Czytaj dalej

Gitary, koszule flanelowe i sława [o książce „Grunge. Bękarty z Seattle”]

Książka próbuje się mierzyć z mitem niezależnej fajnej sceny, którą kapitalizm wyniósł pod niebiosa, a potem zadusił, ale w sumie w dużej mierze mit ten utrwala. Za rok minie 30 lat od samobójczej śmierci Kurta Cobaina – to perspektywa, która pozwala spojrzeć na nowo na grunge i jego legendę.

Na okładce książki jest Kurt Cobain, ale to nie o nim jest cała ta historia. Piotr Jagielski w Grunge. Bękarty z Seattle przygląda się fenomenowi muzycznemu przełomu lat 80. i 90., który korzenie ma w tytułowym mieście i który – sądząc po tym, że w sieciówkach znowu można kupić koszulki z Nirvaną – nie odszedł w zapomnienie.

Szkielet się zgadza

Z grunge’em jest tak, że ktokolwiek z nim związany o nim mówi, musi zastrzec, że tej nazwy muzycy nigdy nie lubili, że nic ona nie znaczy, bo zespoły z Seattle były różne, a w ogóle to nie chce gadać o Kurcie i Nirvanie, bo już sto razy odpowiadał na te same pytania. Piotr Jagielski mimo to dobija się do części bohaterów, którzy tworzyli scenę muzyczną w Seattle.

„Uwolnij cycki” kontra „pokaż cycki”

Mityczna opowieść o grunge’u brzmi: w sennym mieście na zadupiu, czyli w samym północno-zachodnim rogu USA, w miejscu, gdzie ciągle pada i jest zimno, młodzi ludzie z nudów i pasji do muzyki zakładali kapele. Różne: punkowe, rockowe, ważne było, żeby głośno grać i pogować pod sceną.

Dalej mit mówi, że ponieważ każdy miał jakiś zespół, jeszcze zanim miał pierwszą gitarę czy jakikolwiek inny instrument, to nie technika i wirtuozeria muzyczna się liczyły, a pasja. Koncerty były kameralne. Przychodzili znajomi i znajome. Powstała lokalna wytwórnia, która zaczęła wydawać lokalnym kapelom płyty (ta wytwórnia to Sub Pop), a potem bum.

Zwieńczeniem mitu jest to, że w 1991 roku świat nagle oszalał na punkcie sceny muzycznej z Seattle. Nirvana pobiła na liście przebojów Michaela Jacksona, Smells like teen spirit na okrągło leciało w MTV, a do zapomnianego wcześniej przez świat Seattle zaczęli zjeżdżać wydawcy, gotowi podpisać kontrakt z pierwszą osobą we flaneli i z gitara w ręku, jaką spotkali na ulicy.

Oczywiście w realu historia ta jest troszkę bardziej skomplikowana, ale w sumie szkielet się zgadza. Tak przynajmniej wnioskuję po lekturze książki Grunge.

Męskie granie

Jagielski pisze o najciekawszych zespołach sceny z Seattle, rozmawia z muzykami (tymi, którzy dożyli do dziś, bo powiedzmy sobie szczerze, że sukces muzyczny chodzi w parze z narkotykami i niezdrowym trybem życia), rozmawia też z twórcami Sub Pop. Konfrontacja ich dzisiejszej perspektywy z tym, co opowiadali przed laty, i z tym, jaki mit wokół grunge’u powstał, to na pewno ciekawe fragmenty książki.

Kim Gordon: Dziewczyna z zespołu

Najciekawszym z rozmówców Jagielskiego jest bez wątpienia Mark Arm, wokalista Mudhoney. Jeśli jeszcze nie czytaliście książki, a zamierzacie, żeby się o grunge’u więcej dowiedzieć, to polecam od początku śledzić właśnie tę postać.

Mudhoney to autorzy przeboju Touch Me I’m Sick. Nie znacie? To dobrze, bo porządny punkowy przebój to taki, o którym mało kto słyszał. Mudhoney jest kapelą, która zrobiła wszystko, co w ich mocy, żeby nie zdobyć sławy i pieniędzy. Grają do dziś. Gitarzysta Steve Turner wydał w tym roku książkę Mud Ride: A Messy Trip Through the Grunge Explosion. To może być ciekawostka dla fanów sceny z Seattle.

Chciałabym wam polecić też jakąś ciekawą rozmówczynię, ale tak się składa, że w tej książce żadna nie występuje. Na ponad 300 stronach wspomnianych jest może dziesięć kobiet, dwie czy trzy nawet zacytowane z innych źródeł, ale to tyle.

Troszkę to zaskakujące, bo tę scenę współtworzyły też zespoły takie jak 7 Year Bitch czy The Gits (w książce wspomniano o zabójstwie wokalistki tej kapeli, Mii Zapaty). Menadżerka Soundgarden i Alice in Chains Susan Silver jest wspomniana, ale nic się o niej nie dowiadujemy, podobnie niewiele o Megan Japer, zaangażowanej w promocję sceny z Seattle (i oczywiście laski, która wkręciła dziennikarzy i zmyśliła opisany nawet w „New York Timesie” grunge’owy slang).

Grunge i Riot Grrrl to oczywiście nie to samo, ale autor zna przecież książkę Sary Marcus Do przodu, dziewczyny!, która opowiada o dokładnie tym samym miejscu i tym samym czasie. Kim Gordon, basistka i wokalistka zespołu Sonic Youth, do którego odnosi się paru bohaterów, napisała książkę Dziewczyna z zespołu, w której mówi o scenie grunge z perspektywy innej niż koledzy.

Nie żyje Sinéad O’Connor. Próbowała nas ostrzec, ale nie słuchaliśmy

Kapele, które zakładali panowie i panie, powstawały z tych samych powodów, tak samo „garażowo”, a mimo to perspektywy kobiet w historii „bękartów z Seattle” nie ma. Ten brak sprawia, że wątki, które pojawiają się w innych opowieściach o grunge’u – równości, tolerancji, prawa kobiet do wyboru, sprzeciwu wobec homofobii i seksizmu – całkowicie zniknęły albo zostały zredukowane do dwuzdaniowej wzmianki.

Piotr Jagielski wspomina, że wokalista Pearl Jam Eddie Vedder napisał na ręce podczas nagrywania MTV Unplugged „Pro Choice”, a zespół pojawił się na koncercie Rock for Choice, „wspierając ruchy na rzecz prawa do przerywania ciąży”. Jednak dwa akapity dalej czytamy, że w czasie telewizyjnego show Vedder wszedł na scenę w koszulce z wieszakiem, „symbolem ruchu proaborcyjnego”.

Nie, ruch pro choice to nie jest ruch proaborcyjny. Określenie „proaborcyjny” używane jest raczej przez przeciwników prawa kobiet do wyboru i ma się kojarzyć z promowaniem zabiegów aborcji czy też zachęcaniem do niej. Nie o to chodziło Eddiemu Vedderowi.

Cobain żyje (w twórczości nastolatków)

Grunge. Bękarty z Seattle świetnie opisuje perypetie kilkudziesięciu muzyków, którzy zakładali kolejne zespoły będące jądrem sceny grunge. I bardzo dobrze, że autor książki skupia się na drodze od Melvins, przez Green River, Mother Love Bone, Pearl Jam i Mudhoney po Nirvanę i Temple of the Dog, Soundgarden i Alice in Chains, bo to szkicuje mapę, na której przecinają się biografie kolejnych postaci.

Stworzenie mapy całej sceny to przedsięwzięcie dla encyklopedystów. Pierwsi zajęli się tym dość wcześnie. W dokumentalnym filmie Hype! z 1996 roku jest scena, w której koleś pokazuje na komputerze skomplikowany system grafów i powiązań pozwalających prześledzić, kto w jakiej kapeli grał, z której do której przechodził itp.

Dzięki temu, że Piotr Jagielski pokazuje, jak w sposób tworzyła się scena muzyczna w mieście i jego okolicach, pokazuje znaczenie organicznego rośnięcia zespołów. Od mniejszych do średnich koncertów, od singla do pierwszej płyty. Długie męczące trasy pozwalały nawiązać kontakt z publicznością. Ten proces załamał się w momencie, kiedy nastąpił nagły bum popularności i z nawet dużej sali kapele trafiły szybko na stadiony.

Wilk w wilczej skórze. Marilyn Manson i „moda na fałszywe oskarżenia”

Na marginesie polecam wam świetną polską książkę o łódzkiej scenie muzycznej Nie będzie żadnej rewolucji Kazimierza Rajnerowicza. Autor pokazuje w niej, co się dzieje, kiedy się zacznie robić karierę, a jeszcze nie ma się fanów. Rajnerowicz opisuje takie dziwne zjawisko na przykładzie Cool Kids of Death i historię początków zespołu wkłada w szersze tło kulturowe.

Takiego tła brakuje mi w książce Jagielskiego. Autor co prawda poświęca trochę miejsca opowieści o klimacie politycznym panującym w USA lat 80. i początku 90., czasach konserwatyzmu Regana i Busha seniora, ale wątek ten znika, gdy tylko znów przechodzimy do biografii kolejnego muzyka i zespołu.

Niestety, ograniczenie się w Grunge. Bękarty z Seattle do rekonstrukcji całkiem wielu biografii i jednoczesne zminimalizowanie opowieści o tle społecznym sprawia, że kończę czytać książkę o grunge’u, a nadal niewiele wiem, o co tym ludziom w ogóle chodziło. Chcieli grać muzykę, to jasne. Niektórzy nawet chcieli, żeby za muzyka była znana, a inni, żeby była bardzo znana. Dla wielu sława okazała się niszczycielska – i nie chodzi tylko o bohatera okładki.

Lider Rammsteina niemieckim Weinsteinem? Till Lindemann ma kłopoty

Książka próbuje się mierzyć z mitem niezależnej fajnej sceny, którą kapitalizm wyniósł pod niebiosa, a potem zadusił, ale w sumie w dużej mierze mit ten utrwala. Za rok minie 30 lat od samobójczej śmierci Kurta Cobaina – to perspektywa, która pozwala spojrzeć na nowo na grunge i jego legendę. Czemu ludzie nadal kupują koszulki z Nirvaną? Czy sukces Foo Fighters to pokłosie grunge’owego mitu? Czemu w filmie dla młodzieży i o młodzieży Fanfik pojawia się postać odnosząca się do Cobaina.

„Fanfik”: Trans, gej i czuła narracja w filmowej praktyce

Czemu w powieści young adult Muchomory w cukrze Marty Bijan jeden z młodych bohaterów nagle mówi o piosenkach Nirvany? Czemu powstają takie książki z nurtu young adult jak Save Me, Kurt Cobain Jenny Manzer? Czy z całej tej grunge’omanii zostały tylko Nirvana i powracająca czasem moda na koszule flanelowe i tenisówki?

Żeby móc opowiedzieć więcej o fenomenie sceny w Seattle, trzeba patrzeć na nią też z perspektywy społecznej, kulturowej, politycznej, herstorycznej. Bez tych elementów opowieść o grunge jest niepełna, a szkoda, bo ten fenomen zasługuje na opisanie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Wiśniewska
Agnieszka Wiśniewska
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl, w latach 2009-2015 koordynatorka Klubów Krytyki Politycznej. Absolwentka polonistyki na UKSW, socjologii na UW i studiów podyplomowych w IBL PAN. Autorka biografii Henryki Krzywonos "Duża Solidarność, mała solidarność" i wywiadu-rzeki z Małgorzatą Szumowską "Kino to szkoła przetrwania". Redaktorka książek filmowych m.in."Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna", "Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna".
Zamknij