Świat

Zmiana frontu. Czy USA odwracają się od Ukrainy?

Amerykański Kongres nie uchwalił pieniędzy na dalszą pomoc wojskową dla Ukrainy, a dotychczasowe środki wystarczą tylko do końca grudnia. Trump i republikanie robią swoje, a geopolityczny punkt ciężkości nieuchronnie przesuwa się w stronę Pacyfiku.

Atak Rosji na Ukrainę 22 lutego 2022 roku przemeblował całą scenę polityczną w USA, skupiając umiarkowanych polityków demokratycznych i republikańskich po jednej stronie, a radykalną prawicę i tzw. radykalną lewicę po drugiej.

Amerykańska true-lewica i ugrupowania spod prawej ściany od początku sprzeciwiały się finansowaniu „cudzego” konfliktu z Rosją – ta pierwsza z powodów ideologicznych (broń to broń), druga z konserwatywnego lęku przed dawaniem komuś amerykańskich pieniędzy. Za co i na co? Oba partyjne ogony domagają się przekierowania tych funduszy albo na powstrzymanie migracyjnych fal z południowej granicy USA (konserwatyści i libertarianie), albo na walkę z bezdomnością i ratowanie amerykańskiej infrastruktury (progresywni demokraci).

Czy Zachód da jeszcze Ukrainie szansę wygrać tę wojnę?

Ten rozłam wewnątrz każdej z partii znacznie się pogłębił po ataku Hamasu na Izrael 7 października 2023 roku, zwłaszcza odkąd Izrael, z finansowym i moralnym wsparciem USA, zaczął bombardować palestyńskich cywilów. I bombardować nie przestaje.

Nie sposób nie porównywać tych dwóch ciągnących się wojen i ogromnej, a jakże odmiennej roli, jaką odgrywają w nich Stany Zjednoczone. Liczba ofiar cywilnych jest bez porównania wyższa w Gazie niż w Ukrainie, co osłabia poczucie, że pomagać trzeba przede wszystkim tej ostatniej. Dla wielu młodych Amerykanów, którzy nie żyli nigdy zimną wojną i pamięcią o Holokauście, sytuacja Ukraińców i Palestyńczyków jest analogiczna – obie grupy etniczne próbują przetrwać i zachować swoją tożsamość. Zaś pokoleniom ich rodziców włączył się stary telewizor i poza zimną wojną i Holokaustem nie widzą teraz zupełnie nic.

Ogień dla sprawy ukraińskiej przygasł przede wszystkim w amerykańskim Kongresie, a szczególnie w Senacie, który we wtorek 20 grudnia postanowił zakończyć 2023 rok bez przyznawania kolejnego pakietu finansowego dla Ukrainy (podczas gdy pieniądze i broń do Izraela nadal płyną, a zarówno prezydent Joe Biden, jak i sekretarz stanu Antony Blinken, zachowują się, jakby nie mogli tego kurka po prostu zakręcić).

Łukasiewicz: To czas desperacko ponury

Entuzjazm opadł również w mediach, które coraz rzadziej relacjonują wieści z walczącej Ukrainy, a gdy już o Ukrainie piszą, zdają się tracić poczucie, że mowa jest o cywilizacyjnej walce Wschodu z Zachodem.

W ostatnich tygodniach w „New York Timesie” – gazecie, która jest dobrze zakolegowana z Blinkenem i raczej stara się nie nadeptywać rządowi na odcisk – ukazały się artykuły, które krytykują przemoc wewnątrz ukraińskiego społeczeństwa – brutalne łapanki poborowych wysyłanych szybko na front oraz używanie żołnierzy jako armatniego mięsa do podparcia wizerunku kraju. Artykuły wyszły spod pióra dwojga różnych autorów: Thomasa Gibbons-Neffa, wojennego korespondenta z doświadczeniem służby wojskowej (były marine), oraz doświadczonej brytyjskiej dziennikarki Carlotty Gall. W obu przypadkach reporterzy, bazujący na ukraińskich źródłach, najprawdopodobniej wykonali swoją pracę rzetelnie. Pokazali, że święta wojna czy nie, ludzie potrafią się wzajemnie terroryzować, a Ukraina, jak była rozdarta między frakcjami politycznymi, zagranicznymi wpływami i nękana korupcją, tak z pewnością jest rozdarta i teraz, mimo imponującej mobilizacji całego narodu.

Pytanie brzmi jednak, czy redakcja „New York Timesa”, obserwując, co się wyprawia w Kongresie, i niewątpliwie nad tym żywo dyskutując, nie doszła do wniosku, że już można o takich rzeczach pisać, bo Kongres powoli i nieuchronnie odwraca się od Ukrainy, zaś Biden i Blinken zdają sobie sprawę, że nie mają hajsu na zaangażowanie na obu frontach – palestyńskim i ukraińskim. Zwłaszcza w obliczu następnego potencjalnie nadchodzącego wielkimi krokami kryzysu – podczas spotkania Bidena z Xi Jinpingiem w San Francisco w tym tygodniu Chiny zakomunikowały, że przymierzają się do wchłonięcia Tajwanu. Bidena to zaskoczyło, bo rozmowa miała dotyczyć łagodzenia napięć. Oficjalna odpowiedź brzmi, że USA wierzą w politykę Jednych Chin, mimo że dotychczas wyrażały się dokładnie odwrotnie.

Atak chińskich balonów

USA albo będą musiały zaakceptować zjednoczenie Chin i Tajwanu, albo jeszcze bardziej ograniczyć swoje zaangażowanie w Ukrainę. Putina z pewnością ucieszy osłabienie – na oczach całego świata – kontroli USA nad krajami świata i jawny brak środków na sprawowanie tej kontroli.

Powracającym pytaniem jest, czy Europa robi dla Ukrainy wystarczająco dużo i co właściwie robi. Podejrzewam, że w Kongresie tylko paru ludzi wie coś konkretnego o europejskich strukturach, procedurach i planach.

Uderzające jest to, że kiedy Kongres poinformował, że nic nie może dla Ukrainy w 2023 roku zrobić, dwóch śmiertelnych wrogów w senacie, Mitch McConnell (republikański orzech nie do zgryzienia) i Chuck Schumer, długoletni przywódca demokratów, wystąpili razem. Brakowało tylko, żeby się trzymali za ręce, jak złośliwie zauważył „Wall Street Journal”. To jednak pokazuje, że między umiarkowanymi demokratami i umiarkowanymi republikanami jest zgoda, żeby kwestię odłożyć. Schumer obiecał ruch w sprawie Ukrainy już w styczniu. Dodał też, że za niemożliwość przepchnięcia planowanych przez Bidena kolejnych 61 miliardów dolarów wini Trumpa, który nabił części prawicy do głowy, że jeśli mają się znaleźć pieniądze na dalsze wsparcie dla Ukrainy, to tylko razem z pieniędzmi na rozwiązanie sytuacji „ataku” migrantów na granicę USA–Meksyk.

Senatorzy wrócą do Waszyngtonu 8 stycznia, ale podobno mają się nieoficjalnie spotkać i debatować w okresie świątecznym. Pentagon ocenia, że obecne fundusze przeznaczone na pomoc Ukrainie wystarczą do 31 grudnia. Biden będzie też zapewne szukał innych możliwości zorganizowania pieniędzy za plecami Kongresu.

W rozmowach między republikanami a demokratami pośredniczy senatorka z Arizony, niegdyś progresywna Kyrsten Sinema. Arizona jest jednym ze stanów, w których emigracja zza południowej granicy jest najbardziej widzialna (pomińmy fakt, że do 1848 roku Arizona była częścią Meksyku), więc Sinema lubi mieć tu dużo do powiedzenia. Niestety, pogłębia się jej romans z ciemną stroną mocy i konsekwentnie przesuwa się na prawo, ku republikanom. Obecnie Sinema tłumaczy, że sprawa granicy jest okropnie zagmatwana, również ze strony prawnej, więc potrzeba czasu i cierpliwości, żeby znaleźć odpowiednie rozwiązanie.

Pozostaje oczywiście pytanie o relacje między niektórymi republikanami a Putinem, a zwłaszcza o związki Putina z Trumpem. Chyba nikt w USA już się nie łudzi, że kandydatem republikanów w wyborach 2024 będzie ktoś inny niż Trump. Jeśli wygra, na pewno wyciągnie do Putina dłoń na zgodę. Nie ma pewności, czy nie wyniknie z tego trzecia wojna światowa.

Wielowojnie w Europie: co może ocalić pokojową wspólnotę?

Wojna Ukrainy z Rosją trwa prawie dwa lata i pochłonęła zapewne około 150 tysięcy ofiar (przede wszystkim żołnierzy). W Gazie w ciągu dwóch miesięcy zabito 20 tysięcy cywilów. Straty rosyjskie są większe od ukraińskich, ale populacja Rosji jest ponad trzy razy większa od populacji Ukrainy.

Testem dla sprawy ukraińskiej będzie styczeń 2024 roku. Wtedy Kongres obiecał zająć się funduszami nie tylko dla Ukrainy, ale i dla Izraela. Jednak geopolityczny punkt ciężkości przesuwa się coraz wyraźniej w stronę Chin i Indo-Pacyfiku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij