handlu detalicznego czy sektora usług. To on narażali zdrowie i życie swoje i swoich bliskich, by wąskie grono pracowników umysłowych mogło „zostać w domu” i pracować z laptopem na kanapie. To oni też najczęściej tracili pracę, powiększali grono ludzi ubogich oraz tracili dostęp do lepszej opieki medycznej. Na tę chwilę wszystko wskazuje, że ten scenariusz powtórzy się w kolejnych falach pandemii.

Bishop William Barber, wiceszef Poor People’s Campaign, mówi, że raport jego organizacji wykazał przypadki celowego zaniedbania biedniejszej części społeczeństwa amerykańskiego podczas pandemii. „To szokujące, niemoralne i niesprawiedliwe” – stwierdza. W manifeście społecznego centrum zwalczania chorób – People’s CDC – czytamy: nikt nie jest bezpieczny, dopóki wszyscy nie są bezpieczni. A przenosząc odwołanie pandemii na grunt polski, musimy zwrócić uwagę, że wraz ze zdjęciem maseczek oraz zaprzestaniem testów przesiewowych straciliśmy prawo do refundowanych testów.

Znamy już przyszłość

„W tym momencie ono [ryzyko – przyp. red.] nie jest wysokie. Co nie znaczy, że tak już zostanie” – mówi na łamach „Gazety Krakowskiej” prof. Krzysztof Pyrć z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pyrć jest wiceprzewodniczącym zespołu doradczego ds. COVID-19 Polskiej Akademii Nauk.

„Dla części z nas choroba okaże się zabójcza. Czy osoby szczególnie wrażliwe nie mają prawa do diagnostyki? Czy będą miały dostęp do leków takich jak pakslowid, który redukuje ryzyko ciężkiego przebiegu o 90 proc.? Czy dostęp do dawek przypominających będzie odpłatny? To jest dyskryminacja ekonomiczna, która dotknie osoby najbardziej narażone” – ocenia jasno Pyrć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Bartosz Rumieńczyk
Bartosz Rumieńczyk
Dziennikarz
Dziennikarz zajmujący się migracjami, uchodźstwem, prawami człowieka i prawami zwierząt. Przez pięć lat związany z redakcją Onetu, obecnie niezależny. Publikuje na łamach „Tygodnika Powszechnego”, OKO.press czy Wirtualnej Polski. Współtworzy projekt Historie o człowieku.
Zamknij