Świat

Królowa Elżbieta II nie żyje. Jaka przyszłość czeka monarchię?

Wszystko może zostać po staremu. Albo prawie. Na tle monarchii z krajów Beneluxu czy Skandynawii monarchia brytyjska wydaje się dziś faktycznie przerośnięta, zbyt odgrodzona ceremoniałem. Możliwe więc, że by przetrwać, będzie się musiała „odchudzić”, zbliżyć do ludzi, przyjąć bardziej dyskretną pozę.

Przez dekady królowa Elżbieta II pozostawała najtrwalszym elementem politycznego krajobrazu. Trwalszym od papieży, Angeli Merkel i Helmuta Kohla razem wziętych, III RP, obecności Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej, a nawet Fidela Castro. W trakcie ponad 70 lat panowania przyjmowała jako monarchini 15 szefów rządów: od Winstona Churchilla do Liz Truss, która spotkała się z nią w tym tygodniu, tuż po wybraniu jej na fotel premiera.

Fot. Library and Archives Canada/flickr.com

Gdy Elżbieta II wstępowała na tron, Wielka Brytania ciągle pozostawała globalnym imperium, choć utraciła już swoją najważniejszą kolonialną posiadłość – Indie – i nieuchronnie zmierzała do statusu mocarstwa drugiej kategorii. Królowa kończy panowanie, gdy jej kraj jest po brexicie bardziej osamotniony i niepewny swojej tożsamości niż kiedykolwiek od czasów Olivera Cromwella.

Era drugiej Elżbiety, nowe czasy elżbietańskie, właśnie się kończą. Jak zapamięta je historia? A co ważniejsze, co może nas czekać po nich?

Monarchia w wirze zmian

Panowanie Elżbiety II to przede wszystkim okres gwałtownych przekształceń brytyjskiego państwa i społeczeństwa.

W trakcie prawie 70 lat Wielka Brytania straciła niemal całe swoje zamorskie imperium, określające jego tożsamość co najmniej od wieku XVIII. Brytyjskie elity miały wielki problem z zaakceptowaniem swojego postimperialnego statusu.

Kryzys sueski z 1956 roku pokazał ponad wszelką wątpliwość, że nawet sprzymierzony z Paryżem Londyn nie jest w stanie prowadzić samodzielnej polityki na Bliskim Wschodzie, gdzie jeszcze 20 lat wcześniej pozostawał dominującą potęgą.

Kolejne rządy próbowały odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości, z jednej strony stawiając na „specjalne relacje” ze Stanami, z drugiej szukając dla siebie miejsca w Unii Europejskiej. Ten drugi eksperyment, do którego brytyjskie społeczeństwo nigdy nie było w pełni przekonane, zakończył się pięć lat temu. Po Trumpie Stany muszą na nowo wynaleźć transatlantyckie więzi, rola Wielkiej Brytanii w tej całej układance pozostaje mocno niepewna.

Fot. Levan Ramishvili/flickr.com

Kraj, który od czasów rewolucji przemysłowej był „warsztatem Europy”, przeszedł w trakcie panowania Elżbiety II dezindustrializację, zmienił się w gospodarkę opartą na usługach. Towarzyszyła temu neoliberalna rewolucja, demontująca system regulowanego przez państwo kapitalizmu z silną rolą sektora publicznego, zbudowany przez powojenne rządy laburzystów. Częścią tej rewolucji była daleko idąca redukcja siły związków zawodowych, które między II wojną światową a złamaniem strajku górników przez Thatcher w 1985 były jednym z najważniejszych aktorów brytyjskiego życia politycznego i gospodarczego.

Kino kontra Thatcher

Jeszcze wcześniej, już w latach 60., brytyjskie społeczeństwo wstąpiło na drogę liberalnych przemian w dziedzinie obyczajowości, kultury, praw człowieka. Pierwsze rządy Wilsona (1964–1970) przyniosły zniesienie kary śmierci, depenalizację stosunków homoseksualnych, legalną aborcję, rządy Blaira związki partnerskie, a Camerona pełną równość małżeńską dla par jednopłciowych. Elżbieta II była też ostatnią monarchinią obejmującą panowanie nad niemal wyłącznie „białym” krajem. W ciągu jej panowania Wielka Brytania zmieniła się w postemigranckie, wielorasowe i wielokulturowe społeczeństwo.

Fot. Wikimedia Commons

Sztuka przetrwania

Elżbieta II jako monarchini, która „panuje, ale nie rządzi”, miała osobiście niewielki wpływ na wszystkie te przemiany. Zarządzały nimi i odpowiadały na stwarzane przez nie wyzwania demokratycznie wybrani i ręczący przed parlamentem politycy i polityczki.

Fot. Wikimedia Commons

Królowej udała się jedna niezwykle istotna polityczna sztuka: wśród wszystkich tych zmian zapewniła przetrwanie ucieleśnianej przez siebie instytucji monarchii. W ostatnich dekadach wielokrotnie była ona krytykowana jako anachronizm, twór nieprzystający do realiów społeczeństwa XX i XXI wieku, żywa skamielina z czasów średniowiecza itd. Nie bacząc na to, żadna z fali modernizacji odmieniających Wielką Brytanię po wojnie tak naprawdę nie stworzyła realnego, egzystencjalnego zagrożenia dla monarchii. Mimo że w kilku laburzystowskich gabinetach zasiadali przekonani republikanie.

Śmierć księcia Filipa: przedostatni akt kurczącego się imperium

Duża w tym zasługa stylu, w jaki Elżbieta II sprawowała swoją funkcję. Lekko zdystansowanego, chłodnego, wychodzącego naprzeciw pewnym kulturowym demokratycznym impulsom, ale zachowującego konieczny dla instytucji monarchii dystans, unikającego politycznych kontrowersji.

Fot. Library and Archives Canada/Flickr.com

Ten styl co prawda raz poróżnił królową z brytyjskimi obywatelami: w okresie po śmierci księżnej Diany w 1997 roku. Społeczeństwo uznało wtedy, że Elżbieta II nie jest w stanie dostarczyć emocjonalnego przywództwa narodowi pogrążonemu w żałobie, oskarżano ją o chłód i bezduszność. Dobrze pokazuje to film Królowa (2006) Stephena Frearsa – choć oglądając go po latach, mamy wrażenie, że na tle niezrozumiale rozemocjonowanego społeczeństwa Elżbieta II jest jedyną racjonalnie zachowującą się osobą.

Dziś mało kto pamięta o roku 1997. Ostatnie półtorej dekady panowania Elżbiety II to ostateczna przemiany królowej w narodową ikonę ponad wszelkimi politycznymi i społecznymi kontrowersjami. Nawet Jeremy Corbyn jako lider Partii Pracy przyznawał, że choć osobiście jest republikaninem, to kwestia monarchii nie jest sporem, który chciałby dziś otwierać.

Królowa, celebrytka i Żelazna Dama

Poza wiekiem i szacunkiem za dekady służby państwu ten wyjątkowy status Elżbiecie pomogło zapewnić rozczarowanie pochodzącymi z wyboru politykami z ostatnich lat. Za Blairem, mimo wszystkich osiągnięć jego rządu, ciągnie się sprawa wojny w Iraku. Brown – niezbyt sprawiedliwie – obwiniany jest przez Brytyjczyków o skalę kryzysu z 2008 roku. Cameron wypuścił brexitowego dżinna z butelki. May nie była w stanie przełożyć wyniku referendum brexitowego na żadne konkretne rozwiązanie, regulujące nowe stosunki z Unią Europejską. Johnson musiał odejść po tym, gdy nawet jego własna partia miała dość jego kłamstw, poczucia bezkarności, lekceważenia reguł i poczucia przyzwoitości. Truss wielu Brytyjczykom wydaje się zapatrzoną w thatcherowskie dogmaty fanatyczką. Na tym tle królowa mogła się jawić – nawet osobom niepałającym sympatią do instytucji monarchii – jako ostoja stabilności, przyzwoitości, bezinteresownej służby państwu.

Fot. Library and Archives Canada/flickr.com

Karol III Ostatni?

Co teraz? Kluczowe dla przyszłości brytyjskiej monarchii będzie to, czy tron po Elżbiecie obejmie jej najstarszy syn, książę Walii Karol, czy wnuk, książę Cambridge William (Wilhelm). Ten pierwszy jest w przeciwieństwie do matki postacią kontrowersyjną. Mówi się czasami, że Karol III to marzenie każdego angielskiego republikanina.

Fot. Library and Archives Canada/flickr.com

Nie chodzi tylko o to, że pierwszy król tego imienia, Karol I Stuart (1625–1649), został obalony przez swoich poddanych w wyniku rewolucji angielskiej, osądzony, uznany za winnego i skazany na ścięcie. Republikanie mają nadzieję, że panowanie Karola III okaże się na tyle kontrowersyjne, że otworzy ponownie dyskusję nad sensownością monarchii w XXI wieku – zupełnie zablokowaną w końcówce panowania Elżbiety II.

Książę Walii faktycznie ma talent do wikłania się w kontrowersje. Miał problemy ze zrozumieniem i zaakceptowaniem swojej konstytucyjnej roli, próbował wpływać na politykę rządu w takich kwestiach jak edukacja czy polityka klimatyczna, choć zgodnie z konwencjami konstytucyjnymi nie powinien ingerować w te obszary. Głosił też mocno ekscentryczne poglądy, od reakcyjnego oporu wobec współczesnej architektury, po wspieranie pseudonaukowych teorii (homeopatia).

Fot. Library and Archives Canada/flickr.com

Pisarka Hilary Mantel, autorka uważanej za klasykę współczesnej powieści historycznej trylogii o ministrze Henryka VIII, Thomasie Cromwellu, w wywiadzie dla „The Times” stwierdziła, że instytucja monarchii zniknie w Wielkiej Brytanii w ciągu pokolenia, dwóch. Zdaniem pisarki Karol jest ostatnim członkiem rodziny królewskiej po Elżbiecie II, który postrzega swoją monarchiczną rolę w kategoriach misji powierzonej przez Boga, za którą jest się odpowiedzialnym nie tylko jako osoba prywatna, ale także jako monarcha. Takie rozumienie królewskiej roli musi zderzyć się ze światem, postrzegającym monarchów w zasadzie wyłącznie jako celebrytów.

Patoarystokracja

Czy gdyby William został koronowany z pominięciem ojca, mógłby odświeżyć instytucję monarchii, wprowadzić ją w XXI wiek? Z pewnością ma dziś lepszą prasę niż ojciec. Jednocześnie nie wiadomo, czy to właśnie nowoczesny monarcha-celebryta, bardziej niż zbyt poważnie traktujący swoją funkcję Karol, nie skłoniłby Brytyjczyków do pytań „po co nam właściwie Windsorowie, celebrytów mamy przecież od groma i na ogół wychodzą taniej niż rodzina królewska”.

Po co Brytyjczykom właściwie monarchia?

Mantel w tym samym wywiadzie zaznacza jednak, że na własną prognozę przyszłości monarchii nie postawiłaby swoich pieniędzy. Ja swoich też nie. Bo jak anachroniczna nie byłaby instytucja monarchii, pozostaje ona wciąż społecznie i politycznie funkcjonalna. Przynajmniej dla brytyjskich elit. Monarchia wieńczy system klasowy, tkwiący ciągle korzeniami w czasach feudalnych, gdzie wcale nie tak małą rolę odgrywają kontrolujące wielką własność ziemską rodziny, zasiedziane w społecznej elicie od czasów Tudorów.

Gdy zlikwiduje się monarchię, pojawi się szereg pytań. Co z tytułami arystokratycznymi i ich dziedziczeniem, z całym systemem państwowych odznaczeń opartym na feudalnych rekwizytach? Co z wyższą izbą parlamentu, Izbą Lordów, gdzie cały czas zasiada 92 dziedzicznych członków? A najważniejsze: co z ustrojem?

Na kontynencie europejskim mówi się, że Wielka Brytania to rzadki przypadek demokracji bez konstytucji, na co Brytyjczycy odpowiadają, że mają konstytucję, tylko inaczej niż na kontynencie to nie broszura, ale cała biblioteka. Kto nie miałby racji, konstytucyjny system Zjednoczonego Królestwa spina figura monarchy. Jej usunięcie otwiera moment konstytucyjny, co przyniosłoby ze sobą wiele pytań i dyskusji, które nie będą łatwe i głęboko podzielą społeczeństwo.

Fot. Michael Garnett/flickr.com

Jako pierwsze pojawi się pytanie o to, czy nastał moment, gdy Wielka Brytania potrzebuje spisanej konstytucji. Następnie o to, kto powinien być głową państwa, jak wybieraną, z jakimi kompetencjami. Zmiana ustroju w jednym miejscu wzmocni od dawna zgłaszane żądania zmian w innych. Na przykład wprowadzenia proporcjonalnej ordynacji w wyborach do Izby Gmin, na co od dawna naciskają mniejsze partie. Większe z kolei od dawna są przeciwne, bo system większościowy konserwuje ich duopol i daje spore szanse na rządzenie bez koalicjantów. Tak fundamentalna zmiana jak kres monarchii wzmocniłaby też argumenty Szkocji za kolejnym referendum niepodległościowym. Można więc zrozumieć, czemu wiele istotnych sił w Zjednoczonym Królestwie, nawet jeśli osobiście wolnych od monarchicznych sentymentów, wcale nie musi się palić do zmiany ustroju na republikański. Rodzi to po prostu wiele praktycznych problemów.

Monarchia jako serial

Wszystko może więc zostać po staremu. Albo prawie. Na tle monarchii z krajów Beneluxu czy Skandynawii monarchia brytyjska wydaje się dziś faktycznie przerośnięta, zbyt odgrodzona ceremoniałem. Możliwe więc, że by przetrwać, monarchia będzie się musiała „odchudzić”, zbliżyć do ludzi, przyjąć bardziej dyskretną pozę. Niezależnie od zmian instytucja ta może równie dobrze przetrwać jeszcze ten wiek.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij