Świat

Zachód kontra Chiny i Rosja. Kto zwyciężyłby w tej konfrontacji?

Ostatnie spotkanie przywódców Szanghajskiej Organizacji Współpracy w Samarkandzie w Uzbekistanie wywołało dyskusję na temat tego, czy grupa ta, której prominentnymi członkami są m.in. Chiny i Rosja, może spróbować na nowo ułożyć globalny układ sił. Spróbujmy przeanalizować, czy Chiny i Rosja miałyby szansę w konfrontacji z Zachodem.

Oba te kraje współpracują także w ramach grupy BRICS, która skupia też m.in. Brazylię, Indie i RPA. BRICS koncentruje się na współpracy gospodarczej, natomiast Szanghajska Organizacja Współpracy na kooperacji w zakresie bezpieczeństwa regionalnego. Oprócz Chin i Rosji jej członkami są jeszcze Indie, Pakistan, Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan i Uzbekistan. Nowym członkiem jest również Iran, trwa proces przyjmowania Białorusi do struktur grupy. Podczas ostatniego szczytu zainteresowanie członkostwem przejawiała również Turcja.

Zbliżenie państw, z których większość stanowią dyktatury, wywołuje na Zachodzie obawy, że blok ten może w przyszłości przerodzić się we wrogi sojusz i zagrożenie dla bezpieczeństwa samego Zachodu. Jeśli dodamy do tego fakt, że w międzyczasie rozpędu nabiera sojusz energetyczny między Rosją a Chinami i Indiami, skoncentrowany na jak najszybszym przeorientowaniu eksportu rosyjskiej ropy i gazu do dwóch najludniejszych krajów na Ziemi, to Zachód może mieć, na pierwszy rzut oka, uzasadnione powody do obaw.

Wreszcie, kraje takie jak Indie, Brazylia i Republika Południowej Afryki, wraz z innymi w dużej mierze niedemokratycznymi państwami świata, w tym Chinami, wstrzymały się od głosu w głosowaniu, w którym Zgromadzenie Ogólne ONZ wiosną tego roku przyjęło rezolucję potępiającą inwazję Rosji na Ukrainę. Za było 141 państw, 5 przeciw, a 35 wstrzymało się.

Zachód kontra Antyzachód. Szczyt BRICS pokazał swoją siłę

Szanghajski worek na pchły

Obawa przed tym antydemokratycznym sojuszem światowych dyktatur traci jednak na wadze, gdy umieścimy go w odpowiednim kontekście.

Na początek zwróćmy uwagę, że Szanghajska Organizacja Współpracy jest ugrupowaniem dość niejednorodnym. Jej trzon stanowią autorytarne mocarstwa, jak Rosja i Chiny, otoczone przez satelity w postaci dyktatorskich reżimów wyłonionych z byłych republik radzieckich w Azji Środkowej. Trudno zakładać na poważnie, żeby demokratyczne Indie i (formalnie) demokratyczna Turcja (będąca również członkiem NATO) otwarcie przyłączyły się do Rosji i Chin w planach utworzenia czegoś w rodzaju militarnej alternatywy dla NATO i Zachodu.

W samej grupie też dochodzi do różnorakich tarć i napięć między członkami. Już w trakcie ostatniego szczytu Szanghajskiej Organizacji Współpracy w Samarkandzie, na terytoriach granicznych Kirgistanu i Tadżykistanu wybuchły starcia z użyciem broni palnej w związku ze sporami o dostęp do zasobów wodnych.

Nieustająco wysokie napięcie trwa w relacjach między Indiami a Pakistanem. I podobnie skutkuje nawracającymi konfliktami zbrojnymi na terenach przygranicznych obu tych państw. Jest całkiem prawdopodobne, że otwartej wojnie między nimi zapobiegł wyłącznie fakt, że oba te kraje zdobyły broń jądrową jeszcze w latach 70.

Również wzajemne relacje między dwoma najsilniejszymi militarnie członkami Szanghajskiej Organizacji Współpracy – Chinami i Rosją – są wbrew pozorom podszyte pewną ostrożnością. Dotyczy to zwłaszcza Chin, które – także z powodu groźby użycia przeciwko nim zachodnich sankcji – konsekwentnie odmawiały jak dotąd dostarczania broni coraz bardziej osłabionej wojną w Ukrainie Rosji. Rosja została w efekcie zmuszona do negocjowania dostaw dronów bojowych z Iranem. Usiłuje negocjować też z Turcją, ale ta od początku wojny wysyła do Ukrainy swoje drony Bayraktar.

Zbiórka podwojona! Bayraktar za darmo, nadwyżka pomoże Ukrainie

Ład światowy w liczbach

Na przestrogi o rzekomym wahnięciu globalnego układu sił na korzyść państw autorytarnych warto spojrzeć także przez pryzmat statystyki.

Choć szybko rozwijające się gospodarczo Chiny stopniowo doganiają Stany Zjednoczone w liczbach bezwzględnych, to przepaść między oboma krajami pozostaje niebagatelna. Produkt krajowy brutto USA wynosi obecnie około 21 bilionów dolarów. PKB trzykrotnie większych pod względem liczby ludności Chin wynosi około 15 bilionów dolarów. Łączne PKB członków Szanghajskiej Organizacji Współpracy wynosi około 20 bilionów dolarów. Podobnie jest w przypadku państw skupionych w BRICS.

Zachód jako całość wygląda na tym tle znacznie lepiej. Łączny PKB samej Unii Europejskiej wynosi 18 bilionów dolarów, natomiast łączny PKB członków NATO – ponad 40 bilionów. Podobnie będzie, kiedy porównamy poszczególne kraje na podstawie nominalnego PKB. Chiny wyprzedzają USA na liście państw świata według parytetu siły nabywczej, ale wynik Zachodu jest znacznie wyższy niż łączny rezultat głównych mocarstw autorytarnych i ich sojuszników.

Choć tempo wzrostu gospodarczego jest dziś domeną krajów takich jak Chiny czy Indie, wciąż nie da się mówić o zasadniczej zmianie układu sił między Zachodem a resztą świata. Sama Rosja, która może i chciałaby odgrywać rolę światowego mocarstwa obok Chin, popada właśnie w poważne tarapaty gospodarcze za sprawą zachodnich sankcji i wyczerpania działaniami wojennymi. Jako partner gospodarczy Rosja może być dziś poważnie traktowana jedynie przez dynamicznie rozwijające się Chiny i Indie – i tylko, jeśli chodzi o dostarczanie surowców mineralnych.

Ktoś mógłby argumentować, że reżimy dyktatorskie inwestują w zbrojenia więcej niż większość krajów demokratycznych. Dodatkowo aż cztery państwa z grupy Szanghajskiej Organizacji Współpracy posiadają broń jądrową (Rosja, Chiny, Indie i Pakistan) oraz dysponują tak ogromnymi zasobami żyć ludzkich, że ich połączona siła militarna nie może być przez Zachód zbagatelizowana.

Jednak nawet w kwestii wyścigu zbrojeń Zachód wciąż utrzymuje przewagę – choć głównie dzięki USA. Ten ostatni kraj wydaje na obronę około 800 mld dolarów rocznie, podczas gdy Chiny tylko około 300 mld (Rosja oficjalnie około 66 mld dolarów). O ile realne wydatki mogą być wyraźnie wyższe w przypadku Rosji, o tyle nie zmienia to faktu, że budżet obronny USA pozostaje wyższy niż suma wydatków na zbrojenia wszystkich innych krajów, które określa się mianem potęg militarnych.

Ponadto w konsekwencji inwazji Rosji na Ukrainę, inne państwa członkowskie NATO również nadganiają i zwiększają – lub zapowiadają zwiększenie – wydatki na obronę i szybką modernizację swoich armii. W efekcie, gdyby wszystkie one wypełniły swoje oficjalne zobowiązanie do wydawania 2 proc. PKB na obronę, łączne wydatki NATO przekroczyłyby kwoty, o których przez długi czas mogą marzyć Chiny czy Indie, nie wspominając o słabnącej Rosji.

Rosja ma największy na świecie arsenał głowic jądrowych, liczący ponad sześć tysięcy głowic. USA mają ich oficjalnie o pięćset mniej. Ale znów, jeśli zsumujemy arsenał broni atomowej we wszystkich krajach NATO, gdzie do potęg atomowych zalicza się m.in. Wielka Brytania i Francja, to i ta statystyka się wyrównuje.

Same Chiny posiadają około trzystu głowic jądrowych, co stawia je bardziej na równi z Wielką Brytanią czy Francją niż z dwoma światowymi potęgami nuklearnymi. Ale co ważne – kluczowa jest nie liczba głowic jądrowych, lecz zdolność do ich skutecznego rozmieszczenia w przypadku transoceanicznego konfliktu jądrowego. Równie istotna jest w tym scenariuszu skuteczność obrony przeciwrakietowej.

Całkowity rozkład armii rosyjskiej, czego dowodem jest wojna w Ukrainie, zrodził już wiele spekulacji na temat faktycznego stanu rosyjskiej broni jądrowej i obrony przeciwrakietowej. Rosja i (jak na razie) Chiny nie mogą też konkurować z USA i ich sojusznikami w rozmieszczaniu lotniskowców, a prawdopodobnie nawet okrętów podwodnych, co daje Zachodowi znaczną przewagę na morzach.

W porządku międzynarodowym bez zmian

Obecnie barometr sił w międzynarodowym układzie sił przechyla się na stronę świata zachodniego. Rosyjska inwazja bezprecedensowo wzmocniła wysiłki na rzecz uaktywnienia i zjednoczenia takich zachodnich organizacji jak NATO i UE.

Co prawda ONZ została sparaliżowana. Przez to, że Rosja pełni w niej funkcję stałego członka Rady Bezpieczeństwa, organizacja ta została zredukowana do wydawania nieskutkujących niczym rezolucji Zgromadzenia Ogólnego lub gestów w stylu wydalenia Rosji z Rady Praw Człowieka ONZ w odpowiedzi na wojnę w Ukrainie.

NATO zaś odwrotnie – rozszerza się dziś o Finlandię i Szwecję, jest bardziej zjednoczone niż w przeszłości, a także znacząco wzmacnia swoją zdolność do rozmieszczania wojsk we wschodniej Europie. Sama Unia Europejska także przyśpieszyła politykę w odpowiedzi na zagrożenie ze strony Rosji. Oprócz sześciu pakietów sankcji antyrosyjskich UE przyjęła wspólne mechanizmy radzenia sobie z kryzysami gospodarczymi i energetycznymi powstałymi na skutek rosyjskiej inwazji. Odżywają też próby podążania w kierunku głębszej integracji europejskiej.

Czy Lewica popiera wstąpienie Finlandii i Szwecji do NATO?

Prezydent USA Joe Biden znacząco wzmocnił wpływy i jedność grupy G7, którą tworzą najbogatsze demokracje świata. Otwarcie powiedział o planach zmierzających do przekształcenia grupy w zarodek „międzynarodówki” światowych demokracji.

O ile więc spotkanie Szanghajskiej Organizacji Współpracy może na pierwszy rzut oka wyglądać na próbę stworzenia sojuszu, który byłby alternatywą i przeciwnikiem dla Zachodu, o tyle na razie jest to zaledwie polityczny teatr garstki dyktatorów. Bardziej niż bezpośredniej konfrontacji z Zachodem dyktatorzy ci obawiają się zagrożeń związanych z demokratyzacją w stylu zachodnim na swoich własnych podwórkach.

Podobnie zresztą jest na… samym Zachodzie. O wiele większe zagrożenie niż konfrontacja z rozrzuconym po świecie klubem reżimowców i autokratów płynie z samego serca naszych demokracji. Przybiera ono postać hybrydowych zagrożeń, często prowokowanych i sponsorowanych jednak przez Chiny i Rosję. Powrót Donalda Trumpa na urząd prezydenta USA lub zwycięstwo nacjonalistów w jednej z wielkich europejskich demokracji może zachwiać światowym ładem bardziej niż marne wysiłki dyktatur, by tworzyć iluzję przeciwwagi dla Zachodu.

**
Jiří Pehe jest politologiem, publicystą i rektorem New York University w Pradze. Był dyrektorem Departamentu Politycznego byłego prezydenta Czech Václava Havla.

Tekst ukazał się na portalu denikn.cz. Przełożył Sławek Blich.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij