Świat

Colin Powell okłamał miliony ludzi, by usprawiedliwić zbrodnię

Zmarł Colin Powell, jeden z głównych architektów amerykańskiej inwazji na Irak, którą setki tysięcy ludzi przypłaciło życiem. W jego historii najstraszniejsze jest to, że powszechnie uważano go za rozsądnego, godnego szacunku człowieka.

Wśród urzędników administracji prezydenta George’a W. Busha odpowiedzialnych za rozpętanie wojny z Irakiem nie brakowało jawnych potworów. Potrafili forsować krwawą politykę, ale raczej nie zdobyliby politycznych stanowisk w demokratycznych wyborach, bo słuchający ich publicznych wystąpień przyzwoici ludzie po prostu kulą się z przerażenia.

Sekretarz obrony Donald Rumsfeld pragnął iść na wojnę z Irakiem, chociaż nie było po temu ani jednego słusznego powodu. Jednak, jak się wtedy wyraził, w Iraku znajdowało się „dużo dobrych celów”, jakich nie miał Afganistan.

Był zbrodniarzem nieznającym litości. Donald Rumsfeld zmarł nie tam, gdzie powinien

W podobnym tonie argumentował zastępca Rumsfelda, także neokonserwatysta, Paul Wolfowitz. Inwazja na Irak była jego zdaniem „wykonalna”, a Ameryka nie potrzebowała oglądać się na „sojuszników, koalicje i dyplomację”.

Wiceprezydent Dick Cheney był dosłownie mózgiem globalnej machiny tortur – mało który psychopata może się poszczycić takim osiągnięciem. W 2006 roku Cheney postrzelił w twarz kumpla od polowań, trwale go okaleczając. O ile wiemy, do dziś go nie przeprosił. [Za to trafiony śrutem republikański prawnik Harry Whittington przeprosił Dicka Cheneya i jego rodzinę za nieprzyjemności, jakie ich w związku z tym wypadkiem spotkały – przyp. red.].

Zmarł zbrodniarz wojenny

Upiorne postaci z tego szeregu wzbudzały dość powszechną odrazę; roztaczały wokół siebie aurę, którą dziś nazywamy „toksyczną męskością”. Inaczej było z Colinem Powellem, sekretarzem stanu w gabinecie Busha, który w wieku 84 lat zmarł właśnie wskutek komplikacji wywołanych zakażeniem COVID-19. Powell prezentował się zgoła odmiennie: jako uosobienie cichej godności, rozwagi i spokoju. Był jednakże zbrodniarzem wojennym odpowiedzialnym za śmierć setek tysięcy ludzi. Cokolwiek złego powiemy dzisiaj o Rumsfeldzie, Cheneyu czy Wolfowitzu, dotyczy także Colina Powella.

11 września i polityka jedności: zwycięstwo autorytarnej prawicy

Powell służył w wojsku 35 lat. U Ronalda Reagana został doradcą ds. bezpieczeństwa, George Bush senior mianował go przewodniczącym Kolegium Połączonych Sztabów, a Bush junior uczynił go sekretarzem stanu. O jego popularności niech świadczy fakt, że obie amerykańskie partie przez dziesięciolecia próbowały go przekonać, by został ich kandydatem na prezydenta. Cenili Powella również liberałowie, bo chociaż służył w administracjach republikanów, powitał prezydenturę Baracka Obamy jako „przełomową” i przeciwstawiał się Donaldowi Trumpowi, słusznie widząc w nim niebezpiecznego rasistę.

Wszystko to prawda. Przede wszystkim jednak Powell przewodził wojnie, o której wiedział, że jest niesłuszna, a którą swoim olbrzymim autorytetem przypieczętował. Odpowiada za śmierć około pół miliona ludzi.

Od inwazji do państwa upadłego: demokracja nie przysłużyła się Irakowi

Po atakach z 11 września 2001 roku Colin Powell w prywatnych rozmowach sprzeciwiał się inwazji na Irak. Ostrzegał, że taka wojna zdestabilizuje cały region i odciągnie uwagę Ameryki od zwalczania Al-Kaidy i innych ugrupowań terrorystycznych. Podżegacze wojenni w Białym Domu Busha juniora nie dopuszczali Powella do swojego kręgu. Zdarzało się, że nie zapraszali go na swoje narady, wiedząc, że sekretarz stanu nie wierzy szczerze w tę wojnę.

Głos autorytetu

Dlatego Bush poprosił właśnie Powella, by argumenty za obaleniem Saddama Husajna wyłożył na forum ONZ. 5 lutego 2003 roku Powell wygłosił przed Radą Bezpieczeństwa 76-minutowe przemówienie, w którym dowodził, że Husajn zagraża całemu światu, a jedynym sposobem uwolnienia się od tego zagrożenia jest zbrojna inwazja. W trakcie tego przemówienia Powell wielokrotnie wyglądał na skrępowanego. W wywiadzie telewizyjnym mówił później dziennikarce Barbarze Walters, że przemawianie w ONZ było dla niego „bolesnym” doświadczeniem. Jeszcze później, w 2011 roku, przyznał, że wojna w Iraku będzie „plamą na jego honorze”.

Miał rację. Bo to właśnie jego, Colina Powella, wystąpienie w ONZ przekonało wielu Amerykanów – prawdopodobnie całe miliony – że wojna z Irakiem była wojną słuszną. Wsparł wojnę własnym autorytetem. To właśnie po tym przemówieniu skapitulowała znaczna część waszyngtońskich komentatorów, niepewnych dotąd, czy poprzeć inwazję. Kilka przeprowadzonych od tamtej pory badań wykazało, że 10 proc. Amerykanów zmieniło wtedy zdanie: byli tej wojnie przeciwni, ale poparli ją, gdy wysłuchali Powella. Ten efekt najsilniej zaznaczył się wśród zwolenników Partii Demokratycznej. Po przemówieniu Powella o 30 proc. skoczyła liczba osób, które wierzyły w istnienie związku między Saddamem Husajnem a Al-Kaidą, choć żadnego takiego powiązania, oczywiście, nie było.

Rok później sekretarz generalny ONZ Kofi Annan oświadczył, że wojna w Iraku jest nielegalna. Karta Narodów Zjednoczonych dopuszcza agresję militarną tylko wtedy, gdy jest podejmowana w samoobronie lub gdy ma ona sankcję Rady Bezpieczeństwa ONZ. Wielu znawców prawa międzynarodowego zgadzało się z Annanem. To czyni z Busha i jego gangu zbrodniarzy wojennych – nie w przenośni, ale całkiem dosłownie. Szczególna uwaga trybunału w Hadze należała się jednak Powellowi, bo to on osobiście przekonał opinię publiczną do poparcia tej zbrodni.

W Iraku nikt nie będzie opłakiwał Colina Powella. Wielu za to wciąż opłakuje krewnych, przyjaciół i sąsiadów, którym słowa Powella przyniosły śmierć. „On po prostu kłamał, kłamał i kłamał” – powiedziała w dniu jego śmierci agencji Associated Press iracka pisarka, matka dwójki dzieci. „On kłamał, a my tkwimy teraz w wojnie, która nie ma końca”. Iracki dziennikarz Muntadhar al-Zaidi, który zasłynął tym, że na konferencji prasowej w 2008 roku rzucił butem w prezydenta Busha, żałował na Twitterze, że Powell zmarł, zanim zdążono go osądzić za zbrodnię na narodzie irackim.

Nie dosięgnie go kara

Wystąpienie Powella w ONZ i jego przemożny wpływ na opinię publiczną są dla tamtych czasów wręcz symboliczne. Powell wydawał się żywcem wyjęty z Prezydenckiego pokera – serialu telewizyjnego z czasów Billa Clintona, uwielbianego przez wielu liberałów, a wymyślonego przez Aarona Sorkina, który z bezgraniczną empatią portretował etyczne rozterki władców Ameryki. Słowa Powella niosły ukojenie: w Białym Domu pracują poczciwi ludzie, którzy dają z siebie wszystko, a kiedy robią coś, co wydaje się wam potworne, to dlatego, że nie mogli zrobić nic innego. Iście hamletowskie katusze Powella rozciągnęły tę samą aurę nad całą administracją Busha, jedną z najgorszych w amerykańskiej historii.

Wojna z terrorem i władza, która tworzy własną rzeczywistość

W tym sensie Colina Powella można osądzić ostrzej nawet niż Donalda Rumsfelda. To jego słowa sprawiły, że najbardziej zbrodnicze i niewybaczalne decyzje elit wydały się rozsądne i nieuniknione, bo podjęte po długim i trzeźwym namyśle. To jego słowa pozwoliły usprawiedliwić śmierć setek tysięcy cywilów. Ufały mu miliony ludzi, a on ich wszystkich okłamał. Trudno nie zgodzić się z irackim dziennikarzem al-Zaidim: jedyne, co smuci w odejściu Colina Powella, to fakt, że nie dosięgnie go kara.

**
Liza Featherstone jest felietonistką magazynu Jacobin, dziennikarką i autorką książki Selling Women Short: The Landmark Battle for Workers’ Rights at Wal-Mart.

Artykuł opublikowany w magazynie Jacobin. Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij