Świat

To nie był dobry rok dla klimatu. Ale całkiem niezły dla aktywizmu

Za nami kolejny rok kryzysu klimatycznego i rekordowych emisji gazów cieplarnianych. Koncerny nadal kłamią, a prawicowi politycy nadal drwią z ocieplenia klimatu za każdym razem, gdy w Polsce spadnie śnieg. Ciekawe, czy śmiali się z tego, że ich termometry w Nowy Rok wskazały 19°C.

Wyzwania środowiskowe i klimatyczne łatwo odłożyć na bok, gdy Putin zrzuca bomby na Ukrainę. Część decydentów lubi tym argumentem wycierać sobie twarze nieskalane myślą o katastrofach spowodowanych degradacją planety i globalnym ociepleniem. Jednocześnie wojna (jak nic przedtem) obnażyła w całej okazałości problemy, do jakich prowadzi gospodarka oparta na paliwach kopalnych – zwłaszcza tych, które pochodzą z dyktatorskich reżimów. I to byłaby nawet dobra wiadomość, gdyby gazu i ropy z Rosji nie dało się zastąpić równie brudnymi surowcami z innych niedemokratycznych krajów – Egiptu czy Kataru.

Przed 24 lutego 2022 roku w dyskusji z osobami mało przejętymi kryzysem klimatycznym zdarzało mi się używać argumentów o wojnie i pokoju. Przemysł wydobywczy napędza machinę wojenną, a ekstremalne zjawiska pogodowe i kataklizmy sprzyjają wybuchom konfliktów. Podłoże surowcowe i klimatyczne miały chociażby zbrojne ruszenia w Zatoce Perskiej, Sudanie, ale także w Syrii.

W przypadku tej ostatniej droga od wywołanej spalaniem gazu, ropy i węgla suszy do kryzysów społeczno-gospodarczych i do wspieranego przez Rosjan rozlewu krwi oraz katastrofy humanitarnej z udziałem uchodźców i uchodźczyń stanowi najlepszy przykład efektu domina, który trudno zatrzymać i który oddziałuje na wszystkich, nie tylko na ginących od kul i bomb Syryjczyków. Ale nie na wszystkich bezpośrednio.

Zależność od rosyjskiego węgla i gazu zgotowała nam dwie katastrofy: klimatyczną i wojenną

Dopiero gdy usłyszeliśmy wybuchy za ścianą, u naszej wschodniej sąsiadki, owa argumentacja stała się najważniejszym i szerzej rozumianym uzasadnieniem troski o klimat. W końcu niemal wszyscy zdaliśmy sobie sprawę, że dokarmiany przez nas kasą za importowane do Polski i Europy ropę i gaz Putin nie zna umiaru w konsumowaniu swojego imperialistycznego ego. Niestety – pisząc „my” – nie mam na myśli polityków, dla których rosyjska agresja w Ukrainie stała się pretekstem do dalszego opóźniania zielonej transformacji.

Odnoszę wrażenie, że co 12 miesięcy piszę w zasadzie ten sam, pełen frustracji tekst. Swoje poprzednie podsumowanie klimatyczne zaczęłam od diagnozy: „świat cierpi na depresję klimatyczną, ale nie chce dobrowolnie się leczyć i zamiast tego robi wszystko, by trafić na przymusową terapię szokową”.

Z nieskrywanym rozczarowaniem mijający wówczas 2021 rok określiłam jako ten, w którym marazmu antropocenu nie były w stanie przerwać żadne tragiczne wydarzenia: ani pandemia, ani niszczycielskie powodzie w Niemczech i Chinach czy pożary na Syberii i w USA, ani rosnące koszty utrzymania: z powodu suszy rosły ceny żywności, a chciwość koncernów paliwowych podbijała rachunki za energię. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że politycznego przebudzenia nie wywoła nawet tak mocny wstrząs jak jeszcze bardziej uderzająca po kieszeniach, krwawa i niszcząca infrastrukturę oraz środowisko wojna w samym środku Europy.

Umoszczeni w katastrofie, czyli klimat w 2021 roku

Choć coraz bardziej zdecydowanie odcinamy się od rosyjskich surowców, a Międzynarodowa Agencja Energetyczna szacuje, że do 2030 roku światowe inwestycje w czystą energię wzrosną prawie dwukrotnie, dziś z bliska widzę, że zwłaszcza w polskim rządzie nadal roi się od sceptyków klimatycznych, blokerów rozwoju OZE i ignorantów, którzy na obywatelskie żądania zmian w polskiej energetyce w obliczu klimatycznego i wojennego kryzysu odpowiadają, że oni z kolei „chcieliby śniegu w górach i ciepła na nizinach”. W sejmowej zamrażarce dalej leży ustawa wiatrakowa, której nowelizacja mogłaby załatać energetyczne dziury i zapewnić nam środki na inwestycje w termomodernizację lub czystą energię z Krajowego Funduszu Odbudowy.

Lasy Państwowe nie ustają w wycince drzew pozwalających chronić klimat, a największe polskie elektrownie wykorzystujące biomasę drzewną spalają równowartość kilku–kilkunastu hektarów lasu dziennie każda.

Andrzej Duda traktuje listopadowy szczyt klimatyczny jak wakacje i okazję do kolejnych kompromitacji, zamiast wykorzystać ten czas do zawierania mądrych międzynarodowych sojuszy i uderzenia w Putina oraz przemysł kopalniany. Danielowi Obajtkowi grudniowy mundial w Katarze służy do przyklepania umów na sprowadzanie gazu od tamtejszego reżimu. Z kolei wspomniany już Jarosław Kaczyński na przedwyborczym rajdzie po Polsce przekonuje, że co jak co, ale klimat zmieniał się zawsze. I pewnie nikt nie narzekał, prawda, panie prezesie?

Przestańmy udawać, że spalanie biomasy jest eko

Dla polityka PiS mam złe wieści – Polki i Polacy potrafią łączyć kropki i wiedzą, że globalne ocieplenie jest poważnym zagrożeniem oraz wpływa bezpośrednio na jakość ich życia. Ba, zdają sobie sprawę również z tego, że – jak podaje Instytut Spraw Publicznych – politycy są największym źródłem klimatycznej dezinformacji. Uważa tak aż 45 proc. respondentów, 30 zaś za siewców nieprawdy uznaje przedstawicieli polskiego rządu. Okazuje się także, że nad Wisłą brakuje zaufania również do firm związanych z paliwami kopalnymi. I słusznie, bo to najwięksi kłamcy.

PGE GiEK w odpowiedzi na złożony w 2020 roku przez Greenpeace Polska pozew klimatyczny wskazuje na przykład, że „nie ma żadnych przekonujących dowodów naukowych, że ludzkie uwolnienie dwutlenku węgla, metanu czy innych gazów cieplarnianych powoduje bądź spowoduje w przewidywalnej przyszłości katastrofalne ocieplenie ziemskiej atmosfery/zakłócenie klimatu Ziemi”. Ta sama spółka twierdzi, że „optymalny wzrost temperatury dla świata może spokojnie wynieść 3,5 stopnia Celsjusza”, mimo że stanowisko nauki jest w tym zakresie zupełnie inne. Względnie bezpieczna granica nie może przekroczyć 1,5 stopnia w porównaniu z epoką przedprzemysłową.

Gazy cieplarniane przyjazne roślinom? Takimi bzdurami karmią nas koncerny paliwowe

Katarzyna Bilewska z Greenpeace, z którą o tym rozmawiałam, przypomniała mi z kolei, że według ekspertów „skok o ponad 3 stopnie oznaczałby tak wielkie podniesienie poziomu mórz i oceanów, że Gdańsk zostałby zalany”. Prawicowi piewcy polityki rządu Zjednoczonej Prawicy w mediach drwią jednak z ocieplenia klimatu za każdym razem, gdy w Polsce spadnie śnieg. Ciekawi mnie, czy z takim samym zapałem śmiali się z tego, że ich termometry w Nowy Rok wskazały 18,9°C, choć jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia temperatura utrzymywała się blisko lub poniżej zera.

Tak duże i nagłe wahania pogody to dowód na to, że obserwujemy skutki naruszenia stabilności klimatycznej. O ile nad Wisłą jeszcze nie wydaje się to dramatyczne, o tyle na przykład w Stanach Zjednoczonych, gdzie burze śnieżne zabijają ludzi, a temperatura z 6 stopni Celsjusza spada nagle do kilkunastu poniżej zera, już tak. Globalne ocieplenie zwiększyło liczbę ekstremalnych zjawisk pogodowych na całym świecie o 400 proc. od lat 80.

Mijający rok obfitował aż nadto w takie zdarzenia. W Australii, Brazylii, Nigerii, Indiach i Pakistanie, które doświadczyły rekordowych powodzi, już zyskał miano czasu „Wielkiego Potopu”. W Afryce wciąż najdotkliwsze pozostawały susze, Europejczyków zabijały rekordowe upały, pożary i burze, a huragany pustoszyły USA i Kubę. Raport Christian Aid wskazuje, że najdroższa burza kosztowała 100 miliardów dolarów, a najbardziej śmiercionośne powodzie zabiły 1700 osób i przesiedliły ich ponad 7 milionów.

Powodzie w Pakistanie: 23 miliony dzieci nie pójdzie do szkoły

czytaj także

Nie jest żadną tajemnicą, że w tym zestawieniu zawsze najgorzej wypada globalne Południe, które w najmniejszym stopniu przyczyniło się do zmiany klimatu i napędzania paliwożernej gospodarki. „Kryzys klimatyczny ma miejsce teraz – niszczy źródła utrzymania, zakłóca bezpieczeństwo żywnościowe, zaostrza konflikty o ograniczone zasoby i powoduje przesiedlenia” – wskazuje rzeczniczka wysokiego komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców, Olga Sarrado.

Ruch na rzecz sprawiedliwości klimatycznej stał się jednak ważnym wątkiem globalnej polityki ostatniego roku. Odzwierciedleniem ważkości tego tematu były negocjacje na tegorocznym, 27. już szczycie klimatycznym w Szarm El-Szejk.

Wprawdzie wydarzenie to pod wieloma względami przyniosło rozczarowania i w wielu swoich momentach przypominało raczej maskaradę niż poważne spotkanie kryzysowe, sukcesem okazało się osiągnięcie porozumienia w sprawie ustanowienia nowego funduszu na pokrycie tak zwanych strat i szkód (ang. loss and damage).

Klimatyczne plagi egipskie. COP27 to kolejny szczyt hipokryzji

Przełom w organizacji wsparcia dla najbiedniejszych krajów dotkniętych zmianami klimatycznymi daje nadzieję. Należy jednak podchodzić do niego ostrożnie, bo na poprzednich spotkaniach światowych przywódców też zobowiązywano się do wypłacania środków państwom rozwijającym się na mitygację szkód i adaptację do zmiany klimatu, a część tych pieniędzy nigdy nie opuściła kont zamożnej Północy.

W zalewie fatalnych wiadomości warto jednak też zwrócić uwagę na to, że – jak pisze Irwin Loy na łamach The New Humanitarian – aktywiści, a także decydenci krajów Południa „biorą sprawy w swoje ręce” i upominają się o solidarność i zmiany. „Na przykład karaibski naród Barbados przewodzi dążeniu do zreformowania światowego systemu finansowego i przełamania cyklu rosnącego zadłużenia spowodowanego klęskami żywiołowymi. Vanuatu przedstawiło długo oczekiwane plany skierowania kryzysu klimatycznego do najwyższego na świecie trybunału w Hadze: państwa członkowskie na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ mają głosować w tej sprawie na początku 2023 roku” – czytam.

Końcówka roku przyniosła z kolei istotne ustalenia w kwestii ochrony środowiska. Łatwo bowiem zapomnieć o tym, że obok wyzwań klimatycznych czeka nas także uporanie się z zatrzymaniem masowego wymierania gatunków. Degradacja ekosystemów napędza kryzys klimatyczny i odwrotnie – skok globalnej temperatury uruchamia procesy wyniszczające przyrodę, jak zakwaszenie oceanów, pożary lasów czy susze.

Na zorganizowanym w Montrealu 15. szczycie poświęconym bioróżnorodności wypracowano historyczne – niczym to podpisane w 2015 roku sprawie klimatu w Paryżu – porozumienie w sprawie objęcia ochroną 30 proc. lądów, terenów podmokłych i wód do 2030 roku. W deklaracji zaakceptowanej przez blisko 200 sygnatariuszy z całego świata zapisano także „prawo ludności tubylczej do decydowania lub współdecydowania o ochronie bioróżnorodności z założeniem, że to rdzenni mieszkańcy mają być gospodarzami bioróżnorodności”, a także utworzono fundusz o wysokości co najmniej 200 mld dolarów rocznie na realizację celów zawartych w porozumieniu.

Trzydzieści razy trzydzieści równa się rachu… ratunek dla planety

Pytany przeze mnie, czy finał COP15 stanowi powód do świętowania, prof. Piotr Skubała z Uniwersytetu Śląskiego stwierdził, że optymizm jest uzasadniony, ale nie powinien przesłaniać nam wielu braków. Wielką nieobecną w dyskusji światowych negocjatorów okazała się kwestia ograniczenia konsumpcji. Dość mocno wybrzmiała ona jednak w opublikowanej w kwietniu trzeciej odsłonie raportu IPCC, o którym rozmawiałam z drem Michałem Czepkiewiczem.

Usłyszałam od niego, że po raz pierwszy w publikacji tak często wspominano o pojęciu wystarczalności, czyli redukcji nie tylko emisji, ale także zużywaniu mniejszych ilości energii niż obecnie. „Sporą nowością jest też omówienie w treści raportu takich idei jak dewzrost i postwzrost. Wynika to z rozwoju związanej z nimi literatury, ale też ze zmian w myśleniu naukowców zajmujących się klimatem.

Prace takich badaczy jak Jason Hickel i Giorgos Kallis pokazują, że nie da się połączyć ciągłego wzrostu z odpowiednio szybkim zmniejszaniem emisji. Ten głos nie jest jeszcze dominujący wśród naukowców współtworzących raporty IPCC, ale w szerszym środowisku naukowym bardzo żywa jest debata o potrzebie tworzenia scenariuszy, które opisują dewzrostowe przemiany w gospodarce: poprawę jakości życia przy jednoczesnym zmniejszeniu zużycia energii i surowców” – powiedział mi dr Czepkiewicz.

Co nowego w katastrofie? Klimatolodzy zapowiadają postwzrost

Niemniej jednak wciąż jako ludzkość mamy ogromną trudność w tym, by wyegzekwować ograniczenie zużycia zasobów od tych, którzy konsumują ich najwięcej. Chodzi, rzecz jasna, o bogaczy, którzy co chwila dają pokaz swojej klimatyczno-środowiskowej ignorancji. Bo jak inaczej nazwać fakt, że latają prywatnymi odrzutowcami po bułki do sklepu czy w trakcie rekordowych upałów marnują wodę na podlewanie swoich wielkich ogrodów i wypełnianie nią ogromnych basenów, przodują w spożyciu mięsa, mimo że sektor hodowlany to obok koncernów paliwowych i transportu największy wróg klimatu, i są głównymi napędowymi powszechnej już i ropożernej samochodozy?

Sądziłam, że będzie mi bardzo trudno napisać cokolwiek pokrzepiającego po tak wyniszczającym planetę i nas wszystkich roku. Z pomocą przyszedł mi jednak Adam Aron, profesor psychologii z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego i autor książki The Climate Crisis. Science, Impacts, Policy, Psychology, Justice, Social Movements, który pisze, że nie możemy porzucać nadziei na uratowanie planety. Powinniśmy ulokować ją w aktywizmie i wywieraniu społecznej presji na decydentów – mimo sceptycyzmu i słabo rozwiniętej wiary we własną siłę polityczną.

Jak rozśmieszyć nafciarza? Łatwizna. Powiedz mu, że walczysz o klimat

„Gdy ludzie zabierają głos i współpracują ze sobą, mogą zapoczątkować potężne zmiany. Widać to po studentach domagających się od rektora wycofania kampusowej elektrowni na paliwa kopalne i przejścia na odnawialną energię elektryczną. Można to również zobaczyć u farmerów w Kolorado, którzy naciskają na swojego gubernatora w sprawie uchwalenia standardu czystej energii elektrycznej, by mogli czerpać korzyści z posiadania turbin wiatrowych na swoich ziemiach” – pisze naukowiec i wskazuje powody, dla których warto docenić zwłaszcza aktywizm lokalny.

Zdaniem powołującego się na badania socjologiczne Arona, choć zmiany klimatu mają charakter globalny, to oddolne inicjatywy o mniejszej skali uruchamiają procesy transformacyjne. Przykładem mogą być chociażby spółdzielnie energetyczne i inne inicjatywy, które oddają więcej władzy nad energetyką w ręce samorządów i społeczeństwa. Ogromną moc sprawczą mają także miasta jako główni emitenci gazów cieplarnianych. Przykłady Amsterdamu czy Barcelony, które wcielają w swoją politykę ekonomię obwarzanka i idee postwzrostu w ramach zazieleniania energetyki, gospodarki i zasadniczo życia swoich mieszkańców, mogą sprawić, że podobne działania mogą stać się naśladowanym trendem.

Ile bomb musi spaść, byśmy zrozumieli, że świat rządzony przez ropę, gaz i węgiel oznacza zniszczenie?

O zaraźliwości akcji lokalnych Aron pisze jak o pewnej powtarzalnej tradycji, która w dobie współczesnych kryzysów powinna być nam szczególnie bliska. „Istnieje wiele historycznych przykładów, od ruchu sufrażystek, który wywalczył kobietom w USA prawo głosu, po walkę o 40-godzinny tydzień pracy. Lokalna akcja w południowych Stanach Zjednoczonych była katalizatorem przepisów dotyczących praw obywatelskich z lat 60. Lokalne działania na rzecz małżeństw osób tej samej płci rozpoczęte w San Francisco doprowadziły do uchwalenia przepisów stanowych, a ostatecznie do przepisów federalnych podpisanych w grudniu 2022 roku, które zabraniają stanom odmowy uznawania małżeństw poza stanem ze względu na płeć, rasę lub pochodzenie etniczne” – czytam i przypominam sobie o tym, że ostatni rok to wysyp wielu głośnych aktywistycznych inicjatyw, które kwestie klimatyczne próbowały na różne sposoby wrzucić do publicznej debaty.

Oblanie zupą Słoneczników Van Gogha, niszczenie stacji paliw, uniemożliwianie startu samolotów – to najgłośniejsze akcje klimatycznych rebeliantów, które sprowokowały wiele ważnych dyskusji. Choć wiele z nich skupiało się na tym, czy można niszczyć obrazy wielkich malarzy, zdarzały się i takie, które faktycznie zajmowały się kwestią katastrofy klimatycznej i bezczynności, którą sekretarz generalny António Guterres nazwał „autostradą do piekła”.

Szybko znaleźli się też komentatorzy, zdaniem których tak radykalne sygnalizowanie konieczności rezygnacji z dalszego spalania węgla, ropy i gazu to domena młodych, kąpanych w gorącej wodzie nastolatków, którym rzekomo brakuje zdrowego rozsądku. Tomasz S. Markiewka na naszych łamach wskazywał jednak, że wcale nie jest tak, że „tylko młodzi ludzie biją na alarm, a starsze, bardziej doświadczone osoby oddają się rozważnym namysłom. Nie jest też tak, że wiemy na pewno, jaki rodzaj aktywizmu przynosi zamierzony efekt, a jaki jest nieskuteczny. Dziś trzeba próbować wszystkiego”.

Nie bójmy się klimatycznego alarmizmu [polemika z Kamilem Fejferem]

Trudno mi się z nim nie zgodzić, zwłaszcza gdy patrzę na to, co robią inicjatorki międzynarodowej akcji Wschód, czyli aktywistki klimatyczne z Polski – Dominika Lasota i Wiktoria Jędroszkowiak, które zauważyły „TIME”, „New York Times”, CNN, Reuters i wiele innych mediów z całego świata. O ich akcji pisze się tak: „to osoby młode, w większości kobiety, głównie z Europy Wschodniej. Uważają, że wojna w Ukrainie jest brutalną manifestacją uzależnienia świata od paliw kopalnych. Połączyły dwie sprawy – aktywizm antywojenny i zmiany klimatu – aby w pełni wykorzystać ten moment, w którym uwaga świata skupia się na Ukrainie. Aby dowieść swojej racji, konfrontują się twarzą w twarz z przywódcami Europy”.

Dominika Lasota udzieliła na koniec roku bardzo poruszającego wywiadu „Wyborczej”. Padają w nim ważne słowa o tym, że powinniśmy przestać traktować decydentów jak nietykalne ikony. „To zwykli ludzie, zatrudnieni przez nas do pełnienia służby” – mówi aktywistka i dodaje, że polityka uprawiana przez największych decydentów, jak choćby kompromitujący się w zderzeniu z nią Emmanuel Macron czy Andrzej Duda, jest niczym więcej jak tylko teatrem. Dlatego jako społeczeństwo tym bardziej powinniśmy żądać od nich zdjęcia masek, realizacji interesów społecznych, wśród których leży bezpieczeństwo ludzi i planety.

Kiedy – jak przekonuje Dominika Lasota – na polityków „spojrzymy jak na aktorów, a nie ikony, znika dystans i przekonanie, że jesteśmy słabsi w konfrontacji z nimi”. I wiecie co? Wierzę jej i tej samej wiary życzę wam wszystkim w 2023 roku.

*
Czytaj inne podsumowania 2022 roku:

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij