Anty woke, czyli bigoteria i fanatyzm prawicy

Język ma konsekwencje. Słowa potrafią przekształcać całe społeczeństwa.
Thom Hartmann
Fot. Mattia Faloretti/Unsplash

Kiedy Nixon obiecywał „prawo i porządek”, biali suprematyści w Ameryce rozumieli, że weźmie się ostro za czarnych – i tak się stało. Dziś, gdy skrajna prawica zajadle atakuje słowo „woke”, w podobny sposób trafia do fanatyków i bigotów.

Podczas corocznej zbiórki funduszy na Partię Republikańską w Los Angeles gubernator Florydy Ron DeSantis obwieścił, że ocali Amerykę przed ruchem woke: „Na Florydzie mówimy jasno, że nigdy, przenigdy nie ulegniemy temu motłochowi. Nasz stan będzie miejscem, w którym ruch woke zginie”.

Z kolei była ambasadorka Stanów Zjednoczonych w ONZ, republikanka Nikki Haley, oświadczyła: „Woke to wirus dużo bardziej niebezpieczny niż pandemia, bez dwóch zdań”.

Nieco inaczej wygląda postawa Donalda Trumpa. Były prezydent chętnie i otwarcie głosi rasistowskie poglądy, nie owijając ich w bawełnę, jak to robi DeSantis. Do zebranej w Iowa publiczności zwrócił się tymi słowami: „Nie lubię określenia »woke« – to tylko słowo, jakiego używają. Połowa z nich nie umie go zdefiniować, nie mają pojęcia, co to jest”.

Kolejny bojownik w walce z „wokeizmem” chce walczyć o Biały Dom

Wszyscy rywale do nominacji prezydenckiej z ramienia Partii Republikańskiej poza Trumpem – a także inni republikańscy politycy w całej Ameryce starający się o reelekcję w tym i w przyszłym roku – wprost prześcigają się w piętnowaniu ruchu woke i obiecywaniu, że potraktują go jeszcze ostrzej niż poprzednicy. Co jednak przez to rozumieją?

W 1938 roku artysta bluesowy Lead Belly nagrał piosenkę Scottsboro Boys, o grupie młodych czarnych mężczyzn i chłopców, którzy zostali niesłusznie oskarżeni o gwałt i skazani na karę śmierci w Alabamie w 1931 roku. W nagraniu opowiada o spotkaniu z nimi: „Napisałem tę przyśpiewkę właśnie o tym miejscu. Dobrze wszystkim radzę, bądźcie ostrożni, jeśli tamtędy przejeżdżacie – najlepiej pozostać czujnym [stay woke], mieć oczy szeroko otwarte”.

Jak podaje portal NBC News, hasło to zostało wskrzeszone przez czarną społeczność w 2014 roku, po tym, jak Michael Brown został zamordowany przez białego policjanta z Ferguson w stanie Missouri, Darrena Wilsona.

„Pozostać czujnym” oznaczało „uważać na białych policjantów, którzy chcą cię zabić”, jak również mieć się na baczności i być świadomym innych aspektów strukturalnego rasizmu w amerykańskim społeczeństwie. Dopiero niedawno zakres znaczeniowy tego wyrażenia uległ rozszerzeniu i obejmuje uświadomienie sobie i próbę przeciwdziałania homofobii, mizoginii i innym społecznym dolegliwościom.

Innymi słowy, bycie woke oznacza świadomość tych kryzysów społecznych i chęć ich rozwiązania, aby stworzyć szczęśliwsze, egalitarne społeczeństwo, w którym istotną wartością jest troska o innych ludzi. Dlatego republikanie używają tego pojęcia jako najnowszego nienawistnego słowa klucza: sygnału, który znaczy co innego dla ogółu odbiorców, a co innego dla właściwej grupy docelowej, do której ma trafić: białych rasistów, faszystów i hejterów.

To też nic nowego. W kampaniach wyborczych w 1968 i 1972 roku prezydent Richard Nixon wytaczał wojnę narkotykom, nieustannie perorując przy tym o „prawie i porządku”. Z pozoru nie było w tym haśle nic zdrożnego, jednak miało ono ukryte znaczenie: sygnalizowało białym, że prezydent zamierza wziąć się ostro za czarną społeczność.

Nixon poszedł na wojnę z narkotykami 50 lat temu. Amerykanie uważają, że przegrał

Polityka ta była integralną częścią skutecznej „strategii południowej”, która miała na celu przeciągnąć na stronę republikanów niezadowolonych „dixiecratów” – rasistowskich białych demokratów z Południa, rozeźlonych faktem, że w połowie lat 60. Lyndon B. Johnson podpisał ustawy o prawach obywatelskich i o prawach wyborczych.

John Ehrlichman, prawa ręka Nixona, opowiadał dziennikarzowi Danowi Baumowi: „Kampania Nixona w 1968 roku, a później Biały Dom pod rządami Nixona, miały dwóch wrogów: antywojenną lewicę i czarnych. Wiedzieliśmy, że nie możemy zdelegalizować bycia czarnym ani bycia przeciwko wojnie – ale sprawiając, że opinia publiczna zaczęła kojarzyć hipisów z marihuaną, a czarnych z heroiną, a następnie kryminalizując te zachowania, mogliśmy rozbić obie te grupy. Mogliśmy zamykać ich przywódców, urządzać im naloty, rozbijać spotkania i codziennie obsmarowywać ich w wieczornych wiadomościach. Czy wiedzieliśmy, że kłamiemy w sprawie narkotyków? Oczywiście, że tak”.

Te działania odniosły zamierzony skutek:

Źródło: Thom Hartmann, ed. KP

Jak widać, Nixon osiągnął znaczący sukces. Miliony złamanych karier, uwięzionych osób i brutalnie przerwanych istnień wskutek kampanii, której celem było przejęcie i utrzymanie władzy politycznej. Jej echa nie milkną do dziś, zwłaszcza w „czerwonych”, republikańskich stanach, gdzie jeden joint nadal może zaowocować latami więzienia.

Republikanie używali języka do demonizowania ludzi niebędących białymi heteroseksualnymi mężczyznami przez całą współczesną historię polityczną Ameryki. Reagan mówił o „królowych na zasiłku” i „młodych byczkach kupujących steki” za bony żywnościowe. George H.W. Bush w swojej kampanii wykorzystał postać Williego Hortona, „zatwardziałego gwałciciela i mordercy” białych kobiet. Jego syn, George W. Bush, w dogodny dla siebie sposób wrzucił wszystkich muzułmanów do worka z napisem „fanatyk i terrorysta”, jednocześnie kierując nielegalnymi ośrodkami tortur na całym świecie. Donald Trump mówił o „meksykańskich mordercach i gwałcicielach”, jednocześnie rzucając ochłapy „dobrym ludziom po obu stronach”. Teraz zaś Partia Republikańska wymyśliła, że wygodnym oczkiem puszczanym w stronę rasistów, nazistów i pełnych nienawiści fanatyków będzie słowo „woke”.

Prosta i znana każdemu demagogowi w dziejach prawda głosi, że zapowiedź zemsty i wypowiedzenie wojny dowolnemu wrogowi ma większą moc rażenia niż przedstawienie pozytywnej wizji przyszłości. To dlatego Trump obiecał ostatnio swoim wyznawcom, że w swojej pierwszej kadencji był ich głosem, ale teraz będzie ich „odwetem”.

Słowa mają takie znaczenie, jakie nadaje im kultura i proces nieustannego ich powtarzania. Ale to także pozwala nam użyć ich przeciwko skrajnej prawicy.

Jawnie nazistowskie i rasistowskie zaplecze republikanów doskonale wie, że werbalne ataki na ruch woke to tylko wygodny skrót myślowy, oznaczający nienawiść do czarnych, osób queerowych i sprzymierzeńców postępu. Jednak dla całej reszty ludzi słowo to ma o wiele bardziej amorficzne znaczenie. W tym właśnie kryje się szansa.

Na tydzień przed wyborami w 1988 roku na okładce „New York Timesa” widniał nagłówek: „Dukakis zapewnia, że jest »liberałem«, ale zgodnie ze starą tradycją swojej partii”. Rush Limbaugh – wpływowy spiker radiowy, niestrudzenie demonizujący słowo „liberał” [które w amerykańskiej kulturze politycznej oznacza raczej polityczne centrum zajmowane przez Partię Demokratyczną – przyp. red.] – wystartował ze swoim programem zaledwie cztery miesiące wcześniej.

Człowiek, któremu zawdzięczamy „feminazistki”

W wyborach prezydenckich z 1992 roku Bill Clinton zwyciężył po części dlatego, że zdystansował się od tego słowa. Tytuł artykułu w „New York Timesie” z 26 września 1992 roku mówi sam za siebie: „Clinton nie skłania się ku lewicy, wybiera nową, »trzecią drogę«”. Kiedy z kolei w 1996 roku ubiegał się o reelekcję, nagłówek w „Washington Post” podkreślał jego konsekwencję: „Clinton mówi, że nie jest liberałem”.

Musiało minąć trzydzieści lat, zanim kandydatka demokratów na urząd prezydenta mogła bez obaw przyznać, że jest liberałką – a i tak Hillary Clinton unikała wypowiedzenia tego słowa aż do dnia przegranej w 2016 roku.

Dopiero w 2020 roku Joe Biden zrobił to bez ogródek: „Zawsze towarzyszyła mi opinia jednego z najbardziej liberalnych członków Kongresu. […] Przez całą karierę senatora i wiceprezydenta – to, co wprowadzaliśmy w Stanach Zjednoczonych jako prezydent i wiceprezydent USA, sądzę, że było to całkiem progresywne”.

Bójmy się faszyzmu. Ale nie bójmy się o nim mówić

czytaj także

To dobry moment, aby porozmawiać o sile, jaką niesie zmiana kontekstu, w którym używa się danego słowa. Postępowcy i demokraci powinni zaczerpnąć lekcję od starego Limbaugha i uderzyć w użycie słowa „woke” jako obelgi. Zrobić to w sposób najprostszy z możliwych, za każdym razem, gdy powołuje się na nie prawica: jeśli jesteś „anty woke”, popierasz bigoterię i fanatyzm. Jeśli atakujesz ludzi, którzy patrzą na historię naszego kraju z pozycji woke, stajesz po stronie nazistów i Ku Klux Klanu. Jestem woke i jestem z tego dumna! Ty za to jesteś hejterem i okrywasz się hańbą. O, proszę: kolejny prawicowiec obnosi się ze swoim brakiem tolerancji!

Republikanie atakują wokeizm i umizgują się do swojego rasistowskiego zaplecza, ponieważ usiłują ukryć to, jak głęboko ich sukces wyborczy jest powiązany z hojnością marginalnych grup – od białych suprematystów po gardzących demokracją prawicowych miliarderów.

Nie życzą sobie, by wyborcy rozumieli, że siedzą w portfelu koncernów paliwowych i zbrojeniowych. Krępuje ich, kiedy wskazujemy, że dziewięć na dziesięć ostatnich recesji miało miejsca podczas prezydentur republikanów albo że zakazy aborcji dotyczą tak naprawdę kontrolowania ciał i życia kobiet, a nie mają nic wspólnego z „ratowaniem dzieci”, którym odmówią dostępu do zdrowej żywności i opieki medycznej z chwilą, gdy tylko się narodzą. Mają nadzieję, że gdy wyrzucają książki ze szkół i bibliotek, będziemy w tym widzieć walkę z pornografią, a nie to, czym te starania naprawdę są: antyintelektualizm, usiłowanie wybielenia historii i lęk przed współczesnością.

Rasistowskie korzenie zakazu aborcji

To dlatego prawica w kółko mówi o ruchu woke. Słowo to znaczy dziś różne rzeczy dla różnych ludzi.

Zasadniczo jednak próba zmiany wydźwięku słowa „woke” na negatywny jest częścią polityki wykluczania, wymazywania ogromnych rozdziałów amerykańskiej historii, wpychania osób queerowych z powrotem do szafy i przekształcania szkół w fabryki indoktrynacji.

Wiemy, dokąd prowadzi taka retoryka. Hitler przez lata szkalował Żydów, zanim zaczął ich mordować; rwandyjscy Hutu nazywali Tutsi „karaluchami”, zanim rozpoczęła się jatka; Pinochet nazywał związkowców „komunistami i pasożytami”, zanim zaczął ich wyrzucać z helikopterów.

Jak pokazuje przykład wojny z narkotykami Nixona, język ma konsekwencje. Słowa potrafią przekształcać całe społeczeństwa.

Upojeni przemocą: Ameryka staje się faszystowską dystopią

Dlatego zadaniem numer jeden dla strony postępowej musi być odarcie prawicowego przekazu z wieloznaczności. Trzeba nazywać ich fanatyzm po imieniu. Robić to w kampaniach politycznych i w listach do redakcji; podczas występów w telewizji i rozmów z przyjaciółmi, sąsiadami, a nawet z przypadkowymi nieznajomymi.

Rzućmy szczere i bezlitosne światło na to, co prawica naprawdę ma na myśli, gdy retorycznie walczy z pojęciem „woke”.

**
Thom Hartmann jest komentatorem radiowym i telewizyjnym. Opublikował ponad 20 książek, w tym Unequal Protection: The Rise of Corporate Dominance and the Theft of Human Rights (nagroda Project Censored, 2004) oraz The Last Hours of Ancient Sunlight, na bazie której w 2016 roku powstał film dokumentalny Before the Flood. Na Twitterze: @thom_hartmann

Artykuł opublikowany w magazynie Common Dreams na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Anna Opara.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij