Świat

Rasowy realizm, czyli lewica centrowa w sprawach kultury

Jak marginalny rasistowski bloger z USA otrzymał laurkę na łamach lewicowego pisma.

Pięknie różnimy się na lewicy. Każde z lewicowych środowisk dociera do nieco innej grupy docelowej i oferuje nieco inny ogląd sytuacji. Warto więc wznosić się ponad niezbyt przejrzyste dla postronnych osób podziały, często osadzone w zadawnionych konfliktach personalnych, i śledzić pełen zakres lewicowej prasy – od liberalnej centrolewicy aż po środowiska bardzo radykalne. Niezgoda jest naturalna, a ferment bywa twórczy. Czasem jednak pojawia się rozczarowanie, nad którym ciężko przejść do porządku dziennego.

Niezgoda jest naturalna, a ferment bywa twórczy. Czasem jednak pojawia się rozczarowanie, nad którym ciężko przejść do porządku dziennego.

Najnowsza moda

A zaczęło się całkiem ciekawie. „Skrytykuję domorosłych lewaków z nadwiślańskiego zaścianka za niedostrzeganie najnowszych mód zrodzonych w Ojczyźnie Światowej Klasy Kreatywnej” – tak rozkręca się tekst „Alt Left” pióra dra hab. Jarosława Tomasiewicza, który ukazał się na stronie „Nowego Obywatela”, pisma na rzecz sprawiedliwości społecznej. Uważam zagraniczne inspiracje za nieuniknione i często pożyteczne, zainteresowałem się więc nowym lewicowym nurtem, który do tej pory umknął mojej uwadze. Po często dziś spotykanej charakterystyce porażek „hipster-lewicy”, skupionej na łatwych wojenkach kulturowych, autor pisze o nowym zbiorowym aktorze na scenie politycznej: „AltRight to odrodzenie twardej «Starej Prawicy» – etnopolitycznej, tradycjonalistycznej, populistycznej – w nowych postmodernistycznych formach. Swoisty powrót do korzeni. I to właśnie altrightowcom udało się pokonać mainstreamową lewicę na jej własnym polu: zdobyć poparcie robotników, używając nie haseł kulturowych (Thomas Frank trochę się zdezaktualizował), lecz ekonomicznych”.

Czerwona lampka w tym momencie zaczyna migać ostrzegawczo. Czy Donald Trump faktycznie uzyskał poparcie części białej klasy robotniczej dzięki nastoletnim rasistowskim trollom pod wodzą Richarda Spencera – eleganckiego (przynajmniej w chwilach, gdy akurat nie wykonuje hitlerowskiego pozdrowienia) erudyty i nieformalnego lidera AltRight? Tak chcieliby to pewnie widzieć nielubiani przez Tomasiewicza centrowi Demokraci. Wydaje się jednak, że zrównanie antyelitarystycznych nastrojów wyborców Trumpa z klasy robotniczej (z których wielu w przeszłości popierało Obamę) z rasistowską alternatywną prawicą Spencera to teza nie tylko faktograficznie wątpliwa, ale także przesadnie ponura, przekreślająca szanse lewicy na zaangażowanie takiego przesiąkniętego nacjonalizmem elektoratu. A może jest to tylko problem starej lewicy?

Poczuj Berniego!

„Niektórzy uważają, że wyzwanie ze strony AltRight wymaga symetrycznej odpowiedzi: stworzenia alternatywnej wobec mainstreamu lewicy odwołującej się do zapomnianych fundamentów lewicowości” – pisze Tomasiewicz – „prymatu ekonomiki nad kulturą, pierwotności bazy wobec nadbudowy, powrotu do Marksowskiej tezy, że «byt kształtuje świadomość»”. Dalej pojawia się cytat z „alternatywnego lewicowca”, Roberta Lindseya, głoszący, że „My będziemy lewicowi w sprawach ekonomicznych […], lecz raczej centrowi w sferze kultury”. Tomasiewicz przytacza później kolejne, ogólnikowe punkty z manifestów alternatywnej lewicy. Wyłania się z nich obraz socjaldemokratycznego ruchu, zdystansowanego wobec rzekomych ekscesów obyczajowej lewicy, materialistycznego w starym dobrym stylu, aczkolwiek „niewielkiego i do tego zróżnicowanego” – który, choć nie powinien być naśladowany w ciemno (mamy jako Polacy swój zdrowy rozsądek), to jednak zasługuje na zainteresowanie i zaciśnięte kciuki.

Rasowy realizm

Co tu nie gra? Więcej, niż można by się spodziewać. Autor odwołuje się do dwóch źródeł i kliknięcie na którekolwiek z nich od razu ujawnia niepokojące treści. Strona Altleft.com już w podtytule informuje, że znaleźliśmy się na stronie „lewego skrzydła AltRight”. Nic dziwnegi zatem, że wystarczy moment, by w przydługich notkach odnaleźć prawdziwe perełki. W tekście cytowanym przez samego Tomasiewicza znaleźć można taki fragment: „choć nie zgadzam się z nim w kilku ideologicznych punktach… Tak się składa, że popieram Richarda Spencera i wielokrotnie broniłem go, kiedy pewne przewrażliwione (i często świętoszkowate) frakcje czy niektóre prominentne osoby AltRight bezskutecznie starały się poświęcić go dla poprawy wizerunku”. W innym tekście posługujący się pseudonimem „Rabbit” autor, w odpowiedzi na apel, by jako rasista „zwolnił” markę alternatywnej lewicy, podkreśla: „W AltLeft zawsze chodziło o rasowy realizm i realizm genderowy. To całe jebane sedno!”. Czym jest zaś ten rasowy realizm? To stara, przerażająca i sprzeczna z nauką wiara w biologiczne różnice pomiędzy „rasami” ludzi, np. w zakresie IQ, które miałyby być na tyle doniosłe, by nabierać społecznego czy politycznego znaczenia. Strona otwarcie promuje biały nacjonalizm i jest przy tym całkiem szczera, co dobitnie pokazuje tytuł jednej z notek, brzmiący: „Nierealność «nierasistowskiego» rasowego realizmu”. Tekst punktuje hipokryzję rzekomo nierasistowskich rasowych realistów i zadaje retoryczne pytanie: „W gruncie rzeczy, co jest niewłaściwego w nienawiści?”.

Co zaś z drugim autorem manifestów alternatywnej lewicy polecanej przez Tomasiewicza? Robert Lindsey to płodny bloger, który określa się mianem „liberalnego rasowego realisty” (takie miano nosił jego poprzedni projekt ideologiczny), odrzuca polityczną poprawność i „kulturowy marksizm”, proponując w zamian „pozytywną białą tożsamość” oraz maskulinizm (walczący z „genderowym” i „radykalnym” feminizmem). I znowu – nie są to informacje trudne do zauważenia, bo choć w cytowanym przez Tomasiewicza manifeście Lindsey odrzuca „rasistowski faszyzm”, tekst ten rozpoczyna od ataku na ruch Black Lives Matter i kpin z osób przejmujących się „uprzywilejowaniem białych” czy ludzi z „obsesją na temat strukturalnego rasizmu”. Aby przynależeć do AltLeft, należy według Lindseya akceptować „rasowy realizm”, stanowiący główny z trzech filarów jego ideologii – pozostałe dwa to lewicowe poglądy na gospodarkę, którym poświęca się zresztą najmniej miejsca, oraz szczególna forma obyczajowego libertynizmu sprowadzająca się do formalnego poparcia dla podstawowych praw mniejszości i zapiekłej nienawiści wobec ruchów walczących o te prawa. Lindsay wydaje się mniej bezpośrednio nienawistny – i bardziej zdziwaczały – niż Rabbit, ale jego publicystyka obejmuje długie wywody na temat obrzydliwości gejowskich praktyk seksualnych, rzekomych przyczyn, dla których kobiety nie mogą przewodzić w zachodniej cywilizacji czy narzekanie na agresywnych i nieznośnych „żydowskich Żydów”, którzy sami odpowiadają za antysemityzm.

Jeżeli chodzi o Alt Left, to by było na tyle. Tomasiewicz powołuje się na Lindseya oraz autora bloga o „lewym skrzydle AltRight”, ponieważ nie ma żadnej innej „alternatywnej lewicy”. Pojęcie pojawia się jeszcze okazjonalnie jako chwyt retoryczny w publicystyce, przede wszystkim jako obelga. Całe nowe, godne uwagi i tekstu środowisko to zatem wąska grupa czytelników dwóch marginalnych blogów, które próbują wzbogacać regularny biały nacjonalizm AltRight o niechęć wobec neoliberalizmu oraz antyfeministyczny libertarianizm (to ostatnie jest akurat częstym elementem tego odrzucającego tradycyjny konserwatyzm ruchu).

Lewica księdza Jana

Nie ma po co się zagłębiać ani w szczegółowe powody, dla których lewicowy portal opublikował zmyśloną laurkę dla rasistowskiego marginesu, ani w kronikę reakcji „Nowego Obywatela” na zastrzeżenia czytelników. Dość powiedzieć, że trudno uwierzyć w szczerość autora, który miał przecież przed oczami cytowane teksty. Nie sądzę natomiast, by o świadomą tolerancję wobec „rasowego realizmu” można było oskarżać redaktora naczelnego pisma czy wyrażających entuzjazm czytelników.

Sprawa sięga według mnie głębiej i dotyczy regularnie buzującej wśród niektórych polskich intelektualistów niechęci do „lewicy obyczajowej”. Często chodzi nie tyle o same jej postulaty, ile o ich rzekomą nieprzystawalność do oczekiwań konserwatywnego ludu, ludu, o który przecież miało w tej całej lewicy chodzić. Zarzuty te są często po prostu niesprawiedliwe – gdy Manifa przechodziła pod hasłami radykalnie równościowymi także w sferze ekonomicznej, nie zapobiegło to powielaniu powtarzanych od lat kłamstw o koncentracji całego ruchu feministycznego wyłącznie na rzekomej „obyczajówce”. Do tego często oparte na fantazjach – Maciej Gdula na łamach „Krytyki Politycznej” celnie rozmontowywał wyobrażenia o konserwatyzmie ludu, podzielane tak przez elitarystycznych liberałów, jak i pewien nurt antyelitarystycznej lewicy.  Zarzut o opuszczenie przez lewicę robotników na rzecz różnych mniejszości wydaje się szczególnie nieuczciwy, gdy zwróci się uwagę na rozwój w ostatnich latach lewicowych ruchów i postaci (jak Razem w Polsce czy Bernie Sanders w USA), w pełni i harmonijnie integrujących „kwestie obyczajowe” z „gospodarczymi”.

Gdula: Kto nas straszy czarnym ludem?

Spektakularna klęska w postaci pozytywnej recepcji tekstu o „alternatywnej lewicy” wyciąga na światło dzienne jeszcze jeden problem. Tekst opublikowany w „Nowym Obywatelu” to współczesny odpowiednik średniowiecznej legendy o państwie księdza Jana, chrześcijańskiej enklawie, która miała utrzymywać się gdzieś w dalekim Oriencie.

Refleksyjne anegdotki intelektualistów, skądinąd tak różnych jak Remigiusz Okraska, Szczepan Twardoch czy David Wildstein, o starym dobrym ludzie, którego nie obchodzą nowomodne dziwactwa, z każdym rokiem oddalają się od rzeczywistości. I choć tekst Tomasiewicza, w którym w rolę księdza Jana wcielił się towarzysz Richarda Spencera, wyróżnia się jako apologia treści szczególnie nieprzyjemnych i w Polsce nieakceptowanych (chyba nawet ONR nie przyznaje się otwarcie do biologicznego rasizmu), to wystarczy poskrobać po powierzchni prawie każdego manifestu „centrowej obyczajowo” troski o zwykły ludu, by dojrzeć zwyczajną nienawiść i obrzydzenie do wybranych grup dyskryminowanych – czasem świadome, częściej pewnie nie. W tej sytuacji zakładanie maski ludowej naiwności wydaje się – w najlepszym razie – coraz bardziej niepoważne, w najgorszym razie jest zaś nieszczerą nikczemnością, której nie pochwaliłby nawet wzywający przecież do otwartego prezentowania swoich poglądów Rabbit z AltLeft.com.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij