Historia, Weekend

Zima, po której przyszła Thatcher

Wielkie protesty pracownicze, zalegające na ulicach śmieci, niedziałające szkoły, paraliż ochrony zdrowia, obawy o dostawy żywności – tak wyglądała brytyjska zima niezadowolenia 1979 roku. Będzie powtórka?

Zmieniający się klimat, drożejąca energia, dysfunkcyjne państwo i szereg napięć społecznych to niewątpliwie recepta na ciekawe czasy. I o nich właśnie piszemy w Krytyce Politycznej w ramach cyklu Zima nadchodzi, przyglądając się też podobnym kryzysom z przeszłości.

Zima nadchodzi: nowy cykl Krytyki Politycznej

Gdy w maju 1979 roku Margaret Thatcher wprowadzała się na Downing Street, czekającym na nią u drzwi siedziby premiera dziennikarzom przytoczyła słowa modlitwy św. Franciszka z Asyżu: „Panie, spraw, bym tam, gdzie niezgoda, niosła jedność/tam, gdzie wątpliwość, niosła wiarę/tam, gdzie błąd, niosła prawdę/ tam, gdzie rozpacz – nadzieję”.

Margaret Thatcher. Fot. Library of Congress/Wikimedia Commons

Jak dobrze wiemy, rządy Thatcher w żadnym wypadku nie przyniosły zgody, a wielu grupom społecznym nadzieję raczej odebrały, niż dały. Wiosną 1979 roku Brytyjczycy potrzebowali jednak podobnych słów. Wychodzili bowiem mocno poobijani z długiej i trudnej zimy, zwanej do dziś zimą niezadowolenia (Winter of Discontent). Przyjmuje się na ogół, że trwała ona od listopada 1978 do marca 1979 roku. W ciągu tych pięciu miesięcy – a zwłaszcza stycznia i lutego 1979 roku – doszło do nałożenia się na siebie wyjątkowo ostrej zimy, trudnych warunków pogodowych oraz wielkich protestów pracowniczych w sektorze prywatnym i publicznym.

To niecałe pół roku podkopało zaufanie do rządu laburzystów, otwierając Thatcher drogę do władzy – oraz do reform, które zburzą model regulowanego przez państwo kapitalizmu, jaki wykształcił się w powojennej Wielkiej Brytanii.

Fasada fajna, a z tyłu dziadostwo. Jak zima stulecia obnażyła katastrofę Polski węglowej

Gdy Brytania stanęła

Zima niezadowolenia przyniosła największą eksplozję strajków na Wyspach Brytyjskich od czasu strajku generalnego z 1926 roku. Jak w swojej świetnej historii brytyjskich lat 70. When the Light Came Out podaje Andy Beckett, w 1979 roku z powodu strajków stracono 30 milionów dni roboczych – trzykrotnie więcej niż w dwóch poprzednich latach. Statystycznie każdy brytyjski pracownik strajkował w 1979 przynajmniej jeden dzień.

W wielu miejscach strajki kompletnie sparaliżowały działania lokalnych władz. Publiczne usługi, które Brytyjczycy z końca lat 70. traktowali jako oczywistość, przestały działać. Z powodu strajku śmieciarzy na ulicach zalegały śmieci – w tym w centrum Londynu. Z powodu protestów woźnych i innych pracowników technicznych w wielu miejscach nie działały szkoły. Strajk pomocniczego personelu szpitali sparaliżował ochronę zdrowia, która zajmowała się tylko przypadkami wymagającymi natychmiastowej pomocy medycznej.

Nie zawsze ukazywały się gazety, nie działała komunikacja publiczna. W południowym Londynie protesty wstrzymały dostawy wody i ogrzewania. W Liverpoolu i okolicach strajk grabarzy uniemożliwiał pochowanie zmarłych. Lokalne władze wynajmowały chłodnie, by przechować ciała do czasu zakończenia strajku.

Pogoda odcięła wiele miejsc w kraju od świata. Na to nałożyły się protesty kierowców ciężarówek i blokady doków. Wywołało to autentyczny strach, czy nie dojdzie do zagrożenia dostaw najbardziej podstawowych produktów, w tym żywności. Ludzie zaczęli panicznie wykupować benzynę i produkty spożywcze.

Strajkującym kierowcom udało się zablokować dwie jedyne drogi prowadzące do miasta Kingston-upon-Hull (dziś około 300 tysięcy mieszkańców), którego port także został zablokowany. Organizatorzy blokad decydowali, kto, kiedy i na jakich warunkach wjeżdża do miasta, jakie towary i w jakiej ilości się do niego dostają. Jak pisze Beckett: „przez pięć tygodni gospodarką miasta kierował praktycznie «komitet dystrybucyjny», tworzony przez przedstawicieli związkowych”.

Prasa, zwłaszcza ta prawicowa porównywała Kingston-upon-Hull do oblężonego Stalingradu albo Rosji zaraz po rewolucji 1917 roku, gdy rządziły rady robotnicze i żołnierskie. Niechętne laburzystowskiemu rządowi prawicowe tabloidy miały w ciągu pięciu miesięcy zimy niezadowolenia znakomity materiał do ataków na gabinet Jamesa Callaghana. Wystarczyło oddać głos rodzicom, którzy nie mieli z kim zostawić dzieci, seniorom, do których nie dojechali pracownicy opieki społecznej, czy mieszkańcom osiedli, gdzie w śmieciach zaczęły grasować szczury.

Dla rządów Partii Pracy zima niezadowolenia była szczególnie trudna politycznie. Protesty i paraliż podstawowych usług realnie utrudniały ludziom życie, z drugiej strony laburzyści ciągle byli partią bliską związkom zawodowym, co ograniczało ich pole manewru. Zima niezadowolenia była też dowodem klęski polityki wobec związków i rynku pracy, którą laburzystowski rząd przyjął po wygranych wyborach 1974 roku. Zaproponował wtedy związkom „umowę społeczną”: w zamian za uchylenie ustawy ograniczającej prawo do strajku z 1971 roku, zamrożenie czynszów i kilka innych koncesji związki zgodziły się na dobrowolne ograniczenie żądań płacowych w ramach progów wyznaczonych przez rząd.

Miało to przede wszystkim pomóc zrealizować cele inflacyjne. Od połowy lat 60. brytyjska gospodarka miała bowiem problem z rosnącymi cenami. Radykalnie pogorszył go pierwszy kryzys naftowy z 1973 roku, gdy stopa inflacji przekroczyła 20 proc. Pod koniec 1978 roku rząd walczył, by utrzymać ją na jednocyfrowym poziomie. Wyznaczył więc maksymalny zalecany próg podwyżek płac na poziomie 5 proc. Szybko okazało się jednak, że ani rząd, ani przywódcy związkowi nie są w stanie go wyegzekwować.

Zaczęło się od protestów pracowników brytyjskiego Forda we wrześniu 1978 roku. Ford of England miał wyjątkowo dobry rok, pracownicy – czemu trudno się dziwić w warunkach odczuwalnej inflacji – uważali, że powinno się to przełożyć na ich wynagrodzenia, gdyż to oni wypracowali zysk. Przed końcem listopada Ford zgodził się na podwyżkę na poziomie 17 proc. – znacznie powyżej zalecanych przez rząd 5 proc. Amerykańska firma uznała, że bardziej opłaca się jej narazić na ewentualne sankcje rządu – na przykład przy zamówieniach publicznych – niż mieć zablokowaną produkcję.

Archiwalne zdjęcia z ulic brytyjskich miast podczas zimy niezadowolenia. Fot. Channel 5/YouTube.com

Akcja w Fordzie zaczęła się oddolnie, na poziomie załóg. Dopiero z czasem strajk zyskał oficjalną sankcję Transport and General Workers Union, centrali, w której zrzeszona była większość pracowników amerykańskiej firmy. Ten wzór będzie się wielokrotnie powtarzał w następnych miesiącach. Pracownicy mierzący się z problemem rosnących kosztów życia i spadającej realnej siły nabywczej uposażeń nie czuli się zobowiązani, by swoje żądania płacowe uzgadniać z inflacyjnymi celami rządu. Organizowali się i protestowali, a liderzy ich związków musieli to przyjąć do wiadomości. „Umowa społeczna” rządu Partii Pracy okazała się martwa, bo baronowie związkowi, z którymi ministrowie uzgadniali politykę płacową w gabinetach, okazali się nie mieć kontroli nad załogami i ich liderami, znacznie radykalniejszymi niż kierownictwo rządowych central.

Nie bądź singlem, wstąp do związku

Rząd w dodatku nie potrafił poradzić sobie z całą tą sytuacją politycznie i wizerunkowo. Po wyborach w październiku 1974 roku laburzyści zdobyli w Izbie Gmin większość bezwzględną wynoszącą zaledwie trzy mandaty. Do 1978 roku utracili ją w kolejnych wyborach uzupełniających. Do pewnego momentu stabilne poparcie zapewniał pakt z liberałami, ale gdy zaczynała się zima niezadowolenia, był on już przeszłością. Rząd musiał w każdym głosowaniu szukać poparcia wśród mniejszych partii. W szczególnie kryzysowym momencie dla kraju był wyjątkowo politycznie słaby.

James Callaghan. Fot. National Archives and Records Administration/Wikimedia Commons

Na początku stycznia 1979 roku, w epicentrum kryzysu, premier Callaghan wyjechał na Antyle. Wyjazd miał służbowy charakter, na Gwadelupie – wyspiarski zamorski departament Francji – Callaghan brał udział w szczycie z udziałem prezydenta Francji Valéry’ego Giscarda D’Estaing, amerykańskiego prezydenta Jimmy’ego Cartera oraz niemieckiego kanclerza Helmuta Schmidta. Po zakończeniu szczytu poleciał jednak prywatnie na kilka dni odpocząć na Barbados. Jeden z tabloidów sfotografował go, jak opala się w słońcu nad wodą. W momencie, gdy kraj był nieprzejezdny z powodu śniegów i protestów, a ludzie z powodu strajków marzli w mieszkaniach, nie był to korzystny obraz.

Zima niezadowolenia prasa
Nagłówek w „The Sun” / domena publiczna

Callaghan wrócił do Wielkiej Brytanii 10 stycznia i od razu zorganizował konferencję prasową na Heathrow. Okazała się ona polityczną katastrofą, opinia publiczna uznała, że premier udaje, że nie ma żadnych problemów, próbując obwinić media za sianie paniki. Tabloid „The Sun” skomentował to następnego dnia okładką z nagłówkiem: „Kryzys? Jaki kryzys? Kolej, ciężarówki, chaos na rynku pracy – a Jim obwinia prasę”.

3 maja 1979 roku, gdy odbyły się wybory, fala protestów zdążyła już opaść. Ale ich pamięć z pewnością nie pomogła laburzystom. Podobnie jak problem bezrobocia. Od końca wojny do początku lat 70. utrzymywało się ono na poziomie poniżej 4 proc. Rozwijająca się gospodarka potrzebowała rąk do pracy, zapewniała je emigracja z Irlandii, kolonii, a później państw Wspólnoty Narodów. Punktem przełomowym jest rok 1973 i pierwszy kryzys naftowy. Od tego momentu bezrobocie rośnie z roku na rok.

Torysi wykorzystują to w kampanii wyborczej, ich wyborcze bilboardy przedstawiają ludzi stojących w długiej kolejce do pośredniaka z podpisem: „Labour isn’t working”. W wyborach w maju Partia Konserwatywna zwiększa swoje poparcie w stosunku do poprzednich wyborów o 8 punktów procentowych, Laburzyści tracą 2,3 punktu poparcia. Dzięki ordynacji większościowej różnica w mandatach jest jednak dużo większa: torysi zwiększają liczbę swoich o 62, Partia Pracy traci 50. Margaret Thatcher zyskuje w nowej Izbie Gmin komfortową sytuację, jej partia ma 20 mandatów więcej, niż potrzeba do bezwzględnej większości. Neoliberalna rewolucja może się rozpocząć.

Co się udało Margaret Thatcher?

Gasnące światła nad imperium

Zima niezadowolenia, kombinacja warunków pogodowych, protestów społecznych i słabości rządu Partii Pracy z pewnością pomogły Thatcher w zwycięstwie. Złożyło się na nie jednak znacznie więcej czynników niż to, co działo się między listopadem 1978 a marcem 1979 roku. Zima niezadowolenia była podsumowaniem, punktem kulminacyjnym brytyjskich lat 70., które postrzegane są na Wyspach – zwłaszcza przez prawicową część opinii publicznej – jako dekada ciągłego kryzysu, gdy Wielka Brytania znalazła się w najgorszym położeniu od zakończenia wojny.

Choć w latach 60. Brytyjczycy utracili praktycznie całe swoje dawne imperium kolonialne, to kraj razem z resztą państw Zachodu brał udział w trzech dekadach powojennego wzrostu gospodarczego i rosnącego dobrobytu. Ten wzrost był wolniejszy na Wyspach niż w państwach Europy Zachodniej czy Japonii. W okresie między 1950 a 1976 rokiem produktywność brytyjskiej gospodarki rosła średnio w tempie 2,8 proc. rocznie, niemieckiej w tym samym okresie w średnim tempie 5,8 proc. rocznie, a japońskiej 7,5 proc. W 1950 roku jedna czwarta globalnej produkcji przemysłowej przeznaczonej na eksport powstawała w Wielkiej Brytanii. W 1970 już tylko 10 proc. – powojenna odbudowa Niemiec Zachodnich, Francji, Włoch, Japonii przyczyniła się zmniejszenia globalnego znaczenia brytyjskiego przemysłu.

Jak jednak pisze Beckett: „mimo wszystko Wielka Brytania na początku lat 70. pozostawała bogatym krajem, który ciągle się bogacił”. Badania sytuacji gospodarstw domowych z 1975 roku pokazywały ciągły wzrost standardu życia w okresie powojennym, a tempo tego wzrostu, mimo przejściowych trudności gospodarczych, nie zwalniało aż do 1973 roku.

Pierwszy kryzys naftowy okazał się końcem tego wszystkiego. Wielka Brytania weszła w fazę długotrwałej stagflacji. Stare recepty gospodarcze nie działały. Trend trwałego wzrostu realnego miesięcznego dochodu dyspozycyjnego gospodarstw domowych odwrócił się w połowie lat 70. W 1974 roku dochód ten wynosił 202 funty, rok później 198 funtów, a w 1977 187 funtów. Jeszcze zanim zaczął się ten proces, pojawiły się gwałtowne konflikty pracownicze. Fala strajków zaczyna się już na początku lat 70., najważniejsze z nich są dwa strajki górników z 1972 i 1974 roku.

Strajk z 1972 roku był pierwszym oficjalnym strajkiem brytyjskich górników od 1926 roku. Przemysł węglowy został znacjonalizowany po wojnie, zarządzaniem nim zajmowała się publiczna korporacja National Coal Board – to ona ustalała płace górników. W latach 60. NCB koncentrowało się na zwiększeniu produktywności kopalń, co wiązało się z zamykaniem drogich w eksploatacji szybów i znacznej redukcji zatrudnienia w górnictwie. Górnicy, którzy zostali w zawodzie, uważali, że w tej sytuacji zasługują na wyższe pensje, tym bardziej że ich wynagrodzenia były niższe niż pracowników przemysłu wytwórczego. Brak porozumienia górników z NCB doprowadził do strajku, który wbrew wszystkim prognozom górnicy zdołali wygrać – rząd okazał się nieprzygotowany do strajku, nie miał zgromadzonych zapasów węgla, nie docenił też siły strajków solidarnościowych.

Archiwalne zdjęcia z ulic brytyjskich miast podczas zimy niezadowolenia. Fot. Channel 5/YouTube.com

Jesienią 1973 roku szykował się kolejny strajk w górnictwie – w momencie, gdy wzrost cen ropy czynił węgiel szczególnie ważnym surowcem. Na początek związkowcy przegłosowali, że nie będą pracować w nadgodzinach – a od tego zależała podaż węgla potrzebnego gospodarce. By oszczędzać zapasy węgla i nie doprowadzić do sytuacji zatrzymania gospodarki z braku energii, rząd Heatha zarządził od 1 stycznia 1974 roku faktyczny trzydniowy tydzień pracy – przynajmniej w energochłonnych przemysłach. Poza podstawowymi dla funkcjonowania społeczeństwa instytucjami komercyjne użycie elektryczności miało być ograniczone do trzech dni w tygodniu. Wiele przedsiębiorstw pracowało więc albo od poniedziałku do środy, albo od środy do piątku. Telewizja kończyła nadawanie o 22.30, zamknięta została większość pubów.

Rząd zalecał obywatelom, by ogrzewali tylko jedno pomieszczanie w domu i w miarę możliwości siedzieli przy świecach. Przy świecach obradował też gabinet na Downing Street. Trzydniowy tydzień był preludium do zimy niezadowolenia, wtedy po raz pierwszy Brytyjczycy poczuli, że ich państwo nie działa i nie jest w stanie zapewnić tego, że dobra, które od jakiegoś czasu uważali za oczywiste – elektryczność – będą faktycznie dostępne.

W latach 70. na problemy gospodarcze nakładają się polityczne. Odmraża się konflikt w Irlandii Północnej, Ulster zalewa fala przemocy z obu stron etno-religijnego podziału, terror rozlewa się na Republikę Irlandii i Wielką Brytanię. W listopadzie 1974 roku Prowizoryczna IRA podkłada bomby w dwóch pubach w Birmingham, ginie 21 osób – to największy zamach terrorystyczny na terenie Wielkiej Brytanii pomiędzy końcem II wojny światowej a atakami islamistów na londyńskie metro w 2005 roku.

Córki Alberta

czytaj także

Córki Alberta

Patrick Radden Keefe

System westminsterski ma problem z tym, co miało zawsze stanowić jego mocną stronę: z wyłanianiem większości parlamentarnych gwarantujących stabilne rządy. Wybory z lutego 1974 roku kończą się parlamentem, w którym żadna partia nie ma bezwzględnej większości. Rząd mniejszościowy tworzą laburzyści, którzy choć zdobyli mniej głosów niż torysi, mają kilka mandatów więcej. Gdy w październiku tego samego roku premier Harold Wilson ogłasza wcześniejsze wybory, by odnowić swój mandat i zapewnić sobie większość w parlamencie, kończy z większością wynoszącą zaledwie trzy głosy.

Archiwalne zdjęcia z ulic brytyjskich miast podczas zimy niezadowolenia. Fot. Channel 5/YouTube.com

Społeczeństwo się polaryzuje, obie strony politycznego sporu pogrążają się w paranoi. Prawica boi się, że władzę w Partii Pracy przejmie radykalna lewica i razem ze związkami zawodowymi zlikwiduje w praktyce demokratyczne rządy, prowadząc kraj ku ekonomicznej przepaści. Lewica obawia się, że wojsko i służby w końcu wkroczą i wprowadzą jakąś formę faszyzmu. Gdy Wilson po dwóch latach odchodzi z urzędu – jak się później okazuje, z powodu stanu zdrowia – kwitną teorie spiskowe twierdzące, że zmusił go do tego spisek struktur „głębokiego państwa”.

Ludzie widzą, że kraj ma fundamentalny problem i trzeba spróbować czegoś nowego. Thatcher sprzedaje się im jako ktoś, kto wie dokładnie czego.

Królowa, celebrytka i Żelazna Dama

Lata 70. jako pole bitwy pamięci

Choć od końca lat 70. i zimy niezadowolenia minęło już ponad 40 lat, ciągle pozostają one ważnym punktem odniesienia debaty publicznej w Wielkiej Brytanii. W sferze publicznej toczy się walka o pamięć tej epoki. Dla prawicy to stracona dekada, gdy kraj znalazł się na skraju przepaści. Lewicowa pamięć niuansuje ten obraz: mówi o sile zorganizowanego świata pracy, którą zniszczył thatcheryzm, o dostępnych cenowo mieszkaniach – nawet w sercu Londynu – polityce, która oferowała realne alternatywy, o mniej kontrolowanym przez pieniądz, bardziej egalitarnym społeczeństwie.

Faktycznie, współczynnik Giniego – mierzący nierówności dochodowe przed opodatkowaniem – był w 1977 roku najniższy w historii pomiarów w Wielkiej Brytanii. W 1978 roku zanotowano też rekordowo niską liczbę ludzi żyjących poniżej progu ubóstwa. Także wskaźniki mobilności społecznej nigdy nie były tak wysokie jak w końcówce lat 70. Lewica pamięta też, że kryzys z końca lat 70. trwał do połowy następnej dekady. Pierwsza kadencja Thatcher (1979–1983) to eksplozja bezrobocia na skalę nieznaną Brytyjczykom od II wojny światowej, thatcherowski cud gospodarczy przychodzi dopiero w połowie drugiej kadencji pani premier.

Archiwalne zdjęcia z ulic brytyjskich miast podczas zimy niezadowolenia. Fot. Channel 5/YouTube.com

Prawica przez lata używała pamięci lat 70. i zimy niezadowolenia jako argumentu przeciw keynesowskiej gospodarce mieszanej i przeciw związkom zawodowym. Lewica w swojej pamięci tych wydarzeń pozostaje podzielona. W 1979 roku Callaghan, człowiek prawicy partyjnej, przedstawił dość zachowawczy program. Lewica partyjna uznała, że laburzyści przegrali wybory, bo nie byli dość radykalni. Wzrost ich wpływu na partię doprowadził do odejścia działaczy z prawego skrzydła, którzy utworzyli nową Partię Socjaldemokratyczną. Okrojeni z prawej flanki, startujący z radykalnym programem laburzyści spektakularnie przegrali wybory w 1983 roku – do czego przyczynił się też wzrost prorządowych uczuć po wygranej wojnie o Falklandy.

Z czasem w partii zwyciężyło przekonanie, że thatcheryzm mógł się wydarzyć, bo partia w 1979 roku ciągle była zbyt przywiązana do lewicowych ortodoksji – z czego ostateczne wnioski wyciągnęła drużyna Tony’ego Blaira. Objęcie przez Jeremy’ego Corbyna funkcji lidera Partii Pracy i jego konflikty z partią były w dużej mierze ponownym otwarciem sporu o to, co oznaczała klęska po zimie niezadowolenia i o wnioski z lat 70.

Koniec Corbynowania

Odniesienia do zimy niezadowolenia wracają w kontekście obecnego kryzysu. Wielka Brytania znów ma problem z drożyzną i wzrostem kosztów życia. Pensje i świadczenia socjalne tracą realną wartość. Latem mieliśmy falę strajków pracowników transportu publicznego. Wszyscy spodziewają się trudnej zimy, z dalszymi wzrostami cen i eksplozjami społecznego niezadowolenia.

Analogia ma jednak swoje granice, co ciekawie pokazał jakiś czas temu w „Foreign Policy” Adam Tooze. Żyjemy w innym świecie niż trzydzieści lat temu. Układ sił między związkami zawodowymi a kapitałem i państwem wygląda zupełnie inaczej: „O ile w latach 70. odpowiedzią na inflację były strajki i głośne żądania rozszerzenia państwa dobrobytu, dziś kryzys kosztów życia to domena doniesień mediów, twitterowych kampanii, filantropijnej troski – nie protestów społecznych albo walk pracowniczych”. W latach 70. w Wielkiej Brytanii związki miały praktyczne prawo weta wobec polityki gospodarczej rządu. Dziś ich polityczna rola jest bez porównania mniejsza, a możliwości działania rządów, sektora prywatnego i banku centralnego bez oglądania się na żądania zorganizowanego świata pracy znacznie większe.

W Londynie mamy jednak rząd, który mentalnie wydaje się ciągle tkwić w sporach lat 70. Na współczesne problemy, wynikające z zupełnie innych źródeł, udziela odpowiedzi z repertuaru Thatcher, tylko bardziej. W połączeniu z ciężką zimą, wojną, cenami energii, które nie spadną, i rosnącymi kosztami życia może to doprowadzić do spektakularnej dekompozycji torysów jako naturalnej partii władzy i otwarcia nowego okna dla Partii Pracy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij