Kraj

Kościół katolicki, ostoja nihilizmu

Kościół katolicki uczy dziś konformizmu, znieczulenia i tego, że silniejszemu wolno więcej. Gdy porównuję działania Kościoła i świeckich aktywistów, nie mam wątpliwości, gdzie widać żywe zaangażowanie etyczne, a gdzie od etyki odcina się tylko kupony.

„Każdy dobry Polak musi wiedzieć, jaka jest rola Kościoła; musi wiedzieć, że poza nim jest nihilizm”. Oraz: „gdy wyobrażę sobie Polskę bez Kościoła, to mam czarny obraz”. Kto wypowiedział te słowa?

Pierwszy cytat pochodzi od Jarosława Kaczyńskiego, a drugi – od Adama Michnika. Jak widać, przekonanie o zbawiennym wpływie Kościoła katolickiego na Polskę ma status myśli głębokiej i przekraczającej polityczne podziały. Niestety, ta myśl fałszuje rzeczywistość. Prawda jest taka, że to Kościół katolicki jest w Polsce ostoją nihilizmu. Jeśli istnieje dla nas jako wspólnoty jakaś nadzieja, stanowi ją tylko etyka świecka.

Tak wyglądałaby lekcja religii w zgodzie z prawami człowieka i konwencją praw dziecka

Na początek warto się zastanowić, czym jest nihilizm. Najlepiej mówić o nim nie jako światopoglądzie zrównującym wszystkie reguły etyczne, tylko jako o postawie, która uznaje, że reguły etyczne do niczego nas tak naprawdę nie zobowiązują. Praktyka nihilistów jest taka, że zasady etyczne nie zmieniają ich postępowania, nie przekładają się na zaangażowanie na rzecz drugiego człowieka lub poświęcenie dla innych.

Nihiliści działają, biorąc pod uwagę nie to, co dobre, ale to, co dla nich korzystne i co sprawia im przyjemność. Orientują się na interes, którym mogą być pieniądze, władza lub sława. W dążeniu do tych dóbr mogą oczywiście wykorzystywać moralność, ale czynią to instrumentalnie.

Najnowsza historia Kościoła w Polsce, to znaczy historia po 1989 roku, jest wcieleniem tej postawy w życie. Na początku transformacji Kościół uruchomił swoje wpływy, by wprowadzić religię do szkół. Premier Tadeusz Mazowiecki i minister edukacji Henryk Samsonowicz zrobili to po prostu instrukcją. Taki tryb stał w sprzeczności z rodzącą się dopiero demokratyczną kulturą, która zakładałaby poddanie sprawy pod debatę i osąd opinii publicznej. Instrukcja otworzyła Kościołowi drogę do poszerzania swojej instytucjonalnej potęgi.

Wrogowie i obrońcy patocywilizacji

Zaczęło się od obietnicy, że koszt lekcji religii weźmie na siebie Kościół. Po dwóch latach Kościół załatwił sobie jednak z ministrem edukacji Andrzejem Stelmachowskim – wcześniej członkiem Komisji Episkopatu Polski i przedwojennym działaczem Młodzieży Wszechpolskiej – opłacanie księży i katechetów z budżetu. Na początku ocena z religii nie była wpisywana na świadectwie, potem się tam pojawiła. To jednak nie wystarczyło i Kościół wywalczył sobie wliczanie oceny z religii do średniej ocen. Załatwił to w 2007 roku z Romanem Giertychem, reaktywatorem Młodzieży Wszechpolskiej i politykiem związanym z Radiem Maryja.

Minister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie PiS Mariusz Kamiński. Fot. MSWiA/Episkopat News/flickr.com

Obecnie na nauczanie religii w szkołach wydajemy rocznie około 1,5 miliarda złotych. Dokładnych danych nie znamy, bo oprócz ministerstwa do lekcji religii dopłacają także samorządy. Utrzymujemy około 30 tysięcy etatów nauczycieli religii. Kościół zapewnił bezpieczne finansowanie swojego aparatu urzędniczego i poszerzył liczbę funkcjonariuszy o szkolnych katechetów.

Zabezpieczeniu tych interesów nie towarzyszyła aktywność Kościoła na rzecz wprowadzenia zajęć, w ramach których uczniowie mogliby skonfrontować się z innymi systemami wartości (filozofia, wychowanie seksualne, religioznawstwo) albo na rzecz umieszczania lekcji religii na pierwszej czy ostatniej lekcji, tak żeby ułatwić życie uczniom na religię niechodzącym. Liczyło się tylko zabezpieczanie własnego interesu.

Stanisław Obirek: Na razie jest, jak jest, czyli źle

W czasach, gdy szalało bezrobocie i bieda, Kościół zachowywał dyskretne milczenie w sprawie tzw. ofiar transformacji. Najbardziej słyszalni byli natomiast księża wychwalający nowy porządek ekonomiczny i krytykujący „postawy roszczeniowe”. Najważniejszą postacią był tutaj Józef Tischner, który spopularyzował pojęcie homo sovieticusa – człowieka pazernego i leniwego, nieskłonnego do poświęceń w imię przyszłego dobrobytu.

Kościół zachęcał do zaciskania pasa, ale swojego zaciskać nie miał zamiaru. Systematycznie rosła kwota funduszu kościelnego. W 1998 roku, za rządów prawicowej AWS, na fundusz przekazano 28,5 mln złotych. Dziesięć lat później, kiedy rządziła już PO, na fundusz trafiło prawie 98 mln złotych. W 2023 roku padnie rekord: fundusz dostanie 216 mln złotych.

Zwolennicy przekazywania funduszu Kościołowi katolickiemu mówią, że to pieniądze dla wszystkich Kościołów. Nie wspominają o tym, że Kościół katolicki pochłania 90 procent środków z funduszu. Pikanterii transferom dla Kościoła dodaje fakt, że u źródeł powstania funduszu leżała konfiskata majątków kościelnych. A po 1989 roku Kościół skrupulatnie odzyskiwał swoje majątki dzięki Komisji Majątkowej działającej przy aprobacie polityków. Suma odszkodowań dla Kościoła katolickiego wyniosła 143 miliony złotych, a wartość nieruchomości wyceniano w 2011 roku na 5 miliardów! Kościół katolicki zachęcał do poświęceń, ale sam na transformacji niezmiernie się wzbogacił.

Kościół i jego zwolennicy promują obraz księży jako ludzi o szczególnych cechach moralnych. Niestety, historia Kościoła z ostatnich lat pokazuje, że ta instytucja nie była w stanie zachować minimum przyzwoitości, która nakazuje traktować swoich członków jako równych wobec ogólnie obowiązującego prawa.

Najbardziej oczywistym i jednocześnie najbardziej oburzającym przykładem ochrony swoich jest traktowanie przestępstw pedofilii i nadużyć seksualnych w Kościele. Przez wiele lat powszechną praktyką Kościoła katolickiego było zamiatanie spraw pod dywan. Przełożeni, gdy dowiadywali się o nadużyciach seksualnych wobec dzieci, nieletnich albo kleryków, chronili sprawców sprawdzonymi przez lata metodami: nie zawiadamiali organów ścigania, a molestujących księży przenosili do innych parafii.

Jedna trzecia kościelnych hierarchów w Polsce broni pedofilów

Praktyka tuszowania i lekceważenia przestępstw nie dotyczy grupy księży z jednego kościoła, którzy połączeni są koleżeństwem i zmową milczenia. W proceder chronienia przestępców zaangażowani byli najwyżsi hierarchowie. Weźmy jeden przykład: ksiądz Dariusz Olejniczak pełnił posługę na warszawskim Mokotowie. Molestował małe dziewczynki. Rodzice w tym przypadku zgłosili sprawę do prokuratury.

Gdy dowiedziała się o tym kuria, abp Kazimierz Nycz przeniósł księdza pod Warszawę, gdzie ten opiekował się ministrantami! Gdy został już skazany i odbył wyrok, księdzu Olejniczakowi pozwolono jeździć po Polsce z rekolekcjami, w tym dla dzieci, choć wyrok zakazywał mu dożywotnio pracy z nimi.

Lista najwyższych hierarchów Kościoła zaangażowanych w chronienie przestępców i lekceważących seksualne nadużycia księży jest bardzo długa: Alojzy Orszulik, Henryk Hoser, Henryk Gulbinowicz, Sławoj Leszek Głódź, Marek Jędraszewski, Józef Michalik i wielu, wielu innych. Włos jeży się na głowie na myśl o tym, ile niecnych czynów udało się zatuszować i jak wiele mrocznych tajemnic kryją polskie zakrystie i domy parafialne.

Myli się, kto sądzi, że powołanie państwowej komisji do spraw wyjaśniania przypadków czynności skierowanych przeciwko wolności seksualnej i obyczajności wobec małoletniego poniżej lat 15 doprowadziło do przełomu w tym, jak Kościół katolicki traktuje przestępstwa seksualne i odpowiedzialność swoich członków. Przewodniczący komisji Błażej Kmieciak otwarcie przyznaje, że Episkopat z komisją nie współpracuje i nie przekazuje jej dokumentów dotyczących przestępstw seksualnych przeciwko nieletnim. Nowych przepisów, które zobowiązywałyby Kościół do przekazywania dokumentów, rządzący jakoś nie chcą procedować w Sejmie.

Kościół wydaje się zadowolony z takiego obrotu sprawy. Komisja istnieje, więc trwa pozór, że sprawa jest rozwiązywana, jednak ani instytucja, ani jej przedstawiciele nie są realnie rozliczani. Nadal cieszą się przywilejem bezkarności, a lekcja etyczna, która z tego płynie, jest taka, że silniejszemu wolno w Polsce więcej, nawet gdy dopuszcza się najbardziej haniebnych występków.

Kolega z pracy gwałci dzieci, szef o tym wie i go kryje. W Kościele to normalka

Ta prawda stała też za działaniami i zaniechaniami moralnymi Kościoła po 1989 roku. Nietrudno przypomnieć sobie, jakie kwestie poruszały biskupów, księży i zmobilizowanych wiernych. Aborcja, in vitro, prawa osób LGBT+ – to były tematy, w których zawsze można było liczyć na głośny i potępiający głos katolików. Ten głos skierowany był przeciwko kobietom, rodzicom z problemem niepłodności czy mniejszościom seksualnym.

Żadnej z tych grup nie można uznać za możnych tego świata, to raczej osoby szczególnie podatne na zranienie, a ataki katolików na te grupy przybierały często charakter prawdziwej mowy nienawiści. Warto przypomnieć choćby słowa abpa Jędraszewskiego mówiącego o „tęczowej zarazie”. To nie troska i zainteresowanie bliźnim stały za zainteresowaniem Kościoła tymi sprawami. Stawką była władza nad tym, kto może orzekać o „normalności i nienormalności”. To typowa instrumentalizacja moralności w służbie interesu.

Nasze pałace i nasza kasa. Czy Kościół pomaga uchodźcom z Ukrainy z własnej kieszeni?

Jednocześnie Kościół katolicki milczał, kiedy działa się krzywda, ale krytyczny głos mógłby kosztować konflikt z siłami, od których coś rzeczywiście zależy i mogą być Kościołowi pomocne. Nie słyszeliśmy zatem mocnej krytyki transformacji i niesprawiedliwości kapitalizmu. Nie słyszymy ostrych głosów z Kościoła potępiających nadużycia wobec pracowników ze strony pracodawców. Nie słyszymy biskupów grzmiących na niszczenie przyrody i bierność instytucji państwa w tym zakresie. Od rządu i przedsiębiorców dostaje przecież Kościół sporo wymiernego dobra.

Szczególnie oburzająca jest postawa Kościoła wobec cierpienia, które dotyczy ludzi spoza naszej wspólnoty. Kościół bardzo lubi opowiadać o tym, że jego aspiracje są uniwersalne, a troska obejmuje wszystkich ludzi. Kiedy jednak przychodzi prawdziwy etyczny test i trzeba zrobić coś, co postawi nas przeciw interesom, a nawet lękom własnej wspólnoty, Kościół wybiera wygodę.

Podczas ostatniego kryzysu humanitarnego żaden biskup nie przyjechał na białoruską granicę, żeby zainteresować się ludźmi cierpiącymi głód, strach i przemoc. Biskup Zadarko, komentując nieludzkie wydarzenia na granicy, posunął się do kuriozalnego sformułowania: „zdaliśmy egzamin jako obywatele i jako chrześcijanie”. Można pogratulować biskupowi Zadarce dobrego samopoczucia. Przypomnijmy, że ze względu na sposób mierzenia się z kryzysem na granicy zmarło przynajmniej 14 osób. Prawdziwej liczby ofiar pewnie nie poznamy nigdy.

Z pewnością Kościół posługuje się językiem wrażliwości, miłosierdzia i skromności. W praktyce jednak idzie drogą nihilizmu.

Inaczej przedstawia się w Polsce sprawa etyki świeckiej. Jej praktycy rzadko odwołują się do rozbudowanych systemów przekonań i raczej unikają uroczystych deklaracji. Odwołują się do prostych i szeroko podzielanych ideałów etycznych, takich jak współczucie i empatia, dążenie do ograniczenia cierpienia, solidarność w obliczu zła. Przeżywanie tych ideałów przekłada się u nich na praktykę sprzeciwu i zaangażowania. Często oznacza to postawienie się w opozycji nie tylko wobec możnych tego świata, ale także wobec większości społeczeństwa.

Zacznijmy od kwestii nadużyć seksualnych w Kościele katolickim. Nie dowiedzielibyśmy się o nich, gdyby nie zaangażowanie, którego źródłem były świeckie współczucie wobec ofiar i przekonanie o uniwersalnej sprawiedliwości, której egzekwowaniem powinno zajmować się państwo.

Mapa pedofilii w Kościele może ochronić kolejne dziecko przed krzywdą

Mapa kościelnej pedofilii została stworzona jako wyraz oburzenia wobec bezkarności uprzywilejowanych. Powstawała w ramach działań fundacji Nie lękajcie się. Dzięki mapie mogliśmy przyjrzeć się skali zjawiska i zobaczyć je jako wspólny, ogólnopolski problem. Z kolei zbieranie świadectw osób poszkodowanych przez księży ukazywało dramat ofiar i budowało z nimi więź opartą na empatii wobec eksploatacji, samotności i niesprawiedliwości. To, że prezes fundacji dopuścił się nadużyć, co doprowadziło do zakończenia jej działalności, nie przekreśla dorobku osób zaangażowanych w jej funkcjonowanie, takich jak: Anna Frankowska, Agata Płachecka, Marcin Szewczyk czy Joanna Scheuring-Wielgus i Agata Diduszko-Zyglewska.

Bez aktywizmu skierowanego przeciw bezkarności księży nie powstałyby głośne dokumenty Sekielskiego, a władza nie czułaby się zobligowana do podjęcia choćby fasadowych działań. Bez tego aktywizmu nie byłoby szans na sprawiedliwość, która kiedyś dosięgnie każdego odpowiedzialnego za seksualne nadużycia.

Rok 1989 ze względu na demokratyzację systemu politycznego przedstawia się jako moment odzyskania wolności. Jeśli jednak spojrzymy na transformację od strony praw kobiet, to jednoznacznie pozytywny obraz nabiera ciemniejszych barw. Jeśli idzie o legislację, jedynym jaśniejszym momentem przez ostatnie trzydziestolecie była krótka liberalizacja prawa w 1996 roku, wprowadzona z inicjatywy SLD, a obalona w niezwykle kontrowersyjnym wyroku przez Trybunał Konstytucyjny.

Sekielski: Księża wykorzystują seksualnie dzieci. Ludzie to wiedzą, a mimo tego milczą. Dlaczego?

W sprzeciwie wobec ograniczenia prawa do przerywania ciąży organizowały się cały czas różnorodne inicjatywy, których motywacją była obrona godności i wolności kobiet. W 1991 roku powstała Fundacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Przez dziesięciolecia działała na rzecz liberalizacji prawa aborcyjnego, ale także zdrowia reprodukcyjnego i edukacji seksualnej. Pomagała kobietom egzekwować te ograniczone prawa do przerywania ciąży, które wciąż dopuszczała ustawa. Fundacja odwoływała się zawsze do świeckiej etyki opartej na ograniczaniu cierpienia i solidarności między kobietami. Na czele stały silne osobowości, jak Wanda Nowicka, a ostatnio Krystyna Kacpura i Kamila Ferenc.

Cyklicznym sprzeciwem wobec nieludzkiego traktowania kobiet stały się Manify organizowane w okolicach Dnia Kobiet. Pierwsza odbyła się w Warszawie w 2000 roku z inicjatywy młodego pokolenia feministek. Wśród nich były między innymi Katarzyna Bratkowska, Agnieszka Graff, Kazimiera Szczuka. Bezpośrednim powodem był nalot policji na gabinet lekarski w Lublińcu po anonimowej informacji, że dokonuje się tam nielegalnej aborcji.

Manify rozrosły się z czasem w ogólnopolską akcję okazywania sprzeciwu wobec ograniczania praw kobiet, przemocy wobec nich i nierówności między płciami. Motywem przewodnim jest solidarność i wzajemne wsparcie wobec rozwiązań uderzających w podmiotowość kobiet i ich poczucie bezpieczeństwa.

Do najważniejszych inicjatyw wspierających kobiety w ostatnim czasie należy Aborcyjny Dream Team. Działające w nim osoby prowadzą akcję informacyjną dotyczącą przerywania ciąży i popularyzują świadectwa kobiet, które dokonały aborcji. Celem grupy jest stworzenie nieoceniającej atmosfery wokół przerywania ciąży. Wparcie, empatia i wrażliwość na różnorodne doświadczenia stanowią oparcie dla kobiet podejmujących decyzje o swoim ciele.

Aborcja bez tłumaczeń i bez wstydu [rozmowa z Karoliną Więckiewicz]

O tym, jak ryzykowna może być to działalność, przekonuje historia Justyny Wydrzyńskiej. Aktywistka miała za sobą doświadczenie bycia w związku pełnym przemocy. Wyzwoliła się z niego także dzięki decyzji o przerwaniu niechcianej ciąży, która pozwoliła jej uzyskać kontrolę nad swoim życiem. Gdy skontaktowała się z nią dziewczyna w podobnej jak ona niegdyś sytuacji, to znaczy z przemocowym partnerem i niechcianą ciążą, Wydrzyńska w odruchu serca przekazała jej swoje tabletki umożliwiające przeprowadzenie aborcji farmakologicznej. Partner dowiedział się o tym planie i zawiadomił policję.

Teraz Justyna Wydrzyńska jest oskarżona z art. 152 k.k. zakładającego do 3 lat więzienia za pomoc w przerywaniu ciąży. Widać, że zaangażowanie na rzecz samodzielności i życia bez strachu prowadzi w Polsce do konfrontacji z organami ścigania i zagrożenia utratą wolności.

Wydrzyńska: Zmuszanie do ciąży to przemoc, to gwałt

Obok kryzysu pandemicznego i wojny na Ukrainie najbardziej dramatycznym wydarzeniem ostatnich lat jest kryzys humanitarny na granicy Polski i Białorusi. Polskie państwo postawiło na brutalną politykę odpędzania uchodźców, widząc w nich żołnierzy wojny hybrydowej Łukaszenki, a nie ludzi. Działania te przyniosły tragiczne skutki i wiele osób zapłaciło życiem za politykę rządu zjednoczonej Prawicy. Najgorsza jednak jest szeroka społeczna akceptacja tej polityki jako najlepszego rozwiązania problemu.

Na granicy działały i działają osoby, które nie pogodziły się z łamaniem praw człowieka. To aktywiści i lekarze niosący pomoc osobom wychłodzonym, głodnym i chorym. Ratują życie i zmniejszają rozmiary tragedii. Zorganizowani są w Grupę Granica, która heroicznie działa w trudnych warunkach. Zapamiętałem szczególnie trzy osoby, z którymi spotkałem się w okolicach Usnarza w lecie 2021 roku. Była to Marianna Wartecka, Tadeusz Kołodziej i lekarka Paulina Bownik. Największe wrażenie zrobiło na mnie to, jak naturalny w sytuacji konfrontacji ze złem gniew zamieniali we współczucie i profesjonalne zaangażowanie na rzecz pomocy potrzebującym.

Medycy w momencie granicznym

Na granicy działała też grupa z warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. W grudniu 2021 roku policja przeprowadziła interwencję w ich ośrodku, której skala miała chyba na celu zniechęcić aktywistów do dalszych działań. Bardzo doceniam ich zaangażowanie inspirowane religijnym miłosierdziem. Niestety, działania KIK są małym wyjątkiem potwierdzającym smutną regułę, że ludzie Kościoła zachowali bezpieczną izolację wobec problemu kryzysu humanitarnego na północnym wschodzie Polski.

Spotkać Mariannę Wartecką, Tadeusza Kołodzieja i Paulinę Bownik na granicy to było coś. Gdy władza pokazywała, że może kłamać i stosować przemoc wobec uchodźców, te osoby pozwalały myśleć, że zło nie będzie szerzyć się bez ograniczeń i wspólnie możemy mu się przeciwstawić. Tacy jak oni aktywiści, występujący także przeciw większości swoich rodaków w imię ogólnoludzkiej solidarności, ratowali honor Polski.

Torturowanie dzieci, pedofilia, wspieranie Putina. Co jeszcze ma zrobić Kościół, żebyście odeszli?

Gdy porównuję Kościół katolicki i świeckich aktywistów, nie mam wątpliwości, gdzie widać żywe zaangażowanie etyczne, a gdzie od etyki odcina się tylko kupony. Kościół jest instytucją, która uczy konformizmu i znieczulenia. Uczy, jak zachowywać wpływy i utrzymywać wizerunek. Świeccy aktywiści ucieleśniają ideały solidarności. Niosą pomoc potrzebującym, nawet gdy wiąże się to z ryzykiem.

Kościół jest czarną dziurą pochłaniającą środki i energię. Działacze społeczni to osoby, od których promieniuje nadzieja na to, że możemy być lepszą, bardziej wrażliwą wspólnotą.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Maciej Gdula
Maciej Gdula
Poseł Lewicy
Poseł Lewicy, socjolog, doktor habilitowany nauk społecznych, pracownik Instytutu Socjologii UW. Zajmuje się teorią społeczną i klasami społecznymi. Auto szeroko komentowanego badania „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”. Opublikował m.in.: „Style życia i porządek klasowy w Polsce” (2012, wspólnie z Przemysławem Sadurą), „Nowy autorytaryzm” (2018). Od lat związany z Krytyką Polityczną.
Zamknij