Świat, Weekend

Od Gierka i Chomejniego do czerwonego Batmana: Polska w spirali nieustających przyspieszeń

W roku „zimy stulecia” w polskim śniegu i w perskim piachu rodził się żywiołowy populizm religijny. W Iranie nawet niewierzący skandowali „Niech żyje Chomejni!”; w PRL opozycyjna lewica właśnie zaczęła klękać przed papieżem. Nie pod przymusem, lecz z żarliwym entuzjazmem oddając się pod duchowe zwierzchnictwo ajatollaha z Wadowic.

Zmieniający się klimat, drożejąca energia, dysfunkcyjne państwo i szereg napięć społecznych to niewątpliwie recepta na ciekawe czasy. I o nich właśnie piszemy w Krytyce Politycznej w ramach cyklu Zima nadchodzi, przyglądając się też podobnym kryzysom z przeszłości.

Zima nadchodzi: nowy cykl Krytyki Politycznej

Przełom 1978 i 1979 roku przyniósł rewolucję islamską w Iranie. Jednym z jej skutków był spadek produkcji i wzrost cen ropy naftowej, a następnie światowy kryzys energetyczny. On z kolei tak rozregulował anglosaskie welfare state, że do władzy doszli psychopatyczni deregulatorzy i wrogowie „socjalu”: najpierw Margaret Thatcher, a zaraz za nią Ronald Reagan. Chwilę później neoliberalizm zyskał globalną hegemonię.

Istotą hegemonii okazał się przyspieszony ruch dwutorowy. Pierwszym torem parła ideologia demontująca nawet pozory społecznej kontroli nad kapitalizmem. Na torze drugim zaczął szaleć reakcjonizm kulturowy – fundamentalizm, który coraz głębiej pogrążał się w nieleczonych psychozach. „Thatcherowsko-reaganowska deregulacja sadowi się obok wiktoriańskiego powrotu do »wartości« rodzinnych i religijnych” – tak Alex Williams i Nick Srnicek podsumowali motorniczych neoliberalizmu w głośnym eseju #Accelerate: Manifesto for an Accelerationist Politics (2013).

Strajk paraliżuje Francję. Macron odpowiada przymusem pracy

No właśnie – akceleracjonizm. Pojęcie przyspieszenia jest kluczem do świata, który wyłonił się po 1979 roku. Elektryzowało ono aktorów społecznych w kolejnych dekadach, w różnych kostiumach i dekoracjach. Łączyło się z nadzieją na szybkie nadejście pożądanych zmian – lub z pesymizmem, dla którego rozwój wypadków oznaczał błyskawiczny rajd w przepaść. Tak było w epoce schyłkowego Gierka. W III RP na początku transformacji. W Wielkiej Brytanii przeoranej thatcheryzmem. W Polsce i na Zachodzie po kryzysie 2007–2008.

Aby zobrazować prądotwórcze meandry tego pojęcia, zabawię się w scenarzystę. Wyobraźcie sobie miniserial katastroficzny. Pilotem będzie odcinek poświęcony rewolucji irańskiej oraz gierkowskiej zimie stulecia. Akordem finalnym – uderzenie w czerwoną klawiaturę. Wykona je Batman marksista, deklarujący: jestem akceleracjonistą.

Epizod 1. Szach i Gierek – dwa bratanki?

Williams i Srnicek twierdzą, że sednem neoliberalnej deregulacji jest dewastująca fragmentacja. Społeczeństwa rozpadają się na neoprymitywne osady okopane wokół lokalnych interesów, wykopujące archaiczne zabobony. Struktury społeczne są rozbite, najeżone palisadami, skonfliktowane zewnętrznie i wewnętrznie. W tej sytuacji błędem lewicy jest inwestowanie w lokalizm. Dlaczego? Bo wbrew pobożnym życzeniom nie stanie się on źródłem postępowej samoorganizacji. Będzie raczej kolebką złudzeń, na przykład anarchistycznych rojeń o owocnej współpracy między osadami wolnymi od państwowego przymusu. A w przypadku najgorszym – wylęgarnią nowych fundamentalizmów i reakcyjnych kacyków.

W tym świetle naszkicujmy pierwszą scenę serialu. Miejsce i czas akcji? Paryż, feralny rok 1979. Konstanty Jeleński pisze esej na temat Ziemi Ulro Miłosza. Jednym z punktów odniesienia jest religijna fantazja, której wtedy hołdował przyszły noblista. Marzyła mu się nowa „teokracja idąca w parze z daleko posuniętą decentralizacją”. Obie miały dać Zachodowi, więdnącemu w cieniu bezbożnego uniwersalizmu, szansę na renesans duchowy.

Co robi libertarianin, widząc przed domem niedźwiedzia?

Z tej perspektywy Jeleński patrzy na Iran, ale bez progresywnych iluzji. Czyli inaczej niż Foucault, wówczas „neofita” (jak sam siebie określał) zafascynowany Chomejnim, nowym „świętym”, który uosabiał antyimperialną „duchowość polityczną”. W eseju Jeleńskiego brak odniesień do artykułów Foucaulta, afirmujących rewolucję islamską. Dostaje się natomiast innym luminarzom. Philippe Sollers obrywa za nawrócenie z maoizmu na „mistycyzm”. Julia Kristeva – za obronę czadoru w imię „feminizmu, »rewolucji« i »mistyki«”.

Brutalność islamu jawi się Jeleńskiemu jako faszystowska. Przy czym łaknie on duchowego panaceum. Szuka lokalnej oazy, odpornej na religijny neofaszyzm i „ponure fikcje socjalizmu”, a zarazem chroniącej uniwersalne wartości. Zezuje więc dwukierunkowo, na Watykan i Polskę. Polski katolicyzm posoborowy ma być antidotum na fanatyczne mistycyzmy. Skuteczniej „od zdyskredytowanej lewicy może niebezpieczeństwom tego rodzaju przeciwdziałać dobrze pojęta tradycja Kościoła Powszechnego”. Kto uosobi tę tradycję? „Pokładam tu wiele nadziei w Janie Pawle II” (O „Ziemi Ulro” po dwóch latach).

Cięcie. Kamera przeskakuje do gierkowskiej Polski. Mróz i zaspy rosną – społeczne poparcie dla władzy spada. Przerwy w dostawach prądu i ciepła do mieszkań są w tej sytuacji symboliczne. Szeroko pojęty kryzys energetyczny oznacza, że reżim „realnego socjalizmu” traci ekonomiczne oraz ideologiczne zasilanie. Mimo propagandy sukcesu ekipa Gierka zjeżdża po oblodzonej równi pochyłej. Antykryzysowe interwencje nie pomagają. Władza miota się między liberalizacją a dokręcaniem śruby opozycjonistom i przeciwnikom ręcznego sterowania gospodarką przez klikę z Biura Politycznego. W realiach tego kryzysu nowy papież wyrasta na „przywódcę duchowego”, który ogniskuje antysystemowe fantazje narodu skonfliktowanego z korodującym socjalizmem.

Fasada fajna, a z tyłu dziadostwo. Jak zima stulecia obnażyła katastrofę Polski węglowej

Lektor dodaje z offu: PRL to nie Iran. Tam jest gorąco, tutaj zimno. Tam rewolucja i obalenie reżimu, tu niemal syberyjska apatia społeczna. Ale uwaga – pod powierzchnią zmarzliny splatają się nitki zaskakujących analogii.

W kapitalistycznym Iranie władzę dynastii Pahlawich gwarantowały mocarstwa kolonialne: najpierw Wielka Brytania, potem USA. PRL-owska dynastia kolejnych sekretarzy KC PZPR, zainstalowana przez ZSRR, upadłaby bez radzieckiego wsparcia. Wyróżnikami irańskiego kapitalizmu były wyzysk i korupcja. Do tego policyjne pałki i karabiny – w sumie symbole słabości, a nie siły monarchii. W Polsce podobna gangrena toczyła socjalizm. Państwo wyzyskiwało robotników, partyjna biurokracja grzęzła w korupcji. Protesty tłumiono siłą – karabinami (Czerwiec ’56, Grudzień ’70) lub pałowaniem (Marzec ’68, Czerwiec ’76).

Jednak brutalność nie pomagała władzy. Eskalacja przemocy detronizowała kolejnych „szachów”, którzy przeszarżowali z represjami (Ochab, Gomułka). Osłabiała też cały reżim, kompromitując autorytaryzm i przez to redukując jego zdolność do pacyfikacji sił antysystemowych.

Mamy w Polsce długą historię elit, które na kryzys reagowały zaciskaniem cudzego pasa

 

Co jednak najważniejsze – w obu krajach najbardziej radykalnym wyrazem społecznego sprzeciwu stał się ludowy ruch religijny. Wsysał on nawet dopływy świeckie i lewicowe. „Niech żyje Chomejni!” – tak skandowali również niewierzący, a towarzyszyli im m.in. zwolennicy Frontu Narodowego, formacji częściowo socjalistycznej. W PRL natomiast opozycyjna lewica właśnie zaczęła klękać przed papieżem. Nie pod przymusem, lecz dobrowolnie, z żarliwym entuzjazmem. Solidarność, która rok później zmiecie Gierka, była z pozoru katolicka, lecz w istocie „islamska”. Jej częściowo świecki racjonalizm ostatecznie w całości podporządkował się duchowemu zwierzchnictwu ajatollaha z Wadowic.

Kończąc pierwszy odcinek, wróćmy do Foucaulta. Didier Eribon wspomina, że autor Historii szaleństwa w prywatnych rozmowach z fascynacją dywagował o politycznej mocy czadoru. I nic dziwnego – czerń zasłony kumulowała potężne czary i czady. Tak przemożne, że ulegały im nawet ateistki. Wiele z nich wykrzykiwało „Śmierć szachowi!”, poddając się z własnej woli regułom hidżabu.

W tym kontekście wciąż aktualna jest diagnoza, jaką sformułował Foucault w cyklu reportaży irańskich, pisanych dla „Corriere della Sera”. Rewolucja Chomejniego miała być antyimperialną insurekcją, wymierzoną w cały planetarny system wyzysku. Ale okazała się epizodem „ze wszech miar szalonym”.

Eribon: Jesteśmy pariasami, dziedziczymy wykluczenie

Podsumujmy to szaleństwo. Rok 1979 był inauguracją, która na postmodernistyczną scenę dziejów wprowadziła żywiołowy populizm religijny. Wkroczył on do gry tam, gdzie infrastruktury energetyczne kapitalizmu i socjalizmu zmagały się z deficytami zasilania (surowcowego, ekonomicznego, etycznego, ideologicznego). Rodził się w perskim piachu i polskim śniegu. Oszukiwał siebie i innych wolnościowymi pozorami, lecz jego prawdziwa natura prędzej czy później zmuszała go do odjazdu w czerń reakcjonizmu.

Epizod 2. Krach gierkowskiego przyspieszenia

Rolę główną w tym odcinku odegra przyspieszenie. Akceleracja nieprzewidywalna, owocująca nagłymi kulminacjami reakcji łańcuchowych – to jeden z motorów akcji historycznej.

Przykłady? Tuż przed wybuchem rewolucji irańskiej wywiad USA prognozował, że szach utrzyma władzę przez następną dekadę. W PRL żadne służby nie przewidziały wybuchu strajków w lipcu i sierpniu 1980 roku. Błyskawiczne powstanie niezależnych związków zawodowych, detronizacja Gierka z dnia na dzień, rollercoaster Solidarnościowego „karnawału” – przed takim przyspieszeniem nie ostrzegł żaden analityk ani agent.

Nieprzewidywalności towarzyszyła nieobliczalność – przed, w trakcie, a nawet długo post festum. Rozwijającą się akcję trudno było „obliczyć”. Niewielu umiało trafnie oszacować jej szanse na sukces, jej prawdziwą naturę. Nawet najmocniejsze głowy często zataczały się we mgle fantasmagorii, własnych i cudzych. Dlatego np. Foucault nie dojrzał w porę, że rewolucja irańska, w zamierzeniu demokratyczna, ulegnie skokowej przemianie w klerykalną tyranię – i zamarznie na amen jako faszystowski koprolit. Przy wszystkich różnicach podobnie było z Solidarnością. W 1981 roku mało kto przypuszczał, że wielki ruch wolnościowy po czterdziestu latach skończy jako żółty związek, przybudówka klerykalnej partii trzęsącej brunatniejącym państwem policyjnym.

Ajatollah jest nagi. Uzurpowana władza duchownych w Iranie

Cięcie. Wracamy do zimy stulecia. W PRL robi się biało i beznadziejnie. Kamera kluczy wśród styczniowych zasp, by przybliżyć aktora, który w przyszłości odegra ważną rolę polityczną. Zostanie ostatnim w historii pierwszym sekretarzem KC PZPR. W 1989 roku będzie jednym z likwidatorów partii, przekształcających ją w prorynkową socjaldemokrację.

To Mieczysław Rakowski. Aktualnie zarządza „Polityką” jako redaktor naczelny, a jednocześnie zasiada w Komitecie Centralnym. Ma dostęp do najwyższych kręgów władzy, w których działa jako partyjny liberał i reformista. Z tej pozycji już od kilku lat krytykuje Gierka (zakulisowo i na łamach „Polityki”), nie popadając przy tym w oczywistą niełaskę. Niektórzy w KC podziwiają tę biegłość. „Jak to jest, że w każdym numerze opieprzasz rząd, a mimo to Jaroszewicz na ciebie nie pomstuje?” – głowi się kumpel z Komitetu.

Tajemnicą sukcesu, albo przetrwania, jest sprytne ważenie racji. Rakowskiemu udaje się ekwilibrystyka. Z jednej strony docenia i wspiera liberalizacyjne poczynania władzy (w gospodarce oraz życiu społeczno-politycznym), a z drugiej ostrożnie punktuje jej błędy. I próbuje przemycać własne koncepcje naprawcze.

Publicznie powściągliwy, prywatnie okazuje się jednak srogim krytykiem. W prowadzonych na bieżąco Dziennikach politycznych piętnuje ekipę rządzącą za brak realizmu, pochopne inwestycje w bezładną modernizację – oraz zamordyzm. Jego zdaniem Gierek popełnił błąd, brutalnie tłumiąc protesty robotnicze w Radomiu. A teraz brnie dalej, szykanując rodzącą się właśnie opozycję i wewnątrzpartyjną demokrację.

Liczył, że unowocześni socjalizm, a wprowadził do Polski kapitalizm

Opór społeczny okazuje się w takim układzie reakcją na wadliwą politykę „nadrabiania opóźnień w każdej dziedzinie życia społeczno-gospodarczego”. Przy czym wadliwość ma charakter strukturalny. Winien jest nie tylko sam Gierek, lecz nade wszystko cały system, który już dawno zaczął „robić bokami”. Dlaczego? Ponieważ jest autem zaprogramowanym na ręczne sterowanie, chaotyczne i autorytarne.

W przypadku tego auta przyspieszenie prowadzi do katastrofy. „Nastąpiło coś takiego jak np. z samochodem marki Warszawa z 1951 roku, do którego w 1971 roku wmontowano nowoczesny silnik. Początkowo wszystko było dobrze, ale przy przyspieszeniu obrotów silnika zaczęły odpadać poszczególne części karoserii i w rezultacie z pojazdu została tylko rama i kierownica” (wpis Rakowskiego w dzienniku z 24 listopada 1976 roku).

Tym, co stopniowo „odpada”, są kolejne warstwy społeczne, które nie chcą współpracować z władzą unowocześnioną na chybcika, a zarazem wciąż przemocową i nieskuteczną. Coraz bardziej zdezelowana rama (socjalizm) i kierownica (partia) pędzą na zderzenie z realiami.

Istota krachu grożącego „Warszawie” ujawnia się zimą. „Teraz dopiero widać, jakich spustoszeń dokonała koncepcja przyspieszonego rozwoju kraju. […] Radio i telewizja bez przerwy nadają dramatyczne komunikaty o sytuacji w kraju” – notuje zziębnięty Rakowski 1 stycznia. I dodaje: „W mieszkaniu nadal piekielnie zimno. Kaloryfery przestały grzać. Kończy się także ciepła woda. Transport mazutu przeznaczony dla Elektrociepłowni Siekierki nie dotarł”.

Kryzysowi energetycznemu towarzyszy kryzys polityczny. „Nic nie wskazuje, by staczanie się po równi pochyłej zostało zatrzymane. Kierownictwo nie ma pomysłu na opozycję (KOR), która funkcjonuje już w życiu politycznym kraju. Z Gierka i jego ludzi uszła cała para”.

Deficyt „pary” oznacza (między innymi), że władza jest zbyt słaba, by programować ostre represje. Mimo to nie rezygnuje z policyjnych szykan wobec korowców – dociska też krytyków wewnętrznych. „»Polityce« będzie coraz trudniej działać zgodnie z celami, które już od dwudziestu lat nam przyświecają. Wchodzimy w nowy rok z bogatym »dorobkiem« ingerencji cenzorskich. Zajęliśmy pierwsze miejsce pod tym względem” – narzeka Rakowski 2 stycznia 1979 roku.

Beylin: Rewolucje demokratyczne skonfiskowała nam sanacja, komuniści, a potem Kościół

W tej sytuacji cieniem rosnącej słabości będzie uległość wobec Kościoła. Parę lat wcześniej naczelny „Polityki” wyliczał w dzienniku przykłady „niezwykłego rozpanoszenia kleru”. I dodawał: „Wyszyński wie, że pozycja Gierka jest teraz słaba, że potrzebuje jego poparcia i w związku z tym naciska na pedał” (25 listopada 1976). A w 1979 roku robi się jeszcze gorzej. Po zajęciu przez Wojtyłę przyczółka watykańskiego cały proces przyspiesza.

W tym momencie scenarzysta serialu dodaje od siebie: Gierek w matni kryzysów upodabnia się do szacha w potrzasku. PRL ulega postępującej „teheranizacji”.

Epizod 3. Klęska żywiołowa Solidarności, tornado wolnego rynku

Szach, krach, mat. Korozja socjalizmu nabiera tempa po Czerwcu ’76, ostatecznie zaś strajki w sierpniu 1980 roku matują Gierka. Z planszy zmiata go Solidarność, określona przez Andrzeja Werblana jako „ruch żywiołowy”.

Werblan był wówczas jednym z prominentnych ideologów partyjnych, dyrektorem osławionej „Marleny”, czyli Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu. Wbrew pozorom Instytut zatrudniał nie tępych doktrynerów, lecz bystrych reformistów (w latach 70. pracował tam m.in. Leszek Balcerowicz, nad scenariuszami liberalizacji ekonomicznej). Sam szef „Marleny” należał do przenikliwych analityków, o czym świadczy sporządzona przezeń notatka na temat Solidarności, cytowana w Dziennikach Rakowskiego.

Stan wojenny nie skończył się do dziś

Uosobieniem „ruchu żywiołowego” jest Chomejni – pisze Werblan. Wałęsa to bohater tego samego gatunku; populista „o silnych skłonnościach anarchicznych”. „Jedną z cech charakterystycznych takich ruchów jest z jednej strony masowość, a z drugiej samonapędzająca się eskalacja żądań i działań zmierzająca do ekstremalnej kulminacji”. A wreszcie: „Ruchy żywiołowe mają to do siebie, że stosunkowo szybko wygasają, zwykle jednak zdążą wykonać wielką pracę destrukcyjną” (12 listopada 1980).

Tak było z Solidarnością. Wybuchła nagle, szybko nabrała tempa, lecz stan wojenny zgasił ją w ciągu jednej nocy. Co ważne, została zdławiona nie tylko przez reżim, lecz w dużym stopniu rozformowała się sama. 13 grudnia większość ludzi dobrowolnie wróciła do domów, by zabunkrować się w nich na amen. Z kolei niedobitki radykalizmu ugrzęzły w katakumbach – zdziesiątkowane odłamki „żywiołu”.

Ale pracę wykonano; eksplozja wydrążyła reżim. Socjalizm był już tylko wydmuszką, skazaną na wewnętrzny rozpad albo zdmuchnięcie przez byle powiew zewnętrzny. To, że zamiast chaotycznej destrukcji nastąpiła planowa samolikwidacja systemu – zawdzięczamy współpracy dwóch słaniających się wrogów-partnerów: partii w stanie przedzawałowym i opozycyjnym niedobitkom.

Populizm natomiast nie zszedł ze sceny. Wałęsa przekształcił się w trybuna, który w 1990 roku wołał o radykalne przyspieszenie transformacji. Z drugiej strony wkroczyli Tymiński i Lepper; każdy na swój sposób zdolny do ogniskowania żywiołowego sprzeciwu wobec polityki transformacyjnej. Znamienne jednak, że większość obserwatorów prześlepiała czynnik trzeci, prawdopodobnie kluczowy – kumulację populizmu w wyobraźni neoliberalnej.

Jeśli populista jest kimś, kto w odpowiedzi na kryzysowe komplikacje mami masy prostymi receptami – to Balcerowicz był kwintesencją populizmu. „Terapię szokową” sprzedawał jako panaceum na „galopującą inflację”. Dodawał też tabletkę ecstasy kondensującą obietnice, które ludzi wykończonych „realnym socjalizmem” miały przekształcać w entuzjastów III RP. Tabletka działała jak pigułka gwałtu. Masom wciskano, że szok transformacyjny to tylko krótka faza przejścia do neoliberalnego raju. Ten z kolei opalizował niczym halucynogenna tęcza tuż za progiem koniecznego bólu.

Stan Tymiński był Wokulskim transformacji. Warto przemyśleć jego klęskę

Ale każdy, kto dziś demonizuje Balcerowicza, powinien przypomnieć sobie okoliczności, w jakich powierzono mu tekę ministra finansów. Premier Mazowiecki nie szukał brutala, lecz polskiego Ludwiga Erharda, który dokona ordoliberalnego cudu nad Wisłą. Pokona inflację, zbuduje wolny rynek, ale nie rozszarpie społeczeństwa drakońskimi reformami. Misję powierzono Balcerowiczowi właśnie dlatego, że nie miał profilu jastrzębia.

W kolejce zaś nie brakowało drapieżców. Do skoku czaił się choćby Janusz Beksiak. W 1989 roku przyjął zlecenie Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego i stworzył Zespół Ratowania Gospodarki. Tak powstał plan reform kondensujący czysty akceleracjonizm. Beksiakowi marzyła się transformacja piorunująca, połączona z błyskawiczną prywatyzacją całego sektora publicznego – i natychmiastową likwidacją nierentownych fabryk, a nawet całych branż. Karierę medialną robił wówczas slogan Beksiaka: „Tornado wolnego rynku”. W tym wyobrażeniu kumulował się cały neoliberalny populizm, fantazjujący o żywiole, który zdmuchnie masę upadłościową socjalizmu wraz z rupieciami państwa opiekuńczego.

Epizod 4. Katastrofizm w UK, cyklon z Bliskiego Wschodu

Odjazd kamery, szeroka panorama. Podczas gdy w Polsce ideologię żywiołowego przyspieszenia zasilał prostoduszny optymizm, akceleracjoniści zachodni okazali się zdrowo pokręceni. Ich syntezatory grały dziwaczne disco: katastroficzne, a zarazem tętniące nadzieją.

Przodowała tu Wielka Brytania, która właśnie budziła się – skacowana i zgwałcona – po thatcherowskiej nocy. Niektórym imprezowiczom zdawało się jeszcze, że w dżungli wyrastającej ekspresowo na pobojowisku zimnej wojny będą królować beztroskie rejwy. Przemysł kulturalny produkował teledyski, w których neohippisowska Buźka (Smiley Face) pląsała w rytmie techno pośród Muchomorków naćpanych „ekstazą”. Ale już ofensywa brutalnej muzyki jungle świadczyła, że niektórzy lepiej słyszeli, jaka agresja w trawie piszczy.

Zima, po której przyszła Thatcher

W takiej scenerii pojawił się Nick Land. Filozof i performer, prorok akceleracyjnego katastrofizmu. Pracował na uniwersytecie w Warwick, gdzie razem z Sadie Plant w 1995 roku zorganizował Cybernetic Culture Research Unit. Był to kolektyw badaczy eksperymentujących z radykalną filozofią i muzyką elektroniczną. Podczas seminariów recytowano eseje-inkantacje, a tło dźwiękowe tworzyły jungle’owe breakbeaty.

Jednym z tekstów założycielskich był manifest Landa i Plant Cyberpositive (1994). To tekst przewrotnie katastroficzny. Zimna wojna się wprawdzie skończyła, lecz dinozaury patriarchatu „przedłużają epokę lodowcową ludzkości”. W tej sytuacji feminizm to pożądany nihilizm, żądający „globalnego ocieplenia”. Inne żywioły wolnościowe także chcą rozgrzanego do czerwoności chaosu, który zniszczy porządek „syberyjski”. Topnienie „lodowców” ma aktywować wirusy komputerowe, spopielające cybernetyczne złogi, jakie mrożą emancypację. Wszyscy powinniśmy być „cyberpozytywni” – zarażać się nihilizmem przyspieszającym rozpad reżimów lodowcowych. Niech cała „Ziemia robi się cyberpozytywna”.

Ten akceleracjonizm, pierwotnie kipiący nadziejami, z czasem nabiera pesymizmu. W latach 2007–2008 krach rynków finansowych udowodnił, że infrastruktura dobrobytu, kredytowana przez neoliberalizm, to cienka skorupka. Tsunami kryzysu może ją unicestwić z dnia na dzień. W takich realiach dominującym chaosem będzie chaos kapitalizmu wulkanicznego. Ani dobroczynny, ani emancypacyjny. Przeciwnie, żywiołowo wrogi każdej geopolityce, która chciałaby utrwalić racjonalną i wolnościową „litosferę”.

Po zderzeniu z tym objawieniem zapanowała powszechna bezradność. Ona z kolei zaczęła wyrażać swoje lęki w formie osobliwych ontologii. Ich funkcja polegała na tym, żeby niepokój wywołany deficytem społeczno-politycznej sprawczości przełożyć na język mistycyzujących dywagacji o istocie bytu. Istota zaś okazywała się monstrualnym żywiołem, wrogim lub obojętnym wobec ludzkiego planowania.

Esencję tego myślenia kondensował „hiper-Chaos”, pojęcie zaproponowane przez Quentina Meillassoux, jednego z najbardziej wpływowych filozofów współczesnych. Ludzka cywilizacja jest zdana na łaskę Nieprzewidywalności, zdolnej w jednej sekundzie wznosić wspaniałe budowle, by w drugiej równać je z ziemią. Pogódźmy się z tym, bo nic innego nie możemy. Amen.

Z tego kontekstu następnie wykluł się „cyklon”. Ideę tę zaprezentował irański filozof Reza Negarestani w traktacie powieściowym Cyclonopedia (2008). Akcja powieści rozgrywa się na Bliskim Wschodzie, w oku cyklonu wywołanego przez „wojnę z terroryzmem” i walkę o kontrolę nad złożami ropy. Ropa jest kwintesencją naszego świata, a jej istota okazuje się cyklonem, czyli chaosem wywołującym niekontrolowane wstrząsy społeczno-polityczne.

Te banalne diagnozy zyskują na oryginalności w późniejszych pismach Negarestaniego, świadczących o dojrzewaniu do rozpoznania kwestii kluczowej. Otóż absolutyzacja chaosu ma skutki polityczne: absolutyzuje wszak niemoc wobec politycznych emanacji kapitalizmu. Ponieważ kapitalizm hamuje dzisiaj rozwój społeczny, więc mitologizacja jego wszechmocy jest hamulcowa lub wręcz reakcyjna.

Ostolski: Utracona cześć Edwarda Gierka

To właśnie casus Landa, którego „oświeciło” po klęsce Arabskiej Wiosny. Doszedł do wniosku, że oddolna i horyzontalna demokracja nie ma sensu. Autorytaryzmu nie da się zdetronizować – trzeba budować swój własny. Owocem tego „oświecenia” był pamflet Dark Enlightenment (2012), propagujący antydemokratyczny, skrajnie hierarchiczny libertarianizm: społeczeństwo pod władzą technokratycznych elit.

Mierząc się z tymi kwestiami, Negarestani próbował odzyskać ideę kontroli nad chaosem, ale nie w duchu zamordyzmu. Esej Labor of the Inhuman (2014) przekształca „cyklon” w „rewizjonistyczną wichurę rozumu”. Wichura ma być żywiołem prawdziwie oświeceniowym i progresywnym. Napędza ją marksizm zaprogramowany przez Williamsa i Srniceka w manifeście #Accelerate.

Epizod 5. Nadlatuje Batman marksista

Pożądany rewizjonizm powinien zdmuchnąć to, co Negarestaniemu jawi się jako „kicz marksizmu”. Kultywują go lewicowcy, którzy idealizują lud i przeceniają jego zdolność do żywiołowej akcji rewolucyjnej. Marksistom „kiczowatym” każda władza kojarzy się z przemocą, każdy postulat normatywny z dyskryminacją, a dyscyplina z opresją. Tymczasem bez myślenia normatywnego, dyscypliny organizacyjnej i woli przejęcia władzy rewolucja skazuje sama siebie na porażkę.

O tym właśnie piszą Williams ze Srnicekiem. I dodają: lewica musi odzyskać ideę „panowania”. Bo tylko „zmaksymalizowana władza nad społeczeństwem i środowiskiem naturalnym będzie zdolna do mierzenia się z globalnymi problemami i odniesienia zwycięstwa nad kapitałem”.

Takie panowanie nie może być oczywiście dyktatem „elity” (np. kliki partyjnej), musi mieć naturę demokratyczną. Jednocześnie powinno inwestować w dobrze zorganizowaną hierarchę celów i środków. Innymi słowy, wdrażać precyzyjne planowanie. Stąd kolejny postulat: trzeba odkurzyć ideę wielkiego planu, żeby na nowo zaprogramować wielki skok. Przed kryzysem uratuje nas tylko ucieczka do przodu. Na tym polega akceleracja marksistowska.

Za kobiety, za życie, za wolność. Protesty w Iranie przybierają na sile

Sztuka planowania to „kunszt geospołeczny” (#Accelerate). Pozwala nam unikać porażek i rozczarowań, a dzięki temu przeciwdziała apatii politycznej. Jak? Poprzez stabilizację bazy ekonomicznej oraz krystalizację litosfery ideowej. Innymi słowy, przez tworzenie trampolin do skutecznych skoków – na kasę i władzę.

Antonio Negri nazywa taką filozofię „makiawelicznym optymizmem” (Some Reflections on the #Accelerate Manifesto, 2014). Optymizm bazuje na wierze w możliwość wykorzystania kapitalizmu przeciw kapitalizmowi. Bierzmy pieniądze od kapitalistów, grajmy odważnie na rynkach finansowych, uczmy się od magnatów medialnych sztuki manipulacji, by propagować czerwone przyspieszenie. Oto istota makiawelizmu.

W tym miejscu dochodzimy do finału sezonu. Lektor sufluje z offu: Nasz makiawelizm powinien być „komiksowy”. Plany trzeba wykreślać ostrą kreską; nasycać mapy psychoaktywnymi barwami. Myśleć z rozmachem i nie bać się przesady. Przesadę angażować do produkcji nadwyżek – estetycznych i politycznych. Tworzyć komiksy wielowymiarowe, zamiast czytanek „kiczowatych”.

Rewolucjonistą przykładowym mógłby być zatem nowy Batman. Kiedyś w jednym z filmów Bruce Wayne wskoczył do studni pełnej nietoperzy, by poznać to, co przerażało go najbardziej. Zadanie Batmana marksisty jest podobne, a jednocześnie inne. Niech skoczy w sztolnię tradycji, a potem z niej wyfrunie zasilony ideami, których tak boją się „kiczowaci”. Żyłka do interesów, dryg organizacyjny, miłość do partii, głód władzy – to nasze nietoperze.

W scenie ostatniej kamera krąży razem z nimi nad planetarnym Gotham City. W dzielnicy irańskiej narasta bunt przeciw teokracji. Polska parafia nudzi się narodowym socjalizmem. W londyńskim kabarecie publika wygwizduje kolejnych klownów thatcheryzmu. Pas biblijny trenuje Trumpa do drugiego skoku. Dzielnica łacińska właśnie przegnała Bolsonaro

Koniec Bolsonarismo? Przed porażką prezydent Brazylii groził zamachem stanu

W takich okolicznościach wiedza o minionych czterdziestu latach, skompresowana w pamięci podręcznej Batmana, może być bezcenna. Albo bezużyteczna. Dlatego pierwszy sezon kończy się cliffhangerem. Bohater zawisł nad dżunglą. Grozi mu odlot w próżnię lub roztrzaskanie się o twardy bruk. Czy zdoła wykonać skuteczny lot nurkowy? Tak czy inaczej, ciąg dalszy nastąpi.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Kozak
Tomasz Kozak
Marksista
Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.
Zamknij