Świat

TikTok: prawda czasu, prawda ekranu

Użytkownicy mediów społecznościowych starzeją się wraz z nimi. Jednak nie tylko wiek dzieli weteranów z Facebooka od smarkaczy z TikToka. Tym pierwszym często się wydaje, że żyją w realnym świecie, ci drudzy już się nie oszukują. Są powody, żeby im trochę zazdrościć.

Jako ktoś, kto siedzi w tematyce technologicznej, z kronikarskiego obowiązku testuję nowości z półki mediów społecznościowych. Prywatnie jestem konserwatywna: używam Facebooka, bo dla rocznika mojego i przyległych to po prostu odruch. Z Instagrama korzystam tylko służbowo i bez przyjemności. Może świadczy to o skali mojego boomerstwa, a może zwyczajnie nie przemawia do mnie medium oparte na obrazach (nie umiem robić zdjęć, nie znoszę do nich pozować i w ogóle bardziej mi po drodze ze słowem pisanym). Miałam ambicje korzystać z Twittera, ale zniechęciły mnie pełne samozachwytu bon moty polityków. Bywa, że wchodzę tam po newsy. Mimo najlepszych chęci nie mam pojęcia, do czego miałby mi służyć Snapchat. Uznałam, że na to już na pewno jestem za stara.

Do tej samej kategorii odruchowo zaliczyłam TikToka. Chwilę później musiałam jednak zacząć mu się przyglądać z powodu afery w USA. Amerykański Departament Sprawiedliwości i Federalna Komisja Handlu zarzuciły chińskiej firmie ByteDance, ówczesnemu właścicielowi apki, że gromadzi dane dzieci bez zgody ich rodziców. Skończyło się, jak wiadomo, kapitulacją Chińczyków przed żądaniami prezydenta Trumpa i przejęciem części ich udziałów przez amerykańskie koncerny Oracle i Wal-Mart.

Jednak polityczna draka wokół TikToka to tylko jeden z powodów, dla których nie należy go lekceważyć. Drugi jest taki, że jest on medium społecznościowym posuniętym do absolutnego ekstremum i trudno będzie przebić go kolejnym aplikacjom tego rodzaju. Dlaczego – o tym za chwilę. A ostatni i być może najważniejszy powód to ten, że TikToka rzeczywiście masowo używają dzieci.

Dane małych Amerykanów w chińskich rękach

Choć według regulaminu TikToka mogą z niego korzystać osoby w wieku co najmniej trzynastu lat, nie ma wątpliwości, że przynajmniej 18 proc. użytkowników tego warunku nie spełnia. Według byłych pracowników ByteDance cytowanych przez „New York Timesa” nawet jedna trzecia tiktokerów może mieć czternaście lat lub mniej.

Może właśnie to spowodowało zdecydowaną reakcję władz USA. Ze strony samego Donalda Trumpa była to jednak pokazówka. Kiedy w 2015 roku firma Cambridge Analytica przechwyciła dane milionów użytkowników Facebooka i posłużyła się nimi na użytek m.in. jego kampanii wyborczej, obecny prezydent USA nie robił wrażenia szczególnie zatroskanego. Teraz zareagował inaczej, bo po pierwsze sprawa nie dotyczy go osobiście, po drugie – nie da się nie zauważyć, że konieczność ochrony dzieci szła w parze z możliwością ubicia dobrego interesu. Trump postawił zatem firmie ByteDance warunek, że będzie mogła dalej działać w Stanach Zjednoczonych, jeśli znajdzie amerykańskiego inwestora. TikTok to dziś najczęściej ściągana aplikacja na świecie, jeśli więc miejscowe spółki technologiczne mogły dostać kawałek tego coraz smakowitszego tortu, żal było nie skorzystać.

Z drugiej strony, ByteDance nie miała czystego sumienia. Jak odkrył „Guardian”, pracownikom firmy polecano blokować treści niewygodne dla władz Państwa Środka, np. publikowane przez zwolenników wolnego Tybetu czy grupę religijną Falun Gong. Nie byli natomiast na tyle czujni, żeby w pierwszych latach istnienia TikToka stworzyć skuteczną barierę dla pornografii. Dlatego aplikacja została w kilku krajach zdelegalizowana, a dopiero później, gdy pojawiły się w niej stosowne zabezpieczenia, wróciła do łask choćby w Indonezji.

Chiński pożar został jednak ugaszony, a nam pozostaje przyglądać się TikTokowi jako ulubionej apce naszych dzieci, nie tylko pod kątem bezpieczeństwa. Czy nam się to podoba, czy nie, to ważny element świata, w którym żyje najmłodsze pokolenie, a za którym wielu z nas nie nadąża.

Globalne cyberpodwórko

TikTok służy do umieszczania filmików. Można jednak użyć do ich produkcji efektów, które pozwalają nadać zwykłemu nagraniu charakter przygodowej kreskówki. Część z nich, jak zmiana kolorów czy ich przenikanie się, zapętlanie obrazów i dodawanie do nich napisów czy elementów graficznych, to klasyka znana już z Instagrama. Ciekawsze są efekty stosowane w filmikach przedstawiających taniec czy ruch (TikTok w założeniu służy do kręcenia teledysków). Osoba na ekranie może się sklonować: zamiast jednego tancerza otrzymujemy cały zespół, poruszający się synchronicznie jak w musicalu. Części ciała użytkownika uchwyconego w jakiejś pozycji mogą spadać zza górnej krawędzi kadru jak klocki w Tetrisie, „budując” stopniowo pełny obraz. Blogerki modowe chętnie stosują efekt „clothes transition”, czyli błyskawiczną zmianę stroju, aktywowaną np. pstryknięciem palców albo popularnym „skopaniem” buta ze stopy.

Ukryte koszty rapowania

Dlatego TikToka upodobali sobie po pierwsze młodzi, po drugie – ci, którzy chcą pochwalić się umiejętnościami wokalnymi, tanecznymi czy sportowymi. Kto ich nie ma, próbuje zaistnieć w inny sposób. Stąd kuriozalne tiktokowe wyzwania, które od czasu do czasu odbijają się szerokim echem w mediach. Głośno było choćby o jedzeniu gałki muszkatołowej. Już jedna łyżeczka tej przyprawy może spowodować wymioty, zawroty głowy, halucynacje czy zaburzenia pracy serca. Kto jednak dziś krytykuje tiktokerów, najwyraźniej sam nie pamięta, jak kilka lat temu youtuberzy, w tym może oni sami, filmowali się w czasie jedzenia cynamonu czy najostrzejszych papryczek świata.

Ponieważ jednak TikTok pozwala na bardziej odważne eksperymenty formalne niż YouTube, również wyzwania na nim miewają nieco bardziej artystyczny (w zamyśle autorek i autorów) charakter. Powszechny niesmak wzbudził globalny challenge polegający na nagraniu filmiku, na którym użytkowniczka lub użytkownik, z odpowiednio sugestywną charakteryzacją „na trupa”, przemawia z zaświatów w imieniu… zmarłej ofiary Holocaustu. Wielu dorosłych zareagowało oburzeniem, jakby chodziło co najmniej o rozpowszechnianie antysemickich treści czy popularne swego czasu – i autentycznie wstrząsające – roześmiane selfie na tle artefaktów z Muzeum Auschwitz. Zresztą jego kierownictwo odniosło się do nowego trendu na TikToku ze zrozumieniem: przyznało, że wiele filmików nieco trywializuje temat, ale w większości przypadków ich autorkom i autorom przyświeca szlachetny cel – upamiętnić ofiary Zagłady. A że wybrali taką formę przekazu? Cóż, funkcjonują w świecie, gdzie jest to normalny sposób wyrażania siebie i artykułowania swoich poglądów.

#ProudBoys. Jak dumni geje strollowali przygłupich rasistów

W najmłodszej grupie tiktokerów (co wiem dzięki dalszej krewnej lat dziesięć) panuje inna kuriozalna moda. Dzieciaki kręcą filmiki, w których opowiadają rówieśnikom, że mieszkają w domu dziecka. Zaczęło się od autentycznych nagrań podopiecznych takich placówek, czasami z udziałem opiekunów. Były to zwykle teledyski, bez próby interakcji z innymi użytkownikami. Później trend rozlał się po milionach profili, których właściciele zachęcali innych, żeby zadawali im pytania dotyczące codziennego życia w domu dziecka. O ile część z tych odpowiedzi brzmi prawdopodobnie, o tyle inne świadczą po prostu o wybujałej dziecięcej fantazji.

Niepokojące? Na pewno. Ale dziwnie znajome. Kiedy byliśmy mali, opowiadaliśmy różne niestworzone historie na podwórku. Bywa, że docierały one do naszych rodziców i to oni tłumaczyli nam, że „tak nie wolno”. Dziś, kiedy za globalną platformę wymiany mniej i bardziej mądrych myśli służą media społecznościowe, nam jako dorosłym pozostaje śledzić, co robią w nich dzieci.

Fikcja bez fikcji

TikTok właśnie dlatego jest popularny wśród najmłodszych, że pozwala oderwać się od rzeczywistości. Pod tym względem wpisuje się w pewien trend widoczny w mediach społecznościowych już od czasów Instagrama. On jako pierwszy oferował wytchnienie od typowej dla Facebooka czy Twittera szermierki słownej. Publikowane na nim zdjęcia nawet nie silą się na udawanie rzeczywistości, przyczyniły się natomiast do wykreowania nierealnego ideału piękna (tzw. instagram face, czyli twarz z dużymi sarnimi oczami, zgrabnym noskiem i wydatnymi ustami, to podobno gorący trend w chirurgii plastycznej). Instagram spopularyzował pewne dania, elementy wystroju wnętrz i kierunki podróży oraz pokazał, jak bardzo nieudolnie można udawać, że się czegoś nie reklamuje (pamiętacie influencerkę Macademian Girl, która leży na kanapie i czyta, a spomiędzy poduszek w tle wyłania się wielka butelka płynu do zmiękczania tkanin?). Dał również możliwość publikowania filmów z efektami, którą TikTok po prostu twórczo rozwinął. W międzyczasie Snapchat pokazał, że dziesięć sekund to wystarczająco dużo, żeby podzielić się ze światem tym, co dla nas ważne.

Poza tym, wracając do wymiany tweetów czy komentarzy na Facebooku, rzekomo poważniejszej od publikowania filmików na TikToku – nie miejmy złudzeń. Profilowanie pod nas reklam i innych treści doprowadziło do zamknięcia nas w bańkach, co niemal uniemożliwia osiągnięcie kompromisu w czasie takich dyskusji, za to sprzyja nakręcaniu hejtu. Dlatego pod wieloma względami bardziej szanuję nieudawany odlot TikToka niż coraz bardziej teoretyczny ciężar informacyjny „starych” społecznościówek.

„The Social Dilemma” − film o tym, jak media społecznościowe zjedzą nasze mózgi

Bo prawdziwe cele w mediach społecznościowych można osiągnąć, tylko mając kontrolę nad danymi. Udowodnił to nie kto inny, tylko… dzieciaki z TikToka. Kiedy przeciwnicy protestów po śmierci George’a Floyda rozpoczęli kontrofensywę w sieci, publikując rasistowskie treści m.in. z hasztagiem White Lives Matter, tiktokerzy masowo opatrywali nim… ulubione teledyski gwiazd K-popu. W końcu zalali nimi wpisy, w których był on użyty zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem. Pokazali również Trumpowi, zatroskanemu o bezpieczeństwo ich danych, że być może powinien skierować swoje wysiłki gdzie indziej. Jego czerwcowy wiec wyborczy w mieście Tulsa w stanie Oklahoma, pierwszy po najbardziej nasilonej fazie lockdownu w USA i po serii oburzających rasistowskich wypowiedzi prezydenta, świecił pustkami. Większość biletów, bez zamiaru skorzystania z nich, zarezerwowali miłośnicy K-popu, którzy skrzyknęli się na TikToku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Karolina Wasielewska
Karolina Wasielewska
Autorka książki „Cyfrodziewczyny”
Autorka tech-feministycznego bloga Girls Gone Tech.pl i reportażu o pionierkach polskiej informatyki „Cyfrodziewczyny”, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij