Świat

USA: powrót złego policjanta

Kiedy Biden zapowiadał „America is back”, mówił o Ameryce jako o złym policjancie, który broni własnych szemranych interesów, a prawa i interesów ofiar zamierza strzec wtedy, kiedy będzie mu akurat wygodnie. Agata Popęda punktuje politykę zagraniczną prezydenta Bidena.

Pocieszyciel-in-Chief, prezydent Joe Biden, wyraźnie koncentruje się na polityce wewnętrznej, a Amerykanie coraz mniej myślą o tym, co się dzieje poza granicami ich państwa. Wykończeni Trumpem, cieszą się, że jest nudno i można odkleić się na chwilę od polityki. Co więcej, korpodemokratyczna administracja Bidena też woli, żeby było nudno. Tymczasem w polityce zagranicznej, której lejce trzymają sekretarz stanu Antony Blinken, 58, i doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan, 44, dzieją się ciekawe rzeczy. A najważniejsze jest to, jak wiele rzeczy się nie dzieje i jak symboliczna jest różnica między poczynaniami dobrotliwego wujka Joe i flirtującego z faszyzmem papy Trumpa.

Jak zauważył niedawno Nando Vila w podcaście magazynu „Jacobin”, między polityką demokratów a republikanów właściwie nie ma różnicy. Nie ma jej przynajmniej dla tych, na których głowy spadają amerykańskie bomby – jak 25 lutego, podczas ataku na wspieranych przez Iran bojowników w Syrii. Różnica polega wyłącznie na tym, jak się o tym mówi. Republikanie powiedzą: „Tak, zrzuciliśmy naszą największą bombę i było zajebiście, fuck yeah”. Demokraci zrobią dokładnie to samo, ale skomentują: „To nie był żaden atak. To była taktyczna/strategiczna (niepotrzebne skreślić) operacja defensywna. Tak, zaatakowaliśmy obce państwo, ale z bólem serca, z konieczności i w samoobronie”.

Zmienił się prezydent, ale nie zmienili się wrogowie numer jeden, numer dwa i tak dalej w amerykańskiej hierarchii. Biden zachwyca konserwę bezkompromisową polityką wobec Chin i konfrontacyjną postawą wobec Rosji. Blinken i Sullivan spotkali się z Chińczykami na Alasce i wypomnieli im tam litanię grzechów – łamanie praw człowieka, prześladowania chińskich Ujgurów i panoszenie się na morzu, które tylko przypadkowo nazywa się Morzem Południowochińskim – amerykańskie statki mają prawo pływać 13 mil morskich (24 km) od chińskiego brzegu. Największym zaś grzechem Chin jest rozwój gospodarczy w warunkach politycznych, których USA nie jest w stanie wybaczyć. To, że Chiny wydają się brać na serio energię odnawialną i niedługo zaczną być bardziej eko niż USA, też Amerykę boli.

Umarł król, niech żyje król

czytaj także

Umarł król, niech żyje król

Jarosław Pietrzak

Tu należy się akapit o Korei Północnej. Na konferencji prasowej 25 marca Biden wskazał ją jako największe zagrożenie dla USA, trudno się jednak doszukać jakiejkolwiek polityki, która miałaby iść za tymi słowami. Na razie Korea wydaje się oglądać na Bidena – 20 marca przeprowadziła kolejny test pocisków balistycznych i czeka na reakcję. Przed tygodniem Biden zadeklarował, że nie zamierza spotkać się z Kim Dzong Unem – i był to jedyny konkret, jaki dało się z niego wyciągnąć.

Obiecał natomiast dwa razy w telewizji, że Putin zapłaci za ingerencję w amerykańskie wybory w 2016 roku i za to, że „jest mordercą”. Rosja odwołała ambasadora z Waszyngtonu, a Putin życzył Bidenowi zdrowia, co amerykańskie media interpretują jako pogróżkę (patrz otrucie Skripala i Nawalnego). Widać więc, że dziadek Putina wkurwił, i to na pewno. Na szybki reset nie ma co liczyć.

Nie zanosi się też na żadne spektakularne zmiany w polityce wobec Bliskiego Wschodu. Zawiadują nią ci sami ludzie, którzy robili to za Trumpa i za Obamy, np. odpowiedzialny za ten region w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa Brett McGurk. Amerykanie nadal przygotowują się do wyjścia z Afganistanu, w którym nie osiągnęli nic, a zniszczyli wszystko. Postanowienie Trumpa o wycofaniu wojsk 1 maja pozostaje w mocy. Pytanie, powinni tam zostać i czy w ogóle powinni tam być, to zupełnie osobna kwestia – pewne jest jednak, że zostawią po sobie wstyd, hańbę i kompletną beznadzieję dla Afgańczyków, którzy są dzisiaj w gorszej sytuacji niż w 2001 roku, gdy zaczęła się amerykańska interwencja.

Talibowie mordują w Kabulu. Celem może być każdy

Nie zmieniła się – wbrew zapowiedziom – polityka wobec Iranu, gdzie nielegalne sankcje rujnują ludziom życie, a dwulicowość Zachodu wzmacnia radykalną ultrareligijną prawicę. Teoretycznie Amerykanie chcą odnowy układu nuklearnego z Iranem, ale oczekują, że Iran najpierw zacznie przestrzegać umowy, którą USA same wcześniej zerwały. Poza tym Irańczycy muszą przestać wspierać terroryzm w Syrii i przyjść pocałować pierścień, bo ani Joe, ani Andy, ani Jake pierwsi do nich nie zadzwonią.

Nie widać żadnej zmiany w polityce wobec Arabii Saudyjskiej, której symbolem wciąż jest morderstwo irańsko-amerykańskiego dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego na zlecenie księcia Muhammada ibn Salmana. Mimo końcowego raportu amerykańskiego wywiadu z 11 lutego, który potwierdza morderstwo, i mimo że amerykańskie prawo daje prezydentowi możliwość wyciągnięcia konsekwencji, Biden robi dokładnie to samo, co robił Trump, tylko mniej bombastycznie – rozkłada ręce jak Tony Soprano i mówi: What you gonna do. Pytanie jest, oczywiście, retoryczne. Były tam nawet jakieś symboliczne cięcia; Amerykanie zamrozili sprzedaż broni do Arabii Saudyjskiej. Sprzedali za to broń wartą 200 milionów dolarów do Egiptu, co na jedno wychodzi.

Iran: niebezpieczna obsesja Ameryki

W bliskowschodniej polityce Ameryki nie zmieniło się więc to, co miało się zmienić, a tym bardziej nie zmieni się to, co zmienić się nie mogło – zgaduj-zgadula – wieczyste wsparcie dla regionalnego sierżanta, Izraela. Ambasada amerykańska oczywiście nie wróciła do Tel Awiwu z Jerozolimy, dokąd przeniósł ją Trump, a w kwestii izraelsko-palestyńskiej nie pojawiły się żadne propozycje poza tymi, które znamy od dawna: Izrael ma nie budować osiedli, Hamas ma nie atakować, a wszyscy mają czekać, aż powstaną dwa państwa.

Administracja Bidena próbuje się mierzyć z problemami na południowej granicy, do której imigranci znów mają dostęp, po rozwiązaniu umów z Meksykiem i Gwatemalą o zatrzymywaniu uchodźców w obrębie tych państw. Rezultatem jest wzmożona aktywność na granicy z Meksykiem, łącznie z dużą liczbą nieletnich, którzy próbują przedostać się do USA. Granica nie jest na to przygotowana i słychać już, że dzieci lądują w tych samych ośrodkach z klatkami, o których media trąbiły za Trumpa. Co prawda, nie rozdziela się już rodzin, ale warunków do radzenia sobie z napływem uchodźców nie ma. Biden obiecuje, że to przejściowe, i wzywa imigrantów, by jeszcze nie planowali przeprowadzki do USA. Prawica nie może uwierzyć własnym uszom, kiedy słyszy to „jeszcze”.

Obama deportował, Trump zamyka w klatkach

Prezydent Biden wziął sobie do serca, żeby być jak prezydent Roosevelt (1933–1945), który naprawdę zainwestował w Amerykę i zbudował podwaliny funkcjonującego przez kilka dekad państwa dobrobytu. Jak FDR, Biden spotkał się z historykami, żeby zadumać się nad losem i przyszłością narodu i nad swoim „lewicowym” dziedzictwem. Może faktycznie odbywa się tu jakieś ostrożne lewicowanie w polityce wewnętrznej. Ludzie dostali „covidowe”, a w zeszłym tygodniu administracja ogłosiła inwestycję 2 bilionów (przez „b”) dolarów w rozsypującą się amerykańską infrastrukturą – drogi, mosty i lotniska. I bardzo dobrze, bo to ostatni dzwon.

Natomiast jeśli chodzi o politykę zagraniczną, nie łudźmy się. Kiedy Biden obiecywał, że America is back, zapowiadał powrót Ameryki jako złego policjanta, który na arenie międzynarodowej broni własnych szemranych interesów, ale nie zamierza bronić nikogo więcej. I który zwyczajowo działa i nadal będzie działać ponad prawem międzynarodowym. Na cięcia w budżecie Pentagonu nie widzę większych szans.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij