Świat

USA wbiły Kurdom nóż w plecy

Regionalne praktyki kulturowe, świecka federacja kantonów, demokracja radykalna i feminizm – kurdyjska Rożawa to spełniony sen o wolności. Dowód, że można. Rożawa nie zagraża Turcji militarnie, ale samo jej istnienie może obudzić w poddanych Erdoğana ambicje wyzwoleńcze. Trump podjął decyzję wbrew swoim doradcom, bez konsultacji z Kongresem, za to po rozmowie telefonicznej z Erdoğanem − pisze Jan Smoleński.

Stany Zjednoczone zdradziły syryjskich Kurdów. Trudno inaczej nazwać podjętą raptownie decyzję o wycofaniu wojsk amerykańskich z Syrii. Biały Dom 5 października stwierdził wprost, że powodem jest rozpoczęcie tureckiej operacji wojskowej na północy zniszczonego wojną kraju. W poniedziałek tureckie wojska rozpoczęły inwazję na kontrolowaną przez Kurdów Rożawę.

Zemsta Erdoğana

Każdy, kto ma odrobinę wyobraźni, wiedział, że wycofanie się sił amerykańskich skończy się rozlewem kurdyjskiej krwi. Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan nigdy nie ukrywał, że syryjscy Kurdowie są mu solą w oku i przy najbliższej nadarzającej się okazji zamierza ich zetrzeć z powierzchni ziemi. Oficjalnym powodem są rzekome związki Rożawy z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK), komunistyczną bojówką narodowowyzwoleńczą, z którą regularne wojska tureckie ścierają się na terytorium Turcji.

Gebert: W Syrii trwa pięć wojen naraz

Jednak są jeszcze przynajmniej dwa inne powody – równie, jeśli nie bardziej, prawdopodobne. Pierwszym jest pryncypialna niechęć Turcji do jakichkolwiek przejawów kurdyjskiego samostanowienia, a w wyniku wojny domowej w Syrii syryjscy Kurdowie i Kurdyjki ustanowili de facto autonomiczny rząd. Serca szeroko rozumianej lewicy podbili tym, że wiele implementowanych tam rozwiązań łączy typowe dla regionu i Kurdów praktyki kulturowe z teoriami demokracji radykalnej i feminizmem.

Dla nich samych świecka federacja kantonów była jedynym rozwiązaniem, by pogodzić różnorodność etniczną – mieszkają tam również Arabowie – i religijną w sytuacji braku władzy państwowej. Kurdyjska Rożawa nie zagraża Turcji militarnie, jednak samo jej istnienie jest przez Ankarę postrzegane jako zagrożenie, mogące rozbudzić ambicje wolnościowe i narodowowyzwoleńcze  na terytorium Turcji – od żądań autonomii po walkę o niepodległość.

Dla Kurdów świecka federacja kantonów była jedynym rozwiązaniem w sytuacji różnorodności etnicznej.

Drugim powodem jest zemsta za porażkę kandydatów AKP w marcowych wyborach lokalnych, w tym w bardzo politycznie istotnych Stambule i Ankarze, na rzecz kandydatów opozycyjnej i prokurdyjskiej partii HDP. Po przegranej w Stambule Erdoğan unieważnił wybory i zarządził ich powtórzenie. Przed drugim głosowaniem AKP starała się pozyskać kurdyjskie głosy, jednak kandydat HDP Ekrem İmamoğlu wygrał w czerwcu większą liczbą głosów, niż miało to miejsce 31 marca. Porażka ta była wyjątkowo dotkliwa, bo sam Erdoğan przekonywał w przeszłości, że ktokolwiek zwycięży w Stambule, wygra Turcję.

Niezrównana mądrość Trumpa

Gdy nawet do Trumpa dotarły konsekwencje decyzji o wycofaniu wojsk, amerykański prezydent napisał na Twitterze: „Jak już jasno stwierdziłem wcześniej, jeśli Turcja zrobi cokolwiek, co ja, w swojej wielkiej i niezrównanej mądrości, uznam za nie do przyjęcia, to totalnie zniszczę jej gospodarkę (już to wcześniej zrobiłem!)”.

Czy niepodległość Kurdystanu doprowadzi do kolejnej wojny na Bliskim Wschodzie?

Dużo konkretniej (choć bez zadziwiającej nawet jak na Trumpa megalomanii) wypowiadali się kongresmeni, w tym też republikanie. Senator Marco Rubio słusznie stwierdził, że „na prośbę tej administracji Kurdowie służyli jako siły lądowe przeciwko ISIS w Syrii po to, żeby wojska USA nie musiały”, a mimo to Trump „dobił targu z Erdoğanem, pozwalając mu na zgładzenie ich. Szkody dla reputacji i narodowych interesów będą nadzwyczajne i długotrwałe”.

Senator Lindsey Graham, kiedyś ostry krytyk obecnego prezydenta, a obecnie jeden z jego najbardziej lojalnych totumfackich w izbie wyższej, stwierdził, że wycofanie wojsk amerykańskich nie jest zielonym światłem dla tureckiej operacji w Turcji. Jego słowa w oczywisty sposób przeczą oświadczeniu Białego Domu. Problem w tym, że dopóki Kongres nie przegłosuje sankcji, tego rodzaju oświadczenia w najlepszym wypadku są grożeniem palcem.

Jednak w wyniku zaskakującej zgody politycy obu partii pracują nad pakietem nowych sankcji, które dotknęłyby Turcję, gdyby Ankara dopuściła się ataków na amerykańskich sojuszników.

Najlojalniejsi sojusznicy USA

Prezydent Trump musi faktycznie głęboko wierzyć w „swoją wielką i niezrównaną mądrość”, gdyż w środę, kiedy Graham ogłaszał wypracowanie projektu sankcji razem z senatorem Chrisem Van Hollenem z Partii Demokratycznej, on bronił swojej decyzji i jej skutków.

„Nie pomogli nam podczas drugiej wojny światowej, nie pomogli w Normandii” – powiedział o Kurdach podczas konferencji prasowej Trump. „Oni walczą o swoją ziemię, to jest coś innego. W dodatku my wydaliśmy ogromne sumy pieniędzy, pomagając im – mówił prezydent. – Ale poza tym lubimy tych Kurdów”.

O większą głupotę trudno – choć w przypadku Trumpa the sky is the limit – ale jego słowa są szczególnie bolesne, bo dotyczą jednego z najbardziej lojalnych sojuszników USA.

Rewolucja Kurdów tonie we krwi. Dlaczego Zachód milczy?

I to pomimo faktu, że Amerykanie do najlojalniejszych nie należeli. Za pierwszym razem Kurdów wystrychnął na dudka Henry Kissinger na początku lat 70. – mieli pomagać w zmaganiach z reżimem Saddama Husajna, a chronić miał ich wspierany przez USA Iran. Jednak w 1975 roku Teheran dogadał się z Bagdadem, a Kurdów pozostawiono samych sobie. Podczas wojny irańsko-irackiej – tym razem sojusznikiem USA był Saddam – sprawa kurdyjska przegrała z kalkulacjami. W efekcie w 1988 roku podczas kampanii Anfal zginęło 100 tysięcy Kurdów. Najbardziej znanym jej epizodem było zagazowanie Halabdży gazem musztardowym – zginęło wtedy 5 tysięcy osób, w tym kobiety i dzieci. O tym, że Saddam miał broń chemiczną, Waszyngton bardzo dobrze wiedział.

Już w latach 90., podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej – Irak zaatakował Kuwejt, więc Saddam znów był zły – Waszyngton wezwał Kurdów do zorganizowania powstania. Gdy jednak chwycili za broń, USA się od nich odwróciły. „Nie sądzimy, że zewnętrzne siły powinny ingerować w wewnętrzne sprawy Iraku” – mówił rzecznik prasowy Departamentu Stanu, kiedy Saddam pacyfikował insurekcję.

Dla kogo walczą Kurdowie?

W słowach prezydenta jest też sporo przeinaczeń. Po pierwsze – na co zwrócił uwagę cytowany już Rubio – zdominowane przez Kurdów Syryjskie Siły Demokratyczne straciły podczas operacji przeciwko ISIS w Syrii jedenaście tysięcy bojowników.

Kurdowie byli nieodzowni w wyswabadzaniu z rąk Państwa Islamskiego Iraku, pozostawionego przez Amerykanów w rozsypce. Co więcej, kurdyjska kontrola nad północno-wschodnią Syrią powstrzymywała odrodzenie się ISIS.

 Kurdyjska kontrola nad północno-wschodnią Syrią powstrzymywała odrodzenie się ISIS.

Po drugie, od dłuższego czasu wojna w Syrii przestała być zwykłym konfliktem wewnętrznym, a zmieniła się wojnę zastępczą, w której o swoje interesy i wpływy walczą Rosja i Iran w jednym obozie, Turcja i właśnie USA wraz z międzynarodową koalicją. Jej przedstawicielami były Syryjskie Siły Demokratyczne i Kurdowie. Walcząc o „swoją ziemię”, Kurdowie zwyczajnie realizowali interesy Waszyngtonu.

Po trzecie w końcu, tocząca się od 2011 roku wojna była paskudna i pełna okrucieństw. Wojska rządowe Baszara Al-Asada dopuszczały się zbrodni wojennych. O sympatie islamistyczne z kolei podejrzewa się przynajmniej część arabskich bojówek sprzymierzonych z Turcją. Kurdowie byli jedynymi w tym brutalnym konflikcie, którzy w jakikolwiek sposób zasługiwali na określenie „ci dobrzy”.

Nóż w plecy

Obecność amerykańskich sił była ostatnią barierą powstrzymującą Ankarę przed brutalną pacyfikacją północno-wschodniej Syrii, w której Kurdowie ustanowili swoją de facto autonomiczną administrację. Teraz zostaną wystawieni na pastwę dziewiątej największej armii świata. Wycofując się z Turcji, USA wbiły Kurdom nóż w plecy. Milczy również NATO, którego Turcja jest członkiem.

Pieniążek: Syria nie ma wpływu na to, co dzieje się na jej terytorium

Trudno określić konkretne przyczyny gwałtownego wycofania sił amerykańskich z Syrii. Wiadomo, że Trump podjął tę decyzję wbrew swoim doradcom, bez konsultacji z Kongresem, za to po rozmowie telefonicznej z Erdoğanem. Nie wiemy – jeszcze – jaką obietnicę otrzymał od tureckiego autokraty, ale najwyraźniej ten „bardzo stabilny geniusz” w „swojej wielkiej i niezrównanej mądrości” uznał, że było warto. A że zginą lojalni sojusznicy USA, a regionowi grozi kolejny kryzys humanitarny? Cóż, jest to poświęcenie, na które jest gotów. America first, nie?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jan Smoleński
Jan Smoleński
Politolog, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW
Politolog, pisze doktorat z nauk politycznych na nowojorskiej New School for Social Research. Wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. Absolwent Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie. Stypendysta Fulbrighta. Autor książki „Odczarowanie. Z artystami o narkotykach rozmawia Jan Smoleński”.
Zamknij