Europa jest zbyt uzależniona od Chin, by mogła wziąć z nimi rozwód

Europa ma realny problem z Chinami i amerykańską polityką wobec Chin, a jego częścią jest to, że sama pozostaje w tej kwestii głęboko podzielona.
Prezydent Chin Xi Jinping. Fot. GovernmentZA/flickr.com

Stany naciskają swoich sojuszników, by podążali za nimi w polityce decouplingu. Europa ma z tym potężny problem, zwłaszcza jej zachodnia część. Wyraźnie wybrzmiało to w trakcie wszystkich trzech ostatnich wizyt szefów zachodnioeuropejskich rządów w Pekinie.

W środę wieczorem szefowa niemieckiego MSZ Annalena Baerbock wyleciała do Chin, gdzie przez dwa dni będzie przebywać z oficjalną wizytą. Jakich planów nie miałby wcześniej niemiecki MSZ, dziś celem wizyty jest jedno: odkręcenie efektów wizyty w Chinach prezydenta Francji Emmanuela Macrona. A właściwie nie tyle samej wizyty, ile wywiadu, jaki Macron udzielił portalowi Politico na pokładzie samolotu, którym leciał z Pekinu do Kantonu.

Francuski prezydent mówił w nim o konieczności budowy „strategicznej autonomii” Europy, przestrzegał przed scenariuszem, w którym Europa, podążając za Stanami, daje się uwikłać w „nie swój” konflikt wokół Tajwanu, wreszcie przedstawił Stany jako stronę eskalującą sytuację wokół wyspy – Chiny zaś jako mocarstwo, które „nadmiernie reaguje” na amerykańską politykę.

Chińskie stulecie już się skończyło?

Chińczycy byli zachwyceni tymi uwagami, doskonale wpisują się one bowiem w ich politykę, której strategicznym celem jest dzielenie Stanów i Europy. Baerbock ma między innymi przypomnieć Pekinowi, że on także – jeśli nie przede wszystkim – ponosi odpowiedzialność za pokój w regionie, i wezwać chińskie elity do polityki nieeskalującej sytuacji wokół Tajwanu.

Sam Macron próbuje od kilku dni łagodzić kontrowersje wokół swoich wypowiedzi. By pokazać, że Francja jest wiarygodnym sojusznikiem Stanów i aliantów Zachodu w regionie Pacyfiku, Paryż wysłał swoją fregatę w okolice Tajwanu, w momencie gdy Chiny prowadziły tam manewry wojskowe, zorganizowane w odpowiedzi na spotkanie prezydentki Tajwanu i spikera amerykańskiej Izby Reprezentantów w Los Angeles.

Problem nie ogranicza się jednak wyłącznie do niefortunnych słów francuskiego prezydenta. Europa ma realny problem z Chinami i amerykańską polityką wobec Chin, a jego częścią jest to, że sama pozostaje w tej kwestii głęboko podzielona.

Amerykański decoupling…

W polityce zagranicznej Joe Biden od początku przedstawiał się jako przeciwieństwo Trumpa: był twardy wobec Rosji, stawiał na sprawdzone amerykańskie sojusze z NATO na czele, postrzegał Stany jako strażnika międzynarodowego porządku opartego na regułach i prawie międzynarodowym. Jest jednak jeden odcinek, gdzie polityka międzynarodowa Bidena jest faktycznie w dużej mierze kontynuacją tej Trumpa: chiński.

Obie administracje postrzegają Chiny jako czołowe zagrożenie dla amerykańskich interesów. Obie uważają, że Chiny za bardzo skorzystały na globalizacji, kosztem amerykańskiej gospodarki, a polityka dotychczasowej współpracy z Chinami wymaga rewizji na rzecz bardziej asertywnego podejścia, czy wręcz polityki odstraszania Chin. Chodzi o to, by zablokować militarną ekspansję Państwa Środka, zwłaszcza „zjednoczenie” Tajwanu siłą oraz próby rewizji międzynarodowego porządku opartego na regułach. Biden kontynuuje też politykę Trumpa w relacjach gospodarczych z Chinami.

Polityka obecnej administracji stawia sobie w tym obszarze dwa cele. Po pierwsze, radykalne zmniejszenie zależności amerykańskiej gospodarki od chińskich łańcuchów dostaw, zwłaszcza jeśli chodzi o technologie o strategicznym znaczeniu. Służyć temu ma polityka przemysłowa, która ma skłaniać amerykański, ale też europejski kapitał do inwestycji i przenoszenia produkcji do Stanów, głównie przez ulgi podatkowe. Ma to nie tylko skrócić łańcuchy dostaw i zapewnić strategiczne bezpieczeństwo Ameryce, ale też zreindustralizować Stany i przywrócić dobrze płatne miejsca pracy w przemyśle.

Po drugie, polityka Bidena dąży do podtrzymania przewagi Stanów w najbardziej przyszłościowych technologiach: od komputerów kwantowych, przez biotechnologię, po produkcję zielonej energii. Temu służyć ma np. rozporządzenie blokujące dostawy najbardziej zaawansowanych półprzewodników – czy maszyn pozwalających je budować – do Chin.

Wszystkie te polityki podsumowuje jedno angielskie słowo: decoupling. Oznacza ono stopniowe „wypinanie” amerykańskiej gospodarki z więzów łączących je z chińską, zwłaszcza tam, gdzie współzależność postrzegana jest jako zagrożenie dla strategicznych amerykańskich interesów.

Cesarz na górze śmieci. Macron pogrąża Republikę

…i europejski derisking

Stany naciskają swoich sojuszników, by podążali za nimi w polityce decouplingu. Europa ma z tym potężny problem, zwłaszcza jej zachodnia część. Wyraźnie wybrzmiało to w trakcie wszystkich trzech ostatnich wizyt szefów zachodnioeuropejskich rządów w Pekinie: kanclerza Olafa Scholza w listopadzie, premiera Hiszpanii Pedro Sáncheza w marcu i Macrona w kwietniu. Dla państw z Europy Zachodniej Chiny są zbyt ważnym partnerem gospodarczym i handlowym, by móc lekką ręką zdecydować się na decoupling. Dotyczy to zwłaszcza Niemiec – gospodarczy sukces „narodu eksportującego” z ostatnich dekad w dużej mierze zależał od chińskiego rynku.

Na razie obserwujemy wprost przeciwną tendencję. Jak w środę pisał „New York Times”, wielkie niemieckie koncerny – mimo zachęt ze strony Stanów do decouplingu i coraz większych barier, które napotykają – nie przestają inwestować na wielką skalę w Chinach.

Chemiczny gigant BASF planuje tam budowę wielkiego kompleksu chemicznego, inwestycja ma być warta 10 miliardów euro. Koncern twierdzi, że zyski z działalności w Chinach pozwoliły mu wyjść na swoje w wyjątkowo trudnym 2022 roku, gdy musiał sobie radzić z nagłym wzrostem cen gazu spowodowanym przez napaść Putina na Ukrainę. Volkswagen zamierza z kolei uruchomić inwestycje, mające pomóc w produkcji samochodów lepiej trafiających w gusta chińskich konsumentów – bo niemieckie koncerny samochodowe napotykają coraz poważniejszą konkurencję ze strony chińskich producentów, głównie aut elektrycznych.

Niemiecka gospodarka, jak podaje raport Instytutu Badań Gospodarki Światowej z Kilonii, jest zależna od eksportu wielu chińskich produktów: głównie laptopów, telefonów komórkowych, części do komputerów, ale też metali ziem rzadkich, kluczowych dla najbardziej przyszłościowych technologii. Ten sam raport szacuje, że decoupling kosztowałby niemiecką gospodarkę 131 miliardów euro utraconych dochodów, w średnim okresie niemiecki PKB zmniejszyłby się o 1 proc.

Chińczycy już swoje wiedzą – Putin uznawany jest za słabszego [rozmowa z Michałem Lubiną]

Nie jest też jednak tak, że Niemcy i Unia Europejska opowiadają się po prostu za tym, by robić z Chinami interesy jak zawsze. Europa też widzi to, jak Chiny zmieniły się pod rządami Xi Jinpinga – zarówno jeśli chodzi o zaostrzenie autorytaryzmu reżimu wewnątrz, jak i jego politykę na zewnątrz. Od 2019 roku unijna polityka wobec Chin opiera się na diagnozie, że Chiny dla Europy są jednocześnie partnerem, konkurentem i systemowym rywalem.

Europa chce więc współpracować z Chinami w rozwiązywaniu globalnych problemów, takich jak kryzys klimatyczny czy głód, budować z nimi współpracę gospodarczą, a przy tym gospodarczo konkurować. Zdaje też sobie sprawę z tego, że Chiny mają zupełnie inną wizję ładu międzynarodowego i wartości, na których powinien być on oparty.

Kanclerz Scholz tuż przed swoją wizytą w Chinach w listopadzie opublikował tekst na portalu Politico, w którym wyłożył swoją filozofię wobec Chin. Z jednej strony zadeklarował zdecydowanie, że Niemcy nie chcą decouplingu, z drugiej wskazał na konieczność rewizji dotychczasowej współpracy gospodarczej z Chinami w niektórych obszarach: „Tam, gdzie rozwinęły się ryzykowne zależności – w obszarze niektórych surowców, np. metali ziem rzadkich lub innowacyjnych technologii – nasze przedsiębiorstwa słusznie starają się poszerzyć swoje łańcuchy dostaw. Wspieramy je w tym, np. zawierając porozumienia w sprawie dostaw surowców”.

Innymi słowy, zamiast „hurtowego” decouplingu od Chin, Niemcy proponują bardziej „detaliczny”, „chirurgiczny” derisking – zmniejszający zależność europejskich gospodarek od Chin w wybranych obszarach, tam, gdzie stwarza to największe strategiczne problemy dla Europy.

Zachód kontra Chiny i Rosja. Kto zwyciężyłby w tej konfrontacji?

Takie podejście nie tylko jest ostrożniejsze niż to amerykańskie, ale też poddaje Chiny mniejszej gospodarczej presji, nie ma celu zbudowania szklanego sufitu dla rozwoju kluczowych dla przyszłości technologii przez Chiny. Amerykanie przekonują – i trudno nie dostrzec w tym racji – że ich opanowanie przez Chiny, które są i pozostaną jeszcze przez długi czas państwem głęboko autorytarnym, może nieść bardzo poważne konsekwencje dla przyszłości bloku państw demokratycznych.

Czy Europa jest w ogóle w stanie opracować wspólną politykę wobec Chin?

Nawet jeśli pomysł na derisking w miejsce decouplingu uznamy za celny, to jest jeszcze jeden problem: Europa we współczesnym kształcie wydaje się niezdolna do przyjęcia i wdrożenia jakiejkolwiek wspólnej chińskiej polityki. Co więcej, problemy z jej ustaleniem ma wiele europejskich państw, łącznie z Niemcami, gdzie w ostatnich miesiącach wyraźnie zaznaczyły się różnice między bardziej asertywnym wobec Chin MSZ kierowanym przez Baerbock a bardziej zachowawczym urzędem kanclerskim.

Wizycie Scholza z listopada zarzucano, że skupiała się wyłącznie na interesie Niemiec, całkowicie zaniedbując europejską perspektywę. Macron, podróżujący do Chin w tym samym czasie co przewodnicząca KE Ursula von der Leyen, miał wyciągnąć wnioski z błędów kanclerza, dlatego spotkał się z szefową KE przed wyjazdem, by uzgodnić wspólne, europejskie stanowisko. Von der Leyen podobnie jak Baerbock przyjmuje bardziej asertywne, bliższe amerykańskiemu, podejście do Chin. 30 marca wygłosiła przemówienie, w którym zarzuciła Chinom rosnącą represyjność, stosowanie ekonomicznego szantażu w stosunkach międzynarodowych i chęć budowy nowego, sinocentrycznego porządku światowego.

Jak na łamach „Foreign Policy” zauważył Thorsten Benner, podwójną wizytę Chińczycy sprytnie rozegrali przy pomocy protokołu dyplomatycznego. Macron dostał w Chinach iście królewskie powitanie, von der Leyen na lotnisku powitał zaledwie minister ds. ekologii. W wyczulonej na symbole chińskiej kulturze był to wyraźny sygnał, czyjego głosu słucha Pekin.

Czegokolwiek nie powiedziałaby w Chinach von der Leyen, wywiad Macrona całkowicie przykrył to w przekazie medialnym ze wspólnej wizyty. Choć na pokładzie samolotu do Kantonu Macron tradycyjnie wiele mówił o „strategicznej autonomii” Europy, to cały przebieg jego wizyty pokazywał, że ta idea jest ciągle mrzonką, a Europa nie potrafi nawet wysłać wspólnego komunikatu w sprawie Chin.

Były prezydent wyprowadzony. Oto dwie rzeczy, których chce teraz „najwyższy przywódca” Chin

Dla państw naszego regionu sam fakt rozmów Macrona z Xi jest równie problematyczny jak wcześniejsze rozmowy prezydenta Francji z Putinem. Polska i państwa bałtyckie, najbardziej zależne od amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa, gotowe są podążać za Amerykanami w chińskiej polityce, nawet za cenę gospodarczych strat.

Jednocześnie zarówno w idei strategicznej autonomii, jak i kontrolowanego „deriskingu” jest racjonalne jądro. Europa nie może zakładać, że Biden będzie rządził wiecznie, że nawet za rok do Białego Domu nie wprowadzi się republikanin, przekonany, iż zaangażowanie Stanów w Europie to strata pieniędzy. Europa ma też prawo bronić takiego decouplingu od Chin, który będzie się wiązał z kosztami akceptowalnymi dla europejskich społeczeństw. Problem w tym, że dziś system polityczny UE, a przynajmniej panujący w nim polityczny układ rządów w państwach narodowych, zupełnie nie wydaje się zdolny do przyjęcia wspólnej polityki wobec Chin. O realnych działaniach na rzecz strategicznej autonomii nie wspominając.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij