Świat

Tajna policja Trumpa przywraca „prawo i porządek”

W nieustającym sporze o zakres władzy między stanami a rządem federalnym USA Partia Demokratyczna zwykle stoi po stronie Waszyngtonu, a republikanie powołują się na autonomię stanów. Ale role się odwróciły, odkąd federalni funkcjonariusze niejasnych służb zaczęli wciągać demonstrantów do nieoznakowanych pojazdów i wywozić.

Po zamieszkach na tle rasowym, które wybuchły w końcu maja, większość Ameryki spokojnie wróciła do tematu pandemii. Ale słynąca z aktywizmu politycznego stolica Oregonu, Portland, nigdy nie przestała się stawiać.

Zamieszki – jak w wielu innych punktach kraju – zaczęły się po morderstwie George’a Floyda przez białego policjanta w Minneapolis 25 maja tego roku. Protestujący wyszli na ulice Portland, domagając się sprawiedliwości rasowej i reformy amerykańskiej policji. W ciągu dnia protesty przypominały festyn, a w nocy dochodziło i wciąż dochodzi do starć między najbardziej agresywną grupą protestujących a policją.

Popęda: Systemowy rasizm amerykańskiej policji zabija

Sprawy eskalowały około 4 lipca (amerykański Dzień Niepodległości), kiedy Trump wysłał do Portland policję federalną – zbieraninę oficerów z rezerw i jednostek specjalnych takich agencji jak United States Marshals Service (ochrona budynków), U.S. Customs and Border Protection (ochrona graniczna) i Federal Protective Service (ochrona federalna). Trump użył podobnych agencji – Gwardii Narodowej i U.S Park Police – już 1 lipca podczas czystki w parku Lafayette w Waszyngtonie, gdzie protestujących potraktowano gazem, żeby prezydent mógł przejść parę kroków pod pobliski kościół św. Jana i trzasnąć sobie fotę z Biblią w ręku. Użycie tego rodzaju przemocy wobec protestujących było dla wielu Amerykanów szokiem. Od tego czasu po kraju grasuje coś, co dziennikarze już okrzyknęli „tajną policją” Trumpa. Podobne jednostki mają być wysłane do Chicago, miasta Obamy, żeby i tam zaprowadzić porządek.

Zadaniem agentów przysłanych do Portland miała być ochrona państwowego mienia – budynków i pomników, które dla protestujących stanowią symbol rasowej opresji. Chodzi głównie o pomniki amerykańskich przywódców, którzy posiadali niewolników, prezentowali rasistowskie poglądy lub byli ikonami niewolniczego Południa i amerykańskiej konfederacji.

Trzeba czasem zburzyć ten czy inny pomnik. Dla dobra demokracji

Sceną starć między agentami a protestującymi jest państwowy budynek sądu w centrum miasta, Mark O. Hatfield U.S. Courthouse. Na nim koncentrują się najbardziej agresywni protestujący, którzy faktycznie próbują podpalić czy uszkodzić budynek. W tym samym czasie agenci Trumpa polują na protestujących w nieoznakowanych samochodach i dosłownie porywają ludzi prosto z ulicy. FBI wszczęło lawinę dochodzeń, próbując rozpracować sieć lokalnych aktywistów, a prokurator generalna stanu Oregon Ellen Rosenblum pozwała administrację, zarzucając jej, że dokonuje nielegalnych aresztowań na ulicach miasta.


Między 4 a 21 lipca, w Portland doszło do 43 aresztowań, przy czym pierwsze takie aresztowanie nastąpiło 2 lipca. W ubiegły piątek, 24 lipca, aresztowano kolejne 18 osób – wszystkim postawiono różnego rodzaju zarzuty federalne, najbardziej skupiając się na walczących z policją w godzinach nocnych. W sobotę, 25 lipca prokurator federalny stanu Oregon Craig Gabriel potwierdził, że od początku lipca agenci federalni aresztowali lub zatrzymali około 60 osób. 46 z nich postawiono zarzuty – od ataku na funkcjonariuszy, przez próby podpalania, po „łamanie prawa”.

Pomijając kwestie rasowe, sytuacja jest niezwykła również ze względów kulturowych i politycznych: federalizm (tradycyjnie reprezentowany przez demokratów) ściera się tu z autonomią poszczególnych stanów (typowe stanowisko republikańskie). Ten konflikt stanowi trzon dyskusji o naturze amerykańskiej demokracji, tyle że zwykle partie znajdują się po odwrotnych stronach ideologicznej barykady.

Podczas gdy administracja twierdzi, że miasto jest pogrążone w anarchii i chaosie, wielu przedstawicieli lokalnej władzy chce, żeby agenci federalni opuścili Portland. Jest oczywiste, że mieszkańcy miasta sympatyzują z protestem, a przyjazd agentów federalnych postrzegają jako okupację. Protestujący uważają, że miasto łącznie z budynkiem policji należy do nich, a własność federalna to nic innego jak mienie publiczne.

– Nie zapraszaliśmy ich tutaj – powiedział demokratyczny burmistrz Portland, Ted Wheeler, który w środę, 22 lipca sam dostał gazem łzawiącym po oczach. Gdy do tego doszło, Wheeler był otoczony paroma setkami protestujących.

USA: wciąż państwo apartheidu

Demokratyczna gubernatorka stanu Kate Brown także potępiła decyzję Trumpa. Jej zdaniem obecność sił federalnych tylko zaognia problem. Z kolei „Wall Street Journal” (środowiska umiarkowanej prawicy) uważa, że media rozdmuchują sytuację, a ludzie w Portland dostają to, na co zasługują, głosując na lewicę. Prawe skrzydło amerykańskiej polityki natomiast zagrzewa prezydenta do walki z Antifą, przedstawianą jako „terrorystyczne jednostki radykalnej lewicy”.

Administracja Trumpa postawiła na law and order, „prawo i porządek”, jako na jedynego konia zdolnego wygrać prezydencki wyścig. Ekonomia leży i kwiczy. W kontekście koronawirusa Trump nie ma się czym za bardzo popisać. To dlatego buduje obraz pełnych przemocy miast rządzonych przez liberałów, gdzie niebezpieczni bandyci grasują bezkarnie na ulicach, a demonstranci domagają się demontażu policji.

Kłamstwa w majestacie

czytaj także

Kłamstwa w majestacie

George Monbiot

Jak miasto wygląda i czego doświadcza, można zobaczyć na wideo – to nagranie pokazuje, jak sprawy zmieniają się z godziny na godzinę. Atmosfera przypomina Occupy Wall Street z 2011 roku. Na proteście gromadzi się bardzo wielu młodych ludzi, nie tylko czarnych. Żeby minimalizować przemoc ze strony policji, protestujący organizują się w grupy zawodowe: pracownicy ochrony zdrowia przychodzą w niebieskich koszulkach, pracownicy społeczni – w zielonych. Są bębny, „zamieszkowe” grillowane żeberka, a po zachodzie słońca morza światełek tańczących w ciemnościach. Mijające samochody trąbią z aprobatą, często same oznakowane hasłami „Black Lives Matter” lub „Defund”, odnoszącym się do gruntownej reformy i zredukowania budżetu policji. Po tym jak policja zaatakowała protestującego weterana US Navy, inni weterani przyszli całą grupą, w mundurach i z orderami. Kobiety utworzyły „mur mam”, a mężczyźni – „mur ojców”, trzymając się za ręce i odgradzając policję od protestujących.

Policja siedzi w budynku i czeka. Atmosfera zmienia się po 22.

O jedenastej wieczorem pojawia się gaz łzawiący i potrząsanie płotem, który najbardziej agresywna grupa protestujących stara się obalić. Ludzie próbują rozwiewać gaz dmuchawami na liście.

W niedzielę, 26 lipca, po niemal 60 dniach protestów, Wydział Policji w Portland ogłosił „zamieszki” w mieście.

Sytuacja nadal się rozwija, a jej rezultaty odbiją się również na jesiennych wyborach prezydenckich. W odpowiedzi na eskalację wydarzeń w ubiegły weekend do protestów doszło w innych amerykańskich miastach, w stolicy stanu Waszyngton Seattle i w Austin w Teksasie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij