Świat

USA: „Wielka rezygnacja” pracowników. Ludzie po prostu odchodzą

Trudno wyobrazić sobie świat, w którym nikt się nie uczy, ponieważ kształcenie zbyt dużo kosztuje, nikt nie chodzi do pracy, bo wynagrodzenie jest za niskie, i nikt niczego nie kupuje, bo nie ma pieniędzy. Ale brak towarów w sklepach nie martwi tych, których i tak nie było stać na zakupy.

Nie płacili mi za pracę. „Skoro zapomniałaś odbić karty zegarowej, to znaczy, że nie pracowałaś”.

Któregoś razu zostałam dłużej, by pomóc posprzątać w kuchni. Jak zwykle brakowało personelu. Menedżer zarejestrował nasz czas zakończenia pracy pół godziny wcześniej, zanim faktycznie ją skończyłyśmy. Powiedział nam o tym, dopiero kiedy szykowałyśmy się do wyjścia. Ton jego głosu sugerował, że robi nam przysługę. Tak naprawdę jednak po prostu nie chciał nam zapłacić.

Cała prawda o gospodarce Trumpa

Innym razem o mało mnie nie wylali, kiedy jakaś kobieta zwinęła serwetkę w kulkę i wepchnęła do sałatki. Chciała dostać darmowy posiłek i zupełnie nie obchodziło jej, co stanie się z tymi, którzy go dla niej przygotowali.

Tak wygląda codzienność milionów osób pracujących za minimalną stawkę godzinową. Szef traktuje cię jak gówno. Klienci – jeszcze gorzej. Nie masz komu się poskarżyć. Im wyżej się zwrócisz, tym mniej ich obchodzisz. Każdy dzień przypomina ci, jak łatwo można cię zastąpić.

To upokarzające.

Od tego upokorzenia nie ma już ucieczki. Koszty utrzymania poszybowały w górę, daleko poza możliwości większości Amerykanów, a teraz nareszcie to dostrzegamy. Największy obecnie temat uchodzi uwadze mediów, a jest to wielki reset. Wielka rezygnacja. Czuć ją w powietrzu. Wszyscy mają dość, i to nie tylko pracy. Mają dość tego, jak żyli przez ostatnie 20 lat. Są gotowi na coś nowego.

Nie mają nic do stracenia. Zupełnie nic.

W krainie zmęczenia i upokorzenia

Wszyscy mamy dość

Jesteśmy zmęczeni. Poddajemy się.

Robimy to w sensie zbiorowym. Nie chodzi tylko o pracę. Chodzi o wszystko. Może brzmi to przygnębiająco, ale możliwe też, że to jedyna rzecz, która wymusi prawdziwą zmianę.

Był czas, kiedy prawie każde z nas myślało, że jeśli pójdzie na studia i będzie ciężko pracowało, nasze życie stanie się lepsze. Było to kłamstwo. Studia na niewiele się zdały poza tym, że obciążyły nas dożywotnim długiem. Nietrudno spotkać kogoś, kto ma 50 czy 100 tysięcy dolarów kredytu i nigdy nie będzie w stanie go spłacić.

Mimo to nie przestawaliśmy się starać. Dostawaliśmy prace. Ciężko harowaliśmy. Szefowie obiecywali nam podwyżki i awanse, które nigdy nie nadchodziły. Obojętnie, co robiliśmy, nie miało to znaczenia.

Dyrektorzy generalni wychwalali nas pod niebiosa i dziękowali za naszą ciężką pracę. W końcu zarobiliśmy dla nich tak strasznie, strasznie dużo pieniędzy. Czy podwyższyli nam płace? Skądże.

Superbogacze mają nas gdzieś

Znów głośno o Elonie Musku, o tym, że jest na dobrej drodze do zostania pierwszym na świecie bilionerem. Tak, przez „b”.

Nieważne, że ludziom takim jak on wydanie własnego majątku zajęłoby równowartość stu żyć. Widzieliśmy wystarczająco dużo wykresów przedstawiających dochody i nierówności ekonomiczne. Naczytaliśmy się o odbiciu w kształcie litery K. Przestudiowaliśmy Pandora Papers i dokumenty pokazujące, jak niskie podatki płacą miliarderzy. Politycy nie starają się już nawet tego usprawiedliwiać.

Krzywa „K”, czyli ożywienie gospodarcze dla wybranych

W wystąpieniu dla stacji FOX News Mitt Romney przedstawił to najjaśniej, jak tylko się da. Powiedział, że jeśli opodatkujemy najbogatszych, to wycofają oni swoje pieniądze z giełdy. Zamiast tego zaczną kupować obrazy. Trudno o bardziej jednoznaczną sytuację: cała gospodarka stała się zakładniczką miliarderów, a ci właśnie zaczynają awansować na bilionerów. Politycy będą ich bronić.

Superbogaczy nie obchodzi ratowanie planety. To także dali jasno do zrozumienia. Teraz interesuje ich kolonizacja kosmosu. Chcą przekopywać asteroidy i księżyce dla ich cennych metali. Zawłaszczyli już całe bogactwo Ziemi, ale nadal chcą tylko więcej, więcej i więcej.

To forma szaleństwa.

Po co nam kolonie na Księżycu? A po co nam Jeff Bezos?

Próbowaliśmy ostrzec

Pracownicy całego świata mają dość.

W ostatnich wyborach głosowaliśmy na demokratów, obarczając ich naprawą wszystkiego, co jest nie tak z naszą gospodarką. Politycy obiecywali nam wszystko – od godnej płacy po ochronę zdrowia, na którą będzie nas stać.

Po raz kolejny nas oszukali. Zamiast się nami zaopiekować, nasi przywódcy próbowali zmusić nas do powrotu do pracy w środku pandemii. Wymusili otwarcie szkół. Zwodzili nas w kluczowych sprawach i spędzili rok na kłótniach o infrastrukturę.

USA: Strajkują, bo wysłano ich na wojnę bez broni

My zaś po raz ostatni próbowaliśmy pokazać, jak tragiczne jest położenie większości Amerykanów. Usiłowaliśmy wyjaśnić, że nie stać nas już na to, aby utrzymać się przy życiu. Mówiliśmy o rosnących kosztach utrzymania, nie tylko w tym roku, ale przez ostatnie dwie dekady. Nikt nas nie słuchał. Politycy wyszli z założenia, że nadal będziemy robić to, co do nas należy, bo zawsze tak było. Bo wciąż mieliśmy nadzieję na przyszłość.

Ta nadzieja właśnie zgasła.

Godziwe wynagrodzenie jest być może jedyną kwestią, z którą zgodzi się każdy normalny człowiek. Nie obchodzi mnie, kim jesteś ani w co wierzysz. Jeśli masz pracę, powinieneś być w stanie żyć i utrzymać rodzinę.

Pracownicy widzą, co się święci. Nie stać ich na trwanie w takim systemie. Nie mogą zadłużyć się jeszcze bardziej, by kupić dom, opłacić czynsz lub koszty leczenia albo posłać dzieci na studia. Doszli do wniosku, że skoro i tak będą bez grosza, mogą pójść na dno, walcząc.

Mleko już się rozlało.

Nie przywykliśmy do tego

Widok pustych półek w sklepach i obawa, czy dostaniemy indyka na Święto Dziękczynienia, mogą wydawać się nierealne. Prawdziwą zagadką jest jednak to, jak w ogóle udało nam się tak długo przetrwać w tak zdegenerowanej gospodarce.

Przełożeni i politycy zbyt długo nami manipulowali. Tak samo media. Powtarzali nam, że wszystko jest w porządku. Nie było, a teraz przyszedł czas na konsekwencje. Rozejrzyj się, a zobaczysz, że to coś więcej niż ruch pracowniczy. Ludzie rezygnują właściwie ze wszystkiego.

Trudno wyobrazić sobie świat, w którym nikt się nie uczy, ponieważ wykształcenie zbyt dużo kosztuje, nikt nie chodzi do pracy, bo wynagrodzenie jest za niskie, i nikt niczego nie kupuje, bo nie ma pieniędzy. Niektórzy z nas to potrafią. To, co dzieje się teraz, jest w pełni zrozumiałe. Zapowiadało się na to od 20 lat.

Ludzie rzucają wszystko, ponieważ system przestał działać, a my w końcu zdobyliśmy się na szczerość.

To niepokojące, ale akurat ta część historii jest całkiem logiczna. Bez sensu jest tylko to, że bez ustanku graliśmy w squid games, w których nie wygrywał nikt poza miliarderami.

Biedne dzieci kapitalizmu patrzą na seriale

Jeśli nie strajkujemy, to robimy absolutne minimum. Nie wykonujemy całej tej niewidzialnej pracy, dzięki której dyrektorzy generalni mają tyle pieniędzy. Nie ma sensu robić więcej, niż trzeba, bo to do niczego nie prowadzi.

Za minimalną stawkę – minimalny wysiłek. Nie ma powodu, żeby robić więcej.

Zbliżamy się do punktu krytycznego

W październiku tego roku zaczęła rosnąć fala strajków. Protestują pracownicy wielu branż. Rzucają pracę i nie podejmują nowej. To się dzieje wszędzie: w spedycji, produkcji, edukacji, handlu, barach szybkiej obsługi i wszędzie indziej.

Pracownicy nie martwią się brakami w sklepach, bo większości z nich i tak nie było stać na zakupy. Dla nich nie ma znaczenia, że popularny rower do ćwiczeń czy jakaś wyszukana zabawka nie dojadą na czas. Nie martwią ich puste półki i alejki sklepowe, bo już wcześniej znali skurcze wywołane głodem i długotrwały brak bezpieczeństwa żywieniowego.

Październikowa fala strajków to dopiero początek.

Pracownicy zdecydowali, że górne 10 proc. odczuje wreszcie zmartwienia i niedogodności, jakie zadawali innym. Jeśli kadra kierownicza nie może podnieść płac, to niech i jej rodziny nauczą się obywać bez luksusów, do których przywykły.

Sachs: Plutokracja kontra reszta świata

Miliarderzy mogą nareszcie patrzeć, jak ich przychody topnieją, a akcje nurkują, bo nie będzie nikogo, kto robiłby cokolwiek.

To samo dzieje się w Chinach i innych krajach, które opierały się na gigantycznym długu i taniej sile roboczej. Nie da się prowadzić gospodarki przy tak olbrzymich przepaściach ekonomicznych. Nie możemy żyć w świecie, w którym garść ludzi jest bilionerami, a reszty nie stać na kupno tego, co sama wytwarza. To Marks w praktyce. To właśnie miał na myśli, gdy pisał o alienacji robotników od wytworów ich pracy. Stworzyliśmy bańkę ekonomiczną opartą na wyzysku i długu.

To musiało się wydarzyć.

To było nieuniknione.

**
Jessica Wildfire publikuje felietony nas platformie Substack: https://jessicawildfire.substack.com

Artykuł opublikowany w serwisie aninjusticemag.com. Dziękujemy autorce za zgodę na przedruk. Z angielskiego przełożyła Anna Opara.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij