Moi drodzy, czas porzucić oglądanie „House of Cards” na rzecz „Billions”, serialu znacznie bardziej adekwatnego do ery Trumpa.
Prezydent Trump walczy ze światem niczym dzielna ośmiornica. Nie zapominając o obietnicach wyborczych, wyrzuca do kosza nuklearny deal z Iranem, co nie daje absolutnie nic nikomu – poza radykalną prawicą w Teheranie, która zyskuje argumenty, żeby przejąć władzę w kraju. Nie spoczywając na laurach, Trump pakuje krawaty na spotkanie z przywódcą Korei Północnej, którą rozbroi do zera w pięć minut, za co niewątpliwie zgarnie pokojowego Nobla (fuck you, Obama – #metoo). W środę, 10 maja, dostaliśmy przystawkę pod to czerwcowe spotkanie w postaci trzech amerykańskich obywateli, których Kim Dzong Un uprzejmie wypuścił z północnokoreańskiego loszku. Trump, który o trzeciej w nocy pofatygował się na wojskowe lotnisko w Marylandzie, nie omieszkał pochwalić przywódcę, który był po prostu „wyśmienity” (excellent) dla tych jeńców. Hmmm.
czytaj także
Pozostałe macki prezydenta zajmują się polityką „domową”, rozgrywaniem nadchodzących wyborów parlamentarnych (listopad 2018, ale sezon już się zaczyna), promowaniem podejrzanych figur na najwyższe stanowiska w kraju (skandal wokół potencjalnej przyszłej dyrektorki CIA, Giny Haspel i jej udziału w torturach po 11 września) i oczywiście walką z wydłużającym się cieniem śledztwa specprokuratora Muellera.
Imitując strategię wroga, zdeterminowani, żeby obalić Trumpa demokraci (i grupka republikanów), też rozgrywają sprawę na kilka frontów. Wątek „moskiewski” nie słabnie, choć stolica zdaje sobie sprawę, że zbyt luźno zdefiniowany zakres przywilejów prezydenta Stanów Zjednoczonych nie utnie łba całej sprawie. Specjaliści nadal nie mogą się dogadać, czy prezydent USA może popełnić obstrukcję czy nie. Na tym etapie nawet Trump nie wie, zmieniając zdesperowanych prawników jak rękawiczki, czy usiądzie z Muellerem, żeby udzielić oficjalnych zeznań, czy nie.
czytaj także
Jednak parę tygodni temu nastąpił niespodziewany a obiecujący zwrot akcji. Ostrze śledztwa przeniosło się na podwórko Trumpa, do Nowego Jorku, a konkretnie do owianego złą sławą Dystryktu Południowego, który słynie z bezpartyjności w walce z polityczną korupcją. Bo korupcja i pranie (postsowieckich) pieniędzy to jest to, co tygrysy lubią najbardziej i czym organizacja Trumpa stoi. Tak, moi drodzy, czas porzucić oglądanie House of Cards na rzecz Billions, serialu znacznie bardziej adekwatnego do ery Trumpa, który pokazuje Dystrykt Południowy w akcji.
W połowie kwietnia FBI wjechało na chatę, biuro i pokój hotelowy prawnika Michaela Cohena, tak zwanego strażnika do wrót imperium Trumpa, który ponoć wie, gdzie są zakopane wszystkie „ciała”. Zarekwirowano mnóstwo dokumentów, a do głębi oburzony Trump robi wszystko, co może, żeby nie dopuścić do ich analizy, zasłaniając się attorney-client privilege, który w amerykańskim prawie gwarantuje poufność między prawnikiem a jego klientem.
Cohen to ten facet, który zapłacił „z własnej kieszeni”, jak do niedawna utrzymywał, 130 tysięcy dolarów aktorce porno, Stormy Daniels, żeby zamknęła dziób i nie opowiadała publicznie o swoim romansie z Trumpem. Stormy (prawdziwe nazwisko Stephanie Clifford) poznała Donalda latem 2006 roku na zawodach golfowych w Tahoe, Nevada. Według Stormy romans miał trwać przez kilka miesięcy. Niby nic takiego, ale wiadomo, Amerykanie są pruderyjni, a w 2006 roku świeżo poślubiona trzecia małżonka Trumpa, Melania, właśnie urodziła mu dziecko.
Cohen zapłacił Stormy tuż przed wyborami prezydenckimi 2016 roku. Kiedy w styczniu 2018 transakcja wyszła na jaw, Cohen zapewniał, że Trump nic o niej nie wiedział, słusznie przypuszczając, że w kontekście przedwyborczej gorączki zapłata może być traktowana jako wydatek na rzecz prezydenckiej kampanii i prowadzić do poważnych problemów.
W styczniu 2018 roku Stormy pozwała Trumpa, żądając zwolnienia z kontraktu i utrzymując, że Trump nigdy fizycznie nie podpisał umowy. Podobno brakuje podpisu i, jak zaraz zobaczymy, nie jest to jedyny przejaw lenistwa lub braku pomyślunku ze strony „strażnika do wrót” Trumpa.
Stormy ma u swojego boku utalentowanego prawnika nazwiskiem Michael Avenatti, który, jak twierdzi, prowadzi sprawę systematycznie, z zapałem i praktycznie codziennie gości w CNN. 9 maja Avenatti opublikował na swojej stronie internetowej finansowe informacje kompromitujące Cohena. Oto tuż przed wyborami Cohen otworzył firmę-przykrywkę, Essential Consultants, w stanie Delaware, sprzedając swój dostęp do Trumpa. Największa sieć telekomunikacyjna w Stanach, AT&T, która parę miesięcy temu próbowała dokonać fuzji z koncernem Time Warner, zapłaciła mu 600 tysięcy dolarów. Farmaceutyczny gigant Novartis zapłacił 1,2 miliona, prawdopodobnie w zamian za utrzymanie / podwyższenie cen leków (ich obniżenie było kolejną obietnicą wyborczą Trumpa). Wreszcie – Cohen dostał 500 tysięcy dolarów od Columbus Nova, firmy reprezentującej pieniądze rosyjskiego oligarchy Viktora Vexelberga. Vexelberg jest jednym z siedmiu rosyjskich oligarchów objętych sankcjami za powiązania z Kremlem. Wszystkie te pieniądze przeszły przez firmę-przykrywkę, łącznie z hajsem dla Stormy Daniels.
Oczywiście Trump ponoć nic o tym wszystkim nie wiedział, co nie zmienia faktu, że Dystrykt Południowy ma haka na Cohena. I tu jest pies pogrzebany – jeśli Cohen przejdzie na jasną (chyba w tym wypadku) stronę mocy, Trump rozpadnie się w drobny pył niczym tolkienowski Sauron po utracie pierścienia.
czytaj także
Trump Cohenowi też nie pomaga. Do ekipy prawników prezydenta dołączył niedawno nie kto inny jak Rudy Giuliani, niegdyś burmistrz Nowego Jorku, ten sam, który oczyścił miasto z włoskiej mafii. Wątek mafijny nie jest tu przypadkowy. Od wielu miesięcy krążą plotki, że Mueller zdecydował, że imperium Trumpa należy traktować i rozpracowywać dokładnie tak jak mafię. 2 maja Giuliani zapewnił zszokowanego dziennikarza prawicowego Fox News, Seana Hannity (który notabene jest klientem Cohena), że Trump oddał Cohenowi pieniądze, też „z prywatnej kieszeni.” Z jakiegoś powodu Giuliani myśli, że w ten sposób uda się odsunąć od Trumpa zarzut naruszenia regulacji związanych z finansowanie kampanii wyborczych.
9 maja poleciała głowa prokuratora generalnego stanu Nowy Jork Erica Schneidermana, osoby bardzo ważnej dla dalszych losów nowojorskiego śledztwa w sprawie Cohena i Trumpa. Schneiderman złożył rezygnację, po tym jak cztery kobiety oskarżyły go o przemoc seksualną – nic tak nie siecze w 2018 roku jak wielki miecz #metoo. Nowy prokurator generalny i jego ekspertyza będzie kluczowa dla dalszego postępowania Południowego Dystryktu i przyszłości prezydenta.