Świat, Weekend

Doszman w sieci. Jak władze Iranu reagują na uliczne protesty? [rozmowa]

Establishment w Iranie nie ma pomysłu na porozumienie się ze społeczeństwem – głównie ze względu na ogromną przepaść między jego sposobem myślenia, którego korzenie sięgają czterdziestu lat, a młodzieżą o zupełnie odmiennej mentalności. W wielu kwestiach nie widzę dużej różnicy między młodzieżą irańską i zachodnią – mówi iranistka dra Sylwia Surdykowska-Konieczny.

Minął już ponad miesiąc od śmierci Żiny Mahsy Amini, zdarzenia, które dla wielu Iranek i Irańczyków stało się iskrą zapalną do tłumnego wyjścia na ulice i zamanifestowania sprzeciwu wobec systemu uznawanego za opresyjny i niewydolny. Protesty angażują przede wszystkim młodzież, chętnie sięgającą po symboliczne narzędzia oporu, a jej niezwykła odwaga sprawia, że władze nie mogą już milczeć. Tradycyjna narracja polityczna Islamskiej Republiki Iranu przestała jednak wystarczać, a duchowni nie mają młodym wiele do zaproponowania. O sytuacji w kraju rozmawiamy z iranistką Sylwią Surdykowską-Konieczny.

Płoną zrywane z głów chusty

czytaj także

Płoną zrywane z głów chusty

Karolina Cieślik-Jakubiak

Karolina Cieślik-Jakubiak: Jak opisałaby pani podstawowe stanowisko władz Iranu wobec wydarzeń ostatnich tygodni?

Sylwia Surdykowska-Konieczny: Przede wszystkim to narracja, które nie jest niczym nowym – irański establishment jednoznacznie wskazuje na zewnętrzne siły jako inicjatora protestów. Najczęstszym słowem padającym z ust rządzących jest doszman, czyli wróg. Często nie nazywa się go bezpośrednio po imieniu, ale doskonale wiemy, że od ponad czterdziestu lat podstawowi wrogowie są dwaj – to Stany Zjednoczone i Izrael.

Te kraje miałyby pociągać za wszystkie sznurki?

Wraz z upływem kolejnych dni protestów pojawiły się też dodatkowe, bardzo precyzyjne oskarżenia skierowane wobec mediów perskojęzycznych działających na Zachodzie, szczególnie wobec stacji Iran International, która na bieżąco informuje o wydarzeniach w Iranie i, jak zwrócił uwagę jeden z irańskich działaczy należących do obozu reformatorów Ali Szakouri-Rād, faktycznie ma duży wpływ na kreowanie tamtejszej opinii publicznej.

Dodajmy, że portal Iran International jest finansowany przez Arabię Saudyjską, co dla władz stanowi doskonały argument, dlaczego nie należy mu ufać, bo przecież w interesie Saudów leży dezinformacja i podburzanie Irańczyków przeciw systemowi.

Z pewnością, chociaż podobne oskarżenia wysuwane są także wobec innych perskojęzycznych kanałów – jak choćby BBC Persian, które od lat postrzegane jest jako medium wichrzycielskie.

Jak miałoby wpływać na rozwój obecnej sytuacji?

Według narracji dotyczącej trwających protestów wróg zręcznie manipuluje irańską młodzieżą, na dodatek nastawia ludzi przeciwko sobie i polaryzuje społeczeństwo. Rządzący posługują się tymi argumentami do wyjaśniania wszelakich bieżących problemów w kraju. Potwierdza to choćby przykład sprzed kilku dni, kiedy to prezydent Ra’isi i przewodniczący irańskiego parlamentu Mohammad Bāgher Ghālibāf uznali ograniczenia w działalności sektora produkcyjnego za realizację planów wroga. Tymczasem wiadomo, że podobnie jak w przypadku wielu wcześniejszych protestów władze Iranu zdecydowały się na czasowe ograniczenia lub wręcz wyłączenie internetu, co doprowadziło do utrudnień w produkcji, na przykład leków.

Dowódca Strażników Korpusu Rewolucji Islamskiej prowincji Sistanu i Beludżystanu, Ahmad Szafahi, po krwawym stłumieniu protestów w Zahedanie tłumaczył, że „dziś wrogowie nie opierają się jedynie na klasycznej agresji militarnej, ale sięgają po wszystkie narzędzia nowoczesnej wojny hybrydowej”. Czyli na przykład media. Jego zdaniem zatruwanie umysłów młodych Irańczyków dodatkowo pogłębiła pandemiczna izolacja i idące za nią przeniesienie życia do internetu. Po figurę trucizny sączącej się z ust Zachodu sięgał też Hosejn Salāmi, dowódca Korpusu.

Ta „trucizna” również czerpie ze starszej narracji o „zgniliźnie Zachodu”, terminie dość dobrze umocowanym i wypływającym z szerszej dyskusji dotyczącej okcydentalizmu i niebezpieczeństw idących za wpływem zachodnich wartości na irańskie społeczeństwo. Również kwestia pandemii i idącego za nią tematu mediów społecznościowych była już w przeszłości wpisana w ten retoryczny schemat. Nāser Makārem Szirāzi, jeden z prominentnych uczonych muzułmańskich i mardża-e taghlid [najwyższa ranga duchowieństwa w szyizmie, której przedstawicieli stanowią dla wierzących źródło naśladowania – przyp. K.C.-J.], wydał w owym czasie fatwę dotyczącą prędkości internetu.

Jak tę opowieść wykorzystuje się dziś?

Po tym, jak publicznie krytykowano mardża-e taghlid za to, że milczą w tej sprawie, prawie stuletni Szirāzi w końcu zabrał głos, mówiąc, że młodzież ma prawo do krytyki i protestów. Ocenił też, że większość społeczeństwa respektuje nakaz zakładania hidżabu. Jednocześnie wskazał trzy główne źródła protestów – ekonomię, obce wpływy oraz brak dostatecznej kontroli nad internetem i mediami społecznościowymi. W podobnym duchu, a więc powtarzając narrację rządu, wypowiedział się jeden z byłych prezydentów Iranu, Mohammad Chatami, zaliczany przecież do obozu reformatorskiego.

Innym kodem kulturowym, po który często sięga władza, jest hasło marg bar…, czyli śmierć danej osobie lub instytucji, jak w słynnym marg bar Āmrikā!, czyli „śmierć Ameryce!”. Ze względu na swoją brutalną dosłowność często wywołuje ono na Zachodzie przerażenie, choć tak naprawdę wydaje się, że do tego stopnia wtopiło się w kulturę, że stało się po prostu semantyczną figurą retoryczną i utraciło swoje znaczenie.

Sama wielokrotnie się nad tym hasłem zastanawiałam, bo to jest materia związana z niuansami przekładu językowego. Tłumaczymy je bezpośrednio, czyli „śmierć Ameryce”, „śmierć Izraelowi”, „śmierć dyktatorowi”. W takiej formie faktycznie może przerażać, ale wydaje mi się, że w większości przypadków powinniśmy je odbierać bardziej symbolicznie.

Natomiast warto tu podkreślić, że po to hasło sięgają również protestujący – tak jak przed rewolucją krzyczano „śmierć szachowi!”, tak dziś na ulicach słyszymy „śmierć islamskiej republice!”. Wydaje mi się też, że hasło marg bar jest w społeczeństwie żywe i nie utraciło jeszcze swojego znaczenia. Wciąż jest na tyle mocne, aby sięgać po nie w sytuacjach bardzo kategorycznego sprzeciwu. Protestujący wysyłają władzom jasną i klarowną informację – wasza legitymacja utraciła ważność.

Ajatollah jest nagi. Uzurpowana władza duchownych w Iranie

Władza przejmie się takim ostrzeżeniem?

Przede wszystkim jest to jeden z czytelnych paradygmatów kultury Iranu, związany z etosem władzy zapisanym w jego mitologii, w ramach którego król Dżamszid utracił swoją legitymację, kiedy zapomniał, że jest zobowiązany do opieki nad życiem, a nie rządzenia nim. Tym samym stał się dyktatorem czy też tyranem – zālem. Kiedy protestujący Irańczycy używają tego hasła – dziś czy w czasach szacha – za pomocą utrwalonego kodu kulturowego bardzo precyzyjnie manifestują swój sprzeciw. A pozostałe hasła wykrzykiwane na ulicach uściślają żądania protestujących.

W swoich pierwszych wystąpieniach prezydent Ra’isi mówił o agentach, którzy stanęli na czele protestów i wyprowadzili na ulicę może zbałamuconą, ale w gruncie rzeczy dobrą irańską młodzież. Przywoływany wcześniej Salami wręcz nazywał protestujących swoimi przyjaciółmi. Z drugiej strony władza oskarża ich o wandalizm, chuligaństwo i wzrost ogólnej przestępczości. Kim w takim razie są protestujący – watażkami podpalającymi śmietniki czy niewinnymi nastolatkami wykorzystywanymi przez wroga?

To wyraz niekonsekwencji irańskich władz i dowód na to, że przynajmniej w pierwszych tygodniach protestów same się gubiły w ustaleniu, jaką dokładnie retoryką mają się posługiwać. Niespójność pojawiała się w wielu wypowiedziach – często nawet tych samych osób. Myślę, że przynajmniej częściowo jest to wywołane zaskoczeniem idącym za porażką w dławieniu tych protestów oraz niezwykłym zapałem i odwagą ludzi.

Oskarżycielski ton widać było także w wypowiedzi Mohammada Bāghera Ghālibāfa po zamachu terrorystycznym w Szāh Czerāgh, który najpierw – bez podania żadnych szczegółów – uznał za przyczynę ataku właśnie protesty. Później zniuansował swoją wypowiedź, mówiąc, że wróg pod postacią Państwa Islamskiego wykorzystał chaos w kraju, więc protesty dalej są przyczyną, ale pośrednią. Warto jednak dodać, że to stanowisko ulega zmianie. Kilka dni temu ajatollah Morteza Moghtadāi, członek Rady Ekspertów, stwierdził, że jednak nie ma związku między zamachem z 26 października a protestami ulicznymi.

Z czego wynika ten komunikacyjny chaos? Podkreślanie wpływu knujących sił zewnętrznych, jak pani wspomina, jest już dobrze osadzone w najnowszej historii kraju. Co zatem zaskoczyło irańskie władze?

Dochodzą do nas sygnały, że w pierwszych tygodniach protestów władza, próbując uspokoić nastroje, z jednej strony była ostrożna w swojej narracji wobec protestujących, z drugiej zaś obawiała się nieprzyjaznych rządowi głosów prominentnych uczonych muzułmańskich. Z biura Alego Chāmeneiego w Kom [głównego ośrodka teologicznego i jednego ze „świętych” miast Iranu – przyp. K.C.-J.] miało wyjść oficjalne zalecenie kierowane do mardża-e taghlid, aby w ogóle nie zabierali głosu w sprawie protestów. Informację przekazała grupa studentów i nauczycieli z seminariów w Kom, Maszhadzie i Teheranie.

„Zewnętrzny wróg” to dla Islamskiej Republiki Iranu czynnik spajający, niemal państwotwórczy. Rozpoznajemy w tym uniwersalną nacjonalistyczną kliszę „my kontra oni”, która ma rozbudzać instynkt obrony swojego otoczenia w chwili zagrożenia. Niewątpliwie w przeszłości bywało to skuteczne i jednoczące, ale dziś Irańczycy są już tą retoryką zmęczeni, otwarcie ją przedrzeźniają. Czy rządzący sięgają też po inne narzędzia i środki wyrazu, próbują znaleźć nowy język, który będzie bliższy młodzieży?

Ja takich prób szukania wspólnego języka nie widzę. Parę razy wysłano przedstawicieli władz na uniwersytety, w tym samego prezydenta Ra’isiego, który przemawiał do studentek – i one faktycznie siedziały cicho, ale 90 proc. skandowało przed budynkiem hasła przeciwko republice. Uniwersytet odwiedził też rzecznik prezydenta, Ali Bahādori Dżahromi. Na filmach widzimy, że młodzież nie pozwoliła mu nawet rozpocząć przemówienia, skandując: „Nie chcemy zepsutego systemu, nie chcemy gościa-zabójcy!” albo „Za tyle lat zbrodni – śmierć tej władzy!”. Podobnych sytuacji było wiele.

A media?

W rozmaitych kanałach telewizyjnych odnotować możemy większą liczbę programów, które przedstawiają kobiety jako niesłychanie aktywne uczestniczki życia publicznego. Oczywiście prominentni przedstawiciele władzy korzystają też z nowoczesnych środków komunikacji takich jak Twitter, żeby wskazać, kto aktualnie jest winny i dlaczego, ale nie uznaję tego za realną próbę dialogu z młodzieżą.

Wydaje mi się, że establishment nie ma na to pomysłu – głównie ze względu na ogromną przepaść między jego sposobem myślenia, którego korzenie sięgają czterdziestu lat, a młodzieżą o zupełnie odmiennej mentalności, wychowaną w zupełnie innych warunkach. To pokolenie, które całe życie korzysta z mediów społecznościowych, chce podążać za tymi samymi trendami, które widzi na Zachodzie, dostrzega zmiany na całym świecie, domaga się prawa wyboru. W wielu kwestiach nie widzę dużej różnicy między irańską i zachodnią młodzieżą, chociaż oczywiście młodzi Irańczycy są zanurzeni we własnej kulturze, którą otaczają dużym szacunkiem i świadomie po nią sięgają.

Za kobiety, za życie, za wolność. Protesty w Iranie przybierają na sile

Jeśli chodzi o Twittera, to Marc Owen Jones z Uniwersytetu w Katarze przeanalizował aktywność zgromadzoną pod hasztagiem #opIran. Okazuje się, że w samym tylko wrześniu powstało aż dwadzieścia sześć razy więcej kont niż w analogicznych okresach. Duża część z nich to konta jednoznacznie krytyczne wobec protestów, które przekazują dalej głównie informacje zgodne z rządową linią. Trudno tu uciec od wniosków innych niż ten, że to element większej kampanii farm botów. Zastanawia mnie jednak, do kogo tak właściwie taka kampania mogłaby być kierowana? Do wahających się jeszcze Irańczyków czy może jednak do nas, obserwatorów z całego świata?

Myślę, że po części do wszystkich tych wymienionych grup. To element uprawiania dyplomacji publicznej i próba przekonania zagranicy, że wszystko, o czym donoszą media emigracyjne, to zwyczajna nieprawda. Dzięki dobrze zorganizowanemu systemowi propagandy, między innymi telewizji publicznej Sedā Simā, która skupia w sobie niezliczoną ilość kanałów – w tym także zagranicznych i anglojęzycznych – Islamskiej Republice Iranu dość długo się to udawało. Wraz z rosnącą popularnością mediów społecznościowych, z których Irańczycy korzystają nawet mimo oficjalnej blokady, skuteczność propagandy zdecydowanie spada.

Narzędzia, po które sięga establishment, są dziś przestarzałe, a najlepszym dowodem rozdźwięku między władzą a młodzieżą jest to, że… nie potrafi opracować lepszych. Pytanie brzmi jednak, czy islamska republika do końca zdaje sobie z tego sprawę. A może cynicznie za najbardziej skuteczne narzędzie uznaje element siłowy.

Nie sposób też nie zwrócić uwagi na to, jak symboliczne jest, że władza komunikuje się ze swoimi obywatelami za pośrednictwem portali, które są oficjalne zakazane, w czasach, kiedy internet jest wyłączony lub ograniczony.

To jest doprawdy niezwykłe. Sam Ali Chāmenei od lat publikuje na Twitterze. Według mnie to cecha charakterystyczna dla Iranu, kraju wielu sprzeczności oraz bardzo płynnego marginesu między dozwolonym i zakazanym. To wpisuje się w irańskość per se – niezależnie od władzy.

Na początku naszej rozmowy zapytałam panią o uśrednioną narrację, którą możemy dziś zrekonstruować na podstawie wypowiedzi różnych przedstawicieli władz. Jednak w islam szyicki wpisany jest wielogłos, brak jednolitej wykładni, co wychowanym w chrześcijańskiej kulturze mieszkańcom Zachodu może umykać.

Tę kwestię należy podkreślać zawsze – duchowieństwo szyickie nie jest monolitem i nie reprezentuje jednego głosu. Wśród duchownych mamy osoby o poglądach reformatorskich, które określilibyśmy mianem liberałów, są duchowni ortodoksyjni, ale też tacy, którzy – jak powiedział w jednym z wywiadów współczesny szyicki teolog i filozof Mohsen Kadiwar – siedzą cicho.

Pojawiły się jakieś odważne głosy ze strony duchownych, które zauważyła pani w ostatnich tygodniach?

Najbardziej radykalny okazał się imam piątkowy z Zahedanu, czyli Abdulhamid Moulawi – wybitny i bardzo szanowany przez Beludżów uczony sunnicki. Otwarcie wskazał na całkowitą odpowiedzialność Chāmeneiego za nieudolną politykę wewnętrzną i zewnętrzną, na dodatek retorycznie pytając: „Jakiż to rząd prześladuje i zabija własnych obywateli?”. Oczywiście natychmiast spotkał się z krytyką, między innymi ze strony Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, ale nie dał się uciszyć i nadal krytykuje działania rządu, stając tym samym otwarcie po stronie protestujących w całym kraju. To ciekawy wątek również dlatego, że dotyczy mniejszości sunnickiej prowincji Sistan i Beludżystan, którego mieszkańcy szczególnie wysoko cenią nāmus, czyli honor.

Również wspominana przeze mnie grupa studentów i nauczycieli seminariów wydała oświadczenie, w którym wezwano władze i autorytety do potępienia protestów, mówiąc, że kwestia hidżabu stała się narzędziem politycznym, a Ali Chāmenei nie powinien być już uważany za mudżtahida [uczonego uprawnionego do samodzielnej interpretacji prawa – przyp. K.C.-J.], a tym bardziej autorytet do naśladowania. To oświadczenie, choć wydane na początku protestów, pozwala sądzić, że w samych centrach duchownych wiele się dzieje, choć zazwyczaj mamy bardzo ograniczony dostęp do wiedzy na ten temat.

W Iranie mamy również opozycję, która nie działa może zbyt prężnie, ale jednak jest obecna w politycznym krajobrazie.

Jeden z pierwszych głosów otwarcie krytykujących władze Iranu nadszedł ze strony jednej z partii reformatorskich, Hezb-e Ettehād-e Melli-je Irān-e Eslāmi, która dość szybko, bo jeszcze we wrześniu, zabrała głos w sprawie protestów, wzywając do zlikwidowania policji obyczajowej, powołania bezstronnej komisji w celu zbadania okoliczności śmierci Mahsy Amini oraz zmiany prawa dotyczącego obowiązkowego hidżabu tak, aby wybór leżał po stronie kobiety.

Głos opozycji nie jest już jednak dobrze słyszalny, co potwierdzają sami jej działacze. Związany z partią Ali Szakouri-Rād uważa, że młodzież, która wyszła na ulice, po prostu nie chce już słuchać duchownych. Ich legitymacja przepadła. Czy byliby gotowi wysłuchać jakiegokolwiek, nawet najbardziej reformatorskiego, charyzmatycznego i mądrego lidera, który byłby jednocześnie duchownym? Czy mieliby w sobie wrażliwość na jego głos? Wątpię, aby to było możliwe w tej sytuacji.

**
dra Sylwia Surdykowska-Konieczny – kierowniczka Zakładu Iranistyki Wydziału Orientalistycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi badania nad rolą emocji w kulturze Iranu w religijnym i kulturowym kontekście szyizmu.

Karolina Cieślik-Jakubiak – studentka Zakładu Iranistyki Uniwersytetu Warszawskiego, szczególnie zainteresowana irańskim nacjonalizmem oraz teorią nacjonalizmu bliskowschodniego. Najchętniej pisze o Iranie i historii islamu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij