Świat

Zrealizować amerykański sen i przeżyć. Albo nie przeżyć

Uchodźcy z Sudanu wylądowali w Louisville w USA.

Kiedy Deng Manyoun zataczając się przechodził przez ulicę w centrum Louisville (Kentucky) po południu 13 czerwca 2015 roku, przy krawężniku zatrzymał się radiowóz policji metropolitalnej. Wysiadł z niego biały funkcjonariusz, Nathan Blanford. Blanford podszedł do Manyouna, 35-letniego uchodźcy z Sudanu Południowego, mieszkańca Louisville od 2008 roku. Po kilkunastu sekundach sporu Manyoun gwałtownie się oddalił, by powrócić z drzewcem flagi zerwanym ze ściany pobliskiego sklepu. Zamachnął się na Blanforda, ale chybił, łamiąc drzewce na metalowej skrzynce pocztowej. Blanford cofnął się i dwukrotnie wystrzelił do Manyouna. Ten padł na ziemię. Wkrótce stwierdzono jego zgon.

Protesty przeciw zastrzeleniu Manyouna zaczęły się już kolejnego dnia. Lokalni aktywiści utworzyli zaimprowizowane miejsce pamięci na chodniku przed sklepem tytoniowym, gdzie padły strzały. W ciągu tygodnia zbiór anonimowych hołdów dla Manyouna rozciągał się aż za róg. „Bądźcie silni, moi Czarni Ludzie, nawet gdy strzelają do nas jak do psów na ulicy #BlackLivesMatter [„życie czarnych się liczy”]” – głosił jeden z napisów; „Spoczywaj w pokoju, Bracie #YourLifeMattered” – pisał kto inny.

W oczach lokalnych aktywistów zabicie czarnoskórego uchodźcy z Sudanu Południowego przez białego funkcjonariusza policji nie różniło się od innych aktów przemocy na tle rasowym i brutalności policji, które naznaczają życie ludzi o nie-białym kolorze skóry w wielu innych amerykańskich miastach. Ta sama śmiertelna siła odebrała życie czarnoskórym Amerykanom w Ferguson (Missouri) i Louisville. Dla protestujących Denga Manyouna nic nie odróżniało od Michaela Browna, Tamira Rice’a czy Erika Garnera – innych czarnoskórych mężczyzn zabitych przez policjantów w ostatnich latach – mimo iż posłużył się drzewcem flagi przeciw funkcjonariuszowi. Jeden z aktywistów w Louisville po tym, jak zastrzelono Manyouna, powiedział lokalnej telewizji: „Taktyk deeskalacyjnych nie stosuje się wobec ludzi nie-białych”.

Podobne opinie nie są obce społeczności południowosudańskich uchodźców w Louisville.

Od uchodźców tam osiedlanych, podobnie jak w innych miastach Ameryki, oczekuje się asymilacji w społeczeństwie wszechobecnej dyskryminacji rasowej, ujawnianej zwłaszcza w interakcjach z policją.

Większość członków społeczności południowosudańskiej, z którymi rozmawiałem, przywoływała – często bez pytania – wspomnienia problematycznych spotkań z lokalną policją, na przykład podejrzliwe spojrzenie funkcjonariusza na rogu ulicy czy wymyślone złamanie przepisów prawa drogowego na miejscowej szosie

Liderzy społeczności zwrócili moją uwagę na niechęć, z jaką policja w Louisville zajmuje się przestępstwami przeciwko mieszkańcom miasta pochodzącym z Sudanu Południowego. Tę prawidłowość uważają za symbol dystansu istniejącego pomiędzy ich społecznością a miejscowymi organami ścigania. W 2004 roku policja miała spowolnić śledztwo w sprawie zabójstwa Jamesa Kucha Mangui’ego, południowosudańskiego uchodźcy zastrzelonego na osiedlu w pobliżu kampusu Uniwersytetu w Louisville. „Człowieka [który zastrzelił] Mangui’ego nigdy nie zaaresztowano” – powiedział jeden z liderów społeczności południowosudańskiej. „Czuliśmy się traktowani, jak ktoś obcy”.

Jednak pomimo tych doświadczeń wspólnota niechętnie dołącza się do ostatnich protestów przeciwko zabiciu Denga Manyouna, organizowanych przez miejscowe zgrupowania ruchu Black Lives Matter i aktywistów z Louisville. Kiedy jeden z działaczy BLM zwrócił się do lidera społeczności z propozycją zjednoczenia sił, przywódca odmówił. „Ich sprawy różnią się od naszych”, stwierdził. W pewnym sensie reszta Louisville zdawała się z nim zgadzać – protestujący zajmowali się podtekstami rasowymi towarzyszącymi śmierci Manyouna, ale nie zwracali bacznej uwagi na jego życie jako uchodźcy z terenów objętych wojną. Zarówno uchodźcy, jak i aktywiści, wyraźnie postrzegali los Manyouna przez pryzmat własnych zmartwień.

Ale życia tego człowieka w Louisville – a wcześniej w Nashville – nie można interpretować wyłącznie przez dyskryminację, z którą mierzył się jako ktoś o nie-białym kolorze skóry. Jego dola zaświadcza o tym, jak lokalne nierówności rasowe i społeczne mogą rozjątrzyć już i tak złożony, często trudny proces osiedlania uchodźców. W przypadku Manyouna, jego ciągłe konfrontacje z przeciwnościami, bezdomność, bezrobocie i alkoholizm ujawniają wady programów osiedlania [resettlement] uchodźców w USA: udzielane przez nie ograniczone i krótkotrwałe wsparcie publiczne nie wystarcza, by ułatwić powolną adaptację osób z krajów ogarniętych wojną do amerykańskich miast, gdzie się je osiedla.

Programy osiedlania mają rzekomo pomagać uchodźcom w realizacji najambitniejszego z amerykańskich snów: „samowystarczalności i osobistej odpowiedzialności”, jak określa to Departament Stanu.

Dzięki ciężkiej pracy i odrobinie wytrwałości – jak dyktuje ta logika – możliwe jest lepsze życie dla tych, którzy uciekają przed największymi horrorami dzisiejszego świata. Ale zbyt często retoryka samowystarczalności przysłania poważne konsekwencje oferowanej przez programy ograniczonej pomocy publicznej i niedostatecznego długoterminowego wsparcia socjalnego.

To po prostu nie wystarcza, by dojść do samodzielności, jaką chwalą się programy osiedlania, ani nawet – jak w przypadku Manyouna – aby przetrwać. Z czasem wielu dziesiątkom tysięcy uchodźców osiedlanych w Stanach Zjednoczonych „udaje się”: zostają obywatelami, znajdują popłatną pracę i czynnie umacniają lokalne społeczności. Możemy jednak wiele się nauczyć z historii tych, którym się nie powiodło.

W 1986 roku siedmioletni Deng Manyoun opuścił Marial Bai, miejscowość na południu Sudanu – w obecnym Sudanie Południowym – gdzie się wychował. Trzy lata wcześniej wybuchła wojna domowa między centralnym rządem sudańskim w Chartumie, lokalnymi grupami paramilitarnymi a rozbestwioną Ludową Armią Wyzwolenia Sudanu (SPLA). Brutalność wojny mocno dotknęła południowy region Bahr el Ghazal. W końcówce lat 80. XX wieku wywołany ludzką ręką głód oraz celowane ataki bojówek lojalnych wobec Chartumu w Bahr el Ghazal wypędziły z domów tysiące cywilów z ludu Dinka, między nimi Manyouna. Niektórzy osiedlili się w północnym Sudanie, inni zaś – jak Manyoun – podążyli przez granicę do obozów dla uchodźców w Etiopii i Kenii. Mężczyzna zostawił w Sudanie rodziców, brata bliźniaka i cztery siostry.

Spędziwszy sześć lat w obozie przy etiopskiej granicy, w 1992 roku Manyoun udał się do Kakumy w Kenii, gdzie rok wcześniej założono ONZ-owski obóz dla uchodźców. Był jednym z wielu tysięcy dzieci, które uciekły przed przemocą i głodem bez opieki członków rodziny. Tym, które dotarły do Kenii, poszczęściło się; większość z 20 tys. dzieci na długim szlaku z południowego Sudanu do Etiopii – a następnie Kakumy – nie przeżyła podróży.

Sytuacja tych dzieci zwróciła uwagę świata na kryzys w południowym Sudanie – zainteresowali się nią zwłaszcza amerykańscy chrześcijanie, którzy od dawna zajmowali się pomocą uchodźcom w regionie.

Pracownicy organizacji humanitarnych i dziennikarze w nawiązaniu do Piotrusia Pana nazwali te dzieci – w większości chłopców – zagubionymi chłopcami z Sudanu.

W połowie lat 90. kościoły na terenie całych Stanów Zjednoczonych nawoływały do zbierania pieniędzy oraz zwiększenia pomocy rządu USA i ONZ dla tych i innych uchodźców sudańskich, szczególnie chrześcijan, takich jak Manyoun. Zainteresowanie sprawą przyniosło owoce: w 1999 roku Departament Stanu w USA we współpracy z UNHCR [Biurem Wysokiego Komisarza NZ ds. Uchodźców], zaczął transportować zagubionych chłopców (i nieliczne zagubione dziewczynki) z Kakumy do Stanów Zjednoczonych. Według szacunków UNHCR, do 2001 roku ok. 3400 południowosudańskich uchodźców osiedlono w ponad trzech tuzinach amerykańskich miast.

Manyoun przyjechał do Nashville (Tennessee) w 2001 roku w grupie ok. 150 innych zagubionych chłopców. Najprawdopodobniej na wstępie otrzymał kopię Witamy w Stanach Zjednoczonych, podręcznika stworzonego przez Departament Stanu, by przeprowadzić osiedlonych uchodźców przez pierwsze miesiące w USA. Pierwsze wydanie podręcznika nakreślało ogólne oczekiwania rządu i społeczeństwa amerykańskiego wobec społeczności uchodźców:

„Jedną z pierwszych lekcji dla ciebie będzie fakt, że większość Amerykanów ceni sobie samowystarczalność i osobistą odpowiedzialność. Oczekuje się od ciebie podjęcia pracy, jak tylko będziesz w stanie ją zdobyć, by móc utrzymać siebie i swoją rodzinę”.

Od samego początku życia Manyouna w USA nie mogło ono bardziej odbiegać od tych oczekiwań. W Nashville z trudem utrzymywał zatrudnienie. Uzbierał serię oskarżeń o drobne i większe przestępstwa, w tym dwa wyroki za prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwości w czasie zaledwie 3 miesięcy. Sądy ogłosiły jego winę również w trzech innych sprawach kryminalnych między rokiem 2002 a 2005, w tym w przypadku wykroczeń związanych z bezpieczeństwem ruchu drogowego oraz dwóch zarzutów o pobicie na tle seksualnym, za co skazano go na rok więzienia. W 2005 roku kolejny wyrok skazujący za jazdę pod wpływem alkoholu pozbawił go prawa jazdy, co odebrało mu jeden z istotnych dokumentów potrzebnych do poszukiwania pracy.

W 2008 roku Manyoun przeprowadził się do Louisville, gdzie kuzyn obiecał mu drugą szansę na dobre życie. Ale i tu nie radził sobie lepiej, pomimo ofert pomocy ze strony ponadtysięcznej społeczności południowosudańskiej; jego sytuacja w istocie się pogorszyła. Jako dziecko Manyoun nie cierpiał na depresję, jak zapewnia kolega z Louisville, ale na doświadczenia w nowym mieście z pewnością padł jej cień. Wiele miesięcy przed śmiercią Manyouna terapeuta w stanowym szpitalu psychiatrycznym miał powiedzieć liderowi społeczności południowosudańskiej, że „sytuacja [Manyouna w Louisville] przyprawiła go o depresję”. Chociaż ci, którzy dobrze go znali, mówią o jego spokojnym usposobieniu, był agresywny po alkoholu, a w ciągu siedmiu lat spędzonych w Louisville aresztowano go 16 razy, głównie za zakłócanie porządku publicznego.

Jego zwątpienie pogłębiło się, gdy kuzyn goszczący go w Louisville wyprowadził się z miasta na początku 2011 roku. Bez stałego zatrudnienia i wsparcia kuzyna Manyoun nie dawał rady zapłacić czynszu. W ostatnich dwóch latach życia spędził wiele dni i nocy w schroniskach dla bezdomnych w centrum Louisville. Agencjom zajmującym się uchodźcami właściwie się zgubił, gdy nie przeniósł dokumentów z biura Catholic Charities [sieci katolickich organizacji charytatywnych] w Nashville do Louisville.

Na początku 2015 roku stało się jasne, że Manyoune nie będzie miał stałego miejsca zamieszkania w Louisville. Czternaście lat po przyjeździe nie wystarał się o obywatelstwo amerykańskie. Mógł to zrobić w 2006 roku, po pięciu latach mieszkania w USA, chociaż liczne oskarżenia o poważne przestępstwa najpewniej nieodwracalnie zaszkodziły jego sprawie. Wciąż nie posiadał niezbędnych do zatrudnienia dokumentów tożsamości. Kolega zachęcił Manyouna do powrotu do Sudanu Południowego, gdzie wciąż żyje jego rodzeństwo, ale Sudańczyk miał zastrzeżenia dotyczące niepewności takiej wyprawy; żył już przecież w USA przez niemal 15 lat.

„Nie znam nikogo” w Sudanie Południowym – powiedział koledze.

Tym niemniej rozpoczął pewne przygotowania do wyjazdu z Kentucky. „Dlaczego Bóg zaniósł mnie z Afryki do Ameryki?” – pytał znajomego. „Już nie chce mi pomagać”. Mniej więcej w tamtym czasie zaczął badać granice swojej wiary. W połowie kwietnia lider społeczności południowosudańskiej w Louisville otrzymał telefon ze stanowego szpitala psychiatrycznego, dokąd policja zabrała Manyouna po rzekomej próbie samobójczej. W szpitalu Manyoun upierał się, że nie chciał odebrać sobie życia, tylko wypróbowywał boską wolę ratunku.

Przypadek Manyouna, choć skrajny, obrazuje wiele wyzwań, przed którymi stają uchodźcy osiedleni w Stanach Zjednoczonych. Obecnie rząd USA przyjmuje 70 tys. z 14 mln uchodźców na świecie, którą to liczbę proponuje powiększyć do 100 tys. do roku 2017.

Sudan – po Afganistanie, Syrii i Somalii – od dawna jest jednym z czołowych krajów pochodzenia uchodźców na całym świecie. W USA żyje obecnie 43 tys. Sudańczyków, z których wielu uciekło przed wojną domową, wybuchłą na początku lat 80.

Kryteria kwalifikacji uchodźców i wyznaczenia ich dalszego losu po przyjęciu do Stanów Zjednoczonych są ustalane przez wewnętrzne przepisy dotyczące uchodźców i osiedlania, zawarte w ustawie z roku 1980, wzorowane na konwencji ONZ dotyczącej statusu uchodźców z 1951 roku oraz protokole nowojorskim z roku 1967.

Uchodźcom, w których przypadku nie jest możliwa ani dobrowolna repatriacja do ojczyzny, ani integracja w kraju, gdzie pierwszy raz starali się o azyl, pozostaje zazwyczaj osiedlenie w innym kraju. Osiedlanie to proces przemieszczania się uchodźców z kraju, gdzie początkowo starali się o azyl, do innego państwa gotowego zaoferować im stałe miejsce zamieszkania. Rządy umożliwiające osiedlanie muszą zapewnić uchodźcom drogę do wszystkich praw obywateli danego kraju, jak również podstawową ochronę prawną i fizyczną. Osiedlanie jest rzadko spotykaną formą pomocy uchodźcom. Spośród 14 mln uchodźców na świecie osiedleniu podlega poniżej 1%. Według Departamentu Stanu program przyjmowania uchodźców w USA objął ponad połowę światowej liczby osiedlonych uchodźców w roku 2014. Stany Zjednoczone należą do nielicznych krajów zachodnich posiadających takie programy.

By określić kwalifikacje do osiedlenia, Departament Stanu USA i Departament Bezpieczeństwa Krajowego wraz z UNHCR selekcjonują i sprawdzają uchodźców. Po akceptacji danej osoby, sieć dziewięciu agencji wewnętrznych współpracuje z biurami osiedlania za granicą, umieszczając uchodźców w poszczególnych społecznościach na terenie USA. W ostatnich latach w Kentucky osiedlono większą liczbę uchodźców niż w większości innych stanów USA – w 2014 roku ten stan gościł około 41 uchodźców na 100 tys. mieszkańców. Niewielkie miasta, takie jak Louisville, stały się preferowanymi lokalizacjami do osiedlania uchodźców ze względu na niższy koszt życia dla nowoprzybyłych, a zatem mniejszy ciężar dla finansów publicznych. Louisville, które wchłonęło kolejne fale uchodźców od końca wojny w Wietnamie, stało w samym centrum ewolucji stanowych służb osiedlania.

Tak jak w Louisville, agencje osiedlania często umieszczają uchodźców na terenach, gdzie już mieszkają inni z ich kraju ojczystego albo gdzie lokalne organizacje są w stanie świadczyć usługi tłumaczeniowe – te okoliczności ułatwiają przystosowanie się do życia w USA. Chociaż osiedlanie to jedna z „najtrwalszych” możliwości pomocy uchodźcom promowanych przez UNHCR, towarzyszy mu wiele barier kulturowych, politycznych, ekonomicznych i językowych. Po dokonaniu relokacji uchodźców do amerykańskiego miasta lub miasteczka, głównym celem programów osiedlania jest pomoc w przekraczaniu tych barier przy użyciu możliwie najmniejszych zasobów publicznych. Przez pierwsze 90 dni w kraju uchodźcy otrzymują pieniądze na wyżywienie, odzież, czynsz i opiekę medyczną – środki niezbędne do życia w trakcie poszukiwania pracy w pełnym wymiarze godzin. Urzędnicy i wolontariusze pomagają również uchodźcom polepszyć perspektywy pracy, prowadząc kursy angielskiego jako drugiego języka, kursy na prawo jazdy i lekcje umiejętności zawodowych, np. korzystania z komputera.

Z końcem tego okresu oczekuje się od nich znalezienia pracy oraz samodzielnego łożenia na zaspokajanie potrzeb wcześniej finansowanych przez rząd.

Wielu uchodźcom połączenie tymczasowego wsparcia pieniężnego, szkoleń z umiejętności zawodowych i pomocy w znalezieniu pracy wystarcza, by stanąć na nogi. Jednak to za mało dla innych, takich jak Deng Manyoun, którym dużo trudniej się przystosować. Kilku południowosudańskich uchodźców, z którymi rozmawiałem, wspomniało o niepewności pełnoetatowego zatrudnienia po globalnym kryzysie finansowym w 2008 roku. Wielu odnotowało rażącą niezgodność ich zawodowych i akademickich doświadczeń w Sudanie z zatrudnieniem w Stanach Zjednoczonych. Pewien Amerykanin sudańskiego pochodzenia, który otrzymał azyl polityczny w Syrii zanim w 2003 roku przeprowadził się do USA, posiada dyplom z geologii na Uniwersytecie w Jubie. Przyjechał do USA oczekując, że skorzysta z wykształcenia. Ale w Louisville udało mu się tylko znaleźć pracę w magazynie globalnej firmy logistycznej, a następnie awansować do pracy biurowej kilka lat później. Spośród osób zdolnych do znalezienia pełnoetatowego zatrudnienia, mówiące po angielsku lub szybko się uczące często awansują szybciej niż inne. Wyzwania związane z zatrudnieniem, z którymi mierzą się osiedleni w Louisville, odpowiadają problemom uchodźców w całych USA.

Odsetek bezrobotnych uchodźców w 2013 roku, z którego pochodzą ostatnie dostępne dane, wyniósł 14%, prawie dwa razy tyle, co stopa bezrobocia dla wszystkich Amerykanów w tym samym roku.

Mimo tych utrudnień, od uchodźców oczekuje się pełnoetatowego zatrudnienia tak szybko, jak to tylko możliwe. Podczas gdy „wzorzec samowystarczalności” był promowany przez program osiedlania już u początków amerykańskiej pomocy uchodźcom, jeszcze silniej zakorzenił się jako główny priorytet programu wraz z redukcją powojennego systemu pomocy społecznej przez konserwatywne reformy fiskalne. Reforma pomocy społecznej z 1996 roku, która przekształciła ubezpieczenia społeczne z praw obywatelskich wszystkich Amerykanów w przywilej tych, którzy są w stanie znaleźć zatrudnienie, również ustaliła datę ważności uprawnień uchodźców. Reforma zmniejszyła okienko uprawnienia do Medicaid [program społecznej opieki zdrowotnej dla osób o niskim dochodzie i ograniczonych zasobach] i Supplemental Security Income [zapomogi uzupełniającej] dla osiedlonych uchodźców z czasu nieokreślonego do siedmiu lat. Zasiłki w ramach programu Temporary Assistance for Needy Families [czasowej pomocy potrzebującym rodzinom], który dostarcza uprawnionym wsparcia finansowego, po reformie można otrzymywać przez pięć lat.

Kiedy uprawnienia do pomocy się kończą, tak jak w przypadku Manyouna w 2008 roku, bezrobotni uchodźcy mają dostęp do bardzo niewielu programów ochrony socjalnej poza oferowanymi przez wolontariuszy lub organizacje charytatywne w ich społecznościach.

Chociaż fundusze federalne wspierają uchodźców w ciągu pierwszych miesięcy w USA, w kontekście opieki i pomocy społecznej nie robią zbyt wiele w perspektywie dłuższej niż 90 dni po osiedleniu. Ogólne finansowanie osiedleń wzrosło o 50% pomiędzy 2012 a 2014 rokiem, ale większość z tych funduszy zarezerwowano specjalnie na wspieranie osiedlania małoletnich bez opieki, pochodzących z Ameryki Środkowej, gromadzących się wzdłuż południowej granicy USA w ciągu ostatnich kilku lat. Sama liczba uchodźców z Ameryki Środkowej oraz ich bezpośredni wpływ zarówno na amerykańską opinię publiczną, jak i pomoc społeczną, szybko przyciągnęły dodatkowe środki na ich utrzymanie.

Ta reakcja wpisuje się w historię faworyzowania uchodźców pochodzących z krajów, w stosunku do których rząd amerykański żywi interesy geostrategiczne, takich jak Kuba, Haiti, Irak czy Afganistan.

Podobnie jak w przeszłości, agencje nieaktywne przy osiedlaniu uchodźców ze wskazanych regionów czy krajów nie widzą wiele z tego wzrostu finansowania od roku 2012.

W rzeczywistości finansowanie głównych programów odpowiedzialnych za zdrowie i dobrostan społeczności uchodźczych, łącznie z terapią dla ofiar tortur, utrzymuje się na stałym poziomie. W rezultacie powiększa się przepaść pomiędzy pomocą z funduszy federalnych, a potrzebami agencji zajmujących się uchodźcami i społeczności, którym one służą. „Niezdolność agencji federalnych do zapewnienia wystarczających zasobów i ich niedostateczne planowanie długofalowe, wraz z napięciem wywoływanym przez lokalny odpór wobec systemu osiedlania, wywierają zgubny wpływ na sieć agencji” – diagnozuje badanie programu przeprowadzone w 2014 roku przez Konferencję Episkopatu USA. Cytowane w nim studium Lutheran Immigration and Refugee Service [Luterańskiej Służby Imigracyjnej i Uchodźczej] z 2008 roku dowodzi, iż federalne fundusze na rzecz osiedlania uchodźców pokryły zaledwie 39% potrzeb programów agencji w tamtym czasie. Jak wszystkie finansowane z budżetu federalnego agencje osiedlania, LIRS opiera się na prywatnych funduszach i wolontariacie, by uzupełnić niedobory.

Częściowo prywatna, częściowo publiczna natura agencji osiedlania uzależnia programy, takie jak doradztwo w sprawach zdrowia psychicznego, wtórny priorytet dla wielu organizacji, od kaprysów darczyńców, zamiast podtrzymywać je stałym dopływem pieniędzy publicznych.

Darowizny i działalność wolontariuszy pozwoliła na świadczenie różnorodnych usług wielu agencjom, takim jak na przykład Kentucky Refugee Ministries w samym Louisville. Ale te środki zastępcze nie dorównają skali działania i możliwościom osiągalnym dzięki publicznemu finansowaniu federalnemu.

Stany Zjednoczone prowadzą na świecie pod względem liczby corocznie osiedlanych uchodźców, ale inne kraje udzielają hojniejszego publicznego wsparcia w ramach ogólnego systemu ochrony socjalnej.

Na przykład w Belgii nowoosiedlonym uchodźcom zapewnia się mieszkanie na czas do 7 miesięcy w rządowym ośrodku przyjęć. Gdy przystosowują się z życia w ośrodku do własnych miejsc zamieszkania, otrzymują także wsparcie socjalne z municypalnych ośrodków pomocy społecznej przez co najmniej 12 miesięcy, czterokrotność okresu dostępności standardowej zapomogi pieniężnej dla uchodźców w USA. Belgijski system ubezpieczeń społecznych wraz z hojnym i długofalowym wsparciem daje lepszą szansę na udane osiedlenie tym uchodźcom, którym trudno znaleźć źródło stałego dochodu w pierwszych miesiącach po przybyciu. Porównanie mówi samo za siebie: w 2014 roku coroczny indeks wskaźników integracji migrantów umieścił Belgię na szóstym miejscu pośród 38 krajów, biorąc pod uwagę kompleksowe wsparcie polityczne, społeczne, ekonomiczne i kulturowe dla mieszkańców urodzonych z granicą, w tym uchodźców; USA znalazły się na miejscu 10.

Jak jasno pokazuje sprawa Manyouna, silny nacisk kładziony przez programy osiedlania na gospodarczą samowystarczalność, a zarazem niedostateczna pomoc udzielana w tej kwestii, to znaki mało realistycznego podejścia, ignorującego inne formy wsparcia, które mogłyby ułatwić przystosowanie się do życia w nowym kraju. Wstępna pomoc w zdobyciu zatrudnienia oferowana uchodźcom prze pierwsze 90 dni odnosi tylko marginalny sukces; ich egzystencja jest w dużej mierze niepewna jeszcze wiele lat po przyjeździe, jak wskazują stale wysokie stopy bezrobocia wśród osiedlonych. Poza tym publiczna pomoc USA w wielu miejscach nie spełnia szerszych standardów i celów wyznaczonych przez UNHCR dla programów osiedlania na całym świecie. To między innymi środki zapewniające osobisty dobrostan, takie jak zdrowie psychiczne uchodźców czy uczestniczenie we wspólnocie. Opracowanie bardziej holistycznej definicji udanego osiedlenia zapewniłoby nie tylko lepszą jakość pomocy publicznej, ale przede wszystkim spełniałoby humanitarną misję przyjmowania uchodźców, by dać im prawdziwy dom.

W odpowiedzi na syryjski kryzys uchodźczy w Europie we wrześniu 2015 roku, sekretarz stanu John Kerry ogłosił plany skromnego zwiększenia limitu przyjmowania uchodźców do Stanów Zjednoczonych z 70 tys. w 2015 roku do 100 tys. w 2017.

Przyjąwszy zaledwie około 1,5 tys. syryjskich uchodźców od początku wojny domowej w Syrii w 2011 roku, administracja USA pragnie zadedykować Syryjczykom 10 tys. z nowych miejsc. Nawet ten siedmiokrotny wzrost przyjęć pomoże jedynie ułamkowi całkowitej populacji syryjskich uchodźców, liczącej 4,3 mln ludzi.

W następstwie ataków Państwa Islamskiego w Paryżu w listopadzie, ksenofobiczny jad wylewany przez Republikanów, gubernatorów i ustawodawców zagraża delikatnej zmianie polityki rządu amerykańskiego wobec Syrii. Chociaż kryzys uchodźczy w Europie we wrześniu wywołał życzliwość względem osiedlania zarówno u Demokratów, jak i Republikanów, atmosferę ochłodziło sianie paniki przez tych, którzy błędnie postrzegają osoby uciekające przed wojną jako tożsame z terrorystami. Piętno antyuchodźcze i irracjonalna islamofobia krzewione przez wysokiej rangi członków Partii Republikańskiej w połączeniu z próbami ustawowego obarczenia procesu sprawdzania uchodźców dodatkowymi wymogami bezpieczeństwa zagrażają rozmontowaniem programu osiedlania i pomocy, którą on niesie.

Zwolennicy dodatkowej pomocy uchodźcom próbowali skontrować antyuchodźcze nastroje dowodząc trwałego pozytywnego wkładu społeczności uchodźców w amerykańską kulturę, społeczeństwo i gospodarkę. Na przykład w artykule dla „Foreign Affairs” (wrzesień 2015) ekonomiści Michael Clemens i Justin Sandefur piszą:

„ludzie uciekający przed kryzysami to ziarna rozwiane przez burzę. (…) Gdy każdy gospodarz spycha je w dół na cudzą ziemię, piętrzą się i są ciężarem. Ale można też podzielić się ziarnem z innymi i zebrać obfity plon”.

Rzecznicy pomocy uchodźcom uwydatniają przypadki nowoprzybyłych, którzy skorzystali z pomocy rządu, otrzymali wsparcie od lokalnych społeczności i ciężko pracowali na nowe, dostatnie życie w Stanach Zjednoczonych.

Programy osiedlania oparte są na podobnych przekonaniach – obecnie naprawdę pomagają wyłącznie ambitnym i przedsiębiorczym, tym uchodźcom którym udało się pokonać traumy przeszłości i wnieść wkład do społeczeństwa amerykańskiego. Ale co z tymi, którzy jak Deng Mayoun nie prosperują, ale z trudem utrzymują się na powierzchni? Z moralnego punktu widzenia względny „wkład” uchodźców w amerykańską gospodarkę czy kulturę nie powinien się liczyć; ich osiedlanie jest kwestią humanitarnego obowiązku, a nie merkantylnego quid pro quo.

Życie i śmierć Manyouna powinny rzucić wyzwanie retoryce naszych programów osiedleniowych oraz naszym oczekiwaniom dotyczącym gładkiej integracji uchodźców w nowym amerykańskim domu w zamian za bezpieczne schronienie.

Przeprowadzka Manyouna na Stanów Zjednoczonych dała mu azyl przed życiem na wojnie i w biedzie w południowym Sudanie. Ale nikłe i tymczasowe środki, za pomocą których miał przetrwać, nie wystarczały. Konsekwencje biedy pogłębiał jeszcze rasizm wymierzony w nie-białych mieszkańców Louisville. Uchodźcy z Syrii, których większą liczbę przyrzekły przyjmować USA, niewątpliwie napotkają ten sam rasizm i ksenofobię, jeśli nie zmierzymy się z piętnem obecnie naznaczającym debaty o osiedlaniu.

Rząd USA może zrobić wiele, by pomóc uchodźcom zbiegającym przed najgorszymi aktami przemocy tego świata – począwszy wzięcia uczciwego udziału w ich przyjmowaniu. Niezależnie od jakości naszych programów osiedlania, zwiększenie przyjęć uchodźców jest kwestią niedwuznacznego moralnego obowiązku. Ale ten sam obowiązek wymaga również, byśmy zastanowili się poważnie nad tym, co dzieje się po osiedleniu. Równie kluczowa dla wypełnienia naszej moralnej powinności zapewnienia prawdziwego schronienia uciekinierom przed wojną jest zrównoważona i trwała pomoc. Bez niej, dawany przez nas azyl to niewiele więcej niż pusta obietnica.

Tłumaczenie Aleksandra Paszkowska

Tekst ukazał się w magazynie „Dissent” (zima 2106)

**Dziennik Opinii nr 33/2016 (1183)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij