Film, Świat

Wszystkie jesteśmy Amber Heard – chociaż żadna z nas tego nie chce

Możemy z obrzydzeniem odłączyć się od Amber i też uznać ją za wariatkę, jak cały świat. I to naprawdę kusi. Ale ja tego nie zrobię. Oto dlaczego.

Od tygodni dostaję groźby śmierci i gwałtu, jestem wyśmiewana i podważa się moją całą działalność. Dlaczego? Bo opisuję mechanizmy przemocy w sprawie Depp vs. Heard. I nie jestem w stanie dołączyć do tłumu, który nęka osobę na podstawie fake newsów, clickbaitów, TikToków, opłaconych manipulacji i wypowiedzi ich idoli.

Nie jestem, bo znam ten mechanizm: w identyczny sposób nękane są ofiary przemocy, które wspieram.

Katarzyna, która zgłosiła gwałt i została skazana na więzienie.

Agnieszka, która w trakcie sprawy o zgwałcenie i bez wyroku w tej sprawie została skazana za pomówienie.

Julia, która zgłosiła gwałt przez krewnego i po hejcie rodziny odwołała go, zastraszona i przerażona.

Filip, którego oprawca chodzi wolno po ulicach. Może go mijasz. Filip został wykluczony ze środowiska, w którym został skrzywdzony.

Zuza, Michalina, Julia, które były nękane, wyśmiewane i podważano ich słowa i zdrowie psychiczne. Podobnie robiono to Heard.

Bo powiedziały o przemocy.

Nie dołączę do tego tłumu, bo jego niszczycielska siła dosięga absolutnie każdą ofiarę przemocy: kobiety, mężczyzn i osoby niebinarne. Bo jest oparta na dezinformacji i clickbaitach, które służą do manipulowania ludźmi. Bo gdybym dołączyła, to jakbym napluła im w twarz. Zdradziłabym wszystkie kobiety i mężczyzn, których wspieram i które są ofiarami przemocy.

Nie zrobię tego, chociaż wiem, że dla mnie to kilka tygodni nieustannego nękania, ataków, hejtu, gróźb śmierci i gwałtu. Ale dla nich to znacznie więcej: kwestia zdrowia i życia. Całego życia.

Od #MeToo do #Me

Wszyscy dajemy się oszukiwać, oddychamy sieciowymi zanieczyszczeniami, wieczne dramy i dymy przykuwają nas do ekranów, a właściciele mediów społecznościowych robią wszystko, by zebrać od nas jak najwięcej danych i pokazać nam jak najwięcej reklam. W takim środowisku to fake newsy, skandale, clickbaity utrzymują nas w wiecznej obecności w sieci i w wiecznej ekscytacji.

Proces Depp vs. Heard wywołał zasięgi, o jakich marzyli technomiliarderzy. I dał niewyobrażalne zyski. My jesteśmy pionkami i ofiarami tej machiny. Ale to nie znosi z nas pewnej odpowiedzialności. Więc stoję konsekwentnie po stronie ofiar, chociaż nie wiem, jak długo wytrzymam tę ciągłą nawalankę. I w ogóle nie czuję, że mam w tym wsparcie. Tyle warte te wszystkie #MeToo i błyskawice na profilowych.

Jeśli ruch #MeToo się właśnie kończy, to dokładnie dlatego: że osoby nie wspierają się już nawzajem. Nie winię ich, chociaż to boli. Ale jesteśmy wycieńczone. Nie dajemy rady z hejtem. Czasem mamy dość zajmowania się przemocą. Nie mamy czasu na analizę wszystkiego, co się dzieje. Winni są ci, którzy latami nas dręczyli, nie my.

Ale jeśli tak jest, to ruch #MeToo udało się zaorać – beką, fake newsami, clickbaitami i całą resztą konserwatywnej broni w wojnie informacyjnej. To one zmieniły ruch solidarności #MeToo w indywidualistyczny ruch #Me.

Depp vs Heard: kilka rzeczy, których nie rozumiemy na temat przemocy domowej

„Bezwarunkowa wiara kobietom” to prawacki chochoł

„Od czasów #MeToo bezwzględnie wierzy się kobietom” – słyszymy. I to dlatego pod każdym doniesieniem o gwałtach są komentarze: sama sobie winna, wymyśla, chce mu zniszczyć życie, po co tam szła, jaki gwałt, na pewno tego chciała?

Argumenty o tym, że teraz bezrefleksyjnie wierzy się kobietom, to konserwatywne chochoły służące do tego, żeby podważać słowa kobiet. To jest element backlashu, nie rzeczywistość.

Twierdzenie, że teraz wszyscy wierzą kobietom i jest na odwrót niż wcześniej, gdy kobietom bezwzględnie nie wierzono – to zwyczajne pomówienie. Może za nie pozwę?

Przemoc wobec mężczyzn – wreszcie

Czuję się oszukana. Gdy zaczął się ten proces i zaczęły do mnie docierać jego ślady, a ja zaczęłam być wywoływana do tablicy, pomyślałam: „Wreszcie historia o mężczyźnie odzyskującym godność. O tym, że kobiety nie zawsze są ofiarami – a potrafią być katami”. Czytałam kolejne fragmenty z rozprawy – słowa Amber o tym, że nikt mu nie uwierzy (w domyśle: bo jest mężczyzną), jej przyznanie się do bicia go, zdjęcia uciętego kawałka palca – i utwierdzałam się w przekonaniu, że to jest ta historia. Że wreszcie jako feministki będziemy mogły pokazać: jesteśmy po stronie wszystkich ofiar, nie tylko kobiet. Najważniejsze są ofiary, nie płeć.

Pomyślałam: wreszcie to pokażę.

I to była myśl z troską o mężczyzn, których wspieram – ale i o siebie. Od początku #MeToo doświadczam nagonki przez to, że wspieram kobiety. Jestem stalkowana, nękana, poniżana, dostaję groźby śmierci i gwałtu. Gdy otwarcie mówię o przemocy, spotykam się z wyśmiewaniem i upokarzaniem.

„Maja Staśko” stała się memem, stała się workiem do kopania, do dowolnego wyżycia się i hejtowania.

To jest kara za zajmowanie się przemocą wobec kobiet. Za stawanie w obronie najsłabszych. Zajmuję się przemocą i sama przez to doświadczam przemocy.

Kto wygra: Depp czy Heard? Jedno jest pewne: przegra Katarzyna, Marta, Filip i inne ofiary przemocy

Nie chcę być jak Amber

Jedna z obserwujących napisała mi: „Powiem tak, ja chyba mam bardziej skrajny pogląd na tę sprawę niż Ty. Jednak hejt na Amber bardzo przypomina mi hejt na Ciebie. Nieważne co powiesz, zawsze jesteś wyzywana przez grupę ludzi, nie wiem czemu budzisz w nich taką nienawiść, to jest obrzydliwe i podziwiam że masz siłę nadal pisać i prowadzić swoją działalność”.

Od razu pomyślałam: „Ale ja przecież nie jestem toksyczna”. Zapytałam bliską mi osobę, która siedziała obok, czy jestem. „Nie, jasne, że nie”. Nie chciałam być w żadnym razie porównana do Amber. „Ja jestem inna” – miałam ten odruch. Tylko czy w krytyce Amber chodzi o to, że jest albo nie jest toksyczna? A może tylko o to, że opisała doświadczenie przemocy z uczelni, dzieciństwa i związku, zamiast siedzieć cicho?

Jak wielu moich hejterów na Twitterze jest absolutnie przekonanych, że jestem toksyczna? Dopiero co byłam umieszczona na Twitterze na grafice wśród toksycznych kobiet, obok Heard, Jady Pinkett Smith i Anny Wendzikowskiej. Jak wiele kobiet mówiących otwarcie o przemocy było nazywane agresywnymi i przemocowymi? Ilu z nich zarzucano toksyczność? Czy na miejscu Amber nie mogłaby być każda z nas, niezależnie od tego, czy jest przemocowa?

Ja też? #MeToo?

Zaakceptujcie mnie

Od początku tej sprawy pisałam: „muszę zapoznać się z materiałami”. Bo znałam tylko wycinki. I słyszałam: „Jesteś stronnicza, gdyby chodziło o kobietę, już szkalowałabyś mężczyznę, nagle musisz się zapoznać!”. Tyle że wspierałam kobiety, które się do mnie zgłaszały. Z którymi rozmawiałam, o których czytałam. W sprawie Amber nigdy wcześniej się nie wypowiedziałam – bo nie znałam jej sprawy. Była odległa, hollywoodzka.

Ale i ja chciałam wtedy dołączyć do chóru i powiedzieć: „Jebać Amber”. Tak bardzo wreszcie chciałam być zaakceptowana. Chciałam, by choć raz szambo wylało się obok mnie, nie na mnie. Dołączyć do znęcających się, a nie do tych, nad którymi się znęcają – nawet bez znajomości sprawy.

Tak bardzo tego chciałam.

Z doniesień medialnych i filmików podsumowujących na YouTubie wszystko się zgadzało: Amber jest winna, Depp przez nią cierpiał. Wywoływano mnie do tablicy, żebym się wypowiedziała. Widziałam, jak jednoznacznie na tę sprawę od początku patrzą influencerzy. Suzanne Marie, która jako jedyna w Polsce relacjonowała wszystko dzień po dniu, potwierdzała tę tezę. Gdy pojawiały się dowody na kłamstwa Deppa – łagodziła je, byle go usprawiedliwić. Gdy to samo działo się z Amber – była wobec niej bezwzględna.

Ale ja tego nie widziałam. Myślałam: widocznie dowody są tak mocne. A potem zaczęłam oglądać tę rozprawę. Dzień po dniu, na przyspieszeniu, po 8 godzin dziennie. I nic z tego, co widziałam, się nie zgadzało.

A tak bardzo chciałabym, żeby to była historia mężczyzny po przemocy, który odzyskuje godność.

Eksperci mowy ciała to scam

Eksperci mowy ciała zacierają ręce. W swoich nagraniach jadą po Heard: gdy wpisuje się w schemat ofiary – odgrywa. Gdy nie wpisuje – to dowód na kłamstwo.

Podchodzą do tego z tezą i lecą na masowej nagonce. To jest proste, tak się zdobywa zasięgi.

Pamiętacie eksperta mowy ciała, który interpretował gesty Katarzyny Dziedzic, kobiety zmaltretowanej przez partnera-trenera? Została zjechana przez eksperta – wszystko interpretował na jej niekorzyść. „Kłamie”. „Co za manipulantka”. „A widzicie tutaj? To dowód, że fałszywie oskarża”.

Trener ostatecznie został skazany na rok i osiem miesięcy pozbawienia wolności za przemoc wobec Katarzyny Dziedzic.

Obecne analizy „ekspertów” wyglądają podobnie: każdy gest Heard uznawany jest za kłamstwo. Takie interpretacje to policzek dla każdej ofiary – bo ona słyszy dokładnie to samo. Każde jej zachowanie, decyzja, reakcja na przemoc – wszystko to jest interpretowane na jej niekorzyść. Bo nie jest „ofiarą idealną”.

Tylko że ofiara idealna nie istnieje – a właściwie nie żyje. Gdy kobieta umrze – wtedy staje się ewentualnie ofiarą. Wcześniej widocznie nie broniła się wystarczająco mocno, skoro przeżyła.

Widocznie sama tego chciała.

„Nie jestem jak Amber Heard”

Gdy od lat ze wszystkich kobiet robi się automatycznie fałszywie oskarżające, to te, które naprawdę fałszywie oskarżają (te 2–10 proc.), nie dostają właściwej kary – bo są nie do odróżnienia od prawdziwych ofiar. I to jest realny problem – zarówno dla ofiar przemocy, jak i ofiar fałszywych oskarżeń.

Dlatego dla wielu ofiar przemocy sprawa z Heard to możliwość zostania tą „lepszą ofiarą”. Kiedy słyszycie latami, że jesteście niewiarygodne, toksyczne, że kłamiecie, to możliwe, że trafi to też w końcu do tej właściwej adresatki, tej naprawdę pomawiającej innych bezpodstawnie. Jesteście przekonane, że kiedy na nią trafiło, to dostaje bęcki zasłużenie. Można się od niej łatwo odciąć. Przez odcięcie pokazujecie, że jesteście „prawdziwą ofiarą”, że jesteście lepsze. To odcięcie na zasadzie „Nie jestem jak ona”. „Ona jest toksyczna, ona kłamie – a ja nie”.

Kilka osób, które wspieram po gwałtach, dołączyło do tego ruchu podważania ofiary – przekonane, że skoro wszyscy mówią, że Heard kłamie, to nie może być inaczej. Rozumiem to lepiej niż cokolwiek innego.

Tyle że im też wszyscy mówili, że kłamią. I od nich też łatwo było się odciąć – bo były uznane za toksyczne, niewiarygodne, niemiłe, same uderzyły partnera w odpowiedzi na przemoc lub cokolwiek innego. Ofiary przemocy słyszą to od zawsze. Widzą kolejne dowody na to, że były niemiłe, złośliwe, okrutne. Widzą, jak ich samoobrona jest przedstawiana jako akt przemocy.

A że nikt nie chce tak być postrzegany – więc się od nich odcinamy. I one traciły znajomych, i je środowisko odrzucało. Bo to te „kłótliwe”. „Agresywne”. „Toksyczne”. „Skomplikowane”. To te, które zaburzają porządek, spokój – i mówią o przemocy.

Rozumiem chęć bycia tą „lepszą ofiarą”. Tą niewinną – bo nikt lepiej od ciebie nie wie, że jesteś niewinna. Nie obwiniam tu ofiar gwałtu. Obwiniam media i twórców w social mediach za zgarnianie kasy na nieszczęściu obwinianych ofiar i stawianiu ich przeciwko sobie. Na robieniu z nich z automatu, za każdym razem fałszywie oskarżających. To jest frustrujące i wycieńczające.

Mam dość

Ja wiem, że po pięciu latach #MeToo wszyscy jesteśmy zmęczeni przemocą i gwałtami. Sama już ledwo żyję, bo dla mnie to pięć lat codziennego pomagania ofiarom. Czasem chciałabym, by ich nie było. By wymyślili sobie tę przemoc – bo wówczas ona by nie istniała.

Ale istnieje.

Nasze zmęczenie nie znaczy, że mamy prawo wyżywać się na innych ofiarach. Podważać ich każde słowo – bo chcemy, by ich nie było. Wymazywać je. Możemy odpocząć, odciąć się – ale nie samemu nawalać, bo nam źle.

Podważając słowa ofiar, nie sprawimy, że przemoc magicznie zniknie. Zamykając oczy i powtarzając „Nie było przemocy, kłamiesz”, nie usuniemy tej przemocy. Będziemy umożliwiać jej dalsze trwanie. A sprawimy, że znikną ofiary. Dosłownie – gdy odbiorą sobie życie – lub z przestrzeni publicznej.

Sama weszłam w tę narrację. Ja już mam tak dość ciągłej, wyczerpującej przemocy. Tak bardzo chciałabym już jej nie widzieć wokół. Nie doświadczać. Chciałabym, by choć raz takie oskarżenie nie okazało się prawdą. Bo ta prawda boli, za każdym razem.

Też jesteście zmęczeni? To teraz wyobraźcie sobie, jak zmęczone są ofiary przemocy, które z przemocą nie zderzają się raz na jakiś czas, nawet przez siedem tygodni, tylko wciąż. Każdego dnia. 24 godziny na dobę.

#MeToo czy #MenToo?

To jest jedna medialna sprawa. #MeToo to historie milionów osób, głównie kobiet. Jedna zmanipulowana historia nie przekreśli naszej odwagi, solidarności, bycia razem.

Ale może wpłynąć na postrzeganie ruchu. Już wpływa.

Możemy z obrzydzeniem odłączyć się od Amber i też uznać ją za wariatkę, jak cały świat. I to naprawdę kusi. Pozwoliłoby dołączyć do tłumu i poczuć się częścią wspólnoty. Zostać tą „lepszą feministką”, która nie zawsze staje po stronie kobiet.

I ja nie zawsze staję! Wspieram mężczyzn, ostatnio coraz częściej się do mnie zgłaszają, właśnie pod wpływem tej sprawy. Wspierałam też po fałszywym oskarżeniu. Ledwie wczoraj zgłosił się do mnie fałszywie oskarżony o przemoc mężczyzna. Pomagam mu w walce o sprawiedliwość – i nie ustanę.

Mogłabym stać się pick-me feministką: tak upokarzaną, tak atakowaną, że dołączającą w końcu do tłumu upokarzających, by mu się przypodobać. W końcu i tak mało kto realnie wie, co się działo w trakcie rozprawy Deppa i Heard, jakie były szczegóły, dowody i cała reszta. Ale dla wielu osób to stało się sprawą o wsparcie dla mężczyzn po przemocy.

Dlaczego nie poszłam z falą podpartej mizoginią nagonki, żeby jednoznacznie orzec: to ona jest tu oprawczynią, a on bez wątpienia ofiarą? Jebana kłamliwa mściwa suka z borderem. I jak żałośnie wygląda w tym makijażu i gdy opowiada o gwałcie. A tu ma atak histerii, tutaj tik – psychiczna jest.

Bo pamiętam, gdy zgłosiła się do mnie Katarzyna. Też nikt jej nie wierzył. Też wszyscy mówili, że kłamie i wymyśliła sobie gwałt, by zatrzeć romans. Też jej zarzucali, że gestykuluje, gdy mówi o gwałcie. Zaczęłam się nią opiekować, gdy była sprawa przeciwko niej o fałszywe zeznania w kwestii romansu.

Gdybym ją zostawiła, byłaby teraz w więzieniu. A może już by jej nie było.

Tymczasem Sąd Najwyższy podważył działania prokuratury rejonowej jako z gruntu odbierające wiarygodność ofierze, sprawa o zgwałcenie jest przywrócona, a Katarzynie zmieniono wyrok na zawiasy. Nie była w więzieniu ani dnia. Ani dnia wymiar (nie)sprawiedliwości nie odebrał jej dzieciom.

Ofiary przeciwko sobie, a oprawcy się cieszą

Jeśli będziemy zwracać uwagę na stereotypy krzywdzące wszystkie ofiary i sposoby podkopywania ich wiarygodności, jako feministki stracimy szansę na postawienie się również po stronie krzywdzonych mężczyzn. Zostaniemy oskarżone o wspieranie kobiet za wszelką cenę, tylko ze względu na płeć. Bo tak ustawiony został ten konflikt: po jednej stronie mamy skrzywdzonych (i krzywdzących) mężczyzn, po drugiej skrzywdzone (i krzywdzące) kobiety. Jedni z drugimi walczą.

A prawdziwi oprawcy się cieszą.

Czy iść z prądem hejtu, by zawalczyć o krzywdzonych mężczyzn, czy jednak stać po stronie krzywdzonych i wykorzystywanych ofiar w szopce dla zasięgów? Wykorzystywanych zarówno kobiet, jak i mężczyzn.

Wyobraźcie sobie, co usłyszy mężczyzna, który opowiada o przemocy z podobną ekspresją co Amber – bo mężczyźni też tak mówią o traumach. Co by słyszał, gdyby miał zdiagnozowanego borderline’a. Gdyby się bronił przeciwko przemocy kobiety i ją przy tym odepchnął czy uderzył. Gdyby był uzależniony. Przecież argumenty, które pojawiają się teraz w tej sprawie, rykoszetem walną w mężczyzn po przemocy – bo poza zwykłym obwinianiem ofiar i robieniem z nich winnych rozpocznie się też podważanie ich męskości.

„Ty kurwo, nie zesraj się”

W trakcie rozprawy za każdy głos – nawet najbardziej obiektywizujący – byłam jechana.

„Przecież Maje trzeba gdzieś zamknąć i zabrać dostęp do internetu. Ty jesteś tak kurwa obłąkana XD”.

„Weź już zamknij te jape pls”.

„Ej ty jakaś jesteś przyjebana czy co, bo nie wiem, co tu się dzieje, może jakiś psychiatra”.

„Ty kurwo, nie zesraj się”.

„Maja cierpisz na syndrom niedopchnięcia?”

„Dziwka”.

„Ty też masz borderline?”

Tysiące takich komentarzy i wiadomości.

W pewnym momencie chciałam zacząć przepraszać za to, że jestem, że działam, zaprzeczyć przemocy, której doświadczam od lat, i po prostu przejąć całą winę na siebie. Próbowałam robić wszystko, nie dostać jeszcze bardziej po łbie, niż dostaję, więc wrzucałam spokojne: „Tak, to może być przemoc wobec Deppa i wobec Amber, ale przemyślcie proszę Was bardzo to i to, i to”.

I już tak nie chcę. Bo to, co się dzieje, to bullying. Nie chcę być pomiędzy nękaną a nękającymi. Chcę być po stronie nękanej. Jasno i bez ogródek. Bo to ja jestem nękana. Staję po swojej stronie.

Chcę odzyskać siłę i nie poddawać się seksistowskiej, konserwatywnej narracji, która każe mi milczeć albo łagodzić przekaz, żeby nie rozeźlić stada wygłodniałych spektaklu przemocowców, którzy walczą o zasięgi. I chcę walczyć o świat, w którym za obronę siebie nie będzie się otrzymywać gróźb śmierci.

To my będziemy ogarniać ofiary, nie twitterowi pieniacze

Nie chcę, żeby było więcej straumatyzowanych ofiar. Nie chcę, żeby wykorzystywano przeciw nim argumenty, które wykorzystuje się w sprawie przeciwko Amber, bo chce się jej zrobić na złość. Niczym na to nie zasłużyły.

Nie mamy ochrony zdrowia psychicznego gotowej przyjąć kolejne tysiące zniszczonych ofiar. Ja sama też nie wydolę, podobnie organizacje pomocowe – ledwo dajemy radę z tym, co mamy. To my będziemy wspierać straumatyzowane ofiary, nie media, korporacje filmowe czy twitterowi pieniacze. Więc nie dziwię się, że jest im wszystko jedno, jak to wpłynie na ofiary – i gadają od rzeczy.

Ale ja walczę, by jak najmniej złych konsekwencji tej sprawy odbijało się na ciałach ludzi. Bo że będą – to pewne.

Zamiast szkolonych ekspertów, badań i działań antyprzemocowych mamy medialną szopkę opartą na powielaniu stereotypów. I to może się skończyć tragicznie dla ofiar – ich traumę wykorzystuje się dla zysków i zasięgów. Dla naszej rozrywki.

Jeśli ludzie będą powielali argumenty z tej rozprawy – to może być tragiczne dla ofiar. Nie rozrywka, nie czyszczenie wizerunku hollywoodzkich celebrytów – tylko realna tragedia. Dla kobiet, mężczyzn i osób niebinarnych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Maja Staśko
Maja Staśko
Dziennikarka, aktywistka
Dziennikarka, scenarzystka, aktywistka. Współautorka książek „Gwałt to przecież komplement. Czym jest kultura gwałtu?” oraz „Gwałt polski”. Na co dzień wspiera osoby po doświadczeniu przemocy. Obecnie pracuje nad książką o patoinfluencerach.
Zamknij