Agata Popęda, Świat

Trump kontra Paryż, Ameryka kontra planeta Ziemia

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o braci Koch.

Niby wiedzieliśmy, ale nie dowierzaliśmy. Niedowierzanie połączone ze szczypaniem się w ramię jest naszą codzienną odpowiedzią na aktualną rzeczywistość. Czwartkowa decyzja o wycofaniu się USA z paryskiego porozumienia klimatycznego zostawi nam sińce na ramionach na długo.

Nie wiem, czy to wynik wrodzonej głupoty, czy przejaw postępującego szaleństwa – prezydent Trump nie wierzy w zmianę klimatyczną, a przynajmniej nie jawi mu się ona jako natychmiastowy priorytet. W przeciwieństwie do Rosji, Chin, „tego maniaka z Korei Północnej” czy… kwestii stosowania spreju do włosów.

Trump, jak mówił uzasadniając odrzucenie umowy klimatycznej, „reprezentuje Pittsburgh, nie Paryż”. Zmiana klimatyczna to wszak przykrywka do ściągania kolejnych podatków, za pomocą których rząd odziera z wolności lud amerykański. Porozumienie klimatyczne było przejawem słabości wobec miękkiej Europy i nie opłaca się USA. Nie opłaca się ekonomicznie i nie opłaca się moralnie, bo nikt nie będzie dyktował Amerykanom, co mają robić, a czego mają nie robić. A już na pewno francuski prezydent nie będzie pokazywał amerykańskiemu przywódcy, jak wygląda męski uścisk dłoni…

Jesteśmy zapuszkowani. Trump właśnie przeniósł nas do roku 1945 – Niemcy są naszym wrogiem, Rosja jest naszym przyjacielem. Politykę zagraniczną USA kieruje krótkowzroczna polityka wewnętrzna i nienawiść wobec liberałów. Teoretycznie powodem decyzji Trumpa jest ekonomia – ratowanie miejsc pracy w fabrykach i kopalniach, tych miejsc pracy, których już nawet sektor prywatny ratować nie chce i nie zamierza. Po części dlatego, że jest to niemożliwe, a po części dlatego, że się nie opłaca. Decyzję Trumpa potępili między innymi Jeff Immelt (General Electrics), Elon Musk (SpaceX/Tesla), prezes Google, Sundar Pichai i Tim Cook z Apple. Exon i Shell są gotowe na nowe energie. Więc komu – poza oszukiwanym górnikom Trumpa – ta decyzja jest właściwie na rękę?

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o braci Koch. Charles i David walczyli z Trumpem w czasie jego kampanii – nie pasowało im, że tracą monopol na kontrolę partii republikańskiej. Ale w kwietniu doszło do nieformalnego spotkania między Kochami a Trumpem w jego rezydencji Mar-a-Lago. Czego dotyczyła ta wymiana zdań i jakie miała konsekwencje – nie wiadomo. Bracia Koch pchają 600 tysięcy baryłek ropy dziennie i kontrolują 4 tysiące mil rurociągów. To oni są odpowiedzialni za uparty sceptycyzm republikanów wobec zmiany klimatycznej. A jeśli jesteś innego zdania, po prostu nie dostaniesz od nich pieniędzy na kampanię. Bez kasy od Kochów nie masz po co startować.

Tak czy owak, Trump zapewnia, że wycofanie się z Paryża przyniesie magiczny natychmiastowy ekonomiczny boom. Lecz jedynym namacalnym efektem tej decyzji będzie brak rządowych inwestycji w nowe energie. Szkoda, ale mimo wszystko wydaje się, że sektor prywatny jest gotowy wziąć te inwestycje na siebie.

Po pierwsze – wycofanie się z dealu jest jedynie symbolicznym gestem. Udział w porozumieniu klimatycznym jest dobrowolny, zakres obietnic zależy od danego kraju, a ich niewypełnienie nie prowadzi do żadnych konsekwencji. Nie bardzo wiadomo więc, co Trump chce renegocjować. Mógł wprowadzić dowolne zmiany, nie występując z porozumienia. Po drugie, tzw. wycofanie się stanie się faktem na jeden dzień przed wyborami prezydenckimi 2020.

Dlatego nie ma wątpliwości, że decyzja Trumpa jest w stu procentach decyzją polityczną i wypełnieniem idiotycznej obietnicy wielokrotnie składanej na wiecach. Ale poza „rzeczywistością wiecową”, ten ruch osłabia pozycję USA na świecie. Pokazuje, że prezydent jest zbyt uwikłany w lokalne rozgrywki, żeby zawiadywać globalną wioską. Era Trumpa, ta która miała odbudować „wielkość” Ameryki, może zakończyć przywódczą rolę USA na świecie. Na dobre.

Jedno jest pewne, dzięki Paryżowi Amerykanie zapomnieli na chwilę o Rosji. W ostatnich tygodniach zrobiło się w Waszyngtonie bardzo gorąco – dosłownie i w przenośni. Jared Kushner, ten miły chłopaczyna reprezentujący „globalistyczne” skrzydło administracji Trumpa, wydaje się być dość porządnie wmieszany w całą aferę. W dodatku Comey (zwolniony szef FBI) będzie zeznawać w przyszłym tygodniu – nie narzekamy więc na brak atrakcji. Paryż jest więc smakowitym kąskiem rzuconym fanom Trumpa – w sumie nic wielkiego się nie dzieje, ale fajnie popatrzeć, jak demokraci toczą pianę z pysków. Obama, Hillary, Al Gore, Nancy Pelosi, nawet Michael Bloomberg, nawet Mitt Romney. No i oczywiście, Leonardo di Caprio, bo tak właśnie Amerykanie uprawiają politykę. Personalnie. Oglądając się na Hollywood.

Tymczasem owy Pittsburgh wcale nie chce, żeby go Trump reprezentował. Burmistrz Bill Peduto oświadczył, że miasto stoi murem za Paryżem.

Nie ono jedno. 1 czerwca powołano Sojusz Klimatyczny Stanów Zjednoczonych. Gubernatorzy Nowego Jorku, Kalifornii i Waszyngtonu (reprezentujący razem ponad 1/5 produktu krajowego brutto) zamierzają wypełnić obietnice złożone przez USA w ramach porozumienia klimatycznego. Do nowonarodzonego sojuszu zdążyły już dołączyć Rhode Island, Massachusetts, Vermont, Oregon i Hawaje.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij