Kraj

Nowa przysięga Hipokratesa. Po pierwsze: zarobić

Lekarze wciąż bywają traktowani jak dobrzy Samarytanie, chociaż opieka medyczna stała się takim samym biznesem jak wszystkie inne gałęzie gospodarki. Zapewne mniej bezwzględnym niż handel surowcami, ale równie zafiksowanym na pieniądzach. Jeśli da się kasować więcej, należy to uczynić, koniec, kropka.

Piętnastominutowa wizyta u urologa, podczas której lekarz przeprowadza krótkie badanie USG, radośnie informuje, że pacjent jednak jest zdrowy, a następnie kasuje 250 złotych. Siedmiominutowa konsultacja psychiatryczna, podczas której lekarz z zadowoleniem przyjmuje fakt, że leki dobrze się przyjęły, i wypisuje dokładnie tę samą receptę co trzy miesiące temu. Następnie, a jakże, kasuje 250 złotych.

To regularne doświadczenia tysięcy pacjentów w Polsce. Koszty prywatnych wizyt u specjalistów niedługo będą tak absurdalne jak ceny miejsc noclegowych w kontenerach dla kibiców podczas mundialu w Katarze.

Zresztą lekarze w Polsce mogą się już czuć jak szejkowie na Półwyspie Arabskim. Ci drudzy zarobili fortunę, bo historia tak szczęśliwie się dla nich ułożyła, że osiedli na terenach bardzo obfitych w surowiec wykorzystywany na całym świecie. Ci pierwsi zarabiają krocie, gdyż tak się nieszczęśliwie dla nas złożyło, że reprezentantów ich zawodu jest w Polsce zdecydowanie zbyt mało. Obie profesje kasują więc zyski dzięki oferowaniu klientom bardzo poszukiwanego i dosyć rzadkiego produktu. Obie też robią to bez większych skrupułów.

Te trzy kryzysy sprawią, że będziemy w Polsce żyć krócej. Wszyscy

Pandemia jak manna z nieba

W ostatnich latach ceny prywatnych usług lekarskich rosną jak na drożdżach. Według GUS w listopadzie 2022 roku usługi lekarskie zdrożały o 17 proc. rok do roku, a usługi dentystyczne o 17,3 proc. W grudniu 2021 roku ceny obu rodzajów usług zdrowotnych poszły w górę o 7 proc.

Ktoś mógłby zauważyć, że przecież wszystko drożeje w podobnym tempie. To prawda, listopadowa inflacja wyniosła 17,5 proc., była więc niemal identyczna co wzrost cen usług lekarskich. W grudniu zeszłego roku ceny rosły o 8,6 proc. r/r, więc nawet szybciej niż konsultacje medyczne w tamtym czasie. Lekarze mogą więc spokojnie tłumaczyć się inflacją, tak samo zresztą jak wszyscy inni przedsiębiorcy podnoszący w ostatnich miesiącach ceny (i marże). Przecież nikt nie sprawdzi, czy koszty faktycznie wzrosły w taki sposób, by uzasadnić rosnące ceny. Jest inflacja, to musi być drożej, proste.

Problem w tym, że usługi lekarskie drożeją w niezwykle szybkim tempie już od wielu lat. Zaczęły iść w górę jeszcze w czasach, gdy nikt nie przewidywał obecnej inflacji. W grudniu 2020 roku usługi lekarskie zdrożały o 9 proc. rok do roku, a usługi dentystyczne nawet o 13,4 proc. Tymczasem ceny rosły wtedy w tempie ledwie 2,4 proc.

Jednak także w tym przypadku branża znalazła doskonałe wyjaśnienie. Trwała pandemia, więc na gabinety lekarskie nałożono mnóstwo rygorów podnoszących koszty – między innymi konieczność zakupu niezwykle drogich maseczek i płynów dezynfekujących. Poza tym lekarze, kontaktując się z pacjentem, ryzykowali swoje zdrowie.

Problem jednak w tym, że w czasie pandemii znaczna część konsultacji odbywała się wirtualnie, więc wyłączając dentystów, dla wielu prywatnych medyków te koszty i ryzyko były wirtualne. Nie mówiąc już o tym, że swoje zdrowie ryzykowało też mnóstwo innych grup zawodowych. Na przykład kasjerzy w marketach i kurierki przynoszące paczki zamówione przez internet.

Lekarze? „Niech jadą!” Ale najpierw niech odpracują

Cztery razy szybciej

Ceny usług lekarskich rosły znacznie szybciej niż ceny konsumpcyjne już przed pandemią. W grudniu 2019 roku wzrosły o 6,3 proc. r/r, czyli prawie dwukrotnie więcej niż wyniosła inflacja. W latach 2019–2022 (do listopada) skumulowany wzrost cen usług lekarskich wyniósł więc około 45 proc. Czyli podrożały prawie o połowę, chociaż ceny wzrosły w tym czasie o około jedną trzecią.

Możemy też sięgnąć jeszcze głębiej. Według „Małego Rocznika Statystycznego 2021” GUS w 2010 roku wizyta u lekarza specjalisty kosztowała przeciętnie 68 złotych. W 2021 roku było to już 138 złotych. Mówimy o przeciętnej dla całego kraju, oczywiście w miastach te ceny już wtedy były znacznie wyższe. W latach 2010–2021 koszt wizyty u specjalisty wzrósł więc o przeszło 100 procent. Ceny wzrosły w tym czasie o przeszło jedną czwartą. W ostatniej dekadzie ceny wizyt u specjalisty rosły więc w tempie prawie cztery razy szybszym, niż wynosiła inflacja. Trudno znaleźć branżę, w której trwała taka hossa. Z lekarzami mogą się równać niemal wyłącznie deweloperzy.

Tymczasem już przed pandemią lekarze zasadniczo żyli bardzo dostatnio. Według analizy Polskiego Instytutu Ekonomicznego w 2019 roku prawie 30 proc. lekarzy osiągało miesięczny przychód powyżej 25 tys. zł brutto. Mediana przychodu brutto lekarzy obu płci wynosiła niecałe 17 tys. zł brutto. Na koniec 2018 roku mediana dla całego kraju wynosiła 4,1 tys. zł brutto, a dwa lata później 4,7 tys. zł. Lekarze statystycznie zarabiają więc ponad cztery razy więcej niż wszystkie grupy zawodowe razem wzięte.

W tym zawodzie występują jednak zadziwiające wręcz różnice między płciami – prawdopodobnie jedne z największych w Polsce. Otóż mediana przychodu lekarza mężczyzny wynosiła 21,2 tys. zł brutto, a lekarki 13,9 tys. zł. Luka płacowa to więc aż 34 proc. Według GUS miesięczna luka płacowa między płciami w całej gospodarce wynosi 13 proc. Luka płacowa ze względu na płeć wśród lekarzy jest więc niemal trzykrotnie wyższa niż średnia. Być może kobiety są mniej skłonne do wyrabiania tysięcy godzin rocznie. A może mają też więcej skrupułów w kwestii cen oferowanych usług.

Healthism z klasą, czyli żeby być zdrowym, wystarczy chcieć (i dobrze zarabiać)

Polaku, lecz się sam

Tak więc lekarze już przed pandemią żyli naprawdę nieźle. Czasy, w których polscy medycy, wykonujący niezwykle użyteczne społecznie zajęcie, czego nie można im odmówić, zarabiali niewiele nawet jak na środkowoeuropejskie standardy, już dawno minęły. I bardzo dobrze, akurat lekarze powinni być w czołówce pod względem zarobków. Lepiej, żeby świetnie zarabiali oni niż finansiści.

Ostatnie podwyżki cen usług lekarskich są jednak zastanawiająco wysokie. Można byłoby to zdzierżyć, gdyby Polki i Polacy nie byli de facto skazani na prywatną ochronę zdrowia, gdyż ta publiczna jest niedofinansowana i niedomaga. Dlatego też wydajemy bardzo duże sumy na ochronę prywatną. Udział wydatków prywatnych w ogólnych nakładach na zdrowie w Polsce jest jednym z najwyższych w OECD. W 2021 roku wyniósł 27 proc. W Niemczech wyniósł 14 proc., a we Francji 15 proc. Dokładamy więc z własnej kieszeni do ochrony zdrowia proporcjonalnie niemal dwukrotnie więcej niż Niemcy i Francuzi.

Te prywatne nakłady to nie tylko usługi lekarskie, ale też wydatki na leki. Współpłacenie za leki w Polsce jest jednym z najwyższych w UE. Według raportu PIE w 2018 roku dopłaciliśmy do recept 7,4 mld zł. Środki publiczne odpowiadały tylko za 37 proc. krajowych wydatków na farmaceutyki, co było trzecim najniższym wynikiem w UE. Prawie 1,5 proc. budżetu statystycznego gospodarstwa domowego jest przeznaczana na leki – to czwarty co do wysokości wynik w UE.

Według danych agencji PMR rynek prywatnych usług medycznych w Polsce w 2021 roku osiągnął wartość 56 mld zł. Publiczne wydatki na zdrowie wyniosły wtedy 125,5 mld zł, co łącznie daje kwotę 181,5 mld zł. Porównując te dane, udział wydatków prywatnych rośnie już do 31 proc. Polska opieka medyczna jest więc sprywatyzowana aż w jednej trzeciej. Co więcej, według prognozy PMR w 2024 roku rynek prywatnych usług medycznych urośnie do 79 mld zł. Mówimy więc o wzroście o kolejne 41 proc. w ciągu ledwie trzech lat. Oczywiście będzie to efekt nie tylko wzrostu cen, ale też rosnącego popytu. Nie zmienia to faktu, że hossa lekarzy będzie trwać.

Pogotowie ratunkowe w Polsce to taki śmietnik dla medycyny

Lekarze wciąż bywają traktowani jak dobrzy Samarytanie, chociaż opieka medyczna stała się takim samym biznesem jak wszystkie inne gałęzie gospodarki. Zapewne mniej bezwzględnym niż handel surowcami, ale równie zafiksowanym na pieniądzach. Jeśli da się kasować więcej, należy to uczynić, koniec, kropka.

„Po pierwsze, zarobić” – mogłoby brzmieć nowe motto przysięgi Hipokratesa. W sumie nie powinno to dziwić. W epoce późnego kapitalizmu skomercjalizowaliśmy już niemal wszystko. Dlaczego akurat ratowanie zdrowia miałoby wymknąć się temu trendowi? Przykładowo produkcja żywności też jest niezbędna do życia, a nikt się już nie dziwi, że największe koncerny kierują się wyłącznie zyskiem, a nie jakąś misją. Mimo wszystko wciąż jakoś trudno przyjąć do wiadomości, że lekarze stali się takimi samymi biznesmenami jak producenci butów albo branża futerkowa. Z tą różnicą, że usługi lekarskie są jednak znacznie bardziej intratne.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij