Świat

Trump podziwia Orbána, a USA podążają szlakiem Węgier

Prawdziwa siła autorytarnych populistów, takich jak Trump czy Orbán, leży nie w instytucjach, które sobie podporządkowują, ale w nowo powstałym elektoracie, który ich popiera.

8 marca w kurorcie w Mar-a-Lago na Florydzie rządzący Węgrami Viktor Orbán, odpowiedzialny za upadek demokracji w swoim kraju, spotkał się z byłym prezydentem USA, a obecnie najbardziej prawdopodobnym kandydatem na ten urząd z ramienia Partii Republikańskiej, Donaldem Trumpem.

Od 2010 roku Orbán pełni funkcję szefa węgierskiego rządu. Pod jego przywództwem Węgry zmieniły się w pierwsze niedemokratyczne – lub „nieliberalne”, jak z dumą oświadczył sam Orbán – państwo w Unii Europejskiej. Trump zaś nie krył podziwu dla węgierskiego premiera i jego autorytarnych zapędów, gdy obaj panowie spotkali się w Białym Domu w 2019 roku: „Szanują cię w całej Europie. Pewnie, że jesteś nieco kontrowersyjny, tak jak ja, ale to nie szkodzi. Wykonujesz świetną robotę, dzięki której twój kraj jest bezpieczny”.

Trump wygra, bo uosabia amerykańskie wartości

Przyglądam się romansowi obu panów z nieliberalizmem już od dłuższego czasu. Chociaż obecnie przebywam w USA jako pracownik akademicki, to w 2010 roku, gdy Orbán doszedł do władzy, zostałem wybrany na posła do węgierskiego parlamentu.

Dziś, gdy Stany Zjednoczone przygotowują się na możliwą drugą kadencję Donalda Trumpa, Amerykanie mają prawo się zastanawiać, czy trumpowska Ameryka będzie lustrzanym odbiciem orbánowskich Węgier.

Wciąż pamiętam powiew wiosennego wiatru w dniu, w którym wchodziłem po schodach Zgromadzenia Krajowego w nowo kupionym garniturze. Jako świeżo wybrani członkowie parlamentu ja i moi koledzy oraz koleżanki z Partii Zielonych obejmowaliśmy stanowiska z dużymi nadziejami, szczegółowymi planami naprawienia kulejącej węgierskiej gospodarki i wejścia na drogę zrównoważonego rozwoju.

Prawicowa międzynarodówka pod węgierskim sztandarem

Pamiętam także mroźny zimowy dzień półtora roku później, kiedy przykuliśmy się do budynku parlamentu w proteście przeciwko niszczeniu procesu parlamentarnego i odwrotowi rządu Orbána od demokracji.

Jeśli parlament jest politycznym sercem demokracji, to na Węgrzech przestało ono bić około 2012 roku.

Orbán i jego partia podporządkowały sobie instytucje demokratyczne. Poza nimi niezbędnym składnikiem autorytarnej władzy jest krajowa prawicowa sieć mediów. Jak komentował Głos Ameryki w 2022 roku, sprzymierzeńcy Orbána „stworzyli wszechobecny, konserwatywny ekosystem medialny, który zdominował eter i na ogół niczym echo powtarza stanowisko rządu”.

Węgierski rząd podporządkował sobie również lokalne wybory, zmieniając granice okręgów i pozwalając głosującym na rejestrowanie się poza okręgiem zamieszkania, co jest w interesie Orbána i jego partii. W prokuraturze zatrudnił wiernych sobie funkcjonariuszy, dzięki czemu żaden występek pozostających u władzy polityków nie ma szans wyjść na światło dzienne.

Podobną ścieżką podążają republikanie, których poparcie dla Trumpa nie słabnie nawet wówczas, gdy jego retoryka coraz bardziej skręca w stronę autorytaryzmu. Trump oświadczył niedawno, że jeśli zwycięży w wyborach, chciałby na jeden dzień zostać „dyktatorem”. Według danych z przeprowadzonej niedawno ankiety 74 proc. republikańskich wyborców uważa to za dobry pomysł.

Opowieść o Ameryce jako najdoskonalszej demokracji świata to jakiś żart

Orbán poświęcił wiele lat na niszczenie niezależności węgierskiego wymiaru sprawiedliwości, aby wyroki sądowe były zawsze po myśli jego rządu i sojuszników. Chociaż amerykański Sąd Najwyższy wciąż pozostaje niezależną instytucją, to za sprawą trzech mianowanych przez Trumpa sędziów stał się ostoją trumpizmu, wydającą wyroki uchylające konstytucyjne prawo do aborcji i ograniczające prawa obywatelskie. Z kolei prawicowe media, takie jak Fox czy One America News, odpowiadają za to, że spora część Ameryki widzi świat oczami Trumpa.

Autorytarni populiści naginają demokratyczne reguły dla swojego osobistego i politycznego interesu. Obalanie demokracji od wewnątrz, bez konieczności uciekania się do przemocy i represji, umożliwia przywódcom takim jak Orbán i Trump podtrzymywanie demokratycznych pozorów. Ta wersja autorytaryzmu tworzy punkty nacisku, które może nie wyniszczają opozycji całkowicie, ale sprawiają, że trudno jej mieć jakikolwiek wpływ na rzeczywistość.

Dlaczego stosowanie tych antydemokratycznych metod uchodzi politykom na sucho? Jeśli przykład Węgier może nas czegoś nauczyć, to tego, że demokracja nie może przetrwać w podzielonym społeczeństwie, w którym wielu ludzi zostaje pozostawionych samym sobie pod względem ekonomicznym.

Prawdziwa siła autorytarnych populistów takich jak Trump czy Orbán leży nie w instytucjach, które sobie podporządkowują, ale w nowo powstałym elektoracie, który ich popiera.

Elektorat ten składa się z dwóch typów wyborców. Pierwsi to wyborcy zapaleni, skrajnie prawicowi, których napędza fanatyzm i nienawiść biorąca się z lęku przed kulturowym zagrożeniem niesionym przez globalizację. Jednak największy sukces odnoszą prawicowi populiści, którzy zyskują wsparcie wyborców z klasy robotniczej, cierpiących z powodu ekonomicznych skutków globalizacji.

Przez cały XX wiek amerykańscy demokraci i centrolewicowe partie europejskie oferowali polityczny azyl ludziom obawiającym się braku bezpieczeństwa ekonomicznego. Stwarzało to dogodne warunki dla systemu politycznego, który stał się źródłem równości i zdrowej tkanki społecznej, dając ludziom powód do dbania o liberalne instytucje demokratyczne.

Socjaldemokracji już nie będzie. Ten gmach wali się na naszych oczach

Gdy jednak w gospodarce źle się dzieje, rozczarowanie kapitalizmem zamienia się w apatię wobec demokracji liberalnej. A gdy liberalne centrum nie dostrzega w tym problemu, do głosu dochodzą autorytarni populiści, będący w stanie zmobilizować wyborców przeciwko obu zagrożeniom globalizacji – kulturalnemu i ekonomicznemu.

Na Węgrzech pierwsze objawy autorytaryzmu pojawiły się na gospodarczo zacofanych obszarach wiejskich i w małych i średnich prowincjonalnych miastach na długo przed zwycięstwem Orbána w 2010 roku. Podczas gdy miejscowości te mierzyły się ze wzrastającą śmiertelnością, dezindustrializacją i spadkiem dochodów, partie liberalnego centrum wychwalały zalety globalizacji w oderwaniu od codziennego doświadczenia ekonomicznej niepewności ich mieszkańców. Lekceważenie tego problemu doprowadziło do politycznej śmierci demokratycznego centrum.

Republikanie zmieniają się w partię amerykańskiej klasy pracującej

Obecnie liberalne i lewicowe partie na Węgrzech przeniosły się do dużych miast, zostawiając swoje dawne przyczółki na prowincjach na pastwę skrajnej prawicy. To samo dzieje się w USA, gdzie Partia Republikańska zaczyna być partią klasy robotniczej i mieszkańców obszarów pozametropolitalnych.

Sukces autorytarnego populizmu na Węgrzech nie napawa optymizmem. Nie wszystko jest jednak stracone: Amerykanie mają jeszcze czas wyciągnąć wnioski z błędów Węgrów.

**
Gábor Scheiring – socjolog polityki, pracownik naukowy wizytujący w Ośrodku Studiów Europejskich Uniwersytetu Harvarda oraz adiunkt politologii na Georgetown University w Katarze. Autor książki The Retreat of Liberal Democracy (Demokracja liberalna w odwrocie).

Artykuł opublikowany w magazynie The Conversation na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Anna Opara.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij