Świat

Po nic, czyli 20 lat wojny, 70 tys. zabitych cywilów i celebracja klęski na koniec

Data wycofania wojsk amerykańskich z Afganistanu nie ma nic wspólnego z samym Afganistanem. Podobnie jak atak na ten kraj w 2001 roku, to wycofanie rozumiane jest najwyraźniej jako „gest” i prezent. Nie dla Afgańczyków, którzy nie byli winni atakom z 11 września, ale dla amerykańskiej opinii publicznej.

Inwazja Stanów Zjednoczonych na Afganistan w październiku 2001 roku była w świetle prawa międzynarodowego przestępstwem. Po dwóch dekadach nieudanego eksperymentu „budowy demokracji” na Bliskim Wschodzie, Amerykanie wycofują się, zostawiając Afgańczyków w tej samej opresji, z której ich rzekomo ratowali.

Pisząc ten artykuł wróciłam do nagrania z 2017 roku, w którym Noam Chomsky i Malalai Joya wzywali do wycofania się sił zbrojnych USA z Afganistanu. Teraz, gdy nagle błyskawicznie do tego dochodzi, pojawia się pytanie o to, co Amerykanie są winni Afgańczykom? Bo chyba trochę więcej niż 300 milionów dolarów, które obiecał sekretarz stanu Tony Blinken? I żeby było jasne, 16 tysięcy kontraktorów, czyli żołnierzy bez mundurów, którzy dostają pieniądze od amerykańskich podatników, ale przed nim nie odpowiadają – zostaje na miejscu.

 

Nie ma już co prawda kości niezgody między talibami a amerykańskim rządem, czyli Osamy bin Ladena, ale Bliski Wschód – podobnie jak dzisiejsza Europa, podobnie jak dzisiejsze Stany – jest jeszcze bardziej zradykalizowany niż w 2001 roku. W rezultacie obecny (i równie słaby jak poprzednie) afgański rząd Aszrafa Ghaniego powoli oswaja się z myślą, że talibowie prędzej czy później wejdą w skład rządzącej koalicji. Pytanie brzmi tylko, na jakich warunkach. Z kolei amerykańskim jednostkom zdarza się ochraniać talibów w walce z Państwem Islamskim.

Sierociniec w mieście Talokan w północnym Afganistanie Fot. IHH Humanitarian Relief Foundation/Flickr.com

 

Brytyjski żołnierz Fot. Steve Blake/Defence Images/Flickr.com

 

Dyskusja rady miasta Ghazni Fot. U.S. Air Force/Sarah R. Webb/Flickr.com

A przecież, patrząc z zachodniego punktu widzenia, talibowie i Państwo Islamskie to zjawiska podobne – stosujące przemoc prawicowe ruchy polityczno-militarne o silnym zabarwieniu religijnym. Takie ugrupowania do 1995 roku Amerykanie zwykli byli popierać, tak jak mudżahedinów – w kontekście rozgrywek z byłym Związkiem Radzieckim o wpływy w Afganistanie, historycznie zastępując w tej roli Brytyjczyków.

Po wycofaniu się ZSRR komunistyczny rząd Mohammada Nadżibullaha utrzymywał się jeszcze trzy lata, a potem upadł na skutek wojny domowej, którą stopniowo, i to bardziej z braku alternatywy niż na skutek szerokiego poparcia, wygrali talibowie. Ci ostatni do teraz zresztą traktowani są przez większość Afgańczyków jako element obcy; to głównie źle wykształcone sieroty, zradykalizowane w obozach dla uchodźców w sąsiednim Pakistanie. Zapanował zamordyzm, kobiety zamknięto w domu, a mężczyznom kazano zapuścić brody. Najmniejszy element życia zaczęła regulować policja religijna, natomiast przestępczość (kradzieże, gwałty) faktycznie zaczęła maleć. Zastąpiła ją przestępczość zrytualizowana – przemoc i patriarchat, chłosty i zwalanie ściany cegieł na różnej maści winowajców.

Talibowie negocjują, ale do czasu. Czy w Afganistanie wróci islamski emirat?

Talibowie pojawili się w Afganistanie w latach dziewięćdziesiątych, przejęli władzę w 1996 roku i rządzili do roku 2001, czyli do ataku Stanów Zjednoczonych, którego oficjalny powodem była współpraca talibów i Al-Kaidy. Gdy okazało się, że ataki Al-Kaidy na amerykańskie ambasady w Tanzanii i Kenii w 1998 roku organizowano z Afganistanu, USA przeprowadziły dwa celowe ataki w Afganistanie i w Sudanie oraz doprowadziły do wprowadzenia sankcji na pierwszy z tych krajów. Parę lat później doszło do ataków z 11 września.

Oczywiście, interesy talibów z bin Ladenem nie miały ani nie mają nic wspólnego z decyzjami i losem afgańskich cywilów, rozbitych między mniejszości etniczne i religijne i skoncentrowanych na swoich lokalnych i klanowych bolączkach. Talibowie to w większości Pasztunowie i sunnici, ale bynajmniej nie jedyni mieszkańcy niegdyś tolerancyjnego religijnie Afganistanu.

Pracownicy kwatery głównej sił NATO w Kabulu podczas cotygodniowej ceremonii upamiętniającej żołnierzy zmarłych podczas operacji w Afganistanie. Fot. ResoluteSupportMedia/Flickr.com

 

Żołnierze afgańskiej armii w prowincji Parwan Fot. Thomas Cieslak/U.S. Army Photo/Flickr.com

 

Fot. Adam Roik/Combat Camera Poland/Flickr.com

Wojnę rozpoczął oczywiście prezydent George Bush (2000-2008), a próbował ją zakończyć już Obama (2008-2016). Ten drugi rozumiał konieczność wyniesienia się USA z Afganistanu, chociaż – jak zawsze – szukał kompromisu i widział swój obowiązek w kontynuacji polityki zagranicznej. Znamienne też jest to, że gdy Obama wysyłał tam nowe jednostki w 2009 roku, Biden, wtedy wiceprezydent, był ponoć przeciwny.

Jeśli więc chodzi o politykę zagraniczną, Trump dokonał rewolucji na amerykańskiej prawicy, nawiązując do tradycji izolacjonizmu, zaś Biden po prostu nie odwołał wydanego za kadencji Trumpa zarządzenia o wycofaniu wojsk w maju 2021 roku. Zmienił tylko datę – na 11 września 2021 roku.

Amerykańscy żołnierze i śpiące dziecko podczas patrolu w dystrykcie Mata Khan. Fot. U.S. Army Photo/Flickr.com

 

Matka i córka, które straciły dom po lawinie w górach prowincji Parwan Fot. U.S. Army photo/Derec Pierson/Released/Flickr.com

Zabawny i niepokojący jest wybór tej daty. Głównie dlatego, że – podobnie jak sama inwazja w październiku 2001 roku – ta data nie ma nic wspólnego z samym Afganistanem. Podobnie jak atak, to wycofanie rozumiane jest najwyraźniej jako „gest” i prezent. Nie dla Afgańczyków, którzy nie byli winni atakom z 11 września, ale dla amerykańskiej opinii publicznej. Jest to zabawne dlatego, że amerykański rząd celebruje w ten sposób własną klęskę (zarówno w sensie politycznym, jak militarnym). A niepokojące, bo dowodzi, że większość Amerykanów wciąż myśli kategoriami – Muzułmanie nas zaatakowali, pojechaliśmy tam, żeby ich sprać i pomóc uciemiężonej ludności, a teraz nasi bohaterscy chłopcy zasłużyli na to, żeby w końcu wrócić do domu. Nie możemy im dalej pomagać, bo nie mamy pieniędzy.

Kraj bez kobiet. Ile zostało z planów wyzwolenia Afganek

Problem z Afganistanem nie pozwala jednak na żadne czarno-białe rozwiązanie. Czy Amerykanie powinni się wycofać? Tak, w tym sensie, że w ogólne nie powinno ich tam być. Ale czy powinni się wycofać i pozwolić talibom na opanowanie kraju i pozbawienie marionetkowego, prozachodniego rządu władzy? Być może. Ale to spowoduje próżnię w kraju. To znaczy z Afganistanu wycofuje się pewna siła, która była stałą od 20 lat. Ktoś tę władzę zagarnie. Na poziomie logistycznym zapewne talibowie; na poziomie polityki międzynarodowej Rosja może „przejąć” zostawiony przez USA Afganistan tak jak stała się wcześniej najważniejszym partnerem Syrii. I choć docelowo poszczególne grupy w Afganistanie muszą podzielić się władzą, żeby doszło do prawdziwej centralizacji, ani USA, ani Rosja, ani Pakistan nie przestaną negocjować tam swoich interesów i wpływów.

Afganki z miasta Bamian Fot. Carlos Ugarte/Flickr.com

 

Śmigłowce brytyjskiego RAF Fot. Crown Copyright 2013/Graham Spark

Zaś wyprawa Jankesów na Afganistan nie będzie traktowana przez historię inaczej niż wyprawa do Wietnamu – idiotyczny atak ideologicznego mocarstwa na znacznie słabszy kraj, który, przy wszystkich swoich wadach, stawił żelazny opór i zmusił do wycofania się najpotężniejszą armię świata. A lekcja na przyszłość byłaby taka, że jeśli radzieccy żołnierze twierdzą, że czegoś nie da się zdobyć, to może warto im uwierzyć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij