Kraj

Polska Konfederacka. Opowieść z dreszczykiem

Na przedmieścia Wrocławia, gdzie trwają najcięższe walki z bojówkami Jacka Międlara, minister Błaszczak wysyła świeżo nabyte koreańskie haubice K9. Źle przeszkoleni żołnierze panikują i walą, gdzie popadnie. Jeden z pocisków trafia w niedawno oddany do użytku blok mieszkalny, który wali się jak domek z kart. Co dalej? Polskę pod rządami Konfederacji wyobraża sobie Piotr Wójcik.

Wybory w roku 2023 wygrywa Prawo i Sprawiedliwość, jednak tylko o włos przed Platformą Obywatelską, co nie pozwala Kaczyńskiemu stworzyć samodzielnego rządu. Znakomity wynik, sięgający 17 procent, notuje Konfederacja, która staje się języczkiem u wagi.

Ugrupowanie Donalda Tuska szybko rozpoczyna rozmowy ze Sławomirem Mentzenem, bardziej zjadliwym dla liberałów niż narodowiec Bosak. Z tym ostatnim intensywnie komunikuje się jednak świeżo upieczony poseł Roman Giertych, który zrobił w Kielcach znakomity drugi wynik, chociaż wyraźnie gorszy od Kaczyńskiego. Dzięki temu Giertych może bezpiecznie wrócić do Polski, pokazując nie tylko włoską opaleniznę, ale też rozbudowany plan zemsty na chylącym się reżimie.

Politykom PiS w oczy zagląda perspektywa oddania władzy. Giertych opowiada o bezlitosnych rozliczeniach, mścić chce się również konfederata Jakub Banaś, syn Mariana, niezmordowanego prezesa NIK. Ugrupowanie Kaczyńskiego ogarnia panika, szczególnie w szeregach ziobrystów, którzy nie wyobrażają sobie utraty kontroli nad wymiarem sprawiedliwości. Co najmniej pięciu posłów Suwerennej Polski grozi szefowi, że zamierza ubiegać się o status świadka koronnego. Przerażeni są również Mariuszowie Kamiński i Błaszczak, bo nie widzi im się odpowiadać ani karnie, ani tylko politycznie za ręczne sterowanie policją i wojskiem.

Grzeczna Lewica kontra bezwstydna Konfederacja

Popłoch dociera również na Woronicza. Gwiazdy TVP Info dają do zrozumienia, że są gotowe przejść na drugą stronę, co będzie się oczywiście wiązało z ujawnieniem kulis działalności stacji pod despotyczną władzą ludzi pisowskich namaszczeńców. Potem tylko kilkanaście miesięcy czyśćca, szczere nawrócenie i już będzie można starać się o jakieś drugorzędne stanowisko w liberalnych mediach – a może nawet w odbitej „Nowej TVP”. Dla wielu pracowników stacji to całkiem kusząca perspektywa. Wszak większość z nich stała się pisowcami jedynie dlatego, że dobrze za to płacono. Z równą pasją mogą teraz bronić rządu KO, Konfederacji i Trzeciej Drogi, wszystko im jedno, to tylko praca.

Dociśnięty przez współpracowników i zmęczony długą karierą polityczną Kaczyński zgadza się oddać Konfederacji niemal wszystko, czego zażąda, byle nie stracić władzy. PiS stawia tylko jeden warunek: zachowanie kontroli nad wszystkimi resortami siłowymi, na co konfederaci bez problemu przystają. W zamian otrzymują dwóch wicepremierów oraz kontrolę nad polityką społeczną, fiskalną i gospodarczą. Prezydent Duda wystawia więc na premiera Przemysława Czarnka, który z paleokonserwatystami świetnie się dogaduje; sam przecież jest jednym z nich, tylko że pod innym szyldem. Daje więc konfederatom wolną rękę w kształtowaniu polityki ekonomiczno-społecznej. Byle tylko pieniędzy nie zabrakło resortom siłowym.

Po burzliwych dyskusjach wyłania się wreszcie rząd zbudowany z prawego skrzydła PiS i Konfederacji. Frakcja Morawieckiego zostaje odsunięta, na co ten niechętnie się godzi, bo woli schować się na parę lat w cieniu niż na dwa lata w zakładzie karnym. Sławomir Mentzen zostaje wicepremierem i ministrem finansów, Krzysztof Bosak wicepremierem i ministrem edukacji i szkolnictwa wyższego, Anna Bryłka ministrą, przepraszam, ministrem rolnictwa. Zdrowiem pokieruje Dobromir Sośnierz, który co prawda się na tym nie zna, ale zatrudnia swojego ojca Andrzeja na stanowisku społecznego doradcy, co wcześniej wypróbowali już Marian Banaś z synem Jakubem.

Ten ostatni ma za zadanie zliberalizować gospodarkę za pomocą „ustawy Wilczka 2.0” i swojego nowego superresortu. Ministrem energetyki zostaje Konrad Berkowicz, który, dla rozładowania napięcia podczas ceremonii wręczania nominacji, obiecuje radykalną obniżkę cen benzyny, gdyż, jak stwierdza, „przed dłuższą trasą zatankowany do pełna powinien być nie tylko kierowca, ale i samochód”.

Wicepremier Mentzen szybko przystępuje do reform podatkowo-składkowych, dając przy tym słowo, że wymiarowi sprawiedliwości, służbom, dyplomacji, policji i wojsku pieniędzy nie zabraknie. Cięcia odczują tylko resorty kierowane przez Konfederację. Nie udaje mu się zniszczyć ZUS, który zostaje ostatnim bastionem państwa socjalnego. Wprowadza jednak 12-procentowy PIT dla wszystkich z kwotą wolną wynoszącą dwunastokrotność pensji minimalnej – a więc ponad 50 tys. zł, gdyż tę ostatnią solidnie podniósł jeszcze rząd Zjednoczonej Prawicy w samej końcówce kadencji.

Wspólnie z ministrem Sośnierzem przygotowują reformę składki zdrowotnej. Od tej pory będzie ona ryczałtowa dla wszystkich, co drastycznie obniża składki zarabiających powyżej średniej krajowej i nieco podwyższa tym gorzej zarabiającym, którzy jednak zostają uciszeni kilkudziesięcioma złotymi miesięcznie z tytułu podniesienia kwoty wolnej. Mentzen przekonuje, że podatek pogłówny to jedyny sprawiedliwy podatek, więc jest niezwykle szczęśliwy, że mógł go wprowadzić przynajmniej w składce zdrowotnej.

Jesteś z klasy wyższej? Dodaj lekarza do znajomych. Nie? Gnij w kolejce

Wreszcie Mentzen zabiera się za swoje opus magnum, czyli przemianę polski w raj podatkowy. Obniża CIT do 15 procent, a do tego wprowadza tak wiele preferencji, ulg i wyjątków, że efektywnie przedsiębiorstwa płacą zaledwie 7 procent. Ma to przyciągnąć inwestorów zagranicznych i stworzyć z Polski „drugą Irlandię”. Przy okazji minister Mentzen likwiduje też podatek od dochodów kapitałowych, dzięki czemu spekulanci nie zapłacą ani grosza od swoich zysków na rynkach. Na dobry początek zamraża jeszcze stawki podatku od nieruchomości, by zachęcić inwestorów na rynku mieszkaniowym.

Zamiast nowych bezpośrednich inwestycji zagranicznych do Polski zaczyna jednak napływać kapitał czysto spekulacyjny, dla którego nie liczy się infrastruktura czy wykształcenie pracowników, a wyłącznie stawki opodatkowania. Do Polski przenoszą się firmy wcześniej zarejestrowane na Cyprze, w Luksemburgu, a nawet Panamie. Lokują się w mieszkaniach zamienionych na mikrokawalerki, które zaczynają schodzić na pniu. Rekord pobija pewne mieszkanie w Gdańsku, gdzie upchnęło się 25 spółek. Zwyczajni inwestorzy, budujący fabryki i dający pracę, zaczynają wręcz odpływać, żeby nie kojarzono ich z krajem o wątpliwej reputacji raju podatkowego. Intel ogłasza, że fabrykę chipów zbuduje jednak w Niemczech. Z planów rozbudowy fabryk rezygnuje także kilku innych dużych producentów – głównie z branży motoryzacyjnej.

Napływ kapitału spekulacyjnego gwałtownie winduje ceny mieszkań. Flipperzy sprzedają swoje mikrokawalerki spółkom widmom na pniu, które są w stanie im płacić dowolne sumy, bo i tak skorzystają na preferencjach podatkowych. Ale to nie wszystko – w nieruchomości w Polsce zaczynają też inwestować szejkowie z Półwyspu Arabskiego. Wykupują po kilkadziesiąt lokali w jednej transakcji. Stoją potem puste jak kamienice w centrum Londynu – w ten sposób ceny mieszkań w Krakowie, Warszawie, Gdańsku, Poznaniu i Wrocławiu zbliżają się właśnie do tych brytyjskich.

Nadciąga widmo poważnego kryzysu mieszkaniowego. Wtedy do gry wkracza Jakub Banaś, który zapewnia, że „ustawa Wilczka 2.0” obejmie również budownictwo. Deweloperzy zostają uwolnieni od niemal wszelkich norm i standardów, a inspektoraty budowlane tracą niemal wszystkie kompetencje kontrolne, co pozwala odchudzić ich kadry o dwie trzecie. To sposób Banasia na spełnienie jednej z obietnic Konfederacji, jaką było obniżenie cen mieszkań o 30 proc. dzięki cięciu kosztów budowy.

Następuje szybka segmentacja budownictwa mieszkaniowego, bo deweloperzy dzielą się na dwie grupy. Pierwsi budują w aglomeracjach efektowne apartamentowce według starych standardów i w najlepszych lokalizacjach, po które ustawiają się kolejki inwestorów spekulacyjnych z całego świata. Domy stoją niezamieszkane jak chińskie miasta widma, gdyż ceny są tam poza zasięgiem nawet klasy średniej.

Drugi segment to deweloperzy mieszkań w wersji eko – co nie oznacza już jednak „ekologiczne”, ale po prostu „tanie”. Te powstają na obrzeżach miast, bez infrastruktury niezbędnej do życia, ale za to ze ścianami działowymi z karton-gipsu, oknami z pojedynczą szybą i bez ocieplenia. Mieszkania z tego segmentu kosztują o połowę taniej niż te w centrach miast i na osiedlach budowanych według starych zasad. Wprowadzają się tam zarówno młode rodziny, single po czterdziestce, jak i rozmaici najemcy, których przestało być stać na dotychczas zajmowane lokale.

W osiedlach tych panuje marazm i beznadzieja. Bez samochodu nie da się stamtąd dojechać do pracy. Dla oszczędności nie przewidziano tam centralnego ogrzewania, więc zimą ludzie ogrzewają się instalacjami na prąd, co dramatycznie podnosi rachunki za energię elektryczną – nawet mimo radykalnego obniżenia akcyzy autorstwa Konrada Berkowicza. Zaczyna się plenić przestępczość, a trudny dojazd zniechęca policję do interweniowania. Powstają strefy zakazane – ale nie te obce kulturowo, bo islamskie, tylko te nasze, zakładane przez polskich patriotów, którzy w 2023 roku zagłosowali na Konfederację. Rządzą się tam po swojemu.

Pod sklepem zaatakowała mnie nowa męskość. Jak obronić facetów przed nimi samymi?

Sytuacji społecznej nie sprzyjają zmiany w ochronie zdrowia. Zamiana składki zdrowotnej na podatek pogłówny obniża finansowanie publicznej opieki medycznej do zaledwie 3,5 proc. PKB. „Mamy najtańszą służbę zdrowia w Europie” – chwali się minister Sośnierz. W miejsce zlikwidowanego NFZ powstaje kilka, a potem kilkanaście prywatnych funduszy ubezpieczeniowych. Początkowo obowiązuje obiecana w programie Konfederacji zasada, że każdy fundusz ma obowiązek ubezpieczyć każdego chętnego, oferując mu takie same standardy opieki. Szybko jednak okazuje się, że fundusze daleko na tym nie zajadą.

Widząc, że minister zdrowia jest zupełnie zielony w sprawie, prywatni ubezpieczyciele zaczynają lobbować za poluzowaniem regulacji, na co Sośnierz nie do końca świadomie się zgadza. Ubezpieczyciele nadal muszą przyjąć każdego, ale powstają różne „plany opieki”, oparte na historii chorób ubezpieczonych oraz analizie big data przeprowadzanej przez sztuczną inteligencję, która śledzi aktywność pacjentów w sieci, by wykryć podejrzane wpisy takie jak „krew w kale co oznacza” i zdjęcia z co bardziej wariackich imprez. Najlepsze plany opieki otrzymują pacjenci młodzi i całkiem zdrowi, gdyż „najlepiej rokują”.

Osoby przewlekle chore trafiają kilka szczebli niżej, gdyż wiąże się z nimi ryzyko częstych wizyt u lekarza, wysokich kwot refundacji leków czy zabiegów. Do szeregu usług muszą dopłacać, bowiem ich plany opieki obejmują tylko te podstawowe. Ogromne kwoty zaczynają też dopłacać do zdrowia seniorzy, szczególnie ci po siedemdziesiątce. Oni trafiają do najniższego planu opieki, więc zaczynają masowo korzystać z „odwróconej hipoteki”, by zdobyć pieniądze na leczenie. Trafiające potem do banków mieszkania wykupują szejkowie i spekulanci, gdyż są one zwykle w doskonałych lokalizacjach. Część seniorów sprzedaje mieszkania i przeprowadza się do swoich dzieci. „Doprowadziliśmy do odrodzenia rodziny wielopokoleniowej” – chwali się premier Czarnek.

Nowa przysięga Hipokratesa. Po pierwsze: zarobić

Nie próżnuje też wicepremier, minister edukacji i szkolnictwa wyższego Krzysztof Bosak. Wprowadza obiecany przed wyborami bon edukacyjny, który umożliwia rodzicom wybór szkoły, do jakiej trafią ich dzieci. Hucznie ogłasza „uwolnienie szkół” przez likwidację standardów nauczania i działalności. Szkoły zostają sprywatyzowane i trafiają w ręce członków lokalnych klik, którzy nabywają je za grosze, korzystając ze swoich wpływów i kontaktów.

Szkolnictwo szybko dzieli się na różne segmenty, gdyż część sprywatyzowanych szkół wietrzy okazję na zarobek. Minister Bosak, zgodnie z programem Konfederacji, zapewnił im swobodę w zdobywaniu finansowania z innych źródeł. Oferują więc one najwyższe standardy nauczania, ale za wysoką dopłatą do bonu edukacyjnego. Nieco gorsze placówki też oczekują dopłaty, ale niższej, która jest w zasięgu klasy średniej. Sam bon edukacyjny wystarcza tylko na miejsce w najgorszych szkołach, do których trafiają dzieci z klasy niższej i niższej klasy średniej. Trafiają tam również najgorsi nauczyciele, gdyż ci nieco lepsi robią wszystko – włącznie z wręczeniem, komu trzeba, łapówki – by zdobyć posadę w jednej ze szkół „z dopłatą”.

Eksplozję nierówności szans pogłębia również wprowadzenie wysokiej odpłatności za studia. „Zbudujemy polski Harvard” – zapewnił minister Bosak. Dzieciom z niezamożnych rodzin oferowane są kredyty studenckie, jednak większość z nich obawia się obciążenia długiem w tak młodym wieku, więc rezygnuje. Mowa szczególnie o uczniach z prowincji, którzy musieliby do tego utrzymać się w obcym mieście. Poza tym to zwykle oni kończą dramatycznie słabe szkoły „bez dopłaty”, więc i tak nie przeszliby rekrutacji. Wyższe wykształcenie staje się zarezerwowane tylko dla dzieci z tak zwanych dobrych domów. „W ten sposób kształtują się nowe polskie elity” – cieszy się Bosak.

Płatne studia to koniec równości szans

Na prowincji następuje zapaść. Po reformach podatkowych wicepremiera Mentzena samorządy tracą jedną trzecią swoich dochodów, co uderza szczególnie w mniejsze ośrodki. Gminy zaczynają zwijać usługi publiczne. Na pierwszy strzał idzie komunikacja zbiorowa – od tej pory mieszkańcy prowincji bez prawa jazdy nie mają jak dotrzeć do pracy. W niektórych gminach powstają oddolne połączenia samochodowe, jednak miejsc nie starcza dla wszystkich. W innych w ogóle nic nie jeździ poza prywatnymi autami. Gminy rezygnują też z planów podłączania domów do światłowodu, a nawet z rozwoju sieci wodociągowej i kanalizacji, bo o wymianie pieców węglowych zapomnieli już za PiS.

Prowincja pogrąża się w marazmie i beznadziei. Bez pracy i bez możliwości jej zdobycia ludzie palą w piecach czym popadnie. Mnożą się samobójstwa, ponure żniwo zbiera alkoholizm. Nad polskimi miasteczkami unosi się czarny dym z kominów, widać go nawet z odległych miast. Mieszkańcy wsi i miasteczek zaczynają masowo zapadać na poważne choroby dróg oddechowych, których leczenia nie obejmują ich plany opieki. Długość życia na prowincji gwałtownie spada – w podkarpackich i małopolskich wsiach ludzie żyją niewiele dłużej niż w syberyjskich wioskach.

Jedyne, co mogą zrobić mieszkańcy prowincji, to wyjechać. Ludzie lokują się więc w tanich mieszkaniach na obrzeżach największych miast, gdzie ich sytuacja niewiele się poprawia. Standard mieszkaniowy na suburbiach przypomina II RP, co zresztą zapowiadał Krzysztof Bosak przed wyborami w jednym z wywiadów. Na peryferiach Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Poznania, Gdańska i Metropolii Górnośląsko-Zagłębiowskiej powstają odcięte od cywilizacji slumsy. Miejskie magistraty nie mają środków, by sfinansować doprowadzenie do nich niezbędnej infrastruktury czy linii autobusowych. Szczęśliwcy, którym udało się zdobyć zatrudnienie i mają własny samochód, stoją godzinami w korkach, gdyż do ich nowych dzielnic podciągnięto tylko jedną drogę dojazdową. Prywatne stacje informacyjne na bieżąco relacjonują z dronów wielokilometrowe korki.

Czy Rysiek samotnie będzie okładał Mentzena?

Rośnie społeczne napięcie. W strefach zakazanych gangi prowadzą regularne walki. By zapewnić obywatelom bezpieczeństwo, premier Przemysław Czarnek proponuje deregulację przepisów o posiadaniu broni. Dzięki temu w pistolety uzbrajają się nie tylko poszczególne gospodarstwa domowe, ale też świeżo upieczeni przestępcy. Na suburbiach zaczyna panować chaos – strzelaniny są na porządku dziennym. Ludzie zaczynają nosić przy sobie broń, bo nigdy nie wiadomo, kto im stanie na drodze, gdy odprowadzają dziecko do szkoły. Dochodzi do pierwszych tragedii. Jednemu z ojców wystrzeliła w przedszkolu niezabezpieczona broń, raniąc jego dziecko, które przyjechał odebrać. Chory na astmę postrzelony chłopczyk zmarł, bo jego plan opieki nie obejmował bezpłatnych operacji, a koszt wyciągnięcia kuli z głowy chłopca był poza zasięgiem niezamożnych rodziców.

Rośnie wściekłość na władzę, która nie potrafi zapewnić elementarnego porządku. Na antyrządowych demonstracjach pojawiają się hasła „precz z szejkami, miało nie być Arabów”. Jakub Banaś tłumaczy, że szejkowie zapewniają płynność na rynku nieruchomości, jednak musi przerwać konferencję, gdyż zostaje ostrzelany przez zdesperowanego ojca, który przypadkowo zabił swoje dziecko w przedszkolu. Banasiowi nic się nie stało, a ojca unieszkodliwili na miejscu policjanci, oddając w jego kierunku kilkadziesiąt strzałów, w tym co najmniej kilka, gdyż już leżał bez ruchu na ziemi. Strzelający policjanci odbierają odznaczenia, a aktywiści domagający się ich ukarania zostają skazani na dwa lata więzienia za zakłócanie porządku, od czego się nawet nie odwołują, gdyż dzięki odsiadce na jakiś czas poprawią swoje warunki mieszkaniowe.

Te trzy kryzysy sprawią, że będziemy w Polsce żyć krócej. Wszyscy

Kroplą, która przepełnia czarę, staje się katastrofa ogromnego bloku mieszkalnego, wybudowanego w ciągu zaledwie 10 miesięcy na przedmieściach Wrocławia. W katastrofie ginie 157 osób, a kilka tysięcy zostaje bez dachu nad głową. W miastach wrze, dochodzi do zamieszek. Wrocławscy nacjonaliści pod wodzą byłego księdza Jacka Międlara ruszają na śródmieście, gdzie palą samochody i demolują i okradają sklepy. Pod hasłem „Polish Lives Matter” (PLM) zbierają się grupy także w innych miastach, złożone głównie z kibiców piłkarskich, którzy jeszcze kilka lat temu gremialnie zagłosowali na Konfederację. Policja brutalnie pacyfikuje wściekłych ludzi, którzy otwierają ogień w kierunku funkcjonariuszy. Kilku z nich ginie – ale po stronie demonstrantów straty są znacznie poważniejsze, sięgają kilkudziesięciu osób.

Walki przenoszą się na suburbia, gdzie ukrywają się poszukiwani przez prokuraturę prowodyrzy zamieszek. Mieszkańcy przedmiejskich osiedli zaczynają je umacniać za pomocą starych mebli, wyrywanych płyt chodnikowych i wraków samochodów. Umocnieniom sprzyja fakt, że dojeżdża tam zwykle tylko jedna, wąska droga. Przedmieścia stają się areną regularnych walk.

Mariusz Kamiński prosi ministra Błaszczaka o interwencję wojska, które reaguje błyskawicznie, gdyż jest jedną z nielicznych instytucji, której nie dotknął wielowymiarowy kryzys. Na przedmieścia Wrocławia, gdzie trwają najcięższe walki z bojówkami Jacka Międlara, Błaszczak wysyła świeżo nabyte koreańskie haubice K9. Niestety źle przeszkoleni i niedoświadczeni żołnierze „300-tysięcznej armii” zaczynają panikować i strzelać z haubic, gdzie popadnie. Ginie kilku nieuczestniczących w walkach przechodniów. Jeden z pocisków trafia w niedawno oddany do użytku blok mieszkalny, który wali się jak domek z kart. Ginie kilkanaście osób, w tym troje dzieci.

Po tej kompromitacji sytuacja staje się dla rządu beznadziejna. Następują masowe dymisje, a Jarosław Kaczyński ogłasza koniec koalicji z Konfederacją. W TVP Info jej członkowie zaczynają być opisywani jako „agenci Tuska”, przypomina im się negocjacje z Platformą po wyborach w 2023 roku. Do chaosu społecznego dochodzi chaos polityczny. Mniejszościowy rząd nie potrafi zapanować nad sytuacją, jednak nie chce skrócić kadencji Sejmu, gdyż notowania PiS są już jednocyfrowe.

Wreszcie Kaczyński się ugina. Mateusz Morawiecki, który po krótkiej odstawce został wystawiony rok wcześniej do wyborów prezydenckich i je wygrał o kilka tysięcy głosów z Rafałem Trzaskowskim (czego opozycja nie uznała, gdyż z powodu problemów z przedpotopowym łączem internetowym nie policzono głosów z części aglomeracyjnych slumsów), jako Prezydent RP ogłasza wybory na listopad 2026 roku.

„Bunt finansowy” Mentzena czy Palikota? W ich browarach fermentują te same drożdże

Wyczerpani sytuacją w kraju wyborcy mają dość całej klasy politycznej. Wiodące dotychczas partie notują co najwyżej kilkanaście procent poparcia. Na zamieszkach nie korzysta nawet liberalna opozycja, skutecznie obrzydzana przez TVP Info. Ale oto pojawia się nowy trybun ludowy. Dynamicznie pnie się w sondażach popularności, a jego nowe ugrupowanie zbliża się do 20 procent. Już nawet mieszkańcy względnie zamożnych centrów miast zaczynają nieśmiało spoglądać w kierunku nowego lidera oraz jego młodego i obiecującego partnera.

Wojciech „Jaszczur” Olszański wspólnie z Marcinem „Ludwiczkiem” Osadowskim zapewniają, że ich partia „Rodacy Kamraci” przywróci Polsce dawny blask – i nawet klasa średnia powoli się do nich przekonuje. Olszański zaczyna się regularnie pojawiać w Kawie na Ławę i Śniadaniu Rymanowskiego, gdzie obraża adwersarzy i klnie. Pewnej niedzieli na wizji uderza z głowy Krzysztofa Bosaka. Prowadzący program Konrad Piasecki grzecznie prosi, żeby już tak nie robił, bo zostanie wyproszony. Jednak to sam zaatakowany musi opuścić studio, bo jego obficie krwawiący łuk brwiowy pilnie domaga się opatrunku. Po kilku minutach Bosak wraca i upiera się, by dokończyć program z jego udziałem. Przez cały ten czas trzyma się za głowę i lekko bełkocze z powodu wyraźnego wstrząsu mózgu.

Pozostali dyskutanci kulturalnie nie zwracają uwagi na problemy pobitego wicepremiera i kontynuują rozmowę. Rzecz jasna, poza Olszańskim, który szydzi z Bosaka, szturcha go i nazywa „maminsynkiem” oraz „lewacką pizdą”. Konrad Piasecki znowu reaguje. „Panie Wojciechu, w tym programie są pewne standardy” – grzecznie przypomina redaktor. Olszański nagle wydaje z siebie dziwny rechot, następnie ściąga gluta z najdalszych zakątków swoich zatok i spluwa nim w kierunku Piaseckiego. Ale potem szybko uśmiecha się, puszcza oko do prowadzącego, przyjacielsko tarmosi czuprynę krwawiącego Bosaka i uspokaja się. Pozostali dyskutanci kulturalnie nie zwracają uwagi na gluta spływającego z marynarki dziennikarza, dzięki czemu udaje się dokończyć program bez kolejnych kłopotliwych incydentów.

Jak partia prawicowych ekstremistów uwiodła liberalnych wyborców

Po tym zajściu „Rodacy Kamraci” płyną na fali. Olszański staje się niekwestionowanym idolem najmłodszych wyborców. Milenialsi natomiast doceniają jego zdolność łączenia powagi i patosu ze swobodnym zachowaniem i szeroką wiedzą. Wielkomiejscy liberałowie w średnim wieku sarkają na jego wady, ale też coraz życzliwiej komentują jego „ciekawe i nieoczywiste poglądy”. Kamraci zdobywają kolejne punkty sondażowe, dzięki czemu mogą już niemal szykować się do przejęcia władzy. W głowach Polek i Polaków znów pojawia się nadzieja.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij