Świat

Z teleturnieju do Gabinetu Owalnego

To media głównego nurtu zrobiły Trumpowi darmową reklamę.

Dlaczego Donald Trump, kandydat najsłabiej w historii Stanów Zjednoczonych przygotowany do piastowania stanowiska prezydenta, wygrał listopadowe wybory, jeszcze długo będzie stanowić temat do dyskusji. Komentatorzy wskazywali na skomplikowane przecięcie się wpływu rasy, klasy społecznej i płci. Jednak wstępne wyniki wyborów opublikowane przez CNN i „Washington Post” zdają się temu wyjaśnieniu co najmniej w części przeczyć. Inni zwracają uwagę na niepopularność Hillary Clinton, zarówno jako osoby, jak i polityczki, wśród wielu grup wyborców. Jeszcze inni – na systemowe odklejenie się Partii Demokratycznej od amerykańskiej rzeczywistości poza wielkimi miastami.

Czy porażka Clinton doprowadzi do rachunku sumienia wśród Demokratów, do czego nawołuje m.in. Bernie Sanders, trudno powiedzieć. Podzieleni i zdezorientowani Republikanie też nie mają się dużo lepiej.

Czy porażka Clinton doprowadzi do rachunku sumienia wśród Demokratów, do czego nawołuje m.in. Bernie Sanders, trudno powiedzieć. Podzieleni i zdezorientowani Republikanie też nie mają się dużo lepiej. Od dawna nasza wiedza o tym, jak będzie wyglądać polityka wewnętrzna i zagraniczna kraju, który wciąż gra pierwsze skrzypce, nie była tak mała jak obecnie.

Źródeł zwycięstwa Trumpa należy szukać jednak w czymś więcej niż tylko w mistrzowskim skanalizowaniu niezadowolenia społecznego czy przymierzu z fanatykami w rodzaju Stephena Bannona, typowanego na głównego stratega nowego prezydenta. Dużą część odpowiedzialności za wprowadzenie „pomarańczowego człowieka” do Białego Domu ponoszą również amerykańskie media. Nie chodzi mi bynajmniej o lokalne pamflety Ku-Klux-Klanu czy nawet sprzyjające kandydatowi Republikanów stacje takie jak Fox News, lecz o największe gazety, magazyny i stacje telewizyjne, które od dekad wyraźnie skłaniają się ku pozycjom liberalnym. Trump, którego jedyny prawdziwy talent to absolutna pewność siebie w parciu na szkło, już w przeszłości udowodnił, że wie, jak zjednywać sobie publiczność. W swojej kampanii wyborczej użył wszystkich trików, które przez dekadę z okładem udoskonalił w teleturnieju The Apprentice.

Darmową reklamę zrobiły mu media głównego nurtu, wyznające aksjomat, że każda pozycja polityczna, każde zdanie i każda opinia warte są wysłuchania i zrelacjonowania.

Okres kampanii wyborczej, kiedy serwisy informacyjne wyciągały coraz to nowe kompromitujące kandydata Republikanów nagrania sprzed lat, to trochę „too little too late”. Przez szereg miesięcy przed zdobyciem nominacji i długi czas po jej uzyskaniu amerykańskie media łapczywie prosiły Trumpa o komentarz na każdy temat. Szarada pod tytułem „co sądzisz o reakcji pana Iks na temat wypowiedzi pani Igrek po wydarzeniu Zet” to standard przede wszystkim telewizji w USA. Spora część informacyjnego kontentu to komentarze do komentarzy do komentarzy, jednak w przypadku Trumpa amerykańscy dziennikarze i komentatorzy przeszli samych siebie. Z groteskową cierpliwością i powagą wysłuchiwano bełkotu biznesmena, który nie potrafił poprawnie zbudować zdania podrzędnie złożonego, a którego wiedza o świecie, polityce i – w gruncie rzeczy – o czymkolwiek poza własnymi interesami – jest wprost fantastycznie znikoma. Za dobrą monetę przyjmowano jego zapewnienia o odnowie Stanów Zjednoczonych. Mglistość tych opowieści zapewni retorykom materiał do analizy na dekady. Przy wypowiedziach prezydenta-elekta perory młodego króla Joffreya z Gry o tron wydają się przykładem rozwagi statecznego męża stanu.

W przeważającej większości przypadków w mediach nie poprawiano, nie prostowano i nie demaskowano wierutnych kłamstw, jawnych manipulacji i bezczelnych konfabulacji Trumpa.

W przeważającej większości przypadków w mediach nie poprawiano, nie prostowano i nie demaskowano wierutnych kłamstw, jawnych manipulacji i bezczelnych konfabulacji Trumpa. Relacjonowano, ale nie potępiano jednoznacznie rasistowskich, mizoginicznych i ksenofobicznych przemów i komentarzy. Nieustannie karmiono jego socjopatyczny narcyzm.

To medialna tolerancja dla jego wypowiedzi i traktowanie ich jako zasługujących na uważne komentarze i kompleksowe analizy wyprowadziły go z teleturnieju, a wprowadziły do Gabinetu Owalnego. Owszem, podczas kampanii politycy mówią bardzo różne rzeczy i zarówno rywalka Trumpa, jak i kandydaci obu partii w poprzednich wyborach nie byli święci, jednak bajania, które ku uciesze widzów i czytelników serwował miliarder, to zupełnie inna skala.

Darmowej reklamie i żyrowaniu wypowiedzi Donalda Trumpa przez amerykańskie media towarzyszyło przekonanie, że absolutnie, w żadnym wypadku, nigdy przenigdy, nie jest on w stanie wyborów prezydenckich wygrać. Internet jest jednak okrutny i nie zapomina. Telewizyjne śmieszkowanie i rzekomo trzeźwe oceny są obecnie dla ich autorów co najmniej kłopotliwe. Jednak chodzi tu o coś więcej niż o kompromitację analityków i zupełną nieumiejętność wyczucia przez dziennikarzy nastrojów w kraju. Nieustannie podsycany i darmowy cyrkowy show z jednej strony jeszcze bardziej frustrował i rozwścieczał tych wyborców, którym z Hillary Clinton było nie po drodze, a z drugiej – usypiał czujność tych, którzy na Trumpa głosować nie zamierzali. I tak ten jarmarczny festiwal w mediach trwał, huśtając się od odrażających rozmów w szatni do czystej beki z jego gaf i ignorancji.

Po 8 listopada winę za wyhodowanie Trumpa zaczęto zrzucać na sztab wyborczy Clinton czy żerujące na trendach algorytmy Facebooka, ale irytujące samozadowolenie mainstreamowych mediów ponosi taką samą odpowiedzialność za wprowadzenie miliardera do Białego Domu. Czy amerykańska telewizja i prasa wyciągną z tego lekcję – trudno powiedzieć. Dla mnie samego jest natomiast oczywiste, że klucza do nowej rzeczywistości nie warto już szukać w House of Cards. Gra o tron i The Walking Dead wydają się dużo bardziej adekwatne.

Paweł Frelik (1969) – amerykanista i tłumacz, wykładowca akademicki, publicysta i dziennikarz. Od 2008 roku wykłada w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego.

Czytaj także:
Wszystkie nasze komentarze wyborów w USA w jednym miejscu: Graff, Grudzińska-Graff, Sutowski, Warufakis i inni

Wybory-USA-ksiazki

 

**Dziennik Opinii nr 323/2016 (1523)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij