Świat

Międzynarodowe (nie)bezpieczeństwo: jak rozpada się globalny system

Na poziomie lokalnym lewica zwykle ma swoją reprezentację, rozumie problemy i ma pomysł na ich rozwiązanie. Inaczej jest na poziomie globalnym. Każdy kolejny konflikt powoduje głębokie podziały, a lewica nie tylko nie proponuje własnych wizji, ale straciła wręcz zdolność do analizy sytuacji.

„Zamrożone” dotąd konflikty zbrojne szybko eskalują. Ukraina, Palestyna, Jemen, Armenia, Sudan – miejsca, gdzie wydawało się, że status quo ustalono na zawsze, a tymczasem „czerwone linie” rozpadają się, a wraz z nimi ożywają linie frontu. W ciągu kilku dni w wyniku agresji i okupacji całe narody stają na progu katastrofy humanitarnej i groźby utraty podmiotowości politycznej. A im więcej na mapie świata pojawia się nowych punktów niestabilności, tym więcej wątpliwości budzi też stabilna kruchość ONZ. Czy międzynarodowy system bezpieczeństwa można jeszcze zreformować i uratować przed ostatecznym załamaniem?

Mało kto odważy się dziś powiedzieć, że globalizacja pod sztandarem amerykańskiej hegemonii stworzyła podstawy do przezwyciężenia imperialistycznych ambicji wielkich mocarstw. Przeciwnie: wzmogła globalne sprzeczności i sprawiła, że skutki wojen stały się bardziej destrukcyjne. Każda nowa eskalacja odbija się echem na całym świecie: destabilizuje rynki, zakłóca szlaki logistyczne, powoduje fale masowych migracji, inflację, przepływ zasobów w przemyśle zbrojeniowym i polityczne kryzysy.

Globalizacja doprowadziła do permanentnej wojny

Na tym tle postępowe ruchy lewicowe stoją przed gigantycznymi zadaniami, nieporównywalnymi z rzeczywistą wagą polityczną tych ugrupowań. Co zrobić z ONZ? Jak uciskani mogą wydostać się z pułapki uzależnienia od interesów największych graczy geopolitycznych? Jak zjednoczyć lewicę, przestać spierać się o to, „który imperialista jest bardziej postępowy”, i jak zbudować globalny ruch antyimperialistyczny? Co w końcu trzeba zrobić, aby nasz świat przestał być miejscem, gdzie rządzi prawo silniejszego?

Rozpadający się świat

Eskalacja konfliktów zbrojnych nie jest dziś przypadkiem, ale trendem. Jest ona skutkiem nieudanej polityki interwencjonizmu, która często tylko pogłębiała polaryzację i eksplozję przemocy. Według politolożki Dany El Kurd obecna wojna w Gazie jest przede wszystkim konsekwencją polityki amerykańskiej, która całkowicie ignoruje zamiary Izraela dotyczące aneksji terytorium palestyńskiego i pozbawienia miejscowej ludności prawa do samostanowienia.

W wyniku ingerencji USA w procesy polityczne na terytorium Palestyny ​​zaostrzają się konflikty wewnętrzne, wzrasta poziom kryminalizacji i represji, a Palestyńczykom narzucane są nierealistyczne warunki porozumień pokojowych z Izraelem bez uwzględnienia ich interesów. Dodatkowo katastrofalną sytuację pogłębia interwencja w regionie innych państw imperialistycznych, czyli Rosji i Iranu. Badaczka uważa, że Zachód, nie próbując zakończyć konfliktu, a jedynie zapobiec jego rozlaniu się, zamiast go zakończyć, w pełni wspierał jedną stronę — Izrael, pozbawiając drugą stronę możliwości negocjacyjnych. Negocjacje toczyły się jedynie w trosce o utrzymanie status quo, bez ich rozszerzania i włączania przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego.

Podobną sytuację obserwuje się wokół Tajwanu. Kraj ten jest jednym ze światowych ośrodków produkcji półprzewodników i znajduje się między młotem a kowadłem – USA i Chinami, które toczą między sobą wojnę technologiczną. Według publicysty Briana Hioe mocarstwa te aktywnie wpływają na wybory na Tajwanie, lobbują na rzecz ich interesów i wykorzystują dźwignię gospodarczą.

Choć Stany Zjednoczone dostarczają Tajwanowi broń i twierdzą, że nie pozwolą na okupację kraju, urzędnicy amerykańskiego rządu, jak to ujmuje Hioe, „chcieliby, aby Tajwan po prostu zniknął”, bo samo jego istnienie sprawia im problemy. Jednocześnie Chiny aktywnie zagrażają Tajwanowi: prowadzą ćwiczenia wojskowe w pobliżu jego wybrzeży, naruszają jego przestrzeń powietrzną i uniemożliwiają Tajwańczykom odwiedziny członków rodziny na terytorium Chińskiej Republiki Ludowej. Wszystko to otwiera szerokie pole siłom prawicy, zarówno amerykańskim, jak i tajwańskim. Hioe zauważa, że pozycja ruchu lewicowego jest w kraju dość słaba. Silne uzależnienie od amerykańskiej i chińskiej polityki zagranicznej jest także powodem, dla którego mimo długich dyskusji wyspiarski kraj wciąż nie ogłosił oficjalnie niepodległości od Chin.

To tutaj może się rozpocząć trzecia wojna światowa

Wietnam, który leży geograficznie blisko Tajwanu, także jest obiektem ingerencji Chin. Między oboma państwami toczy się spór o granice terytorialne na Morzu Południowochińskim, gdzie znajdują się duże pola naftowe. W maju 2023 roku chińskie okręty wojenne przez miesiąc próbowały zablokować wody wietnamskiej specjalnej strefy ekonomicznej, w której działają w szczególności rosyjskie państwowe koncerny energetyczne.

Zdaniem byłej pracowniczki ONZ Chelsea Ngoc Minh Nguyen w wyniku agresywnych działań Chin i długiego okresu, jaki kraj spędził pod ciężarem amerykańskich sankcji gospodarczych, Wietnam nie ma innego wyjścia niż polegać na Rosji, która od czasów zimnej wojny jest strategicznym partnerem militarnym i gospodarczym kraju. Zależność ta przyczynia się do sytuacji, w której rząd wietnamski pozostaje neutralny w wojnie rosyjsko-ukraińskiej, mimo że zdaniem Nguyen społeczeństwo obywatelskie w tym kraju w przeważającej mierze wspiera Ukrainę.

Globalna dynamika pokazuje, że amerykańska hegemonia znalazła się w poważnym kryzysie. Zdaniem Wołodymyra Artiucha nielogiczne i niekonsekwentne interwencje militarne i polityczne USA w ostatnich dziesięcioleciach, zwłaszcza w Iraku i Afganistanie, przyniosły jedynie ograniczone sukcesy i nie wzmocniły światowego porządku, a jedynie przyczyniły się do jego fragmentacji. Kryzys amerykańskich elit oraz wewnętrzne problemy Stanów Zjednoczonych zwiększają apetyt innych graczy — rządy krajów o ambicjach imperialistycznych czują słabość państw dominujących, przeceniają własne siły i wszczynają wojny, licząc na szybki sukces i ustanowienie nowego status quo.

Ciężkie czasy dla amerykańskiego triumfalizmu

Wojna rosyjsko-ukraińska jest tego żywym przykładem. Obecny impas na froncie i brak znaczących zasobów w Ukrainie, które pozwoliłyby zmienić sytuację na jej korzyść, jest ściśle powiązany z sytuacją wewnętrzną w Ameryce, która obecnie nie sprzyja uzyskaniu niezbędnego wsparcia wojskowego. Artiuch zauważa:

„Na tym etapie wojny ogromny wpływ na sytuację ma tragedia amerykocentryzmu. Oczywistym jest fakt, że USA nie mają jasnego planu kontynuacji wsparcia dla Ukrainy, wizji tego, jak to wsparcie powinno się rozwijać. Nie wiemy, czy ktokolwiek ułoży ten plan przed krytycznym momentem. Teraz tak naprawdę wszystkie decyzje wpływają na ukraiński rząd, ukraińskie kierownictwo wojskowe, co również jest problemem z punktu widzenia ukraińskiego kontekstu politycznego. Ciągle istnieje mnóstwo problemów, które pogłębiają sytuacje kryzysowe w różnych krajach. Widzieliśmy już podobną dynamikę: na przykład między Izraelem a Stanami Zjednoczonymi, gdzie brak stabilnej władzy i odpowiedniego planowania łata się interwencją wojskową, bez strategii na przyszłość”.

Innymi słowy, nie ma podstaw do optymistycznych prognoz i nadziei na deeskalację w najbliższej przyszłości. Świat ulega podziałom. W ostatnich latach charakterystyczne jest wzmocnienie nastrojów nacjonalistycznych w polityce międzynarodowej. Globalne Południe nie jest równoprawnym uczestnikiem procesów demokratycznych, jego głos nie jest słyszany – wszystko zależy od decyzji wielkich graczy, którzy nie mają realnej woli politycznej, aby zakończyć wojny.

Czy Zachód da jeszcze Ukrainie szansę wygrać tę wojnę?

ONZ a globalny kryzys bezpieczeństwa

Kryzys amerykańskiej hegemonii nie jest jedyną przyczyną nowej rundy eskalacji. Innym czynnikiem, dla którego wojny stają się „codziennością” i nikt nie jest w stanie powstrzymać imperialistycznej agresji, jest kryzys współczesnego systemu bezpieczeństwa międzynarodowego zbudowanego wokół Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Jak wskazują Chelsea Ngoc Minh Nguyen, kilkakrotnie próbowano reformować ONZ. W 2015 roku Francja i Meksyk podjęły inicjatywę, która miała doprowadzić do tego, by prawo weta państw Rady Bezpieczeństwa ONZ nie miało zastosowania w sprawach dotyczących zbrodni przeciwko ludzkości, zbrodni wojennych i ludobójstwa. Inicjatywę poparło około stu krajów członkowskich organizacji, jednak ze względu na opór Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych nie udało się wprowadzić jej w życie. Kolejna próba reformy ONZ dotyczyła zwiększenia liczby stałych członków Rady Bezpieczeństwa: pojawiały się propozycje przyznania takiego statusu Indiom i Brazylii. Inicjatywa ta spotkała się jednak z oporem pozostałych członków tego organu, w szczególności Chin, z którymi Indie toczą spory terytorialne i rywalizują o przywództwo w regionie.

W ONZ de facto ścierają się sprzeczne interesy głównych mocarstw, których sprzeciw uniemożliwia efektywne funkcjonowanie organizacji. Według Nguyen wyraźnym tego przykładem jest niepowodzenie ONZ w zatrzymaniu wojny w Gazie. USA zablokowały uchwałę Rady Bezpieczeństwa wysuniętą przez Brazylię i popieraną przez Francję i Japonię, wzywającą Izrael do zaprzestania operacji wojskowej i udostępnienia korytarzy humanitarnych. W rezultacie zasady bezpieczeństwa międzynarodowego ustanowione po II wojnie światowej są stosowane bardzo selektywnie, a kraje takie jak Tajwan czy Palestyna nie otrzymują wystarczającej pomocy międzynarodowej.

Stagnacja ONZ zwiększa apetyt państw imperialistycznych, w szczególności Rosji, która deklaruje mesjański cel zmiany porządku międzynarodowego. Zdaniem Wołodymyra Artiucha państwo rosyjskie w istocie powiela politykę USA w Afganistanie i Iraku i stara się uzurpować sobie rolę globalnego suwerena, bardziej „sprawiedliwego” niż Stany Zjednoczone. Konsekwencje interwencji Rosji są jednak nie mniej katastrofalne.

Mimo to, jak mówi Minh Nguyen, obecnie mechanizm ONZ jako jedyny pozwala krajom globalnego Południa deklarować się jako ofiary agresji. To prawo międzynarodowe daje krajom postkolonialnym legitymizację w konfliktach z wielkimi mocarstwami. W szczególności Wietnam, spierając się z Chinami o wody terytorialne, z oczywistych powodów unika rozwiązania militarnego, woląc w zamian zwrócić się do instytucji międzynarodowych. Nguyen podkreśla:

„Poza systemem ONZ Palestyńczycy nie mają innych mechanizmów realizacji swojego prawa do samostanowienia i państwowości. To samo dotyczy Ukrainy: pomimo ograniczonej zdolności do niesienia pomocy humanitarnej system ONZ jest jedynym konkretnym sposobem, aby obwieścić światu agresję ze strony Rosji”.

Wojna w Ukrainie. Co możemy zrobić jako lewica?

czytaj także

Bezsilni i podzieleni: lewica uwięziona w logice Realpolitik

Kruchość ONZ w sposób oczywisty wymaga opracowania alternatyw, które przyczyniłyby się do ustanowienia sprawiedliwego pokoju bez imperializmu. Jednak na tej drodze lewica napotyka gigantyczne przeszkody, z których główną jest brak władzy politycznej. Jak zauważa Chelsea Ngoc Minh Nguyen:

„Jeśli mówimy o perspektywach postępowych zmian, to myślę, że problemem dla lewicy jest nie tylko brak wizji, ale także rzeczywistość – ta, w której nie da się zrealizować konkretnej wizji na poziomie międzynarodowym. Musimy mieć władzę polityczną, potrzebujemy reprezentacji poprzez partie polityczne, potrzebujemy rządów, które mogłyby wdrożyć alternatywną wizję”.

Jednak wchodząc do polityki międzynarodowej, lewica, jak wnioskuje była pracowniczka ONZ, często wpada w pułapkę „Realpolitik”: rzeczywistości, w której los państwa zależy od wyników konfrontacji między blokami imperialistycznymi. Wielu lewicowców i urzędników rządowych w krajach globalnego Południa wspierało Baszara al-Asada, opierając się na cynicznej kalkulacji geopolitycznej, że wspieranie syryjskiego dyktatora podważa jednobiegunowość ustanowioną przez Stany Zjednoczone. Niestety, stwierdza Nguyen, wśród krajów globalnego Południa nie ma prawdziwie postępowych przywódców, którzy byliby w stanie wyrwać się z błędnego koła zależności. Sami lewicowcy po każdej nowej eskalacji nieustannie dzielą się, co, jak odnotował Wołodymyr Artiuch, ma katastrofalny wpływ na ich zdolność do globalnej i systematycznej analizy sytuacji militarnej.

Palestyńczyków dawno temu złożono na ołtarzu relacji politycznych [rozmowa]

Artiuch podsumowuje: „Widzę straszliwą fragmentację lewicy, która ma miejsce po każdym konflikcie. Odnosi się to także do głównych intelektualistów na świecie, których opinie są podzielone. Tracimy możliwość nie tylko proponowania wizji, ale nawet minimalnej analizy sytuacji. Nasza analiza nie powinna być ograniczona, nie powinna być analizą konkretnych osób, które po prostu wyrażają swoją opinię – powinna być generowaniem nowej wiedzy. Na poziomie badaczy, nauczycieli, alternatywnych platform intelektualistów widzę brak analiz, które miałyby odpowiednią skalę”.

Jednocześnie, jak dodaje Dana El Kurd, reżimy autorytarne w coraz większym stopniu się konsolidują, współpracują i czerpią od siebie wzajemnie doświadczenia.

Kolejnym problemem, przed którym stoi lewica, jest atomizacja i brak informacji w społeczeństwie, co utrudnia budowanie międzynarodowej solidarności wśród ofiar imperializmu. Na przykład w Ukrainie, jak wskazuje Artiuch, nie toczy się debata polityczna na temat wojny w Gazie: rząd ukraiński oficjalnie wspiera Izrael i dyskurs publiczny podąża tym torem. Powodem tego jest w szczególności sposób postrzegania przez społeczeństwo ukraińskie kwestii obronności Ukrainy, jej miejsca w świecie i w ogóle dynamiki „cywilizacyjnej”. Dla wielu Ukraińców Izrael jest odnoszącym sukcesy „cywilizowanym” krajem, który od dziesięcioleci broni się przed „niecywilizowanym”, „agresywnym” światem arabskim. Bardzo trudno jest zwalczyć takie stereotypy, ale biorąc pod uwagę podobieństwo sytuacji w Ukrainie i w Palestynie, przedstawiciele społeczeństwa obywatelskiego mają tutaj pole manewru i mogą rozpocząć dyskusje.

Dlaczego Ukraińcy (i ich sojusznicy) powinni wspierać Palestyńczyków

Jak podkreśla El Kurd, pomimo głębokiego podziału, braku analizy systemowej, braku władzy progresywne siły mogą mieć sporo do zaoferowania. „Nie musicie wymyślać rozwiązań. Zapytajcie Ukraińców, czego chcą; zapytajcie Palestyńczyków, czego chcą. To będzie progresywna polityka”.

Innymi słowy, istnieją alternatywy i głoszą je narody dotknięte imperializmem. To, co lewica musi teraz zrobić, to sprawić, by głosy ludzi uciskanych i zagrożonych imperialistyczną agresją były donośne i słyszane.

***

Jak wspomina historyczka Hanna Perehoda, jeden z ukraińskich dyplomatów stwierdził, że im więcej sojusznicy inwestują we wspieranie Ukrainy, tym bardziej interesy sojuszników stają się interesami Ukrainy, a interesy Ukrainy interesami sojuszników. Mało prawdopodobne, żeby miał na myśli to, że w interesie Ukrainy leży teraz budowa muru na granicy USA z Meksykiem, czego domagają się niektórzy republikanie w Kongresie w zamian za odblokowanie pomocy dla walczącej Ukrainy.

Uzależnienie od wsparcia państw NATO poważnie ogranicza możliwości ukraińskiego ruchu oporu. Przecenianie przez ukraińskie kierownictwo siły i woli politycznej Zachodu do pomocy w konfrontacji z Rosją doprowadziło zaś do obecnej pułapki „wojny pozycyjnej”, z której nie wiadomo, jak się wydostać. I nie tylko naród ukraiński znalazł się w trudnej sytuacji geopolitycznej, także narody Tajwanu, Wietnamu, Palestyny, Armenii i wielu innych krajów.

Należy stwierdzić: świat imperializmu i niestabilnych organizacji międzynarodowych istnieje i nie da się go w najbliższej przyszłości zmienić. Aby alternatywy promowane przez siły lewicowe stały się realne, lewicy potrzebna jest co najmniej systemowa analiza procesów globalnych (której brakuje ze względu na rozłam intelektualistów), a najlepiej – silna podmiotowość polityczna.

To nie jest pierwsza wielka deglobalizacja

Paradoks polega na tym, że na poziomie lokalnym lewica zazwyczaj rozumie problemy i ma pomysł, jak je rozwiązać, zapewniając równocześnie reprezentację uciskanych. Brakuje jednak zrozumienia i, co najważniejsze, infrastruktury, która umożliwiłaby stworzenie podstaw pod globalne, antyimperialistyczne przemiany. W takich warunkach, gdy postępowe alternatywy dla władzy są słabe i bezradne, nadzieja na to, że wojny w najbliższej przyszłości ustaną i nie zostaną wznowione, pozostaje fikcją.

Dobrze, że mówimy o swoich słabościach i otwarcie się do nich przyznajemy. Dobrze, że rozumiemy, że trzeba wykonać gigantyczne, tytaniczne dzieło, aby zmienić ten świat. Teraz trzeba tę pracę rozpocząć i doprowadzić ją do końca.

**
Artem Remizowski – z wykształcenia kulturolog, badacz w dziedzinie nauki o grach, działacz niezależnego studenckiego związku zawodowego Akcja Bezpośrednia.

Tekst powstał w ramach podsumowania panelu tematycznego dotyczącego problematyki współczesnych konfliktów w ramach konferencji „Feuerbach 11” – Dialogi Peryferii. W dyskusji udział wzięli: palestyńska politolożka Dana El Kurd; była pracowniczka ONZ w Indonezji i Tajlandii Chelsea Ngoc Minh Nguyen; pochodzący z Tajwanu publicysta i redaktor Brian Hioe; ukraiński antropolog społeczny Wołodymyr Artiuch. Dyskusję moderowała historyczka i aktywistka Hanna Perehoda.

Artykuł opublikowany w magazynie comons.com.ua na licencji Creative Commons. Z ukraińskiego przełożyła Aleksandra Kosior.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij