Świat

Patriotyzm ekonomiczny i inkluzywny populizm pomogą odebrać Trumpowi klasę ludową?

„Cały przekaz Partii Demokratycznej powinien skupić się na jednym: będziemy teraz produkować rzeczy w Stanach” – mówi wpływowy polityk partii. Taka narracja ma jedną wielką zaletę: pozwala wyjść demokratom z pułapki wojny kulturowej.

Wybory w środku kadencji prezydenta w USA są tradycyjnie trudne dla partii, z której pochodzi. Demokraci, by utrzymać stan posiadania w Kongresie, szukają więc różnych narracji, wygodnych dla siebie linii sporów i tematów, które pozwolą im zmobilizować stary elektorat, pozyskać nowy i nie dopuścić do zwycięstwa republikanów.

Jeden taki temat dostarczył wyrok zdominowanego przez katolicką prawicę Sądu Najwyższego, odbierający Amerykankom prawo do aborcji. Stratedzy demokratów liczą, że zrazi to do republikanów kobiety i pozwoli odbić partii Bidena zamożne przedmiejskie okręgi, dotychczas głosujące na republikańskich kandydatów.

USA: 50 lat odbierania prawa do aborcji

Inny temat proponuje demokratyczny kongresman z Kalifornii, Ro Khanna. Jego zdaniem w tej kampanii – a także tej za dwa lata, gdy Amerykanie ponownie wybiorą prezydenta – demokraci powinni postawić na „ekonomiczny patriotyzm”. „Cały przekaz Partii Demokratycznej powinien skupić się na jednym: będziemy teraz produkować rzeczy w Stanach” – mówił niedawno na spotkaniu ze związkowcami w Burlington w stanie Iowa.

Ożywić pas rdzy

Khanna, wspólnie z liderem mniejszości w senacie stanowym w Iowa, Zachem Wahlsem, opublikował na początku października w „The Economist” tekst stawiający diagnozę: demokraci będą mogli pokonać narrację Trumpa i ukształtowanej przez niego Partii Republikańskiej tylko wtedy, gdy będą mieli ofertę dla głosującej na byłego prezydenta klasy ludowej. Przede wszystkim dla mieszkańców dawnych przemysłowych miasteczek, które szczególnie straciły na globalizacji.

W wielu mniejszych miastach Stanów w ostatnich dekadach powtarzał się ten sam scenariusz: fabryki będące ekonomicznym rdzeniem miejskiej gospodarki przeniosły się do Chin. Względnie dobrze płatne, uzwiązkowione miejsca pracy w przemyśle zastąpiły sprekaryzowane i nisko płatne posady w usługach – jeśli nie bezrobocie. Upadały kolejne lokalne drobne biznesy, najbardziej zaradni wyjeżdżali, ci, którzy zostali, często popadali w depresję, spiralę długów, alkoholizm lub uzależnienie od opiatów.

Khanna sam reprezentuje w Kongresie jeden z najbogatszych okręgów wyborczych, gdzie swoje główne siedziby mają Apple, Intel i Yahoo. Mówi jednak: w Stanach potrzebna jest dziś wielka geograficzna redystrybucja bogactwa, poprzez inwestycje w dobrze miejsca pracy w nowych technologiach i przemyśle w regionach, które straciły na globalizacji.

Republikanie zmieniają się w partię amerykańskiej klasy pracującej

Jak by to miało konkretnie wyglądać? 7 października na łamach „The Boston Globe” Khanna przedstawił wiele konkretnych propozycji. Po pierwsze, prezydent powinien postawić przed amerykańską gospodarką cel osiągnięcia nadwyżki handlowej do 2035 roku.

Od 1975 roku amerykańska gospodarka notuje nieustannie deficyt handlowy, odwrócenie tego trendu miałoby więc fundamentalne znaczenie. Wymagałoby to wielkich inwestycji, nakierowanych na to, by Stany znów stały się liderem produkcji przemysłowej. Khanna chce w dodatku, by wróciła ona do takich miejsc jak Indiana, Ohio, Pensylwania, do stanów „pasa rdzy”, dotkniętych szczególnie przez spowodowane przez globalizację zwijanie się amerykańskiego przemysłu.

Po drugie, rząd federalny powinien uruchomić program preferencyjnych pożyczek na budowę fabryk w Stanach oraz zacząć planowo używać swojej siły jako nabywcy do wsparcia amerykańskich producentów takich towarów jak baterie, grzejniki elektryczne, stal czy aluminium. Po trzecie, rząd, wspólnie z sektorem prywatnym i uczelniami wyższymi, miałby wdrożyć programy przygotowujące absolwentów do pracy w przemyśle i sektorze technologicznym.

Prawybory potwierdzają: republikanie nie mogą uwolnić się od Trumpa

Wreszcie, plan Khanny zakłada uruchomienie rządowych grantów wspomagających innowacje w sektorze dóbr konsumpcyjnych. Tak by amerykańscy producenci leków, lodówek i kuchenek mikrofalowych mogli konkurować na światowych rynkach innowacyjnością, a nie musieli ceną – dzięki czemu będą mogli z powrotem przenieść produkcję do Stanów z miejsc, gdzie praca jest tańsza.

Reindustrializacja amerykańskiej gospodarki miałaby wiązać się w planach Khanny ze wzmocnieniem pozycji amerykańskich pracowników. Łączyłaby się z gwarancjami ich prawa do zrzeszania się w związki oraz walką państwa z patologiami uberyzacji pracy. Dobrze płatne miejsca pracy miałyby być – co szczególnie ważne dla wyborczych szans demokratów – dostępne także dla klasy ludowej, dla ludzi bez dyplomu college’u.

Idea, której czas nadszedł?

Po hasło „patriotyzmu gospodarczego” demokratyczni politycy sięgali już w przeszłości – mówił o nim Barack Obama, pojawiło się ono także w kampanii Elizabeth Warren o nominację Partii Demokratycznej w wyborach prezydenckich w 2020 roku. Partia i bliskie jej opiniotwórcze elity odnosiły się wcześniej do podobnego postulatu z mieszanymi uczuciami. Trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, że demokraci stali się od czasów Clintona „partią globalizacji”.

Upadek „pasa rdzy”, o którym mówią zwolennicy „patriotycznego zwrotu” w amerykańskiej polityce gospodarczej, był w dużej mierze efektem polityk handlowych przyjmowanych przez demokratyczne administracje ostatnich trzech dekad. Gdyby demokraci chcieli przyjąć propozycje Khanny i Wahlsa, musieliby powiedzieć: „przepraszamy, myliliśmy się w przeszłości”. Wydarzenia ostatnich sześciu lat pokazują jednak, że w argumentach na rzecz „patriotyzmu gospodarczego” może być więcej racji, niż chcą to przyznać ich przeciwnicy.

Wielu wyborców zinterpretowało trumpowskie „Make America Great Again” jako obietnicę odbudowy amerykańskiego przemysłu i dobrych miejsc pracy, jakie ten zapewniał. Jak wiemy, Trump zwyciężył – choć przegrał, jeśli brać pod uwagę bezwzględną liczbę głosów – dzięki temu, iż udało się przekonać do siebie większość wyborców w stanach „pasa rdzy”, takich jak Wisconsin, Pensylwania, Michigan, gdzie klasa ludowa – a zwłaszcza pracownicy przemysłowi – zwyczajowo głosowali na demokratów.

Także pandemia i wymuszone przez nią przerwy w łańcuchach dostaw pokazały ograniczenia globalistycznego modelu. Opierał się on bowiem na założeniu, że cała gospodarcza machina kręci się bez żadnych większych przeszkód i opóźnień. Nie przewidział czegoś takiego jak lockdowny i wymuszone przez nieograniczenia w swobodnej cyrkulacji ludzi i towarów. W czasie pandemii okazało się, że niektóre rzeczy warto jednak produkować na miejscu, by nie musieć zależeć od tego, jakie miasto Chińczycy zamkną akurat w ramach polityki zero covid.

Światowy kryzys półprzewodników: co z niego wynika i jak uderza w każdego z nas?

Khanna często podnosi ten argument. Mówi: przy okazji pandemii wielu Amerykanów zdziwiło się, że nie produkujemy sami czegoś tak podstawowego jak maski. Tymczasem przenieśliśmy na odległe kontynenty produkcję innych niezbędnych do życia we współczesnej cywilizacji dóbr, może warto pomyśleć, czy to sensowny układ.

Tematy ekonomicznego patriotyzmu podejmują w tej kampanii także inni kandydaci demokratów do Senatu – John Fetterman z Pensylwanii oraz Tim Ryan z Ohio. Dotyczy to także CHIPS Act, podpisanego niedawno przez prezydenta Bidena, przedstawionego przez lidera większości w Senacie, Chucka Schumera i napisanego z pomocą Khanny. Przeznacza on 50 miliardów dolarów na badania nad półprzewodnikami i na ich produkcję na terenie Stanów. To właśnie na rynku półprzewodników pandemiczne zaburzenia łańcuchów dostaw były szczególnie odczuwalne. A że półprzewodniki są dziś wykorzystywane prawie wszędzie, miało to wpływ na całą gospodarkę.

Wyjście z pułapki wojny kulturowej

Choć w tym roku narracja „patriotyzmu ekonomicznego” pewnie nie stanie się główną narracją demokratów, to może wrócić w następnych wyborach prezydenckich i kolejnych wyborczych wyścigach.

Sam Khanna promuje ją bardzo aktywnie. Choć startuje w Kalifornii, jeździ po całych Stanach, głównie do miejsc najsilniej dotkniętych przez globalizację. W Ohio, Indianie i w innych podobnych regionach spotyka się ze związkowcami, właścicielami lokalnych biznesów, lokalnymi politykami i rozmawia z nimi o tym, jakiej polityki gospodarczej potrzebują ich społeczności. Komentatorzy spekulują, że Khanna przygotowuje się do przyszłej kampanii prezydenckiej.

Wiadomo, że do startu namawia go zaplecze eksperckie Berniego Sandersa, widzące w kongresmenie z Kalifornii następcę socjalistycznego senatora – choć sam Khanna identyfikuje się nie jako socjalista, tylko jako „progresywny kapitalista”. Polityk z Kalifornii zaprzecza, by zamierzał startować w 2024 roku. Ale gdy Biden zapowiada, że wystartuje „jeśli zdrowie pozwoli”, deklaracji w kwestii startu za dwa lata unikać będą wszyscy poważni kandydaci demokratów. Gdyby nawet Biden wystartował, to w następnym prezydenckim wyścigu, w 2028 roku, Khanna będzie miał 52 lata. To idealny wiek dla kandydata na najwyższy amerykański urząd.

Czy zdoła po drodze przekonać demokratów do swojego programu? To, co teraz przedstawia polityk z Kalifornii, rodzi wiele pytań. Po pierwsze, o koszty wspieranej przez państwo reindustrializacji i ich relacje do spodziewanych efektów. Po drugie, o środowiskowe konsekwencje powrotu do przemysłowej produkcji w Stanach. Choć jak można zrozumieć z deklaracji Khanny, nowe przemysły miałyby być zielone, a produkcja zielonej energii byłaby istotnym kołem zamachowym reindustrializacji, to polityk z Kalifornii musi jeszcze rozwinąć ten wątek.

Pojawiają się też pytania, jak Stany – same wycofujące się z globalizacji – mają zapewnić dostęp do światowych rynków swoim produktom przemysłowym.

Przy wszystkich tych kwestiach narracja patriotyzmu gospodarczego ma, jak widzą to jej zwolennicy, jedną wielką zaletę: pozwala wyjść demokratom z pułapki wojny kulturowej. Republikanie od dawna prowadzą ją przeciw stronie progresywnej, wykorzystując najbardziej społeczne kontrowersyjne tematy – jak prawa osób transpłciowych czy budzące zamieszanie postulaty („defund the police”) – i starając się przedstawić demokratów jako partię skrajnie zideologizowaną, niepodzielającą wartości większości Amerykanów, zajętą nie rozwiązywaniem realnych problemów, ale realizacją swoich „szalonych” ideologicznych pomysłów.

W odpowiedzi na to część demokratów i ich sympatyków domaga się przesunięcia partii na prawo. Odcięcia się od postulatów ruchów trans czy tych grupujących się pod hasłem Black Lives Matter, zaostrzenia stanowiska w sprawie migracji.

Problem w tym – jak pisała niedawno na łamach „Politico” Leah Hunt-Hendrix, szefowa Way to Win, sieci gromadzącej progresywnych politycznych darczyńców – że taki nagły zwrot zraziłby do partii grupy stanowiące podstawę jej poparcia, które demokraci muszą maksymalnie zmobilizować, by wygrywać. Odpowiedzią na republikańską wojnę kulturową zdaniem Hunt-Hendrix powinien być nie zwrot na prawo, ale to, co nazywa „inkluzywnym populizmem”.

Demokraci atakowani przez republikanów – przekonuje szefowa Way to Win – nie powinni atakować transaktywistów czy mieszkańców czarnych gett skarżących się na przemoc policji, ale związane z republikanami elity, które odpowiadają za problemy Stanów. Na pojęcie „inkluzywnego populizmu” Wahls i Khanna powołują się we wspomnianym tekście dla „The Economist”.

Próbował przelicytować Trumpa, ale po prostu przegiął

Khanna teoretycznie powinien być ostatnim politykiem demokratów, zdolnym znaleźć wspólny język z głosującą na Trumpa klasą ludową z „pasa rdzy”. Jest absolwentem prestiżowych uczelni, pracował jako prawnik specjalizujący się w prawie patentowym, reprezentuje okręg będący symbolem bogactwa tworzonego przez nowe technologie (przy tym jedyny, gdzie większość wyborców to Amerykanie azjatyckiego pochodzenia), jest kulturowo zdecydowanie progresywny, w dodatku jest dzieckiem migrantów z Indii i praktykującym wyznawcą hinduizmu.

Mimo to, gdy czyta się relacje z jego podróży po stanach Środkowego Zachodu, widać, że potrafi porozumieć się z głosującymi na Trumpa robotnikami. Może im powiedzieć: „wiem, że macie inne niż ja poglądy na małżeństwa gejów, ale możemy się chyba porozumieć w kwestii gospodarczego programu, który przywróci tu dobrze płatne miejsca pracy?”. Czy to porozumienie uda się rozszerzyć na skalę pozwalającą demokratom zneutralizować (post)trumpowski populizm? Czy partia zdecyduje się w ogóle przyjąć taką platformę i do jakiego stopnia? To jedne z ciekawszych zagadnień czekających amerykańską politykę w najbliższych latach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij