Świat

Elon Musk dokłada do pieca prawicowej paranoi

Jeśli pliki Muska cokolwiek pokazują, to przede wszystkim to, jak trudnym zadaniem jest moderacja treści w takim miejscu jak Twitter. Jak trudno jest stworzyć obiektywne kryteria, znaleźć odpowiednią miarę, która godziłaby różne wartości: wolność słowa i wolność od manipulacji i dezinformacji, prawo do prywatności i prawo opinii publicznej do informacji.

Gdy Elon Musk obejmował kontrolę nad Twitterem, liberalna opinia publiczna w Stanach obawiała się, czy platforma pod wodzą ekscentrycznego miliardera nie stanie się narzędziem radykalnie prawicowej dezinformacji, destabilizującym już i tak rozedrganą i maksymalnie spolaryzowaną amerykańską scenę polityczną. Choć Musk wcześniej starał się utrzymywać dystans od obu partii – co widać też było w jego donacjach wyborczych – w ostatnich miesiącach zbliżył się do republikanów. Nie tylko wezwał do głosowania na nich w tegorocznych wyborach połówkowych, ale też powielał prawicową narrację na temat rzekomej cenzury, jakiej w sieci podlegać miałyby treści konserwatywne.

Musk swoje przejęcie Twittera przedstawiał nie tyle jako biznesową transakcję, co jako misję w obronie wolności słowa w amerykańskiej sieci. Jak ta misja wygląda w praktyce, pokazała niedawna sprawa z wewnętrzną korespondencją pracowników Twittera, ujawnioną przez Muska wspólnie z dziennikarzem Mattem Taibbim.

Dotyczyła ona zasad moderowania postów udostępniających artykuł z prawicowego tabloidu „New York Post”, który powołując się na maile ze skrzynki Huntera Bidena, zarzucał Joe Bidenowi, że gdy był wiceprezydentem w administracji Obamy, jego politykę wobec Ukrainy kształtowały prywatne interesy syna – a konkretnie chęć ochrony Huntera, pracującego wtedy dla kijowskiego holdingu energetycznego Burisma, przed zarzutami ukraińskiej prokuratury.

Strzeżcie się miliarderów niosących w darze wolność słowa

Choć w ujawnionych dokumentach z Twittera nie ma tak naprawdę sensacji, rozpaliły one i tak już pobudzoną paranoicznie amerykańską prawicę na czele z Donaldem Trumpem, który uznał ujawnione materiały za kolejny dowód tego, że wybory zostały mu „ukradzione” i to on jest „prawdziwym prezydentem”.

Skrzynka Huntera, dezinformacja i reakcja Twittera

„New York Post” opublikował swoją historię w październiku 2020 roku, tuż przed wyborami prezydenckimi. Trump i wspierające go media używały rewelacji tabloidu jako narzędzia do ataku na Bidena. Wiele mediów głównego nurtu i ekspertów od bezpieczeństwa było sceptycznych wobec ustaleń tabloidu. Wskazywano choćby, że biorąc pod uwagę to, jak długo laptop Huntera Bidena pozostawał w punkcie naprawy, trudno jest zweryfikować, czy maile są prawdziwe. Później prawdziwość części z nich udało się potwierdzić mediom poważniejszym niż „New York Post”, ale też nie wszystkich.

Inni wskazywali, że nawet jeśli maile są prawdziwe, to cała narracja „Post” wygląda jak typowa rosyjska wrzutka, mająca zdestabilizować politycznie Stany i pomóc w zwycięstwie Trumpowi. Rosja z pewnością wolałaby, by wybory dwa lata temu wygrał republikanin. Gdyby dziś Trump był w Białym Domu, Putin już od dawna mógłby kontrolować osłabioną, osamotnioną Ukrainę.

Trupy w świątyni demokracji. Czy to koniec Trumpa?

W każdym razie ostatecznie nie znaleziono żadnych dowodów na to, by w czasach prezydentury Obamy Biden jako wiceprezydent złamał prawo lub zasady etyki w swojej ukraińskiej polityce, ani takich, które pozwalałyby postawić korupcyjne zarzuty Hunterowi.

Twitter zdecydował się ograniczyć udostępnianie artykułu z „NYP”. Nie chodziło tu jednak – jak później przedstawiała to prawica – o liberalny skręt platformy czy chęć ochrony prezydenta Bidena. Powodem była przede wszystkim przyjęta dwa lata wcześniej polityka Twittera, dotycząca zhakowanych materiałów. Miały one być z założenia blokowane na platformie, by chronić ludzi przed ujawnieniem ich prywatnych informacji, wykradzionych przez cyberprzestępców.

Nie ma spisku…

Czy ta zasada, mająca chronić osobiste informacje prywatnych obywateli, faktycznie powinna zostać przyjęta do maili – nawet niepotwierdzonych – ze skrzynki syna byłego wiceprezydenta i aktualnego kandydata na najwyższy urząd?

Można mieć co do tego wątpliwości. Osobiście odpowiedziałbym, że bez względu na jakość materiału „New York Post” i wszystkie wątpliwości związane z mailami i ewentualną rolą Rosji w całej sprawie, interes publiczny nakazywał, by maile Bidena juniora stanęły swobodnie przed trybunałem opinii publicznej. Same władze Twittera przyznały później, że próbując ograniczyć zasięg tekstu z „NYP”, popełniły błąd. Nie można jednak mówić – jak robiła to i wciąż robi radykalna amerykańska prawica – o jakimś spisku wymierzonym w wolność słowa w sieci.

Ujawnione przez Muska i Taibbiego materiały nie potwierdzają żadnej z prawicowych teorii spiskowych. Nie widać w nich, by Twitter w sprawie materiału z „NYP” tłumił wolność wypowiedzi na „zlecenie rządu”, by pomóc kampanii Bidena. Zarzut ten od początku był zresztą absurdalny, w październiku 2020 roku głową rządu był przecież nie Joe Biden, ale Donald Trump.

Część prawicowych narracji wskazywała nie na rząd, ale na FBI jako na źródło nacisku na Twittera. Ujawnione dokumenty w żaden sposób nie udowadniają tezy o systemowym nacisku Agencji. Trudno w nią było zresztą od początku uwierzyć, biorąc pod uwagę to, że FBI tradycyjnie jest jedną z najbardziej konserwatywnych amerykańskich służb, wszyscy jej dyrektorzy sympatyzowali raczej z republikanami niż z demokratami. Kierujący agencją w czasach kampanii w 2020 roku Christopher A. Wray był wcześniej zastępcą prokuratora generalnego w administracji Busha juniora. FBI faktycznie poinformowało media społecznościowe, że materiały „NYP” mogą być rosyjską dezinformacją, ale to było ostrzeżenie, a nie polecenie blokowania tych treści.

Nie widać też, by pion Twittera odpowiedzialny za moderację, blokując materiał, realizował zlecenie płynące z Partii Demokratycznej. Jedyny przykład korespondencji z aktywnym politykiem demokratów, jaki pojawia się w materiale Taibbiego, to korespondencja z kongresmenem Ro Khanną, który… przestrzega przed tym, że próba ograniczenia zasięgów materiału może mieć odwrotny skutek od zamierzonego.

Jeśli pliki Muska cokolwiek pokazują, to przede wszystkim to, jak trudnym zadaniem jest moderacja treści w takim miejscu jak Twitter. Jak trudno jest stworzyć obiektywne kryteria, znaleźć odpowiednią miarę, która godziłaby różne wartości: wolność słowa i wolność od manipulacji i dezinformacji, prawo do prywatności i prawo opinii publicznej do informacji.

…ale są teorie spiskowe

Fakt, że w dokumentach z Twittera nie ma żadnego dowodu na wymierzony w Trumpa spisek liberałów z Big Tech, nie przeszkadza prawicy w snuciu teorii spiskowych. Sam Musk budował napięcie wokół ujawnionych plików i próbował sprzedać je światu jako wielką sensację.

Tę narrację podjęło wielu liderów opinii populistycznej prawicy i ich zwolenników w sieci. Tucker Carlson, gwiazda telewizji Fox News, stwierdził, że dokumenty ujawnione przez Muska pokazują „systemowe naruszenia pierwszej poprawki”. W podobnym tonie wypowiadał się sam Musk. Trudno jednak uznać fakt, że Twitter na prośbę sztabu demokratów usunął z platformy nagie zdjęcia Huntera Bidena, zamieszczone tam bez jego zgody, za dowód na to, że platforma na polecenie władzy tłumiła wolność słowa. Tu prawo do prywatności syna prezydenta przeważa chyba jednak nad prawem społeczeństwa do informacji. Wiedzę o tym, jak Biden junior wygląda nago, trudno uznać za interes publiczny.

Masy sympatyków radykalnej prawicy rzuciły się w mediach społecznościowych na pracowników Twittera, których nazwiska pojawiają się w ujawnionych przez Muska plikach. Można mieć tylko nadzieję, że żaden z nich nie padnie ofiarą realnej, fizycznej, a nie tylko sieciowej przemocy.

Najbardziej radykalnie zareagował Trump. Na swojej platformie społecznościowej Truth Social napisał: „Unieważniamy wyniki wyborów z 2020 roku i ogłaszamy prawdziwego zwycięzcę czy robimy nowe wybory? Masowe oszustwo tego typu i tych rozmiarów pozwala na unieważnienie wszelkich reguł, regulacji i przepisów, nawet tych zawartych w konstytucji”.

Połączenie urażonego ego, fantastycznych teorii spiskowych, medialnych zasięgów i popularności Trumpa czyni z byłego prezydenta coraz poważniejsze zagrożenie dla amerykańskiej demokracji. Język, jakim się posługuje, podważa zaufanie do amerykańskiego systemu wyborczego i może popchnąć zwolenników Trumpa do wymierzonej w porządek konstytucyjny przemocy – jak stało się to już 6 stycznia 2021 roku.

Szaman, owszem, był zabawny, ale szturm na Kapitol to nie groteska

Musk dolewa paliwa do tego pożaru i dopiero zaczyna. Jak zapowiada, czeka nas ujawnienie kolejnych materiałów, pokazujących jak Twitter reagował w trakcie kampanii wyborczej i ataku na Kapitol. Musk zachowuje się nieodpowiedzialnie nie tylko jako obywatel, ale także jako pracodawca – naraża pracowników i byłych pracowników swojej firmy, którzy podejmowali trudne decyzje dotyczące moderacji, na przemoc – co najmniej online, jeśli nie fizyczną.

Problem moderacji wymaga politycznego rozwiązania

Jednocześnie cała ta sprawa pokazuje jedno: problem moderacji na wielkich platformach społecznościowych wymaga politycznego rozwiązania. Argumenty polemistów Muska i prawicy, przekonujące, że Twitter jest prywatną firmą, a nie rządem, i jako taki nie tylko nie ma obowiązku zapewnić każdemu wolności słowa, ale też blokując określone treści, realizuje swoje prawa zapisane w pierwszej poprawce, budzą wątpliwości. Ignorują to, jak bardzo prywatne platformy stały się dziś publiczną agorą.

Internet pomaga Ukraińcom się bronić. Gorzej, jeśli go zabraknie

Dopóki nie wypracujemy dla nich publicznych alternatyw – co jest w najbliższej przewidywalnej perspektywie bardzo mało prawdopodobnym scenariuszem – potrzebujemy wynegocjować wspólne reguły dotyczące obecności na nich treści mogących stanowić systemową dezinformację, zachętę do przemocy czy naruszenie cudzej prywatności.

Nie zrobi tego korporacyjna biurokracja, konieczna jest demokratyczna debata. Choć i ta, przynajmniej w Stanach, w warunkach skrajnej polaryzacji będzie bardzo trudna. Jak długo republikanie i prawica będą zakładnikami skrajnych środowisk, nie można ich będzie traktować jako partnerów w tej dyskusji. To samo dotyczy ich polskich klonów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij