Świat

Powrót myślozbrodni

Władza skazuje nas na klimatyczną katastrofę, więc ludzie protestują. Wtedy władza surowo ogranicza prawo do pokojowych protestów. Państwo potrafi być groźniejsze od terrorystów – pisze Robert Skidelsky.

LONDYN – W grudniu 1939 roku policja zorganizowała nalot na dom George’a Orwella i skonfiskowała jego egzemplarz książki Kochanek lady Chatterley D.H. Lawrence’a. Później, w liście do swojego wydawcy, Orwell zastanawiał się, czy „zwykli ludzie w krajach takich jak Anglia pojmują różnicę między demokracją a despotyzmem na tyle dobrze, by chcieć bronić swoich swobód”.

Prawie sto lat później drakońska ustawa o porządku publicznym (Public Order Bill) pokazuje, że wątpliwości Orwella były słuszne. W ubiegłym roku przyjęła ją brytyjska Izba Gmin, a teraz trafiła pod obrady Izby Lordów. Ustawa ma służyć ograniczeniu prawa do protestowania poprzez rozszerzenie pojęcia przestępstwa, odwrócenie zasady domniemania niewinności w sprawach karnych oraz osłabienie tak zwanego „testu zasadności” wymaganego dla użycia siły. Innymi słowy, nowe prawo poszerza zakres tego, co przedstawiciele władzy mogą robić wedle własnego uznania, a zarazem osłabia możliwość blokowania tych działań przez sądy.

Oto dlaczego rzuciłyśmy zupą pomidorową w van Gogha

Kiedy policja odebrała Orwellowi wydanie Kochanka lady Chatterley, książka była na indeksie na mocy ustawy o obscenicznych publikacjach z 1857 roku, która zakazywała publikowania jakichkolwiek materiałów mogących „deprawować i demoralizować” czytelników. XIX-wieczne prawo zostało zastąpione przez bardziej liberalną ustawę dopiero w 1959 roku. Od tej pory wydawcy mogli obronić się przed zarzutem obsceniczności, o ile zdołali dowieść, że dany materiał ma walory artystyczne, a jego publikacja leży w interesie publicznym. Wydawnictwo Penguin Books opublikowało Kochanka lady Chatterley w 1960 roku, zbiło oskarżenia o demoralizowanie czytelników, a już w latach 80. książka znalazła się na liście lektur.

O ile zachodnie demokracje przestały już próbować chronić osoby dorosłe przed „deprawacją”, o tyle wciąż tworzą nowe kategorie przestępstw, by chronić ich „bezpieczeństwo”. Public Order Bill wprowadza trzy nowe czyny przestępcze: przyczepianie się do przedmiotów lub budynków („umocowywanie się” lub „wejście ze sprzętem służącym do umocowywania się”), blokowanie budowy lub naprawy ważnych projektów transportowych oraz zakłócanie funkcjonowania krajowej infrastruktury krytycznej. Wszystkie trzy zapisy skierowane są przeciwko różnym formom pokojowych protestów, które władza uważa za zakłócenia – na przykład takim jak blokowanie dróg albo przyklejanie się do słynnych dzieł sztuki przez aktywistów klimatycznych.

Zakłócanie działania infrastruktury krytycznej z pewnością można postrzegać jako zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Lecz ta ustawa, która jest zresztą elementem większej serii już wprowadzonych lub proponowanych zmian w prawie mających służyć neutralizowaniu „całego spektrum współczesnych zagrożeń dla bezpieczeństwa państwa”, powinna być traktowana jako element szerokiej akcji ograniczania przez rząd możliwości prowadzenia pokojowych protestów.

Public Order Bill przenosi ciężar przedstawienia dowodów z policji na domniemanych sprawców. Daje funkcjonariuszom prawo aresztowania kogoś, dajmy na to, za „sczepianie się z drugą osobą”. I w takim przypadku policjanci nie będą musieli podawać uzasadnienia dla aresztowania, za to osoba oskarżona będzie musiała „udowodnić, że miała uzasadnione powody”, by spleść ramiona z przyjacielem lub przyjaciółką.

Domniemanie niewinności to nie tylko zasada prawna. To kluczowa, polityczna zasada demokracji. Wszystkie instytucje wymiaru sprawiedliwości uważają obywateli za potencjalnych przestępców, dlatego nałożenie ciężaru dowodu na policję to fundamentalne zabezpieczenie swobód obywatelskich. Domniemanie winy zawarte w Public Order Bill spowoduje, że policja w mniejszym stopniu będzie odpowiadać przed sądami, a tym samym brytyjski system prawny zbliży się do tych, które istnieją w państwach autorytarnych takich jak Rosja i Chiny, gdzie uniewinnienia są rzadkością.

Ekolożki w ukrytej kamerze. Jak służby inwigilują ruchy społeczne

Ustawa osłabia też wymóg „zasadności” aresztowania lub wprowadzenia zakazu. To pozwala funkcjonariuszom zatrzymać w celu przeszukania dowolną, niewzbudzającą żadnych podejrzeń osobę lub pojazd, jeśli ma „uzasadnione podstawy, by podejrzewać”, że popełniono jakieś przestępstwo związane z protestem. Stawianie oporu w takiej sytuacji traktowane byłoby jako przestępstwo. Zaś sądy pokoju (magistraty) mogłyby zakazać danej osobie lub organizacji uczestnictwa w proteście we wskazanym miejscu przez pięć lat, jeśli tylko ich obecność zostałaby uznana za powód „znacznych zakłóceń”. A ponieważ „obecność” na miejscu zbrodni w tym kontekście oznacza też komunikację elektroniczną, taki zakaz może pociągać za sobą konieczność prowadzenia monitoringu cyfrowego.

Pytanie, co należy uznać za uzasadnione podstawy do użycia środków przymusu, zostało postawione w precedensowej sprawie Liversidge kontra Anderson z 1942 roku. Robert Liversidge twierdził, że został nielegalnie zatrzymany na polecenie ówczesnego szefa Home Office (brytyjski odpowiednik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych), Johna Andersona, który odmówił podania powodu aresztowania. Anderson odpowiedział, że miał „uzasadnione powody, by uważać”, że Liversidge stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i że działał w zgodzie z wojennymi przepisami o obronie kraju, które zawiesiły Habeas Corpus Act (obowiązująca do dziś ustawa z 1679 roku, która zakazuje aresztowania bez zgody sądu).

Izba Lordów (która aż do 2009 roku odgrywała rolę najwyższej instancji sądowniczej; sprawy rozpatrywał specjalny komitet złożony z sędziów zwanych Law Lords) przychyliła się w końcu do zdania Andersona. Zdanie odrębne wyraził tylko Lord Atkin, który oskarżył pozostałych lordów o to, że „utożsamiają się z władzą wykonawczą bardziej niż sama ta władza”.

Wandalizm sufrażystek, czyli aktywizm działa

Nawet w czasie wojny – zdaniem Atkina – żadna osoba nie powinna być zatrzymana ani pozbawiana majątku na mocy samowolnej decyzji władz. Jeśli władza nie musi podawać powodów swoich decyzji, które dałoby się obronić na sali sądowej, wówczas sądy tracą zdolność do powstrzymywania samowoli władzy. Fala ustaw o bezpieczeństwie narodowym i walce z terroryzmem, która przetacza się teraz przez Wielką Brytanię, stoi w bezpośredniej sprzeczności z tym poglądem. To sprawia, że sprzeciw Atkina jest dziś jeszcze trafniejszy, niż był w czasie wojny.

Próby ograniczenia prawa do protestu przez rząd Wielkiej Brytanii są tym bardziej niepokojące, że wymiar sprawiedliwości coraz częściej posługuje się technologiami big data i sztuczną inteligencją. Co prawda działania prewencyjne policji to nic nowego, ale pozory naukowej obiektywności mogą sprawić, że nabiorą nieograniczonego zasięgu. Zamiast opierać się tylko na informatorach, policjanci mogą teraz korzystać z analityki predykcyjnej, by przewidzieć prawdopodobieństwo popełnienia przestępstw w przyszłości.

Prawo i przemoc. O źródłach brutalności policji

czytaj także

Oczywiście, niektórzy będą przekonywać, że władze mają dziś do dyspozycji tak dużo danych, że skuteczne predykcyjne działania policyjne są znacznie bardziej wyobrażalne niż w latach 80., kiedy brytyjska socjolożka Jean Floud postulowała zastosowanie „wyroków ochronnych” dla przestępców stwarzających wyjątkową groźbę dla społeczeństwa. Profesor prawa Andrew Gurthie Ferguson z waszyngtońskiego uniwersytetu American przekonuje na przykład, że „big data rozświetli mroki naszych podejrzeń”.

Jednak myśląc o takich rozwiązaniach, musimy wciąż pamiętać o tym, że państwo potrafi być czasem groźniejsze od terrorystów – a już na pewno od przyklejonych gdzieś demonstrantów. Musimy zachować taką samą czujność wobec tych, którzy tworzą prawo, jak wobec tych, którzy je łamią. W końcu nie potrzebujemy algorytmu przewidującego przyszłość (ani Orwella), żeby wiedzieć, że powierzanie władzy nadzwyczajnych uprawnień może mieć koszmarne konsekwencje.

**
Copyright: Project Syndicate, 2023. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Robert Skidelsky
Robert Skidelsky
Ekonomista, członek brytyjskiej Izby Lordów
Członek brytyjskiej Izby Lordów, emerytowany profesor ekonomii politycznej Uniwersytetu Warwick.
Zamknij