Świat

Chcecie czy nie, z talibami trzeba będzie rozmawiać

Jeśli Afgańczycy mają mieć co jeść, a ich dzieci mają chodzić do szkoły, Zachód nie może słuchać wrzasku prawicowych polityków żądających zemsty. Musi za to rozmawiać z talibami i zaprosić do tej rozmowy Chiny i Rosję – po to, by wojna, która trwa w Afganistanie od 1979 roku, mogła się wreszcie skończyć.

NOWY JORK – Przywódcy G7 spotkali się w tym tygodniu, by dyskutować na temat Afganistanu. To istotne, by jasno przemyśleli cele, jakie należy osiągnąć w tym kraju. W innym przypadku nie uda się uniknąć kolejnego cyklu rozlewu krwi, cierpień i masy uchodźców.

Spotkania w gronie G7 powinny służyć przede wszystkim temu, by skoordynować strategię siedmiu państw członkowskich grupy, szykując grunt pod działania znacznie ważniejszego gremium, czyli Rady Bezpieczeństwa ONZ. Bez obecności Chin i Rosji przy stole rozmów nie ma żadnej możliwości stworzenia spójnego międzynarodowego podejścia do problemu.

Mając to na uwadze, G7 powinna dążyć do nawiązania relacji z Afganistanem pod rządami talibów, a nie do izolowania lub zagłodzenia kraju. To nie tylko ważne jako środek taktyczny na krótką metę, by łatwiej wydostać stamtąd bez walki obywateli zachodnich oraz najbardziej zagrożonych Afgańczyków, ale także służyć będzie uniknięciu przyszłego rozlewu krwi, kryzysów humanitarnych i zwiększenia liczby uchodźców. Dla Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników pokusa długoterminowego zamrożenia rezerw dewizowych Afganistanu, wstrzymania pomocy rozwojowej oraz nasilenia sankcji amerykańskich (a może także i oenzetowskich) może być potężna, jednakże taka polityka jest skazana na porażkę tak samo jak 20-letnia misja wojskowa NATO, której katastrofalne zakończenie właśnie obserwujemy.

Włodek: Talibowie nie cieszą się wielkim poparciem społecznym, po prostu Afgańczycy są koszmarnie zmęczeni wojną

Stany Zjednoczone mają szeroką wiedzę na temat tego, jak karać inne państwa, ale prawie zerową o tym, jak je naprawiać (a może po prostu mają to w głębokim poważaniu). Wśród amerykańskich polityków słychać wiele mocnych głosów wzywających do ukarania talibów. Wszak USA zostały głęboko upokorzone. Jednak świat powinien te nawoływania odrzucić. Formułują je dziś ci sami amerykańscy politycy i stratedzy, którzy wiele zrobili, by wplątać NATO i USA w to 40-letnie bagno (pamiętajmy, że amerykańska interwencja w Afganistanie zaczęła się nie w 2001 roku, ale w 1979, za czasów prezydentury Jimmy’ego Cartera). To ci sami ludzie, którzy najpierw promowali wsparcie USA dla mudżahedinów, czyli późniejszych talibów i członków Al-Kaidy. Ci sami, którzy następnie popierali inwazję na Afganistan w 2001 roku. I ci, którzy byli przekonani, że zwiększenie liczby żołnierzy na początku prezydentury Baracka Obamy rozwiąże problem.

Te głosy należy zignorować. Jeśli talibowie powstrzymają się od krwawej zemsty na swoich wrogach i nie wprowadzą brutalnych represji skierowanych przeciwko kobietom i dziewczynkom, to grupa G7, agencje ONZ, MFW, Bank Światowy i Azjatycki Bank Rozwoju (ADB) powinny być gotowe na to, by utrzymać wsparcie finansowe dla Afganistanu, a nawet je zwiększyć.

Tak – amerykańska prawica podniesie wrzask i nazwie prezydenta Bidena zdrajcą. Ale ta część sceny politycznej gardzi każdym programem wsparcia innych państw – dlatego USA nie potrafią pomagać ubogim krajom w stabilizacji. Prawica chce dokonywać podbojów, nie wspierać innych w rozwoju.

Krew na piasku, krew w piach

Jest jeszcze kilka innych rzeczy, które powinna zrobić G7. Po pierwsze, powinna zlecić sporządzenie niezależnego raportu, który odpowie na pytanie, dlaczego jej program rozwojowy prowadzony w latach 2001–2020 nie pomógł Afganistanowi ustabilizować państwa i poprawić jego stanu na tyle, by rząd i siły wojskowe mogły nie dopuścić do przejęcia kontroli przez talibów. (Wskazówka: spójrzmy na przechył wydatków w stronę bezpieczeństwa kosztem rozwoju, chroniczne niedofinansowanie programów socjalnych i infrastruktury, brak jednolitej wizji oraz ogólnej strategii, korupcję wśród podwykonawców – nie tylko Afgańczyków – a także brak jasnych i ambitnych celów oraz mierników zrównoważonego rozwoju).

Po drugie, G7 powinna wezwać Radę Bezpieczeństwa ONZ do zintegrowania strategii zrównoważonego rozwoju i myślenia ekonomicznego z przyszłymi planami i działaniami odnośnie do Afganistanu z jednoczesnym regularnym raportowaniem na temat sytuacji ze strony przedstawicieli ONZ w tym kraju. Rada Bezpieczeństwa powinna co kwartał dowiadywać się, czy afgańskie dzieci – w tym dziewczynki – nadal uczęszczają do szkół (oraz czy nie brakuje materiałów edukacyjnych i nauczycieli); czy działają przychodnie lekarskie; czy wioski mają dostęp do wody i elektryczności; czy kobiety mogą uzyskać opiekę ginekologiczną i położniczą; czy Afgańczycy mają co jeść i w końcu – czy środki na pomoc rozwojową są wystarczające, by pokryć te podstawowe potrzeby.

Wszystkie takie wskaźniki są częścią Celów Zrównoważonego Rozwoju ONZ i powinny stosować się do Afganistanu pod rządami talibów tak samo jak wtedy, kiedy władze sprawowali politycy wspierani przez NATO.

Niestety, NATO nie brało tych celów na poważnie. Na przykład w 2019 roku całkowita pomoc dla afgańskich programów edukacyjnych wyniosła zaledwie 312 milionów dolarów (dane można zobaczyć tutaj), czyli jedynie 20 dolarów na każde z 15 milionów dzieci w wieku szkolnym, od 5 do 19 lat. Jednocześnie Stany wydawały około miliona dolarów rocznie na każdego z tysięcy amerykańskich żołnierzy stacjonujących w Afganistanie.

Żadna część z tego skromnego wsparcia dla edukacji nie została przekierowana przez rządowy budżet. W całości było ono realizowane w formie projektów prowadzonych bezpośrednio przez różne organizacje pozarządowe lub inne zewnętrzne instytucje. Nic dziwnego, że Afgańczycy nie mieli dobrej opinii o swoich władzach. Rządzący krajem nie odgrywali prawie żadnej roli w edukacji dzieci (ani w innych kluczowych obszarach funkcjonowania społeczeństwa), a instytucje wsparcia nie pomagały władzom w niczym innym poza zapewnianiem bezpieczeństwa.

Niektórzy politycy w USA prawdopodobnie ulegną pokusie wspierania nowych grup zbrojnego oporu w walce z talibami, tłumacząc to próbą wywarcia presji negocjacyjnej na fundamentalistów. To taka typowa amerykańska zagrywka, która jednak niezmiennie prowadzić będzie do niekończącej się wojny. Na szczęście Stany nie mają logistycznych środków, by wspierać rebelię, a Rosję i Chiny ciężko będzie przekonać do poparcia tak naiwnego podejścia.

Oprócz wsparcia dla sił oporu Ameryka i G7 będą też poddane innej pokusie, a mianowicie odcięcia się od rządu talibów i odebrania im legitymizacji. Takie działania posłużą następnie jako podstawa prawna do dalszego zamrożenia rezerw dewizowych w Systemie Rezerw Federalnych oraz wstrzymania nowej pomocy dla Afganistanu ze strony MFW, Banku Światowego i ADB. USA i ich sojusznicy stworzą w ten sposób warunki do głębszego kryzysu gospodarczego i humanitarnego. Jednak w jakim celu? Nawet najsurowsze sankcje amerykańskie rzadko kiedy prowadzą do obalenia władz i bardzo mało prawdopodobne, żeby doprowadziły do tego w Afganistanie. W ostatnich latach nie osiągnęły tego celu w Iranie, Korei Północnej ani w Wenezueli.

Gdy rozpętują wojnę „w obronie praw kobiet”, nie wierzcie im

Przywódcy G7 powinni jasno sformułować podstawowe cele dla Afganistanu: po pierwsze, wyprowadzenie z kraju obywateli zagranicznych i afgańskich współpracowników, a po drugie, wspólna praca z Chinami i Rosją oraz innymi zainteresowanymi krajami w celu przerwania 40-letniej już spirali destrukcji, którą pomogły uruchomić Stany Zjednoczone w 1979 roku. Wystarczy już zniszczeń. Teraz jest czas, by budować.

**
Copyright: Project Syndicate, 2021. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jeffrey D. Sachs
Jeffrey D. Sachs
Ekonomista, Columbia University
Profesor Zrównoważonego Rozwoju oraz profesor Polityki i Zarządzania Zdrowiem Publicznym na Uniwersytecie Columbia. Jest dyrektorem Centrum ds. Zrównoważonego Rozwoju na Columbii oraz Sieci Rozwiązań na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju przy ONZ.
Zamknij