Kraj

Bez odblokowania wiatraków w Polsce świecić będą tylko portfele

Gdy większość polskich obywatelek chce czystej i taniej energii, Andrzej Duda marzy o śniegu w górach, a ziobryści blokują odmrożenie energetyki wiatrowej na lądzie. Z kolei Jarosław Kaczyński przekonuje, że „jak świat światem, tak klimat się zmieniał”. Powiedzieć, że rząd pcha nas w ramiona drożyzny, zimna i energetycznego skansenu to nic nie powiedzieć.

„A co, jeśli nie będzie wiało?” – tak Andrzej Duda podczas zakończonego właśnie 27. szczytu klimatycznego w Egipcie skwitował pytanie aktywistki Dominiki Lasoty o to, kiedy polskie władze zamierzają zareagować na trwające kryzysy – klimatyczny oraz energetyczny – i porzucić paliwa kopalne, zastępując je odnawialnymi źródłami prądu i ciepła, np. farmami wiatrowymi na lądzie.

– W tym czasie większość Polaków czeka na odblokowanie wiatraków. Tego oczekuje według najnowszych sondaży nawet 60 proc. społeczeństwa. W 2025 roku z naszego systemu elektroenergetycznego wypadnie duża część mocy węglowych i trzeba będzie je czymś zastąpić. Energetyka odnawialna, w tym budowa elektrowni wiatrowych na lądzie, mogłaby te luki załatać i przy okazji rozwiązać kwestie ekonomiczne w związku z rosnącymi cenami energii. Jeśli polski rząd odpowiednio nie zareaguje na te wyzwania, świecić będą tylko nasze portfele. Ale pustkami – mówi nam koordynatorka kampanii klimatycznych w Greenpeace Polska, Anna Meres.

Niebezpiecznie, niepoważnie, pełno Rosjan. Dlaczego pojechałyśmy na COP27?

czytaj także

Jednak prezydent lekceważy głosy ogromnej części Polek i Polaków, bojącej się wpływu zmiany klimatu na swoje życie i chcącej sprawiedliwej i zielonej transformacji energetycznej. W odpowiedzi na nie stwierdził, że „chciałby śniegu w górach i tego, by w nizinach było ciepło”. W oficjalnym wystąpieniu na COP27 Duda mówił, że tej zimy nikt nie zapyta ekipy rządzącej: „jak wiele ambitnych celów klimatycznych osiągnęliśmy?”.

„Zapytają o to, dlaczego zasoby energetyczne są drogie i dlaczego ich standard życia się obniża” – dodał prezydent. Nie wspomniał jednak o tym, że to jego partia nie tylko pogrzebała rozwój odnawialnych źródeł energii w Polsce, ale także jest głównym hamulcowym zmian, które pozwoliłyby rodakom spać spokojnie, bez obaw o to, czy będą mieli się czym ogrzać albo jak zapłacić za prąd.

Wojna nie odłożyła transformacji na później

Odłożenie kwestii klimatu na „lepsze czasy” to blokowanie rozwiązań potrzebnych już teraz. Problemem nie jest bowiem wyłącznie atak Putina na Ukrainę, powodujący brak nawet 4 mld ton węgla, który do tej pory zasilał i ogrzewał większość gospodarstw domowych, czy zakaz importu surowca z Rosji. Wszystko, z czym mamy obecnie do czynienia, stanowi efekt wieloletnich zaniedbań rządzących.

– Nie jest też tak, że wojna w Ukrainie pogrzebała plany odchodzenia od węgla w krajach zachodnich UE i przesunęła je znacząco w czasie. Daty deklarowane w Zielonym Ładzie czy porozumieniu paryskim nadal obowiązują – twierdzi Anna Meres.

– Wiele krajów pomimo kryzysu energetycznego przyspiesza transformację, na przykład Niemcy, które chcą odejść od spalania węgla „idealnie” do 2030 roku. Prawdą jest to, że kilka bloków węglowych dostało możliwość ponownego włączenia na zasadzie rezerwy, ale jest to ograniczone w czasie do 2024 roku. Długofalowy trend antywęglowy w krajach unijnych i polityce klimatycznej w UE nie ulega w żaden sposób zmianie, a w niektórych przypadkach nabiera szybkości, jak np. w Rumunii, w której rząd ogłosił przyspieszenie dekarbonizacji o dwa lata w stosunku do ubiegłorocznego planu. W całej UE tylko pięć krajów ma wyznaczoną datę odejścia od węgla wykraczającą poza 2030 rok. Wszystkie pozostałe zrobią to znacznie wcześniej – dodaje nasza rozmówczyni.

Ale nie w Polsce, gdzie do łask na fali kryzysów powraca uprawiany politycznie negacjonizm klimatyczny. Mimo że wątpienie w dewastujące skutki globalnego ocieplenia należy dziś już głównie do narracyjnego arsenału tropicieli teorii spiskowych, wciąż istnieją tacy architekci życia publicznego jak Jarosław Kaczyński, dla których skok temperatury to dla planety nic nowego.

Prezes PiS, powołując się najprawdopodobniej na stanowisko nieuznającego powszechnego naukowego konsensusu w sprawie zmian klimatu fizyka, prof. Ivara Giavera, twierdzi, że „wszystkie samochody świata naraz uruchomione mają mniejszy wpływ na klimat niż w wielkiej hali sportowej zapalenie jednej zapałki”.

Zuzanna Rudzińska-Bluszcz: Nie zmienię świata, ale Polskę mogę

Nie wiemy, co ten piernik ma do wiatraka. Ale skoro już przy tym drugim jesteśmy, to przypomnijmy, że projekt pozwalający odblokować energetykę wiatrową na lądzie w Sejmie leży już od lipca. I zbiera kurz.

Koniec z blokowaniem 99,7 proc. Polski?

Podczas gdy trwają zakłady o to, czy Jarosławowi Kaczyńskiemu najbardziej dokucza demencja, ignorancja czy cynizm, większą odpowiedzialnością niż on i jego partyjni koledzy w kwestii przyszłości OZE zdaje się wykazywać była ministra rozwoju, Jadwiga Emilewicz, która zapowiedziała, że jeszcze w listopadzie tego roku ustawa odległościowa (zwana potocznie wiatrakową) ma trafić pod obrady parlamentu i naprawić to, co PiS niegdyś zepsuł.

Waldemar Buda, szef resortu rozwoju i technologii, twierdzi z kolei, że „słyszał” o możliwym rozpatrywaniu projektu na którymś z dwóch najbliższych posiedzeń Sejmu, które zaplanowano na końcówkę listopada i połowę grudnia 2022 roku.

Przypomnijmy, że chodzi o nowelizację przepisów, a konkretniej zmianę zasady 10H, która zgodnie z zarządzeniem PiS-u wprowadzonym w 2016 roku ogranicza obecnie budowę elektrowni wiatrowych w pobliżu istniejących już zabudowań i terenów cennych przyrodniczo. Odległość określona przez ustawodawcę nie może być bowiem mniejsza niż dziesięciokrotność wysokości wiatraków. Ta restrykcja – jak wylicza Instrat – uniemożliwiła realizację inwestycji w wiatraki na 99,7 proc. powierzchni Polski.

Bogaci mieli czas na wymianę pieców. Dlaczego dopłacamy do ich węgla?

Po kilku latach, w lipcu tego roku partia rządząca – m.in. pod wpływem konieczności wywiązania się z obietnic warunkujących otrzymanie środków w ramach KPO – złożyła w Sejmie projekt liberalizujący ustawę odległościową. Poprawka zakłada utrzymanie ogólnej reguły umiejscowienia elektrowni wiatrowej, czyli możliwość stawiania wiatraków wyłącznie na podstawie Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego (MPZP), ale jednocześnie zmienia nakładane na te plany wytyczne dotyczące odległości.

Jeśli nowela weszłaby w życie, inwestorzy musieliby zachować bezwzględne minimum w postaci 500 m, które dzieliłyby wiatraki od domostw. Podobne rozwiązania funkcjonują w wielu krajach europejskich. Jedynie w Bawarii i Saksonii stosuje się regułę 10H.

Naukowcy przekonują, że zmniejszenie odległości jest – w przeciwieństwie do tego, co sugerują niekiedy rządzący – bezpieczne dla zdrowia osób potencjalnie zamieszkujących tereny sąsiadujące z urządzeniami. Mowa przede wszystkim o poziomach hałasu infradźwiękowego pochodzącego z turbin wiatrowych, które – jak wskazali członkowie Komitetu Inżynierii Środowiska PAN w raporcie Elektrownie wiatrowe w środowisku człowieka – „są niższe lub porównywalne z hałasem towarzyszącym typowym naturalnym źródłom infradźwięków (np. wiatr, fale, pioruny, ulewny deszcz), występujących powszechnie w przyrodzie, oraz hałasem infradźwiękowym towarzyszącym człowiekowi w codziennych czynnościach bytowych (np. pojazdy, głośniki, silniki, urządzenia AGD, samoloty)”.

„Już w odległości ok. 85 m od turbiny wiatrowej poziom hałasu wynosi blisko 50 dB, co odpowiada normom dla dopuszczalnych poziomów hałasu na terenach zabudowy mieszkaniowej jednorodzinnej w godzinach dziennych. Z kolei z innych badań wynika, że w odległości 500 m od elektrowni wiatrowej wynosi on poniżej 40 dB. Taki poziom hałasu nie powinien powodować negatywnych skutków zdrowotnych, również w przypadku osób wrażliwych. Inni zaś wskazują, że w odległości 500 m poziom hałasu nie przekracza nawet 35 dB” – czytamy w publikacji.

Te wnioski potwierdzają też eksperci ze Światowej Organizacji Zdrowia, którzy na dodatek wskazują, że energia wiatrowa ma mniejsze oddziaływanie na zdrowie niż inne formy tradycyjnego, a więc emisyjnego i zatruwającego powietrze wytwarzania energii. Co więc stoi na przeszkodzie, by stawiać wiatraki?

Poważni panowie gotują nam katastrofę

– W dobie kryzysu klimatycznego, surowcowego oraz wysokich cen energii kompletnie niezrozumiałe i oburzające jest to, że od kilku miesięcy mamy dobry, gotowy projekt, który pozwoliłby rozwijać energetykę wiatrową na lądzie i wspomóc transformację, a zamiast tego leży w zamrażarce. Polska posiada doskonałe warunki do rozwoju OZE. Według szacunków ekspertów w Polsce możliwe jest osiągnięcie 75 proc. udziału produkcji energii z OZE już w 2030 roku. Odblokowanie energetyki wiatrowej na lądzie oraz wyznaczenie ambitnego celu na rok 2030, jeśli chodzi o produkcję energii ze źródeł odnawialnych, przełożyłoby się nie tylko na znaczną redukcję zużycia węgla w energetyce i niższe ceny energii dla Polek i Polaków, ale także na realizację unijnych celów klimatycznych. Niestety obawiam się, że brakuje tu woli politycznej – zaznacza Anna Meres.

Energetyka wiatrowa rzeczywiście jest przedmiotem międzypartyjnych rozgrywek w obozie Zjednoczonej Prawicy. Przeciwko zmianom protestują politycy Solidarnej Polski, którzy od miesięcy powtarzają, że chcieliby w tej sprawie „kompromisu” i ustanowienia dyskutowanej minimalnej odległości na poziomie 1000 m. To wcale jednak nie oznacza próby dogadania się, bo przy tym warunku wiele inwestycji nadal pozostałoby zablokowanych. Dlaczego ziobryści, ale też pojedynczy politycy PiS-u jak Anna Zalewska, są przeciwni ustawie? Powody wydają się kuriozalne, jeśli przyjmiemy, że ich stanowisko reprezentuje jeden z członków partii, Janusz Kowalski. „Najtańsza jest energia z polskiego węgla, a nie dotowana miliardami energia z niemieckich wiatraków” – pisał w mediach społecznościowych.

Kowalski i jego partyjni koledzy najwyraźniej chcą podbicia nastrojów antyunijnych, ale zamiast tego oddalają nas od uzyskania unijnych pieniędzy. Zwłoka w kwestii uruchomienia energetyki wiatrowej, jak przypomina Izabela Zygmunt z Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce, oznacza niewypłacenie pierwszej transzy środków przyznawanych w ramach Krajowego Planu Odbudowy.

W energetycznym klinczu na własne życzenie

– Reforma ustawy odległościowej jest kamieniem milowym w ramach KPO i zgodnie z jego zapisami powinna być już zrealizowana. Przeciąganie sprawy może uniemożliwić Polsce dotrzymanie terminów i opóźnić złożenie pierwszego wniosku o wypłatę pieniędzy – wskazuje Izabela Zygmunt. Jednocześnie dodaje, że – ze względu na przyjęte w nowelizacji podejście – od wejścia w życie noweli do faktycznej budowy wiatraków z pewnością minie sporo czasu.

– Zmiany w takim kształcie spychają odpowiedzialność za realizację inwestycji na samorządy. Konkretnie chodzi o zrzucenie na barki władz lokalnych długiej i trudnej procedury przygotowania dokumentów, które umożliwią budowę farm wiatrowych i będą przy tym dostosowane do Miejscowych Planów Zagospodarowania Przestrzennego. Samo uchwalenie noweli nie pchnie energetyki wiatrowej do przodu. To kropla w morzu potrzeb, a upływ czasu nie działa na naszą korzyść – słyszymy.

Anna Meres z Greenpeace Polska zwraca z kolei uwagę, że ustawa dotycząca energetyki wiatrowej na lądzie to tylko część większej układanki, która pozwoli Polsce uniezależnić się od paliw kopalnych.

Young Leosia czy pani od polskiego? Kto według młodych mówi z RiGCzem o klimacie?

– Oprócz liberalizacji przepisów bardzo pilnie potrzebujemy zmodernizować nasze sieci przesyłowe, by w ogóle móc do nich przyłączyć odnawialne źródła. Będzie to wymagało ogromnej mobilizacji ze strony operatorów sieci oraz nakładów finansowych. Na ten cel można by wykorzystać chociażby pieniądze, które Polska otrzymuje z handlu emisjami, czyli unijnego ETS. Tymczasem tylko znikoma część środków z puli, jakie Polska otrzymała w ubiegłym roku ze sprzedaży praw do emisji dwutlenku węgla, została przeznaczona na modernizację energetyki. Według danych Ministerstwa Finansów do budżetu w 2021 roku z aukcji trafiło 24,3 mld zł, z czego tylko 4,8 mld zł rząd wydał na wsparcie wytwarzania energii ze źródeł odnawialnych. Pozostała część środków rozpłynęła się w budżecie – podsumowuje nasza rozmówczyni.

Sprawę wiatraków próbują pchnąć też partie opozycyjne, w tym Zieloni i Polska 2050 Szymona Hołowni, który właśnie ogłosił swoją energetyczną piątkę i projekt odblokowania inwestycji w farmy wiatrowe. „Mamy dość patrzenia na to, jak marszałek Sejmu Elżbieta Witek mrozi tę ustawę. Zresztą ona jest do poprawki. Dlatego kładziemy własny projekt ustawy o energii z wiatru. Trzeba to odblokować. W wietrzne dni możemy mieć 40 proc. energii z wiatru, a mamy 10 proc. Pozostałe 30 proc. dorabiamy węglem, produkując zanieczyszczenia, które będą zabijały nas, nasze dzieci” – podsumował Hołownia. Ale jego ustawa też pewnie sobie poczeka.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij