Czytaj dalej, Kultura

Koszmary białej Ameryki

U podstaw epidemii opioidowej, która przeorała Stany Zjednoczone wzdłuż i wszerz, leży właściwa wszystkiemu, co żyje, chęć uniknięcia bólu. Wyeliminowanie go opatrzone jest ryzykiem, na które pozwolić sobie mogą przede wszystkim ci lepiej sytuowani. To o nich przeczytamy w książce „Dreamland” Sama Quinonesa. Na historię cierpienia niebiałej Ameryki musimy jeszcze poczekać.

Quinones w kompleksowy sposób pokazuje przyczyny i skutki epidemii opioidowej, jej sprawców, beneficjentów i ofiary. Jeśli istnieje jedna pozycja, z jaką trzeba się zapoznać, by prawdziwie zrozumieć, czemu tak wielu (białych) Amerykanów uzależniło się od leków przeciwbólowych, to jest nią właśnie ten liczący ponad 500 stron reportaż. Quinones stworzył dzieło wybitne, które za kilka dekad będzie miało historyczną wartość – przybliży przyszłym pokoleniom, jak setki tysięcy Amerykanów pogrążyły się w heroinowym nałogu, próbując uwolnić się od bólu.

Jak to możliwe, że w 10 lat po wypuszczeniu na rynek „środka przeciwbólowego” OxyContin nadużywało go 2,4 proc., a obecnie aż 4 proc. populacji Stanów Zjednoczonych? To na pierwszy rzut oka niedużo, jednak mowa o ponad 10 milionach Amerykanów sięgających po leki przeciwbólowe dwukrotnie silniejsze od morfiny w sytuacjach, które wcale nie wymagają aż takiej ilości tego cudownego leku. Tabletki o różnej mocy – 40, 80 i 160 mg – miały przezwyciężać kolejne progi bólu, jednak prowadziły również do coraz silniejszego uzależnienia. To natomiast zmuszało bohaterów książki do sięgania po heroinę, która działając na te same receptory, zaspokajała głód, a była tańsza i łatwiejsza do zdobycia.

Opioidy zabijają Amerykę

Z książki dowiadujemy się, jak stereotypy dotyczące białych uczyniły z nich idealnych klientów w oczach meksykańskich dilerów. Ulicznym sprzedawcom używek przybyłym zza południowej granicy zależało na bezpiecznym wysokim dochodzie, który mógłby podnieść poziom życia ich samych i ich rodzin żyjących w Meksyku. Nie ma w tej opowieści tyle latających kul i broni co w narkotykowych serialach, jest za to dużo interesujących refleksji o bólu i handlu środkami, które mają go uśmierzyć. Jak się okazuje, dilerzy z meksykańskiej miejscowości Xalisco mają dużo więcej wspólnego z marketingowcami koncernów farmaceutycznych, niż można się było spodziewać.

W okienku ciągle można wymienić igły i strzykawki

Niebezpieczny marketing

Klucza do epidemii należy szukać we śnie, jednak nie tym, do którego prowadzić może zażywanie opium czy heroiny, tylko we śnie symbolicznym, w american dream. Wizja ogromnych możliwości samorealizacji, przy pominięciu konsekwencji i wpływu na dobrostan innych, sprawiła, że w 1951 roku specjalista od reklamy Arthur Sackler wynajęty przez koncern chemiczny Charles Pfizer and Company postanowił w dość niekonwencjonalny jak na owe czasy sposób promować jeden z produktów, Terramycynę. Sackler wysyłał swoich przedstawicieli do gabinetów lekarskich. Pracownicy koncernu przekazywali lekarzom darmowe próbki leku, a ci później rozdawali je pacjentom.

Weterani leczą stres pourazowy ayahuaską

W 1963 Sackler uzyskał wyłączność na sprzedaż Valium, uważane wówczas za cudowny lek, któremu przypisywano skuteczne zapobieganie różnego rodzaju niepokojom, syndromom menopauzy czy problemom małżeńskim. Jednocześnie pomijano skutki uboczne, z których najpoważniejszym było oczywiście uzależnienie. O tym zaczęło się mówić dopiero w latach 70., wcześniej zdążyły już utrwalić się skojarzenia bólu fizycznego ze stresem, z czego skorzystały inne koncerny farmaceutyczne szukające rynku dla swoich produktów.

Farmaceutyczny gigant oskarżony o wywołanie fali śmiertelnych przedawkowań

Nie bez znaczenia było także coraz dobitniej podkreślane w kręgach medycznych przekonanie, że pacjent ma zawsze rację i jeśli czuje ból, to obowiązkiem lekarza jest go od tego bólu uwolnić. Opowiadała się za tym także Światowa Organizacja Zdrowia, kładąc szczególny nacisk na udostępnianie coraz szerszemu gronu pacjentów opioidów, pomimo ich powszechnie znanej szkodliwości. Ubezpieczyciele postanowili ciąć koszty i refundować tylko niektóre wizyty. Lekarze nie mieli wyjścia – pacjenci, którym odmawiali leków, trzymali ich przyszłość w swoich rękach, w każdej chwili mogli przecież poskarżyć się na nich ubezpieczycielom poprzez specjalne ankiety. Niższe stawki dla lekarzy kazały im przyjmować więcej pacjentów, a to z kolei przekładało się na spędzany z nimi czas. Zamiast konsultacji dostawali szybkie rozwiązania przynoszące niemal natychmiastową ulgę.

Rodrik: Tracimy wspólnoty

Czarna smoła, biały ćpun

Kiedy w 1996 roku koncern Purdue Pharma wypuścił na rynek opioidowe tabletki OxyContin, postanowił skorzystać z wszystkich patologii systemu. Lekarze dostali od firmy kupony, które później wręczali pacjentom. Koncern oferował lekarzom także premie, promocje i wyjazdy w zamian za przepisywanie dużych ilości leku. Działający na receptory opioidowe środek przestał być w ten sposób promowany dopiero po sześciu latach, jednak zdążył w tym czasie uzależnić od siebie cierpiących na mniej i bardziej poważne bóle pacjentów. Ci stopniowo zaczynali szukać ulgi w dużo tańszym zamienniku – „czarnej smole” (ang. black tar), jak nazywa się wytwarzaną w Meksyku bazę z przetworzonego opium, która sprzedawana jest później na ulicach amerykańskich miast.

Psychodeliki – ani trucizna, ani panaceum. W takim razie, co?

Bardziej zanieczyszczona, a przez to niebezpieczniejsza od heroiny, sprzedawana była przez sympatycznych chłopaków wywodzących się w głównej mierze z meksykańskiego miasteczka Xalisco. Dilerzy nie wymyślili swoich sposobów sprzedaży, tylko pilnie zastosowali amerykańskie wartości w praktyce. Wierzyli w wolny rynek i marketing, nie w przemoc i strzelaniny. Podbierali sobie klientów, oferując promocje, jak również darmowe działki tym, którzy zastanawiali się nad odstawieniem. Wszystko to z dostawą do klienta i z uśmiechem na ustach. Co jednak najważniejsze, postanowili nie robić żadnych interesów z Afroamerykanami. Ich myślenie opierało się na najprostszych stereotypach: uzależnieni biali nie wydawali im się niebezpieczni, poza tym mieli pieniądze, z kolei czarni według nich mogliby ich oszukać i obrabować. Handlarze chcieli co kilka miesięcy bezpiecznie wracać do rodzinnego miasteczka i imponować innym kupionymi za dolary ubraniami.

Druga fala

Pierwsza fala opioidowej epidemii uderzyła w białą Amerykę, stąd też wykorzystanie przez Quinonesa obrazków kojarzonych z małomiasteczkową populacją tego kraju i praktycznie całkowite pominięcie czarnoskórych w tej narracji. Druga, trwająca obecnie i nie tak nagłośniona, dotyka czarną Amerykę, z którą kojarzy się bardziej crack [kokaina w formie do palenia – red.] – skojarzenie utrwalane przez filmy i seriale o latach 90. Odsiadka za posiadanie takiej samej ilości cracku co kokainy w proszku może być nawet 18 razy dłuższa w wypadku tego pierwszego, co również świadczy o systemowych uprzedzeniach wobec Afroamerykanów. Jak pokazują statystyki, między 2014 a 2017 rokiem śmiertelność spowodowana syntetycznymi opioidami (z wyjątkiem metadonu) wśród tej części populacji wzrosła o 818 proc., od heroiny zaś o 196 proc.

Amerykański kryzys opioidowy

Dreamland recenzjaMainstreamowe media, podobnie jak Quinones, ukazują ludzką twarz białych uzależnionych, dodatkowo jednak podkreślają przy tym „bandytyzm” Afroamerykanów nadużywających tych samych substancji. Inna jest też jakość samych leków, z których korzystają mniej zamożni czarnoskórzy Amerykanie – ponieważ trudniej jest im dostać się do lekarza i uzyskać receptę, zaopatrują się na czarnym rynku, często w nielegalnie produkowane substytuty OxyContin. W tak opowiadanej historii mamy więc zagubionych białych, ofiary systemu, i czarnych, którzy dobrowolnie sięgają po opioidy. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że i oni za kilka lat doczekają się podobnej kroniki uzależnienia jak biała Ameryka, opisana przez Quinonesa w Dreamland.

*
Sam Quinones, Dreamland. Opiatowa epidemia w USA, przeł. Maciej Kositorny, Czarne 2018

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Muniowski
Łukasz Muniowski
Amerykanista
Adiunkt w Instytucie Literatury i Nowych Mediów na Uniwersytecie Szczecińskim. Autor i tłumacz książek o sporcie.
Zamknij