Kolejny bojownik w walce z „wokeizmem” chce walczyć o Biały Dom

DeSantis to kandydat, którego ewentualna prezydentura byłaby równie polaryzująca jak ta Trumpa.
Ron DeSantis. Fot. Gage Skidmore/Flickr.com

DeSantis, podobnie jak Trump, reprezentuje radykalne skrzydło Partii Republikańskiej. Uchodzi przy tym za osobę bardziej zrównoważoną, zdolną do skupienia się na realizacji długofalowej strategii. No i nie jest obciążony problemami prawnymi.

W środę 24 maja swój start w wyścigu o nominację Partii Republikańskiej na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych ogłosił Ron DeSantis, gubernator Florydy. Uważany jest za najpoważniejszego konkurenta Trumpa spośród republikańskich polityków. Były prezydent zdaje się podzielać to przekonanie, bo atakuje DeSantisa bardziej zajadle niż jakiegokolwiek innego przedstawiciela prawicy.

Gubernator ma też potężnego sojusznika w osobie jednego z najbogatszych ludzi na świecie – Elona Muska. DeSantis poinformował opinię publiczną o zgłoszeniu swojej kandydatury właśnie na Twitterze, w towarzystwie jego właściciela. Przez pierwszych 25 minut słychać było głównie szumy i trzaski. Kilkaset tysięcy osób zebranych na Twitter Spaces musiało czekać, aż platforma upora się z problemami technicznymi.

Chcecie zobaczyć Trumpa w więzieniu? Prędzej ujrzycie go w Białym Domu

Trump i jego zwolennicy ochrzcili wydarzenie mianem DeSaster. Hasztag z tym hasłem hulał po sieci. Również liberalne media pisały o katastrofie. Najbardziej zadowolony z wpadki DeSantisa był najpewniej Rubert Murdoch. Prawicowi politycy otrzymali bowiem potwierdzenie, że w tych wyborach to ciągle Fox News, a nie Twitter, będzie medium pozwalającym dotrzeć do największej liczby potencjalnych wyborców. Gdyby DeSantis ogłaszał swój start w telewizji Murdocha, mógłby spokojnie zebrać milionową widownię.

Wszystkie wojny gubernatora 

DeSantis, podobnie jak Trump, reprezentuje radykalne skrzydło Partii Republikańskiej. Uchodzi przy tym za osobę bardziej zrównoważoną, zdolną do skupienia się na realizacji długofalowej strategii. No i nie jest obciążony problemami prawnymi.

Polityka DeSantisa jako gubernatora Florydy wskazuje, że w nadchodzącej kampanii będzie pozycjonować się na prawo od byłego prezydenta. W trakcie pierwszej fali pandemii był jednym z polityków najbardziej zaciekle atakujących Anthony’ego Fauciego, dyrektora Narodowego Centrum Alergii i Chorób Zakaźnych, który kształtował odpowiedź USA na inwazję koronawirusa. DeSantis krytykował zalecenia i nakazy, takie jak stosowanie środków sanitarnych i dystansowanie społeczne. Zapewniło mu to sympatię Fox News i stały dostęp do uszu prawicowego elektoratu, chłonącego teorie spiskowe związane z pandemią i nieufnego wobec przekazu ekspertów od zdrowia publicznego.

Gdy ten temat przestał tak silnie polaryzować opinię publiczną, DeSantis stał się jednym z najbardziej wyrazistych bojowników amerykańskich wojen kulturowych. Wielokrotnie powtarzał, że „Floryda jest miejscem, gdzie umrze ideologia woke”.

Zainspirował zdominowaną przez republikanów legislaturę stanową do uchwalenia szeregu aktów prawnych wymierzonych w „wokeizm”, nastawionych na realizację radykalnie prawicowej agendy kulturowo-cywilizacyjnej. Tylko w trakcie ostatniego posiedzenia przyjęto ustawę zakazującą aborcji powyżej szóstego tygodnia ciąży – co czyni z Florydy jeden z najbardziej restrykcyjnych w tej kwestii stanów – oraz delegalizującą zabiegi związane z korektą płci u nieletnich. Do zera obcięto środki na programy mające zwiększać wrażliwość na kwestie równości i różnorodności na publicznych uczelniach.

Broń wszędzie, edukacja seksualna nigdzie

Ustawodawcy z Florydy rozszerzyli też zakres stosowania kary śmierci i umożliwili obywatelom noszenie ze sobą ukrytej broni bez pozwolenia. Stany nie mogą zabronić jej posiadania, ale regulują przepisy dotyczące tego, czy i w jaki sposób można wyjść z bronią poza swój prywatny teren.

Wcześniej Floryda ograniczyła dostępność edukacji seksualnej dla najmłodszych uczniów, a także umożliwiła rodzicom pozywanie szkół za nieodpowiednie ich zdaniem treści. Dotyczy to głównie tematów związanych ze społecznością LGBT+. Przeciwnicy nowych regulacji nazwali ustawę „Don’t say gay low”, czyli „Prawem nie mów o gejach”.

Inna podpisana przez DeSantisa ustawa uzależniła zawartość szkolnych bibliotek od decyzji wyznaczonych przez stan specjalistów. Dodatkowo umożliwiła rodzicom uczniów składanie skarg dotyczących udostępnianych materiałów. W efekcie niektóre szkoły zawiesiły możliwość wypożyczania jakichkolwiek książek do czasu uporządkowania kwestii tych potencjalnie kontrowersyjnych.

Prawybory potwierdzają: republikanie nie mogą uwolnić się od Trumpa

W walce z „ideologią woke” DeSantis poszedł nawet na wojnę z Disneyem – największym pracodawcą w całym stanie. Gdy przedstawiciele korporacji skrytykowali „Don’t say gay law”, gubernator wycofał się z obowiązującej od dekad umowy, która pozwalała Disneyowi zarządzać znajdującym się na terenie Florydy Disneylandem – tak jakby był on oddzielnym, prywatnym hrabstwem. Uznając skutki tej decyzji za nie dość satysfakcjonujące, DeSantis zaczął straszyć kolejnymi sankcjami – jak inspekcje dotyczące bezpieczeństwa obecnych w parku tematycznym atrakcji.

W końcu Disney pozwał Florydę, twierdząc, że władze stanowe posługują się środkami administracyjnymi, by ukarać korporację za prezentowane poglądy – co narusza jej prawa zagwarantowane przez pierwszą poprawkę do konstytucji.

To nie jest przyjaciel naszego regionu

W sprawie wojny w Ukrainie DeSantis wykazuje się kunktatorstwem. „Stany mają wiele żywotnych interesów – zabezpieczenie naszych granic, […] osiągnięcie bezpieczeństwa energetycznego, przeciwstawienie się rosnącej […] sile Chińskiej Partii Komunistycznej. Dalsze uwikłanie w spór terytorialny między Ukrainą i Rosją do nich nie należy” – powiedział w marcu Tuckerowi Carlsonowi w Fox News. Wcześniej gwiazda radykalnie prawicowego dziennikarstwa regularnie powtarzała tezy rosyjskiej propagandy, między innymi przedstawiając Ukrainę jako skorumpowane, wręcz upadłe państwo, którego nie ma sensu bronić.

Jak zwrócił uwagę „New York Times”, znaczący jest tu dobór słów. Określenie wojny toczącej się za naszą wschodnią granicą jako „sporu terytorialnego” jest wyjątkowo perfidne. Mamy do czynienia z atakiem jednego państwa na drugie w celu jego całkowitego zniszczenia. Tego celu Rosji nie udało się osiągnąć i już raczej nie uda – ale działania Putina to ciągle nie dysputa terytorialna, tylko zamach na podstawowe zasady porządku międzynarodowego.

Ludzie Trumpa o krok od władzy w Kongresie. Tak działa polaryzacja

W pierwszym wywiadzie, jakiego udzielił po ogłoszeniu swojego startu w partyjnych wyborach (również w Fox News), zapytany o Ukrainę wygłosił tyradę na temat… „ideologii woke” w armii. Zapowiedział, że rozprawi się z nią w pierwszym dniu prezydentury. Zadeklarował przy tym, że jest zwolennikiem jakiegoś porozumienia kończącego konflikt, nie określił jednak warunków, które byłby gotów zaakceptować.

Dotychczasowe wypowiedzi DeSantisa wskazują, że w przypadku jego zwycięstwa w wyborach prezydenckich sytuacja w naszym regionie przestanie być dla Stanów priorytetem. Najpewniej ograniczałoby to bezpieczeństwo Polski. Mogłoby się tak stać – choć w mniejszym stopniu – również za kolejnej prezydentury Bidena, ale wówczas mielibyśmy czas na przygotowanie się do nowej rzeczywistości. DeSantis w Białym Domu raczej nie zapewniłby nam takiego luksusu.

Słabość DeSantisa: Donald Trump

DeSantis objął urząd gubernatora Florydy w 2018 roku. Zwycięstwo zapewniło mu ledwie 32,5 tysięcy głosów – w stanie, którego ludność liczy ponad 22,2 miliona. W 2022 roku miał ponad 1,5 miliona głosów przewagi, wygrał różnicą prawie 20 punktów procentowych. Republikanie uwierzyli, że „czerwona fala” – czerwony to kolor partii – zmiecie demokratów i podkopie prezydenturę Bidena.

Patriotyzm ekonomiczny i inkluzywny populizm pomogą odebrać Trumpowi klasę ludową?

Ale sukces DeSantisa przesłaniały jego słabości. Największą jest Donald Trump. W ramach kampanii z 2018 roku sztab gubernatora wypuścił dość kuriozalny klip, w którym żona polityka przypomina, że został on poparty przez Trumpa. Następnie widzimy jak DeSantis buduje ze swoim dzieckiem mur z klocków, a drugiemu czyta „napisaną” przez byłego prezydenta książkę. Można się spodziewać, że kampania Trumpa będzie o tym wielokrotnie przypominać, z jasnym przesłaniem: to ja go stworzyłem, beze mnie byłby nikim, nie głosujcie na podróbkę, macie przecież oryginał.

Zwolennicy DeSantisa przekonują, że jest on gwarancją utrzymania kursu obranego przez Trumpa, ale bez ekscesów i skandali. Problem w tym, że – jak zauważył Charles M. Blow – zwolennicy byłego prezydenta kochają go również za nie: „Trump pozwala swoim zwolennikom wyrazić pełną gamę emocji: dostarcza im rozrywki, wyraża ich wściekłość […] toczy w ich imieniu walkę z rządem i kulturą, które jak czują, coraz bardziej zwracają się przeciwko nim”.

Być może DeSantis oferuje trumpizm bez ekscesów, ale też bez charyzmy i medialnego talentu Trumpa. Na spotkaniach z dziennikarzami spoza prawicowej bańki wypada fatalnie. Jego konferencje prasowe zmieniają się czasem w nerwowe pyskówki. Nie lepiej idzie mu w kontaktach ze zwykłymi ludźmi czy zamożnymi darczyńcami. Wypada sztywno, niezręcznie, brakuje mu zdolności komunikacyjnych i interpersonalnych.

Co by nie mówić o Trumpie, ma on świetny kontakt z republikańską bazą. A biorąc pod uwagę, że prezydentura może być dla niego jedynym sposobem na uniknięcie więzienia, będzie desperacko walczył o nominację. Najpierw skupi się na walce ze swoim partyjnym konkurentem. Niewykluczone jednak, że kłopoty prawne Trumpa wyeliminują go z wyścigu.

Skupić antytrumpistów

Strategicznym celem DeSantisa powinno być jak najszybsze zjednoczenie wokół siebie tej części partii, która nie chce powrotu trumpizmu, tak by jej poparcie nie podzieliło się na kilku kandydatów, jak stało się to w 2016 roku. Radykalizm gubernatora może mu w tym przeszkodzić.

Jego stanowisko w sprawie wojny w Ukrainie wywołało sporo krytyki w szeregach republikanów, w tym ze strony wpływowych senatorów, łącznie z reprezentującym Florydę Marco Rubio. Także wojna z Disneyem wzbudziła kontrowersje w partii. I to pomimo faktu, że od co najmniej 2016 roku wielu republikańskich polityków skupia się na wojnach kulturowych, walcząc z korporacjami sygnalizującymi swoje wsparcie dla społeczności LGBT+, przeciwdziałania zmianom klimatu czy walki z rasizmem.

Jak zwróciły uwagę „Washington Post” i „New Yorker”, w rozmowie z Muskiem na Twitterze DeSantis nie brzmiał jak kandydat na lidera, który ma ofertę dla całych Stanów. Raczej jak ktoś, kto przemawia wyłącznie do przekonanych, twardych prawicowców. Mówił żargonem prawicowych wojen kulturowych, który ze swoimi skrótami – takimi jak CRC (krytyczna teoria rasy), ESG (polityka korporacji uwzględniająca czynniki środowiskowe i społeczne), DEI (różnorodność, równość, inkluzja) – mógł być zwyczajnie niezrozumiały dla kogoś, kto nie spędza kilku godzin dziennie na prawicowym Twitterze czy oglądaniu Fox News.

Część rozwiązań, które DeSantis wprowadził na Florydzie, jak obejmujący nieletnich zakaz zabiegów medycznych w ramach uzgodnienia płci, mogą trafić do części bardziej konserwatywnych wyborców niezależnych, a nawet niektórych demokratów. Ale już zakaz aborcji od szóstego tygodnia ciąży może być dla nich trudny do przełknięcia.

Mściwy, bystry, potworny buc. „Florida man” na miarę amerykańskiej prezydentury

Jest to kandydat, którego ewentualna prezydentura byłaby równie polaryzująca jak ta Trumpa. Wojna z „wokeizmem” prowadzona z Białego Domu uczyniłaby ze Stanów bardziej autorytarne państwo. Jej ofiarą padłby sektor publiczny – na Florydzie to nauczyciele i szkoły, bibliotekarze i szkolne biblioteki ponoszą największe koszty polityki DeSantisa. Kwestia Ukrainy to jeden z wielu powodów, by nie kibicować tej kandydaturze.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij