Świat

Największą porażką Obamy jest Trump

Ale nie zapominajmy – w czasie, gdy Europa zwijała państwo opiekuńcze, on dekretami przepychał kolejne progresywne ustawy. O politycznym dziedzictwie prezydenta Baracka Obamy pisze Kinga Stańczuk.

Mało kto wierzył w jego wygraną. W czasie swojej pierwszej kampanii Yes, We Can Obama zaskoczył publiczność wyznaniem, że ze wszystkich prezydentów najbardziej podziwia Reagana – za jego umiejętność trwałej zmiany nastroju politycznego w całym kraju. Specyficzny role-model.

Podobnie jak Reagan, Obama uwielbia przemawiać. Tylko w pierwszym roku prezydentury wygłosił ponad 400 przemówień. Gdy Donald Trump po raz kolejny wykonał swój popisowy numer, żądając publicznie świadectwa urodzenia prezydenta, ten podczas dorocznego balu w Białym Domu odpowiedział: „Hawaje upubliczniły pełną wersję mojego świadectwa urodzenia. Dziś jednak jestem gotów pójść o krok dalej. Po raz pierwszy pokazuję państwu oficjalny materiał wideo z moich narodzin”, po czym wśród salw śmiechu wyświetlił scenę z Króla Lwa.

Po strzelaninie w kościele metodystów w Charleston, gdzie zginęło dziewięciu czarnoskórych uczestników mszy, Obama przyjechał wygłosić laudację, w czasie której osobiście odśpiewał Amazing Grace i w kaznodziejskim stylu oddał cześć pomordowanym.

Do jakiego stopnia ten wystudiowany, polityczny show przełożył się na progresywne zmiany w amerykańskiej polityce?

Kryzys inny niż wszystkie

Krytyków na lewicy Obama ma bardzo wielu, w tym takich, którzy mimo wybitnie uprzywilejowanej pozycji społecznej czują się najprawdziwszymi reprezentantami „ludu”. W 2015 roku ukazał się esej Davida Bromwicha zatytułowany What Went Wrong poświęcony prezydenturze Obamy. Bromwich, podobnie jak wielu polskich komentatorów, krytykuje prezydenta nazywając go słabym politykiem, którego jedyną siłą są słowa, i który – nie mając niezbędnego politycznego doświadczenia – dostał się od razu na sam szczyt, a tam natychmiast zapomniał, o co właściwie mu chodziło. Pisarz nazywa Obamę „przyjacielem Wall Street”, który nie zapobiegł wypłaceniu gigantycznych bonusów bankierom współodpowiedzialnym za kryzys 2008 roku. Nie zrobił nic z brutalnością policji. Nie doprowadził do zamknięcia więzienia w Guantanamo, chociaż wydał takie polecenie. Nie wyprowadził całkowicie wojsk z Afganistanu, kiedy nadarzyła się okazja, choć radykalnie ograniczył liczbę stacjonujących tam żołnierzy. Taką narrację, przedstawiającą Obamę jako słabego, idącego na układy polityka, często powiela także amerykański portal Jacobin, ważny punkt odniesienia dla międzynarodowej lewicy.

Wszystkie te zarzuty są częściowo prawdziwe, tylko że krytyka Bromwicha i innych akademickich mandarynów całkowicie pomija skalę przedsięwzięć, z którymi musiała się zmierzyć administracja Obamy. W czasach demontażu europejskich państw dobrobytu, kiedy rząd „socjalisty” Hollande’a chciał wydłużyć tydzień pracy, a David Cameron poniżał i ciął wydatki na chorych i niepełnosprawnych (znany nam motyw z filmu Ja, Daniel Blake Kena Loacha), prezydent Obama realizował postępową agendę społeczną w jednym z najbardziej podzielonych społeczeństw Zachodu.

Poza potężną opozycją w Kongresie i czerwonych stanach, jego wrogiem był najgorszy krach finansowy od niemal stulecia. Przymusowe eksmisje obejmowały nawet 100 tysięcy osób tygodniowo, a w ciągu pierwszego roku kryzysu bezrobocie w USA wzrosło z niecałych 5% do 10% (najwyższy poziom od 1940 roku). Odpowiedź Białego Domu była błyskawiczna: ochrona płac pracowników budżetówki, drukowanie pieniądza, inwestycje w infrastrukturę, faktyczna nacjonalizacja przemysłu samochodowego. „Tylko rząd ma narzędzia, aby teraz zrobić ten zastrzyk, którego potrzebuje gospodarka” – mówił prezydent w 2009 roku.

Prezydent Obama realizował postępową agendę społeczną w jednym z najbardziej podzielonych społeczeństw Zachodu.

Najbardziej imponujące osiągnięcie tej prezydentury to oczywiście Obamacare, reforma na gruncie amerykańskim rewolucyjna, oparta na założeniu, że ochrona zdrowotna obywateli to część tzw. praw fundamentalnych. Ta sztuka nie udała się sześciu prezydentom, którzy od czasów Roosevelta próbowali objąć ubezpieczeniem najuboższych. Mimo, że ostateczny kształt ubezpieczenia zdrowotnego jest inny od zamierzonego (publiczna służba zdrowia jest tylko jednym z możliwych wariantów, a w ustawie jest sporo dziur), jest to zdecydowanie największy sukces administracji Obamy w polityce wewnętrznej. Dwadzieścia milionów obywateli zostało objętych ubezpieczeniem.

Kolejna realna zmiana to dyskurs: feminizm i walka o prawa mniejszości stały się oficjalną polityką Białego Domu. Słynny czarnoskóry pisarz Ta-Nehisi Coates napisał: „Krytykuje się i umniejsza rolę Obamy mówiąc, że to tylko działania symboliczne. Nie ma czegoś takiego, jak działania tylko symboliczne”. Były i konkrety. Prezydentura Obamy przyniosła dwie nominacje sędziowskie dla kobiet w Sądzie Najwyższym, w tym jedną dla córki imigrantów z Portoryko. Najbardziej zdecydowane, wymierne działania podjęto w sprawie praw osób LGBT, co zresztą jest w głównej mierze zasługą wiceprezydenta Joe Bidena, bo Obama pierwotnie był przeciwnikiem równości małżeńskiej. W 2010 roku prezydent anulował politykę Don’t ask, don’t tell (ang. Nie pytaj, nie mów) stanowiącą, że personel wojskowy, żołnierze i rekruci nie mogą otwarcie przyznać się do swojej bi- lub homoseksualnej orientacji. W 2015 roku Sąd Najwyższy wreszcie zalegalizował małżeństwa homoseksualne.

Obama o małżeństwach LGBT: Ameryka może być dumna

Jest jeszcze jeden obszar, gdzie Obama nie odpuścił, a wręcz mocno się zradykalizował – kontrola dostępu do broni. „Jesteśmy jedynym zaawansowanym krajem na świecie, gdzie w sprawie posiadania broni nie obowiązuje zdrowy rozsądek” – powtarzał coraz bardziej rozgoryczony Obama podczas licznych mów pogrzebowych po masowych strzelaninach w amerykańskich szkołach, teatrach i kościołach. Lobby producentów broni okazało się jednak zbyt potężne. Ustawa ograniczająca dostęp do broni upadła, zabrakło 5 głosów w kongresie. Zdesperowany prezydent zdecydował się na historyczny krok – pominięcie kongresu. W styczniu 2016 administracja opublikowała dekret prezydencki, ustanawiający liczne ograniczenia w handlu bronią – prawo, które pozbawione autorytetu kongresu, zapewne zostanie przez administrację Trumpa wycofane.

Jak w grze komputerowej

Ten sam prezydent, któremu tak zależało na ograniczeniu dostępu do broni we własnym kraju, pozwolił na bezprecedensowe użycie dronów poza jego granicami. Zezwolił CIA na stworzenie tzw. kill list, listy podejrzanych o terroryzm osób na całym świecie, które następnie, jak sam przyznał, były zabijane „jak w grze komputerowej”. Eliminacja przeciwnika uświęca środki: w 2016 roku Amerykanie zbombardowali szpital Lekarzy bez granic w Kunduzie, zabijając 42 osoby. Obama dał sobie prawo do bycia panem życia i śmierci ludzi, których usuwał najczęściej bez konieczności wysłania amerykańskich żołnierzy – a zatem niemal bez strat kapitału politycznego w kraju. To zdecydowanie najgorszy element jego politycznej schedy, czynnik destabilizujący potencjalne porozumienie z krajami, w których dochodzi do ataków, jak Pakistan, Jemen czy Somalia. Tym mroczniejszy, że Obama jest, było nie było, laureatem pokojowej Nagrody Nobla – podobnie jak Unia Europejska, która zamyka granice przed imigrantami. Trudno odmówić norweskiemu komitetowi poczucia humoru.

Obama uratował Ukrainę

Jednocześnie tendencja Obamy, aby szukać porozumienia z wrogiem i rozmawiać za wszelką cenę – często przeciwskuteczna w kraju – w stosunkach zagranicznych okazała się skuteczną strategią. Administracja Obamy pokonała co najmniej dwa wielkie kryzysy: w relacjach z Kubą i z Iranem. Za czasów Busha negocjacje USA w sprawie rozbrojenia Iranu można by uznać za fantastykę, a zaledwie parę lat później stały się faktem. Jądrowe porozumienie z Iranem było tym istotniejsze, że trudno sobie nawet wyobrazić skalę zagrożenia w regionie, gdyby w obliczu wojny w Syrii i wzrostu Państwa Islamskiego Iran dysponował bronią nuklearną.

Z ludem i pomimo ludu

„Nie odrywać się od ludu, słuchać ludu, być z ludem na dobre i na złe. Starać się artykułować interesy większości, a nie mniejszości. Postrzegać rzeczywistość przez pryzmat interesów ekonomicznych, a nie ideologicznych zbieżności. Wystrzegać się jakiejkolwiek kolaboracji czy bodaj faktycznego pomocnictwa w stosunku do globalnego kapitału, nawet wtedy, gdy występuje pozorna zbieżność interesów” – napisał Jarosław Tomasiewicz, krytykując prezydenta Obamę, który złamał co najmniej połowę tych przykazań.

Ludzie lewicy muszą oczywiście czasami pójść dalej niż „lud”, być awangardą zmian, stawiać postulaty, które z początku mogą być niepopularne, ale pozwalają poszerzyć świadomość polityczną elektoratu. Ale takie postulaty nie mogą być po prostu oznajmione wyborcom – musi za tym iść praca, mobilizacja, kampanie, edukacja. Obama nie zbudował szerszego społecznego frontu, co skazywało go na oparcie władzy w dużej mierze na dekretach prezydenckich. Przede wszystkim jednak nie udało mu się przekuć lewicowej wizji naprawy Ameryki na konkretne, atrakcyjne dla uboższych grup rozwiązania. Wśród największych projektów reform nie znalazły się takie, które mogłyby jednoznacznie poszerzyć bazę elektoratu lewicy, a postulaty cieszące się ogromnym społecznym poparciem – np. zwiększenie płacy minimalnej – przeszły bez echa. Zdaniem Berniego Sandersa błędem Obamy były niekończące się próby dogadania z Republikanami: „Zmiany nigdy nie dokonają się dlatego, że Republikanie nagle poprą zwiększenie płacy minimalnej. Zmiany wymagają aktywnego zaangażowania milionów ludzi od pierwszego dnia po wyborach”. To realna przestroga dla lewicowych polityków na całym świecie: nie traćmy czasu na rozmowy z niewłaściwą stroną. Partnerem jest dla nas społeczeństwo, a nie druga strona parlamentarnego sporu.

Berniści o Trumpie: Teraz mamy naprawdę przejebane

Zwycięzca bierze wszystko

Nikt nie wierzył w jego zwycięstwo… Spektakularna kampania oparta na mediach społecznościowych, mocne przemówienia, chwytliwe, często powtarzane motto kampanii: ekipa Trumpa bardzo wiele się nauczyła od sztabu Obamy i wykorzystała niemal każdy fortel, każdy mechanizm poprzedniej kampanii. I na tym się zapewne nie skończy.

Feminizm i walka o prawa mniejszości stały się oficjalną polityką Białego Domu Obamy.

Największą porażką Obamy jest Trump. Obama, mając niemal cały kongres przeciwko sobie, wielokrotnie sięgał po niepopularne narzędzie, jakim jest dekret prezydencki. Trump będzie mógł identycznym dekretem wiele reform odwrócić – m.in. przepisy dotyczące kontroli posiadania broni, reformę zdrowia czy amerykański podpis pod porozumieniem paryskim. Najbardziej bolesny będzie jednak backlash, odwrót w polityce obyczajowej, i ściśle z nim powiązany kryzys społeczny i ekonomiczny. Amerykańska profesor prawa i działaczka na rzecz praw czarnoskórych, Sherrilyn Ifill, powiedziała po wyborze Trumpa: „Ludzie teraz patrzą na walkę o równość rasową jak na coś elitarnego. Trudno mi to przyjąć. Jestem najmłodsza z dziesiątki rodzeństwa. Ukończenie prawa to była obłędna walka, dziki wysiłek dla całej rodziny. Teraz ludzie traktują mnie nieufnie, jako część ‘elity’. To się zaczęło osiem lat temu”.

Wybierając Trumpa, wyborcy nie tylko opowiedzieli się za wyjątkowo wulgarnym wcieleniem prawicy, ale również przeciwko temu, co postrzegają na co dzień jako niesprawiedliwe ograniczenie. To już nie pieniądze są wyznacznikiem alienującego elitaryzmu – dziś to walka o prawa mniejszości, feminizm, refleksja nad nierównościami są postrzegane jako atrybuty elit, które odstręczają wyborców. Trump to zauważył i wykorzystał: jego kampania była pasmem mizogińskich, knajackich wynurzeń, obmacywania nieletnich, gróźb i zachcianek samca alfa. Po wyborze Trumpa Obama udzielił ciekawego wywiadu w ewidentnym momencie słabości. Prezydent, autentycznie odmieniony, z trudem szukający właściwych słów, powiedział m.in: „Nie daliśmy ludziom w mniejszych ośrodkach poczucia, że walczymy dla nich. Z mediów dowiedzieli się więcej o kontrowersjach wokół toalet dla transseksualistów niż o płacy minimalnej czy regulacji wynagrodzeń za nadgodziny. Prezydent-elekt ma teraz narzędzia, aby cofnąć wiele z naszych zmian”. Prawda jest jeszcze gorsza: Trump bierze wszystko. Obama nie okazał się Reaganem; lewica to nie jest teatr jednego aktora. Obama zrobił pierwszy krok, ale na prawdziwą zmianę społeczną będą musiały zapracować miliony.

**
Kinga Stańczuk – tłumaczka, historyczka idei (UCL). Pełnomocniczka ds. zagranicznych Zarządu Partii Razem.

 

Graff o zaprzysiężeniu Trumpa: Ostatni dzień świata liberalnej demokracji

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Stańczuk
Kinga Stańczuk
Tłumaczka, analityczka, historyczka idei
Studiowała romanistykę i nauki polityczne na Uniwersytecie Londyńskim. Współzałożycielka Nowych Peryferii i Partii Razem. Publikowała między innymi w „Krytyce Politycznej”, „Gazecie Wyborczej”, „Małej Kulturze Współczesnej”, magazynie „Jacobin” i „L’Humanité”. Obecnie uczy w warszawskim liceum.
Zamknij