Świat

Który ze skandali konserwatystów jest twoim ulubionym w tym tygodniu?

Pisanie o Wielkiej Brytanii, a zwłaszcza o brytyjskiej polityce, przez ostatnie kilka miesięcy daje poczucie bycia zdartą płytą. Niby cały czas coś się dzieje i zewsząd słychać hałas, ale jeśli przyjrzeć się bliżej, to nic się specjalnie nie zmienia. Partia Konserwatywna gnije u władzy, a Partia Pracy szykuje się do przejęcia sterów, nie robiąc przy tym niczego specjalnego.

Okres stagnacji w życiu publicznym, pomimo hiperaktywności niektórych aktorów na scenie publicznej, może wynikać z tego, że wkraczamy w Zjednoczonym Królestwie w okres przedwyborczy i koronacyjny.

Sama koronacja na pewno odbędzie się na początku maja. Po śmierci królowej Elżbiety II koronowany podczas ceremonii zostanie król Karol III.

Półtora roku na polityczny cud

Kolejne wybory parlamentarne muszą się odbyć najdalej w styczniu 2025. Choć nie należy wykluczać, że fatalne wspomnienia kampanii z listopada i grudnia 2019 roku przekonają parlamentarzystów do skrócenia kadencji do jesieni 2024. Zależy to jednak od nastrojów w Partii Konserwatywnej i tego, jak jako większość parlamentarna będą oceniać swoje szanse na zminimalizowanie strat wyborczych.

Czy torysi raczej będą starać się maksymalnie wydłużać dystans i oddalać wspomnienia końca kadencji Johnsona i błyskawicznego przelotu Liz Truss przez Downing Street, czy raczej zapadną się pod natłokiem piętrzących się afer i skandali? Pod koniec kadencji Johnsona można było przewidywać, że albo Johnson sam skróci kadencję, albo zrobi to na szybko ktoś, kto przejmie po nim pałeczkę. Po dwóch miesiącach rządów Liz Truss jest to dużo mniej prawdopodobne, bo zwyczajnie czasu na ustabilizowanie wizerunku Partii Konserwatywnej zostało raczej mało.

Był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki…

Żeby uniknąć kampanii w okresie halloweenowo-bożonarodzeniowym, wybory musiałyby się odbyć gdzieś w okolicach drugiej rocznicy objęcia urzędu premiera przez Rishiego Sunaka. Równe dwa lata, przy ciągle niskiej popularności osobistej premiera (i wciąż dołującej), to nie jest dużo czasu na odrobienie kilkudziesięciu punktów straty w sondażach.

Ale są też jaskółki nadziei dla konserwatystów. William Hague, który otwarcie popiera Sunaka, twierdzi, że strata jest do odrobienia. Tak jak udało się wygrać Johnowi Majorowi w 1992 roku po przejęciu partii z rąk Margaret Thatcher i samemu Hague’owi w 2001, kiedy to torysi zmniejszyli przewagę z około 30 punktów do 9 punktów straty i odbili kilka miejsc w parlamencie z rąk Labour, minimalizując znacznie skalę porażki.

W obu tych przypadkach liderzy mieli nie tylko za sobą własną popularność, ale też przewagę sondażową w kilku punktach programowych (np. zaufanie wyborców do kierowania gospodarką). Obecnie torysi przegrywają w sondażach w zasadzie na wszystkich frontach. Prawdopodobnie więc Hague raczej stara się wspierać Sunaka w pacyfikowaniu potencjalnych malkontentów w partii, niż rzeczywiście wierzy w potencjalne zwycięstwo.

Dlatego też tak mało się w Zjednoczonym Królestwie realnie zmieniło w ostatnich miesiącach. Liderzy poszczególnych frakcji starają się pozycjonować w życiu politycznym przed decydującymi wydarzeniami i raczej po kawałku rozpoznawać obszary, w których opinia publiczna jest gotowa na zdecydowane deklaracje i realne działania.

Wiedząc, że przed nimi nawet i półtora roku przygotowań, Rishi Sunak, Keir Starmer, Nicola Sturgeon czy Ed Davey, podobnie jak liderki i liderzy mniejszych frakcji politycznych, przymierzają nowe programy, sondują popularność różnych propozycji i przygotowują się do konfrontacji z przeciwnikami. A także do walki z własnymi słabościami.

Książę Harry pisze wspomnienia

Lekko osobną osobą dramatu jest tu król Karol III, którego majowa koronacja nastąpi dużo szybciej niż wybory, a z jego punktu widzenia będzie wydarzeniem dużo ważniejszym.

Karol III ma też w tym momencie przed sobą największy, bo najpilniejszy, problem ze wszystkich politycznych liderów w kraju. Jego koronacja to oczywiście pierwsze takie wydarzenie od lat 50. Koronacja jego matki, Elżbiety II, była powszechnie uważana za wydarzenie, które nadało ton początkowi jej rządów. Było to pierwsze wydarzenie związane z rodziną królewską transmitowane na żywo w telewizji i ustawiło trajektorię rodziny królewskiej na następne dekady jako formacji rozpiętej pomiędzy polityką, uosobionymi narodowymi symbolami i medialno-celebrycką rozrywką.

Królowa Elżbieta II nie żyje. Jaka przyszłość czeka monarchię?

Zwłaszcza ten ostatni element stanął ostatnio mocno pod znakiem zapytania ze względu na publikację wspomnieniowej książki młodszego syna króla Karola, księcia Harry’ego. Dyskusję na ten temat zdominowały co bardziej „soczyste” kawałki opowieści, jak wojna w Afganistanie i odmrożenia miejsc intymnych.

Natomiast dwiema najpoważniejszymi rzeczami, jakie na temat rodziny królewskiej i Wielkiej Brytanii padły w tej książce, były opisy stosunków wewnątrz rodziny Windsorów jako całej instytucji. Z opisu Harry’ego wynika, że najważniejsza dla rodziny królewskiej jest ochrona instytucji oraz stosunki pomiędzy rodziną królewską a mediami i stan moralny tychże.

Według Harry’ego rodzina królewska jest w stanie każdego rzucić na pożarcie, jeśli pomoże to obronić wizerunek instytucji. I tak samo każdego jest w stanie psychicznie stłamsić i złamać, jednocześnie utrzymując na zewnątrz wizję XIX-wiecznej szlachty, która bez mrugnięcia okiem trwa na posterunku, niesie wsparcie i oświecenie swoim podwładnym ludom.

Jak twierdzi Harry, wiele ze skandalizujących historii z jego życia, które przebiły się do mediów, tak naprawdę pochodzi z donosów z wewnątrz samej rodziny, która jego kosztem albo przykrywała inne historie, albo utrzymywała w ten sposób zainteresowanie nią w mediach.

Śmierć księcia Filipa: przedostatni akt kurczącego się imperium

Same media z kolei nie miały najmniejszego etycznego problemu, by przehandlować jedną historię za inną, bardziej skandalizującą i w zasadzie wyłącznie, według Harry’ego, pasożytowały na kontrolowanych przeciekach, zamiast wykonywać dziennikarskie obowiązki.

Nie wiadomo, jak dalece Karol postanowi przebudować wizerunek monarchii w czasie swoich rządów. Nie jest pewne, czy ma na to jakiś pomysł – wiadomo jednak, że transmisja koronacji na żywo w telewizji nie wystarczy, żeby poprawić nie najlepszy wizerunek instytucji w oczach najmłodszych Brytyjczyków. Nie jest to zupełnie nowy trend, w latach 90. poparcie dla rodziny królewskiej też nie było oszałamiające, ale wtedy na czele rodziny stała królowa Elżbieta z czterdziestoletnim doświadczeniem w zarządzaniu kryzysami.

No powiedz „brexit”

Przed najbardziej zbliżonymi do Karola problemami stoi, paradoksalnie, Keir Starmer, lider Partii Pracy. Starmer musi przekonać Brytyjczyków, że jego niezwykle dysfunkcyjna, wewnętrznie skłócona organizacja jest gotowa do rządzenia państwem po torysach.

Labour wciąż prowadzi w sondażach miażdżącą przewagą poparcia, ale po pierwsze, do wyborów zostały może nawet dwa lata, a po drugie, mówimy o jednomandatowym systemie, w którym torysi mają dziś 355 miejsc, a laburzyści 195 (następni w kolejności są szkoccy nacjonaliści z 45 miejscami).

Ponieważ na odbicie znaczącej liczby miejsc w Szkocji Labour szanse ma raczej niewielkie, to droga do wyborczego zwycięstwa wiedzie przez mozolne odbijanie konserwatywnych mandatów w Anglii. Żeby utrzymać na to poważne szanse, Starmer nie wychodzi z żadnymi odważniejszymi propozycjami programowymi, które mogłyby wkurzyć prawicowych wyborców.

Na razie lider laburzystów głównie wypuszcza różne pomysły na wabia – albo sam, albo poprzez członków swojego gabinetu cieni. I patrzy, jak zareagują poszczególne segmenty jego elektoratu: i tego żelaznego, i tego wymarzonego. Przede wszystkim jednak stara się pozować na partię postępu i biznesu, odcinając się od naiwnego sentymentalizmu lat 2014–2019, które zaowocowały brexitem, Corbynem i Johnsonem. Każde z tych zdarzeń wychodziło bowiem z wiary elektoratu, że kiedyś było lepiej i stare recepty muszą zadziałać. Czy to ze strony bezpardonowego nacjonalizmu, czy pacyfistycznego socjalizmu starej daty.

Koniec Corbynowania

Wśród tematów, których Labour, a zwłaszcza Starmer, unikają najbardziej, jest brexit i relacje Wielkiej Brytanii z Unią Europejską. Jedynym, do czego Starmer się jak na razie posunął, jest kategoryczne stwierdzenie, że Partia Pracy nie zamierza wprowadzać Królestwa z powrotem do wspólnego rynku.

Nie jest to jednak stanowisko uniwersalne w partii. Wywodzący się z Labour burmistrz Londynu Sadiq Khan publicznie stwierdził, że nie da się dłużej „ignorować niesamowitych szkód, jakie poczynił brexit”. Z kolei minister spraw zagranicznych w gabinecie cieni, David Lammy, w swojej przemowie w Chatham House, znanym londyńskim think tanku zajmującym się sprawami międzynarodowymi, stwierdził, że „ponowne połączenie z Europą” będzie priorytetem rządu laburzystów, ale już w następnym zdaniu powtórzył, że sam nie ma planów powrotu do wspólnego rynku i unii celnej.

Lammy twierdził, że Labour zamierza odbudować relacje handlowe z Europą, ale poprzez mgliste zapowiedzi brzmiące jak powrót do unii celnej, ale tylnymi drzwiami i pod inną nazwą. Nakreślił też wizję wzmocnienia udziału Wielkiej Brytanii w europejskiej polityce obronnej, głównie w ramach NATO, a także wzmocnienia relacji bilateralnych z innymi stolicami Europy.

W kwestii polityki wewnętrznej głos zabrał sam Starmer w przemowie w parku technologicznym w Stratford (we wschodnim Londynie). Zapowiedział przede wszystkim głębszą federalizację kraju, gdzie więcej władzy przejdzie w ręce organów administracji lokalnej. Ale tutaj też nie usłyszeliśmy zbyt dużo szczegółów, jakie konkretnie obowiązki zostaną przesunięte i przede wszystkim, kto będzie za to płacił i jak.

Starmer nakreślił wizję partii i kampanii skupionych wokół jakości rządzenia zamiast rozpalania wojen kulturowych. Co ma może sens jako sposób na budowanie odmiennego od konserwatystów wizerunku, ale jednocześnie jest stosunkowo proste, dopóki pozostaje się na tak wysokim poziomie ogólności propozycji. Z ciekawszych pomysłów czysto komunikacyjnych, obaj, i Starmer, i Lammy, użyli w swoich przemówieniach zwrotu „odzyskać kontrolę” („take back control”), czyli hasła kampanii optującej za wyjściem z UE w czasie referendum. Próba przejęcia tego sloganu od brexitowców na pewno przykuła uwagę mediów.

Kryzys zamiast suwerenności. Brytyjczycy żałują brexitu coraz bardziej

Walka o uzgodnienie płci w Szkocji

Starmer jednocześnie znowu znalazł się pod ostrzałem lewego skrzydła swojej partii. Tym razem ze względu na raczej niemrawą reakcję na kłótnię wokół szkockiej ustawy o uzgodnieniu płci. W połowie stycznia szkocki parlament uchwalił zmiany w przepisach dotyczących wydania certyfikatu o uzgodnieniu płci, w których między innymi obniżono minimalny wiek wystąpienia o takowy certyfikat do 16 lat.

Według Starmera to była jednak zbyt niska poprzeczka. Ale jednocześnie też nie wystąpił w obronie transfobicznej posłanki Labour, Rosie Duffield, która już od jakiegoś czasu jest znana z nieprzyjaznych komentarzy pod adresem osób trans.

Ustawa reformująca prawne uzgodnienie płci w Szkocji została uchwalona przez szkocki parlament zdecydowaną większością głosów, znajdując poparcie wśród posłów i posłanek wszystkich partii zasiadających w Holyrood. Oczywiście najwięcej głosów za pochodziło z ław SNP, Labour i Zielonych, ale nawet i dwoje konserwatystów zagłosowało za.

Ogólne poparcie dla ułatwienia procesu prawnego uzgodnienia płci w całym Zjednoczonym Królestwie jest dosyć spore i rośnie, zwłaszcza wśród najmłodszych wyborców. Jednocześnie poparcie dla zniesienia wymagania diagnozy lekarskiej i obniżenia wieku poniżej 18 lat (jak było do tej pory) jest raczej niskie. Dlatego też Szkoccy Nacjonaliści doświadczyli największego buntu w szeregach od początku rządów, aczkolwiek nadal nie dostatecznego, aby storpedować uchwalenie ustawy.

Jak więc udało się ją uchwalić, nawet jeśli zawiera rozwiązania niepopularne politycznie? Przede wszystkim jest to sprawa, w którą Sturgeon wydaje się autentycznie wierzyć. Zresztą w ostatnich wyborach wszystkie partie podczas kampanii obiecały ułatwienia prawne dla osób trans, chcących uzgodnić prawnie swoją płeć, co Sturgeon wypomniała liderom laburzystów i torysów w ostatnim wywiadzie.

Prawie 70 proc. społeczeństwa przyznaje, że nie interesowało się wcześniej tą sprawą. Więc o ile transfobom we współpracy z konserwatystami i sponsorowanymi przez amerykańską prawicę think tankami nie uda się rozpętać pełnoprawnej wojny kulturowej na ten temat, o tyle kwestia uzgodnienia płci raczej nie odegra przesadnej roli w kampanii wyborczej.

Transpłciowe dzieci są wszędzie. Po prostu o nich nie wiesz

Na razie ten spór jedynie tli się w mediach, a nie rozpala dyskusje na spotkaniach z wyborcami, więc polityczny koszt dla SNP jest wciąż raczej niewielki. Na dodatek sprawa dotyczy bardzo małej mniejszości. W Szkocji wydawało się na starych zasadach około 30 certyfikatów uzgodnienia płci rocznie, a według nowych reguł szacuje się, że liczba i tak nie przekroczyłaby 300 rocznie.

Co więcej, Sturgeon przeprowadziła modelowy wręcz proces legislacyjny nad tą ustawą, z wieloletnimi konsultacjami i zeznaniami wielu ekspertów i ekspertek w dziedzinie przed kolejnymi komisjami. Proces ten był sabotowany przez transfobiczne organizacje na różne sposoby, wliczając w to publiczne obnażanie się w parlamencie czy wykupywanie przez nie wszystkich biletów na publiczne obrady.

Ostatecznie ustawa przeszła w szkockim parlamencie. Początkowo rząd centralny w Londynie rozważał tylko zablokowanie uznawania szkockich certyfikatów w innych częściach Wielkiej Brytanii, ale potem Sunak i jego ministrowie zapewne uznali, że to by zbytnio legitymizowało prawo szkockiego parlamentu do uchwalania niezależnych ustaw.

Zamiast tego postanowili odgórnie, rękami Alistera Jacka, ministra ds. Szkocji, unieważnić całą ustawę, posługując się prawem do tej pory nieużywanym. Skorzystano z punktu 35 ustawy o szkockiej samorządności (Scotland Act 1998). Punkt ten pozwala unieważnić ustawę regionalnego parlamentu, jeśli ta ustawa godzi w ustawodawstwo ogólnobrytyjskie – w tym miejscu pretekstem była ustawa o równouprawnieniu, gdzie niby szkockie przepisy miały jednostronnie zmieniać zasady uchwalone dla całego kraju.

Uzgodnienie płci? Najpierw pozew i spotkanie z rodzicami w sądzie

O ile sama dyskusja prawna nie jest rozstrzygnięta w stu procentach, o tyle SNP zapewnia, że wystąpi do sądu o zbadanie legalności tego posunięcia rządu centralnego. Nawet jeśli szkocki rząd przegra ten proces, tak jak przegrał ostatnio proces o prawo do jednostronnego zwołania referendum nad szkocką niepodległością, to na pewno dołoży to paliwa zwolennikom zerwania unii z resztą Królestwa.

Wybierz swój ulubiony skandal tego tygodnia

Ta awantura jest z kolei niezbyt na rękę premierowi Sunakowi. W przeciwieństwie do swoich poprzedników Sunak raczej stara się kreować na sprawnego menadżera. I jako taki menadżer jest potrzebny do rozwiązywania „realnych problemów” (czyt. ekonomicznych) Brytyjczyków, a nie interesują go, przynajmniej w wizerunku, jaki stara się roztaczać, wojny kulturowe.

Dlatego takie sprawy deleguje raczej na swoich ministrów, jak właśnie Alister Jack czy ministra ds. równości Kemi Badenoch. Sunak wydaje się zdawać sobie sprawę z tego, że nie uda się tego nawału problemów, jaki przed nim stoi, przykryć kolejną awanturą o pomniki kolonialne albo prawa osób trans. Mogłoby to jedynie przyłożyć się do powstawania wrażenia, że jego rząd nad niczym już nie panuje.

Co więcej, tego typu awantury leżą prędzej w obszarze zainteresowania tych polityków Partii Konserwatywnej, którzy raczej nie wspierają rządu Sunaka z sympatii, tylko ze strachu przed przyspieszonymi wyborami. Dlatego też premier stara się nie dodawać im rozpoznawalności i nie podsuwa im tematu samograja, dopóki nie ma takiej potrzeby.

W przeciwieństwie do Starmera, któremu w partyjnych czystkach pomagają sami zainteresowani, jak Corbyn, regularnie podkładający się rozczulaniem nad losem dyktatorów-ludobójców, Sunak ma poparcie w partii bardzo ograniczone i jego pole manewru jest znikome. W dodatku odpadają mu kolejni posłowie – ostatnio członkostwo w klubie stracił Andrew Bridgen za głoszenie teorii spiskowych na temat szczepień.

Jak na razie wydaje się, że udało się Sunakowi oddalić chwilowo wizję skrócenia kadencji. Ale konserwatywny premier wie, że ma mało czasu i każda jego minuta w pracy jest bezcenna. Nie pojawił się na przykład w Davos, gdzie jako były bankier odnalazłby się przecież bez problemu, i nie wysłał tam nawet ministra finansów Jeremy’ego Hunta.

Obaj muszą bowiem kreować wokół siebie wizerunek ludzi niezwykle zapracowanych i zatroskanych losem swojego kraju. Za to w Davos był Starmer, który stara się wykorzystywać każdą okazję do pokazania, że jako premier odnajdzie się też na scenie międzynarodowej.

Głównym problemem Sunaka pozostają trwające od grudnia strajki pielęgniarek, kolejarzy, wykładowców i nauczycieli. Do strajków zaczęli się przygotowywać (rozpoczęli referendum strajkowe) lekarze stażyści. Odpowiedzią Sunaka na tę nawałnicę było wprowadzenie pod obrady Izby Gmin ustawy mającej zagwarantować minimalny poziom obsady załóg w sferach krytycznych dla funkcjonowania państwa.

Biorąc pod uwagę, jak restrykcyjne jest już obecne prawo strajkowe w Wielkiej Brytanii, byłby to niezwykle mocny cios w związki, który prawie na pewno wepchnie wahające się nad poparciem Starmera związki zawodowe z powrotem w objęcia Labour.

Nie pomoże też Sunakowi konieczność zwolnienia Nadhima Zahawiego, byłego kanclerza skarbu (ministra finansów), a do weekendu dyrektora wykonawczego Partii Konserwatywnej, który, jak się okazało, unikał płacenia podatków w czasie, kiedy był ministrem, a potem kłamał na ten temat i groził pozwami dziennikarzom badającym sprawę.

Powrót myślozbrodni

Zwolnienie Zahawiego zajęło Sunakowi dziesięć dni i do tego zasłaniał się wewnętrznym śledztwem, które potwierdziło co do joty ustalenia dziennikarzy.

A był to tylko jeden ze skandali, jaki wypłynął w ostatnich tygodniach. Między innymi okazało się, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (Home Office) nie może doliczyć się dwustu dzieci azylantów, które zniknęły z ośrodków tymczasowych.

Potem wypłynęła pożyczka na 800 tys. funtów, jaką zaciągnął celem pokrycia własnych wydatków Boris Johnson, tuż przed tym, jak mianował organizującego mu tę pożyczkę Richarda Sharpa szefem rady nadzorczej BBC.

To wszystko pokazuje, w jakim stanie rozkładu jest partia rządząca Zjednoczonym Królestwem. Premier Sunak zajmuje się więc głównie gaszeniem lokalnych pożarów, a jedyne, czego jeszcze nie wiadomo, to jak długo uda mu się utrzymać w ryzach płomienie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jacek Olender
Jacek Olender
Filozof, komentator Krytyki Politycznej
Rocznik 1987. Studiował konserwację dzieł sztuki oraz filozofię. W tej pierwszej dziedzinie zrobił doktorat w Londynie i obecnie jest pracownikiem naukowym na Wyspach. Pisze o nauce i polityce. Były członek partii Razem.
Zamknij