Świat

Był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki…

Troje premierów i trzy rządy w ciągu jednego roku to rzecz nienotowana w Wielkiej Brytanii od czasów królowej Wiktorii. Ale to dopiero początek długiej listy kryzysów, jakie przechodzi Zjednoczone Królestwo.

Koniec roku zachęca do podsumowań, a w tym roku wydarzyło się w Zjednoczonym Królestwie wyjątkowo dużo – nawet jak na standardy brytyjskiej rzeczywistości politycznej i społecznej po brexicie. I pomimo że jak na razie mamy chwilę oddechu od nieustannego kryzysu rządowego, to wydarzenia nie wydają się zwalniać.

W 2022 roku urząd premiera pełniły aż trzy osoby, wszystkie z jednego ugrupowania politycznego. Podobny poziom niestabilności na szczycie władzy widziano tu ostatni raz w latach 1922–1924, kiedy między dwoma stabilnymi rządami Davida Lloyda George’a i Stanleya Baldwina przewinęły się trzy, z których każdy utrzymał się krócej niż 300 dni. Ostatni raz trzy rządy w jednym roku kalendarzowym Królestwo widziało w 1886 roku, a trzy rządy z trzema różnymi premierami w 1868, czyli za czasów królowej Wiktorii.

Do końca roku został tydzień i nie zanosi się już na kolejną podmianę premiera. Ale ich troje w ciągu jednego roku z jednej partii to nowy rekord, który niewątpliwie jest wiekopomnym osiągnięciem Partii Konserwatywnej. Aczkolwiek wątpliwe, by torysi chcieli się nim chwalić w najbliższych kampaniach wyborczych.

Rząd sklejony na ślinę, poseł zjada pająki. Jak premier Sunak został zakładnikiem własnej partii

Na pewno nie chwalili się w kampaniach, które ostatnio trwały. Od listopada kolejne dwie rundy wyborów uzupełniających wygrała Partia Pracy: w Chester i w okręgu Stretford and Urmston (na przedmieściach Manchesteru). Ani jedna, ani druga wygrana nie były zaskoczeniem; w obu przypadkach laburzyści bronili bezpiecznych mandatów. Ale też w obu przypadkach laburzyści znacząco zwiększyli stan posiadania. W Stretford uzyskali ponad 10 punktów procentowych więcej niż w 2019 roku, a w Chester o 13,5 punktu – tam ich przewaga w liczbie głosów nad torysami wzrosła prawie trzykrotnie.

Pomimo drastycznej korekty kursu po rządach Liz Truss w wykonaniu duetu Sunak (premier) i Hunt (minister finansów) nie nastąpiło znaczące przesilenie w sondażach. Poparcie dla Labour wciąż wynosi ponad 45 proc., a dla torysów niewiele ponad 25 proc. Gdyby taki wynik faktycznie udało się osiągnąć w wyborach, to (jak wynika z modelu sondażowni Savanta) Partia Pracy mogłaby zdobyć nawet 486 miejsc w 650-osobowej Izbie Gmin, z przewagą nad torysami wynoszącą 314 mandatów. Aż tak miażdżące zwycięstwo jest historycznie mało prawdopodobne, a i modelowanie wyników w systemach jednomandatowych jest dość trudne.

Niemniej szanse konserwatystów na odbicie się do poziomu przynajmniej względnej równowagi topnieją z każdym dniem. Sunak ma bowiem na głowie mnóstwo problemów: przede wszystkim strajki (o czym za chwilę), ale też kompletnie niedomagające usługi publiczne, wykończone dwunastoma latami cięć prowadzonych przez kolejne konserwatywne rządy, za które Brytyjczycy będą musieli płacić coraz wyższymi podatkami. Ponadto cały czas ciągnie się za Sunakiem afera zombie, czyli Partygate – szereg imprez w siedzibie premiera Johnsona w czasie pandemii, nielegalnych z punktu widzenia regulacji covidowych.

Jak się okazuje, rząd wypisał czek in blanco na pomoc prawną dla Borisa Johnsona, podlegającego śledztwu parlamentarnemu w związku z kłamstwem w trakcie zeznań przed Izbą Gmin. Nie wiadomo do końca dlaczego, jak się bowiem okazało, od opuszczenia Downing Street Johnson zarobił ponad milion funtów na wystąpieniach okolicznościowych.

Kolejna afera, która nie tylko wydaje się nie kończyć, a wręcz nabierać tempa, to horrendalnie drogie zakupy odzieży ochronnej dla medyków, które rząd Johnsona robił na początku pandemii. Większość tych zakupów odbyła się bez przetargu, a sporą część tych zapasów kupiono od firm powiązanych z ważnymi członkami partii i rządu. W najnowszej odsłonie afery okazało się, że po zawyżonej cenie sprzęt sprzedawała firma konserwatywnej członkini Izby Lordów Michelle Mone, która miała na tym zarobić nawet 100 milionów funtów. Przy okazji wyszło na jaw, że niemała część tej odzieży nie spełniała wymogów sanitarnych, a przynajmniej część zysków z tych transakcji rodzina Mone prawdopodobnie ulokowała w rajach podatkowych, unikając brytyjskich podatków.

Problem z odzieżą ochronną kupowaną w pandemii, która nie spełniała standardów, nie skończył się razem z kryzysem na rynku sprzętu sanitarnego. Jak na początku roku ujawniła organizacja Good Law Project, rząd przyznał się do łącznych strat na sumę 9,9 miliarda funtów w latach 2020–2021, które to pieniądze poszły na zakup sprzętu po zawyżonych cenach albo sprzętu niespełniającego standardów. Magazynowanie tego sprzętu w roku 2022 kosztowało około 500 tysięcy funtów dziennie. W związku z tym rząd uznał, iż sprzęt należy zutylizować. Znów dzięki Good Law Project dowiedzieliśmy się, że właśnie kontrakt na tę utylizację w wysokości 4,5 miliona funtów otrzymała firma Clipper Logistics, która w trakcie pandemii otrzymała bez przetargu kontrakt na dystrybucję medycznej odzieży ochronnej na 11 milionów. Firma Clipper Logistics należy do sponsora Partii Konserwatywnej Stevena Parkina.

Ten klimat niekończących się skandali powoduje, że z ubiegania się o reelekcję w następnych wyborach zrezygnowało niemało obecnych posłanek i posłów z Partii Konserwatywnej, w tym prominenci, jak były kanclerz Sajid Javid, ale też osoby z nowszego naboru, jak Dehenna Davison z Bishop Auckland albo William Wragg z okręgu Hazel Grove na obrzeżach Manchesteru. Oboje mają mniej niż 40 lat. Oboje reprezentują okręgi, które skupiają obie strony wyborczych zmartwień konserwatystów. Bishop Auckland to postindustrialny okręg w „czerwonym murze” okręgów historycznie laburzystowskich, które torysi pod wodzą Johnsona odbili na fali probrexitowego sentymentu. Hazel Grove z kolei to podmiejski okręg sytej klasy średniej, gdzie jedyną znaczącą konkurencją dla torysów są Liberalni Demokraci, ostrzący sobie zęby na obrzeża metropolii, zwłaszcza na południu Anglii.

Skansen Anglia

Problemy rządu Sunaka będą tylko narastać. Do końca grudnia będą strajkować kolejarze, zamieniając i tak duży na co dzień ścisk w komunikacji publicznej w podróżniczy koszmar. Do tego w Londynie zastrajkują pracownicy autobusów. W całym kraju przez większość grudnia strajkują też egzaminatorzy na prawo jazdy, co przy ciągłej presji na transport publiczny i brakach na rynku kierowców jest nielichym problemem dla całej gospodarki.

Podróże okołoświąteczne utrudni strajk straży granicznej (Border Force). Aktualnie akcje strajkowe lub referenda i negocjacje trwają wśród nauczycieli i dyrektorów szkół (mają osobne związki), wykładowców akademickich, pracowników kolei Eurostar, bagażowych na Heathrow oraz lekarzy stażystów. Przez cały okres świąteczny będą strajkować też pocztowcy. Strajków jest planowanych tyle, że na stronie BBC powstała nawet elegancka rozpiska w tabelce.

Zastrajkują też pielęgniarki – po raz pierwszy w ponad stuletniej historii związku Royal College of Nursing. Żądają nie tylko podwyżek, ale też zwiększenia obsady na dyżurach i ogólnej poprawy warunków pracy. Niezależnie od nich do strajków przystąpią albo już przystąpili pracownicy i pracowniczki pogotowia oraz pomocniczy pracownicy medyczni. Sami torysi nie wydają się zdawać sobie sprawy ze skali wyzwania. Albo powtarzają w wywiadach komunały o niespotykanych kosztach, jakie poniósłby budżet, albo piszą publicznie, że lekarstwem na brak łóżek w szpitalach jest po prostu dostawienie nowych łóżek.

Byli „kluczowi”, czują się wykluczeni. Polscy migranci zarobkowi w Wielkiej Brytanii

O ile strajki w ochronie zdrowia odbywają się w całym kraju i mają szerokie poparcie społeczne, o tyle opieka medyczna leży w gestii rządów krajów związkowych, a te mają do nich różne podejście. W Szkocji rząd SNP zaoferował pracownikom pogotowia i pielęgniarkom podwyżki zaakceptowane przez część związków zawodowych (decyzje pozostałych związków poznamy na dniach). Nie jest to jednak koniec problemów z opieką medyczną w Szkocji, gdzie kolejki do lekarzy rosną. Nawet jeśli pojawiające się w mediach dane, że jeden na siedmiu mieszkańców kraju czeka w jakiejś kolejce do lekarza, są zapewne zawyżone.

W Anglii rząd centralny w zasadzie odmówił realistycznych negocjacji, utrzymując ofertę podwyżki wynagrodzeń o 4,3 proc., czyli zdecydowanie poniżej poziomu inflacji. W Walii negocjacje płacowe się odbyły, ale nie osiągnięto żadnego porozumienia. W Irlandii Północnej pielęgniarki i pielęgniarze otrzymali podwyżkę 4,5 proc., ale potwierdzenie tej umowy przyszło z opóźnieniem, Irlandia Północna wciąż nie ma bowiem rządu lokalnego. Co więcej, pielęgniarki zrzeszone w RCN żądają podwyżki o 19 proc. – 5 punktów powyżej 14-procentowej inflacji.

Brak rządu w Irlandii Północnej staje się dla Westminsteru coraz większym problemem, ale jest skutkiem bojkotu irlandzkich unionistów, którzy odmawiają wejścia do koalicji, by zmusić rząd Sunaka do wycofania się z irlandzkiej części umowy z Unią Europejską. Ostatnio sąd w Belfaście ogłosił, że próby zniesienia kontroli celnych pomiędzy Irlandią Północną a resztą Brytanii są nielegalne. Negocjacje z Unią trwają, ale o postępach nie słychać.

Początkowo pojawiały się doniesienia, że ustawa jednostronnie zmieniająca tzw. protokół irlandzki została zamrożona w Izbie Lordów. Informacje te zdementował minister spraw zagranicznych James Cleverly, który przed komisją spraw zagranicznych Izby Gmin stwierdził, że ustawa przechodzi proces legislacyjny „normalnym tempem”. Jak dotąd wycofanie ustawy było podstawowym warunkiem ze strony UE do dalszych prac nad zmianami we fragmencie umowy dwustronnej dotyczącymi Irlandii Północnej.

Sunak ewidentnie nie ma pomysłu na utrzymanie jedności kraju. Minister ds. północnoirlandzkich Chris Heaton-Harris po raz kolejny odroczył ultimatum, jakie dał partiom w Belfaście na osiągnięcie porozumienia koalicyjnego i sformowanie lokalnego rządu. Wybory do północnoirlandzkiego parlamentu mogą zostać odsunięte nawet do kwietnia. Z kolei w Londynie sąd najwyższy oddalił wniosek rządu Nicoli Sturgeon o przyznanie prawa do organizacji referendum niepodległościowego, nawet nieoficjalnego i konsultacyjnego. Jednak rząd Królestwa jak na razie nie planuje angażować się w rozmowy z władzami lokalnymi. Pomimo że w Szkocji poparcie dla niepodległości wciąż wynosi nieco ponad 50 proc. i jest zdecydowanie wyższe wśród najmłodszych grup wyborców.

Częściową przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że rząd nie może już zamiatać katastrofalnych ekonomicznych skutków brexitu pod covidowy dywan. Według szacunków brytyjski eksport jest o 20 proc. niższy, niż byłby, gdyby Brytania była wciąż częścią unijnego rynku, a problemy zgłaszają przede wszystkim małe i średnie firmy.

Stosunek do Unii wraca więc w debacie politycznej jak bumerang. Rząd próbuje kontrować te nastroje nakręcaniem antyimigranckiej histerii, w czym przoduje ministra spraw wewnętrznych Suella Braverman. Problem w tym, że jak ujawniły najnowsze dane Biura ds. Statystyki Narodowej (ONS), imigracja netto do Wielkiej Brytanii, czyli liczba osób przyjeżdżających do kraju minus liczba wyjeżdżających, między czerwcem 2021 a czerwcem 2022 roku wyniosła ponad 500 tysięcy osób i była najwyższa w historii badań. Co więcej, traktowanie azylantów przez rząd, na przykład trzymanie ich w niebezpiecznych dla zdrowia ośrodkach i ignorowanie prawnych rekomendacji na temat długości czasu przetrzymywania w nich kolejnych ludzi, odbiło się mocno negatywnym echem.

W obliczu kolejnych zgonów imigrantów tonących w pontonach na kanale La Manche Wielka Brytania przechodzi więc kolejną debatę o narodowym rasizmie. Najpierw działaczka organizacji pozarządowej Ngozi Fulani publicznie opisała rasistowskie odpytywanie przez Susan Hussey, przyjaciółkę królowej Elżbiety, damę dworu i matkę chrzestną księcia Williama, podczas spotkania w pałacu Buckingham. Hussey miała się dopytywać Fulani, „skąd naprawdę pochodzi”, choć Fulani kilkakrotnie odpowiadała, że jest tutaj urodzoną Brytyjką. Po tym incydencie Hussey zrezygnowała z pełnionych oficjalnych funkcji, ale Fulani otrzymywała tak olbrzymią ilość pogróżek, iż prowadzona przez nią fundacja musiała zawiesić działalność.

Ostatecznie pałac Buckingham zorganizował spotkanie między Fulani a Hussey, na którym Hussey przeprosiła i obiecała większą wrażliwość w przyszłości. Na tym tle na Netflixie ukazał się dokument o księciu Harrym i jego żonie Meghan, w którym oboje opisują poziom rasizmu w brytyjskich mediach i w rodzinie królewskiej. Rację przyznał im w wywiadzie dla Channel 4 były zastępca komisarza Metropolitan Police ds. antyterroryzmu, mówiąc, że Harry i Meghan otrzymywali bardzo poważne pogróżki. Jednocześnie dodał, że wciąż uważa skrajnie prawicowy terroryzm za jedno z najpoważniejszych zagrożeń dla kraju.

Nad tym wszystkim balansuje lider opozycji Keir Starmer. Z jednej strony wciąż usiłuje się przypodobać mniej tolerancyjnym wyborcom z północy Anglii, nie tylko nie opowiadając się wprost po stronie imigrantów czy azylantów, ale wprost negując korzyści, jakie odnosi Wielka Brytania z imigracji zarobkowej. Labour nie dotyka tematu stowarzyszenia z UE nawet na odległość, okazjonalnie zniżając się wprost do kłamstwa, jakoby powrót do udziału we wspólnym rynku nie mógł przynieść korzyści ekonomicznych. Partyjni liderzy mają zakaz pojawiania się na demonstracjach strajkujących pracowników – choć niektórzy wprost te zalecenia ignorują.

Labour stara się jednak wykuwać własny pozytywny program na bazie uchwał z ostatniej konferencji partyjnej i aktualnej sytuacji w kraju. Do mediów przebijają się głównie bardziej widowiskowe propozycje – jak zniesienie statusu fundacji (czyli de facto opodatkowanie) prywatnych szkół albo likwidacja dożywotniej Izby Lordów i przekształcenie jej w izbę wybieralną.

Rule, Britannia! Viva la brexit!

Jednak cały pakiet propozycji zmian konstytucyjnych opracowany przez byłego premiera Gordona Browna zawiera dużo więcej i dużo poważniejszych propozycji reform. Przede wszystkim sugeruje dalszą federalizację kraju i oddawanie coraz większych kompetencji w ręce rządów lokalnych, w tym rozbicie Anglii na mniejsze jednostki administracyjne, co ma sens, w Anglii bowiem mieszka ponad 80 proc. wszystkich obywateli kraju, a Anglia jako jedyna nie ma własnego parlamentu lokalnego.

Według tych propozycji będzie silniej gwarantowana współpraca pomiędzy tymi jednostkami oraz między nimi a rządem centralnym. Zwłaszcza to ostatnie jest ważne, jeśli Labour chce jakkolwiek wymanewrować pomiędzy walijskimi, irlandzkimi i szkockimi nacjonalistami. Brown dodał jeszcze większą odpowiedzialność wybieranych osób za naruszenia prawa podczas pełnienia obowiązków. Nie wiadomo, ile z tego wejdzie ostatecznie do programu wyborczego, ale Labour ma w końcu jakieś konkretne propozycje.

W natłoku fatalnych informacji, jak waląca się ochrona zdrowia czy fatalny stan brytyjskiej sieci energetycznej, kompletnie niegotowej na konieczną dla dekarbonizacji elektryfikację ani nawet na cięższą zimę, wśród opinii publicznej pojawia się przekonanie, że po podwyżkach cen i podatków obywatele płacą więcej za mniej. Do tego dochodzi widmo kolejnych kryzysów finansowych. Sondaże pokazują rosnące przekonanie wyborców, że Wielka Brytania przechodzi głęboki kryzys i nie zmierza w dobrym kierunku.

Czy Labour i reszcie partii opozycyjnych uda się powstrzymać to poczucie przed stoczeniem się w apatyczny nihilizm? Czas pokaże, ale nie zostało go dużo, a rząd torysów na pewno nie zamierza w tym pomóc. Rok 2023 nie zapowiada się dla Brytyjczyków radośnie.

*
Czytaj inne podsumowania 2022 roku:

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jacek Olender
Jacek Olender
Filozof, komentator Krytyki Politycznej
Rocznik 1987. Studiował konserwację dzieł sztuki oraz filozofię. W tej pierwszej dziedzinie zrobił doktorat w Londynie i obecnie jest pracownikiem naukowym na Wyspach. Pisze o nauce i polityce. Były członek partii Razem.
Zamknij