Świat

Konserwatywna kontrrewolucja: Ameryka pod sądami federalistów

Pod pretekstem sędziowskiego obiektywizmu i wierności literze prawa amerykańska prawica otoczyła Sąd Najwyższy twardym murem konserwatyzmu. Oczywiście od początku nie o bezstronność sądów chodziło.

Konserwatywnym adeptom prawa nie było łatwo w latach 80. Prawnicze elity, kadra i studenci byli w większości liberalni (w rozumieniu amerykańskim – progresywni), a Sąd Najwyższy od dekad wydawał jedno przełomowe orzeczenie za drugim, krok po kroku obalając konserwatywny porządek. Segregację w szkołach (Brown vs. Board of Education, 1954) oraz czytanie Biblii w placówkach publicznych (Abington vs. Schemp, 1963) uznał za niekonstytucyjne, osobom aresztowanym zagwarantował prawo do milczenia i adwokata z urzędu (Miranda vs. Arizona, 1966), unieważnił zakaz małżeństw międzyrasowych (Loving vs. Virginia, 1967), a wreszcie unieważnił zakaz aborcji (Roe vs. Wade, 1973).

Dla lewicy był to zdecydowany postęp – wszak decyzje sądu rozszerzały prawa jednostek i stopniowo znosiły dyskryminację. Konserwatyści zaś dopatrywali się w nich nadużycia władzy sędziowskiej – oto sąd, zamiast ograniczyć się do oceny konstytucyjności ustaw uchwalanych przez Kongres, sam stanowi prawo na podstawie własnego kompasu moralnego.

Dlaczego transhumaniści nie rządzą Ameryką

W tych trudnych dla prawicy czasach kilkoro studentów prawa na uniwersytetach Yale, Harvardzie i Chicagowskim postanowiło założyć klub dla prawników in spe zainteresowanych szerzeniem konserwatywnych i libertariańskich idei. Klub otrzymał nazwę Federalist Society, a jego pierwszym doradcą został Antonin Scalia, wówczas szanowany profesor prawa na Uniwersytecie Chicagowskim.

Oficjalnym celem klubu było promowanie konserwatywnej filozofii prawa i obiektywnej interpretacji prawnej, bez uciekania się do tworzenia nowego prawa. Opracowano trzy koncepcje, które miały zagwarantować przejrzystość i spójność interpretacji prawnych. Pierwszą z nich była sędziowska powściągliwość (judicial restraint), czyli powstrzymywanie się od wydawania rewolucyjnych wyroków, unikanie narzucania własnych przekonań, zachowywanie status quo i szanowanie decyzji podejmowanych przez władzę ustawodawczą. Drugą stanowił oryginalizm – zakładający, że ​​konstytucję należy interpretować w oparciu o pierwotne znaczenie, jakie miała w momencie jej spisywania. Trzecia koncepcja to tekstualizm, czyli dosłowne odczytywanie tekstu ustawy lub dokumentu, bez próby odgadywania intencji ustawodawców.

Sędziowie trzymający się litery prawa bez naciągania go do własnych ideologicznych celów? Któż mógłby się temu sprzeciwiać?

W 1982 roku odbyło się pierwsze duże wydarzenie w historii Towarzystwa Federalistów – trzydniowa konferencja na uniwersytecie Yale. Uczestnicy porównywali ją później do festiwalu Woodstock – dopiero po latach okazało się, w jak doniosłym wydarzeniu partycypowali. W konferencji wzięły udział ówczesne gwiazdy myśli konserwatywnej, rozprawiając o ograniczeniu władzy rządu federalnego. Po udanym wydarzeniu wiele uczelni wyraziło zainteresowanie tworzeniem własnych oddziałów Federalist Society, a bogaci darczyńcy, między innymi bracia Koch, fundacja Scaife i fundacja Bradley, zaczęli oferować wsparcie. Powstało biuro krajowe organizacji, a po kilku latach jej budżet liczony był już w milionach dolarów. Federaliści zaczęli przyciągać zaangażowanych konserwatystów z kręgów rządowych i prawniczych.

Przełomowy moment nastąpił, gdy Antonin Scalia, pierwszy doradca federalistów, został mianowany sędzią Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Tym samym federaliści ugruntowali swoją pozycję głównej organizacji promującej konserwatywne zasady prawne i wpływającej na szerszy krajobraz prawny. Kolejnym etapem było przekonanie decydentów, że to właśnie z ich szeregów należy rekrutować sędziów Sądu Najwyższego.

Ostatecznie republikańscy nominaci niejednokrotnie sprawiali zawód konserwatystom. Mianowany przez Nixona sędzia Harry Blackmun napisał opinię większości w sprawie Roe vs. Wade. Nominowany przez Reagana sędzia Anthony Kennedy był centrystą i nie należał do federalistów. Głosował za utrzymaniem prawa do aborcji, poparł legalizację małżeństw jednopłciowych i bronił praw człowieka w sprawach dotyczących więźniów Guantanamo. Podobnie mianowany przez Busha David Souter głosował za utrzymaniem Roe vs. Wade oraz przeciwko modlitwie w szkołach publicznych. W sprawach dotyczących kary śmierci, praw pracowniczych i praw osób oskarżonych Souter również coraz częściej głosował z liberałami, a później został uznany za część liberalnego skrzydła sądu.

Droga przez Guantanamo nie wiodła do demokracji

czytaj także

Pojawiła się teoria, że konserwatywni sędziowie mianowani przez republikanów przesuwali się na lewo, by przypodobać się liberalnym elitom nadal dominującym w sądach i mediach głównego nurtu. Rozczarowani konserwatyści ukuli slogan „nigdy więcej Souterów”, obiecując sobie surowszą weryfikację ideologiczną potencjalnych kandydatów do Sądu Najwyższego. Ta zaś była możliwa dzięki ścisłej komunikacji wewnątrz federalistów – prowadzono debaty, spotykano się na grillach, zatrudniano się wzajemnie w kancelariach prawnych, dzięki czemu można było nabyć pojęcia, kto jest konserwatywnym pewniakiem, a kto może w przyszłości przejść na drugą stronę.

W 2005 roku, gdy prezydent Bush mianował do Sądu Najwyższego Harriet Miers, prawniczkę spoza grona federalistów, organizacja rozpoczęła kampanię przeciwko jej nominacji, kwestionując jej kwalifikacje i poglądy. Miers ostatecznie sama wycofała swoją kandydaturę. Ten incydent był punktem zwrotnym – federaliści wysłali republikanom jasny sygnał, że ich błogosławieństwo jest kluczowe przy wyborze sędziów. Bush wyciągnął wnioski z owej lekcji i kolejno mianował już tylko federalistów: Samuela Alito i Johna Robertsa.

Sam Bush zresztą przekonał się, jak przydatni są przychylni sędziowie.

Wieczór wyborczy 7 listopada 2000 roku był pełen napięcia, kandydaci na prezydenta USA, Al Gore i George Bush szli łeb w łeb. Wszystko sprowadzało się do tego, kto wygra na Florydzie i zdobędzie jej 25 głosów elektorskich. Kiedy zamknięto lokale wyborcze, okazało się, że różnica między kandydatami jest zbyt mała, co automatycznie uruchomiło ponowne maszynowe liczenie głosów. Po jego zakończeniu różnica nadal była minimalna – Bush miał przewagę zaledwie 900 głosów (przy 6 milionach oddanych głosów). Gore zażądał ręcznego przeliczenia głosów w czterech kluczowych okręgach.

Sąd Najwyższy Florydy przedłużył czas na owo przeliczenie, lecz jedynie dwa okręgi zdążyły przed narzuconym przez sąd terminem. Różnica między Bushem a Gore’em skurczyła się do około 500 głosów. Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych wydał zgodę na przeliczenie około 70 tysięcy dyskusyjnych kart do głosowania, które mogły zostać odrzucone przez błędy techniczne – na przykład w niektórych okręgach głos oddawano przez wytłoczenie dziurki przy nazwisku kandydata, a jeśli maszyna przedziurawiła papier niedokładnie, głos zostawał odrzucony.

Kampania Busha wniosła o zatrzymanie przeliczania, a Sąd Najwyższy USA stosunkiem głosów 5–4 przychylił się do tego wniosku. W uzasadnieniu sędziowie powołali się na czternastą poprawkę do konstytucji, gwarantującą równe traktowanie obywateli. Zdaniem sądu owa równość została naruszona, ponieważ nie istniał jednolity system ponownego przeliczania głosów – każdy okręg miał swoją metodę, co potencjalnie prowadziło do nieścisłości. W tym akurat orzeczeniu trudno byłoby się doszukać oryginalizmu i tekstualizmu – w czternastej poprawce nie ma słowa o tym, że każdy okręg powinien liczyć głosy ten sam sposób. Lecz czymże jest szumna, rzekomo apolityczna filozofia prawa wobec realnej możliwości osadzenia preferowanego kandydata na stanowisku prezydenta?

Anty woke, czyli bigoteria i fanatyzm prawicy

czytaj także

Prawdziwą gwiazdką z nieba była dla federalistów prezydentura Trumpa, choć początkowo jego nominacja wzbudziła ich niepokój. Nie wiedzieli, czego się po Trumpie spodziewać: był outsiderem, nieprzewidywalnym populistą, a jego styl życia rażąco odbiegał od konserwatywnego ideału. W trakcie kampanii wyborczej współprzewodniczący federalistów Leonard Leo spotkał się z Trumpem na obiedzie i wręczył mu listę kandydatów – najmłodszych, najbardziej konserwatywnych sędziów. Trump podszedł do propozycji z entuzjazmem, dzięki temu wreszcie zaklepał poparcie ewangelików, którzy już zacierali ręce w oczekiwaniu na odwrócenie wyroków dotyczących aborcji i praw par jednopłciowych.

Kiedy w 2016 roku zmarł sędzia Scalia, lider republikańskiej większości w Senacie Mitch McConnell zapowiedział, że Senat nie zatwierdzi sędziowskiej nominacji, dopóki nie zostanie wybrany nowy prezydent. Ruch ten był jednym z bardziej bezczelnych posunięć McConella. Utrzymywał on, że Obama, któremu zostało ponad osiem miesięcy kadencji, nie ma już legitymacji do nominowania sędziów do Sądu Najwyższego, gdyż jest właściwie na wylocie. Kilka lat później Trump nominował namaszczoną przez federalistów Amy Coney Barett, a republikański Senat zatwierdził jej nominację niespełna trzydzieści dni przed wyborami prezydenckimi 2020, kończącymi de facto kadencję Trumpa. Niewzruszony łamaniem własnej zasady McConnell dopiął swego i po dekadach udało mu się stworzyć w Sądzie Najwyższym silną konserwatywną większość.

Wcześniej zaś, jedenaście dni po objęciu prezydentury, Trump nominował Neila Gorsucha, członka federalistów od czasów studenckich. Gorsuch zapowiadał się obiecująco – pochodził z klanu konserwatystów i miał znaną historię orzeczeń opierających się na oryginalizmie i tekstualizmie. Jedną z najgłośniejszych była jego opinia w sprawie kierowcy ciężarówki zwolnionego z pracy za to, że gdy temperatura w kabinie sięgnęła minus 25 stopni, a on sam zaczął drętwieć i zamarzać, zostawił na poboczu przyczepę z niesprawnym hamulcami i na oparach paliwa odjechał w poszukiwaniu pomocy. Kierowca ostatecznie wygrał proces, jednak sędzia Gorsuch stwierdził w opinii odrębnej, że chociaż prawo pozwala kierowcy odmówić prowadzenia pojazdu, ten akurat kierowca nie odmówił, a wręcz pojechał dalej (na stację benzynową), więc zwolnienie pracownika, który ratował swoje zdrowie i życie, nie naruszyło przepisów.

Sąd pod prąd. Skrajna konserwatystka na miejsce Ruth Bader Ginsburg

Dziennikarz Fabio Bertoni porównał wręcz jego uporczywie literalną interpretację prawa do postaci z amerykańskiej książki dla dzieci, Amelii Bedelii. Amelia Bedelia jest gosposią, która traktuje wszystkie instrukcje w bardzo dosłowny sposób: na przykład proszona o zdjęcie zasłon usiłuje je sfotografować. Tym samym wprowadza w domostwie chaos. Amelia Bedelia doskonale wie, co robi – dorosła osoba umiejąca codziennie dotrzeć do pracy z pewnością również rozumie przenośne użycie języka i po prostu udaje, żeby osiągnąć własne niecne cele.

Nieco później jednak Gorsuch zaskoczył swoją frakcję opinią w innej sprawie. Gerald Bostock, pracownik socjalny, został zwolniony z pracy pod pretekstem „niegodnego zachowania”, kiedy na jaw wyszła jego orientacja seksualna. Bostock pozwał Clayton County za dyskryminację ze względu na orientację seksualną, powołując się na ustawę o prawach obywatelskich z 1964, zakazującą dyskryminacji ze względu na płeć. Gorsuch orzekł na korzyść Bostocka, uzasadniając to prostym i eleganckim eksperymentem myślowym: jeżeli dwoje pracowników, kobieta i mężczyzna, oświadczają, że wyszli za mąż za Billa, kobieta dostaje wolne, żeby móc świętować, a mężczyzna zostaje wyrzucony z pracy. Skoro tak, mamy do czynienia z dyskryminacją ze względu na płeć.

Tym sposobem Gorsuch wywiódł ochronę praw osób homoseksualnych z ustawy z 1964 roku, choć powszechnie wiedziano, że nie takie było pierwotne zamierzenie ustawodawców. Co ciekawe, Gorsuch przypisał swoją decyzję wyłącznie tekstualizmowi, opierając się twardo na literze ustawy, podkreślając swoje przywiązanie do ścisłej i dosłownej interpretacji prawa.

Sędzia Alito był wściekły: „Trudno sobie przypomnieć bardziej bezczelne nadużycie naszego uprawnienia do interpretacji ustaw” – pisał w opinii odrębnej. „Jeżeli to ma być tekstualizm, to znaczy, że tekstualizm się skończył” – ubolewał republikański senator Josh Hawley. Gorsuch pragnął jedynie wykazać, że tekstualizm, jako neutralna, obiektywna metoda interpretacji prawa, wcale nie musi prowadzić do konserwatywnych orzeczeń. Stało się jednak jasne, że konserwatystom nie chodziło o żaden obiektywizm, tylko o rezultaty po ich myśli.

Liberałowie utrzymują, że absurdem jest skrajnie rygorystyczne trzymanie się tekstu napisanego w XVIII wieku, a oryginalizm i tekstualizm to teorie wymyślone na potrzeby utrzymania konserwatywnego status quo.

Gwoli sprawiedliwości należy wspomnieć, że w przypadku kwestii dostępu do broni liberałowie sami ochoczo powołują się na oryginalistyczną interpretację drugiej poprawki do konstytucji, twierdząc, że pierwotnym zamiarem Ojców Założycieli nie było prawo do kupienia sobie w supermarkecie karabinu automatycznego, a jedynie prawo do posiadania broni przez zorganizowaną, uregulowaną milicję obywatelską.

Jak „moralna większość” urabiała Amerykę i wzięła aborcję na cel

Federaliści tymczasem ze studenckiej grupy wyrośli na najbardziej wpływową organizację prawniczą w historii USA, która zmieniła już amerykańskie orzecznictwo na dziesięciolecia. Każdy uniwersytecki wydział prawa w kraju ma dziś swój oddział Federalist Society, a sześciu sędziów Sądu Najwyższego to obecni lub byli członkowie organizacji.

Sąd Najwyższy USA jest więc zabetonowany na lata. Liberałowie z niepokojem wyczekują kolejnych decyzji ograniczających prawa obywateli, a Trumpowi daje to nieco nadziei, że w przypadku, gdy któraś z jego spraw dotrze aż do Sądu Najwyższego, znajdzie się oryginalistyczne uzasadnienie działające na jego korzyść.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Magdalena Bazylewicz
Magdalena Bazylewicz
Filolożka angielska
Magdalena Bazylewicz – filolożka angielska, obecnie doktorantka literaturoznawstwa na uniwersytecie SWPS zgłębia amerykańską powieść zaangażowaną społecznie. Baczna obserwatorka amerykańskiej rzeczywistości.
Zamknij